Donald
'Donny' Kohler jest zamkniętym w sobie trzydziestoparoletnim
mężczyzną z obsesją na punkcie ognia, wywodzącą się z
traumatycznego dzieciństwa zgotowanego przez rodzicielkę rzekomo
wypalającą z niego zło. Kiedy dorósł został z apodyktyczną
matką w jej zaniedbanej rezydencji, dzieląc czas między pracę i
spełnianie wszelkich zachcianek surowej pani domu. Pewnego wieczora,
Donny w sypialni sadystycznej mamusi, w fotelu zwróconym w stronę
okna, zastaje jej zwłoki. Z szoku wyciąga go bezcielesny głos,
zachęcając do spełniania swoich najskrytszych pragnień. Nowy
właściciel przestronnej nieruchomości przygotowuje specjalne
pomieszczenie do odrażająco podniecającej zabawy z ogniem i
rozpoczyna polowanie na młode kobiety, które podstępem sprowadza
do swego „krematorium”.
 |
Plakat filmu. „Don't Go in the House” 1979, Turbine Films Inc.
|
Jedno
z dwóch reżyserskich dokonań Josepha Ellisona – obok
wypuszczonego w 1989 roku dramatu pt. „Joey” - nazywany
proto-slasherem obraz, który w swoim czasie oburzył krytyków
filmowych graficznym przedstawieniem przemocy (pierwsze morderstwo
antybohatera, kultowa scena z nagą kobietą w płomieniach oraz
gehenna dziecka). Scenariusz „Nie wchodź do tego domu” (oryg.
„Don't Go in the House”, tytuły robocze: „The Burning”, „The
Burning Man”) Joseph Ellison przygotował we współpracy z Ellen
Hammill (też odtwórczyni roli epizodycznej) i pomysłodawcą
historii Joe Masefieldem, który później zasili ekipę techniczną
takich gatunkowych perełek jak „Martwe zło” Sama Raimiego i
„Alone in the Dark” Jacka Sholdera. Budżet „Nie wchodź do
tego domu” oszacowano na dwieście pięćdziesiąt tysięcy
dolarów, a prace na planie trwały półtora miesiąca (start w
lutym, finisz w marcu 1979). Główną lokacją była Strauss Mansion
w stanie New Jersey, zabytkowa nieruchomość w stylu królowej Anny,
która w tamtym czasie była w kiepskim stanie. Film trafił na
niesławną brytyjską listę video nasties, do sekcji 2
(groziła tylko konfiskata taśmy przez dzielnych stróżów prawa),
ale w 1987 roku w tamtej części Europy został wydany w skróconej
- o trzy minuty i siedem sekund - wersji (nieocenzurowany materiał
legalnym kanałem na terenie Wielkiej Brytanii wypłynął dopiero w
grudniu 2011 roku). Światowa premiera kontrowersyjnego horroru
psychologicznego Josepha Ellisona odbyła się w listopadzie 1979
roku na Paris Festival of Fantastic Films, a w swoich rodzimych
Stanach Zjednoczonych został uwolniony w marcu 1980 roku.
W
1996 roku w Austin w stanie Teksas ruszył zorganizowany przez
organizację non-profit Austin Film Society festiwal ulubionych
filmów Quentina Tarantino (Quentin Tarantino Film Festival) z
udziałem bohatera tytułowego, który na to wielkie otwarcie imprezy
niezupełnie cyklicznej wybrał między innymi „Nie wchodź do tego
domu” Josepha Ellisona, serial killer horror przez
niektórych fanów gatunku podejrzewany o luźne związki z
autentyczną postacią żyjącą w latach 1860-1896, amerykańskim
zbrodniarzem Hermanem Websterem Mudgettem, znanym też pod
pseudonimami Dr. Henry Howard Holmes i Henry Mansfield Howard, który
miał pozbawić życia około stu gości (potencjalne wyolbrzymienie)
swojego hotelu w Chicago, potem nazwanego „Murder Castle”,
głównie z powodu odkryć poczynionych podczas wizji lokalnej.
Pomieszczenia wyłożone azbestem lub stalowymi płytami, rurki z
gazem, narzędzia chirurgiczne i piec krematoryjny - między innymi
te znaleziska przekonały opinię publiczną, że człowiek, który
przyznał się do dwudziestu siedmiu mordów (skazano go za jedno;
kara śmierci przez powieszenie) zbudował sobie coś w rodzaju
budynku tortur. Fikcyjny antybohater „Nie wchodź do tego domu”
Josepha Ellisona, zadowala się jednym „blaszanym pokojem” we
własnym domu. Zabytkowa rezydencja obskurna (w każdym razie
wymagająca remontu), w której odbywa się rozkoszne spalanie
żywcem. Rozkoszne dla Donalda 'Donny'ego' Kohlera (debiutancki,
doceniony przez niejednego miłośnika gatunku, a według mnie
przeciętny występ Dana Grimaldi) – Normana Batesa bez motelu.
Despotyczna rodzicielka, od której niepodobna się uwolnić;
prześladująca jedynego syna także po swojej śmierci. Miłość
zmieszana z nienawiścią – maltretowany chłopiec wyrósł nie
tyle na troskliwego opiekuna, ile niewolnika obiektu skomplikowanych
uczuć. Współczesnych odbiorców może dziwić reakcja poważnych
krytyków filmowych we wczesnych latach 80. XX wieku, tych
amerykańskich znawców kina, których zbulwersowało zwrócenie
uwagi, w tak drastyczny sposób, na mękę małoletnich. Zbrodnią
twórców „Nie wchodź do tego domu” było mówienie bez ogródek
o przemocy domowej, nielukrowanie brutalnej rzeczywistości dzieci
krzywdzonych przez własnych rodziców. Najbardziej jednak film
narazili się paskudną akcją z miotaczem ognia, bodaj największą
wizytówką tej produkcji, swoistym znakiem rozpoznawczym
„Psychozy”:) Josepha Ellisona. Śmiercią Kathy Jordan
(nieprzekonująca kreacja Johanny Brushay; jedyna przygoda tej pani
na planie filmowym), młodą ekspedientką rozebraną do naga,
związaną i spaloną żywcem przez słyszącego głosy piromana w
kombinezonie żaroodpornym. Żywa pochodnia w pokoju sadystycznych
uciech Donny'ego Kohlera, makabrycznego kolekcjonera ewidentnie
nieprzywiązującego takiej wagi do zapachów jak „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii. Właściwie panna Jordan jest pierwszym
„eksponatem obłąkanego kustosza” - początek haniebnego
zbieractwa człowieka w dzieciństwie uznanego za nosiciela zła.
Domniemane urojenia kobiety, która sprowadziła go na świat –
rzekoma walka z siłami ciemności, zdrożnymi myślami, zbereźnymi
pragnieniami i innymi „grzechami dojrzewania” - albo świadome
wprowadzanie w błąd niekochanego dziecka, bajeczki z premedytacją
wciskane przez samozwańczą dobrą chrześcijankę. Tak czy inaczej,
jej największym orężem w okrutnej wojnie domowej była kuchenka
gazowa. Ręce dziecka w ogniu.
 |
Plakat filmu. „Don't Go in the House” 1979, Turbine Films Inc.. |
Zaskakująco
profesjonalnie zrealizowany – zważywszy na mikry budżet –
horror psychopatologiczny o spirali przemocy. Pandemia okrucieństwa
wobec dzieci. Wirus mutujący, infekujący niektóre ofiary.
Absolutnie nie wszystkie, ale „Nie wchodź do tego domu” w
reżyserii Josepha Ellisona podąża za jednym ze skrajnych
przypadków. Seryjny morderca ukształtowany w dysfunkcyjnym domu.
Zbrodniarz wykuty w ogniu środowiska rodzinnego: agresja rodzica
destrukcyjnym (też autodestrukcyjnym) czynnikiem rozwoju Donalda
'Donny'ego' Kohlera. UWAGA SPOILER Podane w wątpliwość w
epilogu – najsilniejszy argument przemawiający za opcją
nadnaturalną. Fałszywe objawy choroby psychicznej, zjawiska przeze
mnie interpretowane jako omamy słuchowe i wzrokowe mogły dziać się
naprawdę. Ofiary przemocy domowej wodzone na pokuszenie przez jakąś
mroczną siłę, niewyimaginowaną obecność bezcielesną KONIEC
SPOILERA. Wycofany kawaler na początku filmu poważnie naraża
się kierownikowi zmiany, niepośpieszeniem z pomocą palącemu się
współpracownikowi. Reprymenda przełożonego przynajmniej jednemu z
jego podwładnych, Bobby'emu Tuttle'owi (stający na wysokości
zadania debiutant Robert Carnegie), wydaje się niesprawiedliwa. Robi
mu się żal kolegi, bo w jego ocenie przydarzyło mu się coś, na
co nie miał wpływu – stan zamrożenia – i co może się
przydarzyć każdemu, nawet takiemu macho jak kierownik Vito.
Pociesza więc w gruncie rzeczy niespecjalnie przejętego Donalda i
wychodzi z pierwszą grzecznie odrzuconą propozycją wspólnego
wypadu na miasto. Towarzyskiemu (aż za bardzo?) Bobby'emu przykro
patrzeć na takiego odludka, ale za jego inicjatywą na rzecz
rozproszenia samotności znajomego z pracy nie musi stać wyłącznie
litość. Dostrzegł w nim materiał na prawdziwego przyjaciela?
Wyczuł dobrego kumpla przez pancerz, w którym Kohler się chowa?
Tak czy owak, jeśli Donny nie szuka kolegi, to będzie się musiał
bardziej postarać, żeby zawrócić Bobby'ego z obranej drogi. Tak
naprawdę niewygodnemu przewodnikowi po ponurym świecie
przedstawionym w „Nie wchodź do tego domu” samotność
niewątpliwie doskwierała, ale na tym etapie życia Kohlera
zacieśnienie więzi z drugim człowiekiem może przynieść mu
więcej szkody niż pożytku. Po co ryzykować bratanie się z żywą
istotą, kiedy można poszukać dyskretniejszego towarzystwa? Poza
tym Donny znalazł już kogoś, na kim w swoim mniemaniu może
polegać. Wszechwiedzący głos – niewidzialna przewodniczka
życiowa mężczyzny zupełnie nieprzygotowanego do samodzielnej
egzystencji. Nauczony wykonywać rozkazy, ale suwerenne podejmowanie
decyzji to dla niego czarna magia. Kiedy szefowa (matka) odeszła z
tego łez padołu strzaskany umysł „litościwie” podsunął jej
następczynię? Głos może i podobny, nie ulega jednak wątpliwości,
że nowa szefowa pozwala Donaldowi na dużo więcej. Może słuchać
głośno muzyki (z ukochanego adaptera do płyt winylowanych), może
skakać po meblach, rzucać śmieci na podłogę, a jeśli najdzie go
ochota może nawet przypalić papierosem jakąś figurkę matki
rozkładającej się na piętrze. Ulubiony fotel trumną wyrodnego
rodzica. Dopóki żyła, Donny nie miał śmiałości gonić za
swoimi marzeniami. Strach przed gniewem rodzicielki tłumił mroczne
żądze – największy sojusznik w wewnętrznej bitwie „ciemnej i
jasnej strony mocy”. To jedna teoria... Dom żywych trupów?
Chodząca nieboszczka, upiorna mamuśka od czasu do czasu wychodząca
ze swego grobowca (sypialnia w tytułowym domu), widywana przez
kolekcjonera ciał w różnych zakątkach Rezydencji Grozy. W dalszej
partii twórcy na tej płaszczyźnie wytoczą cięższe działa –
doprawdy efektywny moment; eskalacja upiorności, ale nie ohydnej
przemocy. Po pierwszym morderstwie Donny'ego Kohlera twórcy „Nie
wchodź do tego domu” oszczędzą nam widoków „płomiennych
uciech” gospodarza. Widzimy, że makabryczna kolekcja się
powiększa, zapełnia gościnna sypialnia w depresyjnym domiszczu,
odmawia nam się jednak wstępu do pracującego „krematorium”
czarnego charakteru. „Kosmonauta” z miotaczem ognia. W istocie
biały kombinezon żaroodporny, charakterystyczny strój seryjnego
mordercy wymyślonego (pod wpływem „Psychozy” Alfreda Hitchcocka
bądź Roberta Blocha?) na potrzeby omawianej klimatycznej produkcji
lekko nużącej. Audiowizualna mroczna uczta – brudne zdjęcia
Olivera Wooda i genialna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez
połączenie muzyki elektronicznej i instrumentalnej przez Richarda
Einhorna: podstępnie drapieżna, szarpiąca nerwy w niehałaśliwym
(melancholijnym) stylu, nie wspominając już o dysonansie
melodycznym. Uczta w moim odbiorze fabularnie niedomagająca,
drętwawa. Może nie od razu monotematyczna, muszę jednak przyznać,
że marzył mi się jakiś dodatkowy wątek, ewentualnie rozszerzenie
istniejącego. Jestem pewna, że mój odbiór „Nie wchodź do tego
domu” byłby lepszy, gdyby chociażby rozbudowano portret
psychologiczny seryjnego mordercy.
Obrazoburczy
debiut reżyserski Josepha Ellisona. Groteskowa, chora, podła
opowieść epatująca nagością i przemocą. W każdym razie horror
psychologiczny „Nie wchodź do tego domu” w przeszłości narobił
sobie wrogów, zbulwersował zuchwałością. A według mnie
niespecjalnie mocne to kino, czasami wręcz wiało nudą.
Nihilistyczne, ale niezbyt dosadne. Produkcja zdecydowanie bardziej
polegająca na klimacie niż makabrycznych efektach specjalnych. Nie
najgorsza i nie najlepsza propozycja, jak dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz