sobota, 17 lutego 2024

„Nie wchodź do tego domu” (1979)

 
Donald 'Donny' Kohler jest zamkniętym w sobie trzydziestoparoletnim mężczyzną z obsesją na punkcie ognia, wywodzącą się z traumatycznego dzieciństwa zgotowanego przez rodzicielkę rzekomo wypalającą z niego zło. Kiedy dorósł został z apodyktyczną matką w jej zaniedbanej rezydencji, dzieląc czas między pracę i spełnianie wszelkich zachcianek surowej pani domu. Pewnego wieczora, Donny w sypialni sadystycznej mamusi, w fotelu zwróconym w stronę okna, zastaje jej zwłoki. Z szoku wyciąga go bezcielesny głos, zachęcając do spełniania swoich najskrytszych pragnień. Nowy właściciel przestronnej nieruchomości przygotowuje specjalne pomieszczenie do odrażająco podniecającej zabawy z ogniem i rozpoczyna polowanie na młode kobiety, które podstępem sprowadza do swego „krematorium”.

Plakat filmu. „Don't Go in the House” 1979, Turbine Films Inc.

Jedno z dwóch reżyserskich dokonań Josepha Ellisona – obok wypuszczonego w 1989 roku dramatu pt. „Joey” - nazywany proto-slasherem obraz, który w swoim czasie oburzył krytyków filmowych graficznym przedstawieniem przemocy (pierwsze morderstwo antybohatera, kultowa scena z nagą kobietą w płomieniach oraz gehenna dziecka). Scenariusz „Nie wchodź do tego domu” (oryg. „Don't Go in the House”, tytuły robocze: „The Burning”, „The Burning Man”) Joseph Ellison przygotował we współpracy z Ellen Hammill (też odtwórczyni roli epizodycznej) i pomysłodawcą historii Joe Masefieldem, który później zasili ekipę techniczną takich gatunkowych perełek jak „Martwe zło” Sama Raimiego i „Alone in the Dark” Jacka Sholdera. Budżet „Nie wchodź do tego domu” oszacowano na dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a prace na planie trwały półtora miesiąca (start w lutym, finisz w marcu 1979). Główną lokacją była Strauss Mansion w stanie New Jersey, zabytkowa nieruchomość w stylu królowej Anny, która w tamtym czasie była w kiepskim stanie. Film trafił na niesławną brytyjską listę video nasties, do sekcji 2 (groziła tylko konfiskata taśmy przez dzielnych stróżów prawa), ale w 1987 roku w tamtej części Europy został wydany w skróconej - o trzy minuty i siedem sekund - wersji (nieocenzurowany materiał legalnym kanałem na terenie Wielkiej Brytanii wypłynął dopiero w grudniu 2011 roku). Światowa premiera kontrowersyjnego horroru psychologicznego Josepha Ellisona odbyła się w listopadzie 1979 roku na Paris Festival of Fantastic Films, a w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych został uwolniony w marcu 1980 roku.

W 1996 roku w Austin w stanie Teksas ruszył zorganizowany przez organizację non-profit Austin Film Society festiwal ulubionych filmów Quentina Tarantino (Quentin Tarantino Film Festival) z udziałem bohatera tytułowego, który na to wielkie otwarcie imprezy niezupełnie cyklicznej wybrał między innymi „Nie wchodź do tego domu” Josepha Ellisona, serial killer horror przez niektórych fanów gatunku podejrzewany o luźne związki z autentyczną postacią żyjącą w latach 1860-1896, amerykańskim zbrodniarzem Hermanem Websterem Mudgettem, znanym też pod pseudonimami Dr. Henry Howard Holmes i Henry Mansfield Howard, który miał pozbawić życia około stu gości (potencjalne wyolbrzymienie) swojego hotelu w Chicago, potem nazwanego „Murder Castle”, głównie z powodu odkryć poczynionych podczas wizji lokalnej. Pomieszczenia wyłożone azbestem lub stalowymi płytami, rurki z gazem, narzędzia chirurgiczne i piec krematoryjny - między innymi te znaleziska przekonały opinię publiczną, że człowiek, który przyznał się do dwudziestu siedmiu mordów (skazano go za jedno; kara śmierci przez powieszenie) zbudował sobie coś w rodzaju budynku tortur. Fikcyjny antybohater „Nie wchodź do tego domu” Josepha Ellisona, zadowala się jednym „blaszanym pokojem” we własnym domu. Zabytkowa rezydencja obskurna (w każdym razie wymagająca remontu), w której odbywa się rozkoszne spalanie żywcem. Rozkoszne dla Donalda 'Donny'ego' Kohlera (debiutancki, doceniony przez niejednego miłośnika gatunku, a według mnie przeciętny występ Dana Grimaldi) – Normana Batesa bez motelu. Despotyczna rodzicielka, od której niepodobna się uwolnić; prześladująca jedynego syna także po swojej śmierci. Miłość zmieszana z nienawiścią – maltretowany chłopiec wyrósł nie tyle na troskliwego opiekuna, ile niewolnika obiektu skomplikowanych uczuć. Współczesnych odbiorców może dziwić reakcja poważnych krytyków filmowych we wczesnych latach 80. XX wieku, tych amerykańskich znawców kina, których zbulwersowało zwrócenie uwagi, w tak drastyczny sposób, na mękę małoletnich. Zbrodnią twórców „Nie wchodź do tego domu” było mówienie bez ogródek o przemocy domowej, nielukrowanie brutalnej rzeczywistości dzieci krzywdzonych przez własnych rodziców. Najbardziej jednak film narazili się paskudną akcją z miotaczem ognia, bodaj największą wizytówką tej produkcji, swoistym znakiem rozpoznawczym „Psychozy”:) Josepha Ellisona. Śmiercią Kathy Jordan (nieprzekonująca kreacja Johanny Brushay; jedyna przygoda tej pani na planie filmowym), młodą ekspedientką rozebraną do naga, związaną i spaloną żywcem przez słyszącego głosy piromana w kombinezonie żaroodpornym. Żywa pochodnia w pokoju sadystycznych uciech Donny'ego Kohlera, makabrycznego kolekcjonera ewidentnie nieprzywiązującego takiej wagi do zapachów jak „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii. Właściwie panna Jordan jest pierwszym „eksponatem obłąkanego kustosza” - początek haniebnego zbieractwa człowieka w dzieciństwie uznanego za nosiciela zła. Domniemane urojenia kobiety, która sprowadziła go na świat – rzekoma walka z siłami ciemności, zdrożnymi myślami, zbereźnymi pragnieniami i innymi „grzechami dojrzewania” - albo świadome wprowadzanie w błąd niekochanego dziecka, bajeczki z premedytacją wciskane przez samozwańczą dobrą chrześcijankę. Tak czy inaczej, jej największym orężem w okrutnej wojnie domowej była kuchenka gazowa. Ręce dziecka w ogniu.

Plakat filmu. „Don't Go in the House” 1979, Turbine Films Inc..

Zaskakująco profesjonalnie zrealizowany – zważywszy na mikry budżet – horror psychopatologiczny o spirali przemocy. Pandemia okrucieństwa wobec dzieci. Wirus mutujący, infekujący niektóre ofiary. Absolutnie nie wszystkie, ale „Nie wchodź do tego domu” w reżyserii Josepha Ellisona podąża za jednym ze skrajnych przypadków. Seryjny morderca ukształtowany w dysfunkcyjnym domu. Zbrodniarz wykuty w ogniu środowiska rodzinnego: agresja rodzica destrukcyjnym (też autodestrukcyjnym) czynnikiem rozwoju Donalda 'Donny'ego' Kohlera. UWAGA SPOILER Podane w wątpliwość w epilogu – najsilniejszy argument przemawiający za opcją nadnaturalną. Fałszywe objawy choroby psychicznej, zjawiska przeze mnie interpretowane jako omamy słuchowe i wzrokowe mogły dziać się naprawdę. Ofiary przemocy domowej wodzone na pokuszenie przez jakąś mroczną siłę, niewyimaginowaną obecność bezcielesną KONIEC SPOILERA. Wycofany kawaler na początku filmu poważnie naraża się kierownikowi zmiany, niepośpieszeniem z pomocą palącemu się współpracownikowi. Reprymenda przełożonego przynajmniej jednemu z jego podwładnych, Bobby'emu Tuttle'owi (stający na wysokości zadania debiutant Robert Carnegie), wydaje się niesprawiedliwa. Robi mu się żal kolegi, bo w jego ocenie przydarzyło mu się coś, na co nie miał wpływu – stan zamrożenia – i co może się przydarzyć każdemu, nawet takiemu macho jak kierownik Vito. Pociesza więc w gruncie rzeczy niespecjalnie przejętego Donalda i wychodzi z pierwszą grzecznie odrzuconą propozycją wspólnego wypadu na miasto. Towarzyskiemu (aż za bardzo?) Bobby'emu przykro patrzeć na takiego odludka, ale za jego inicjatywą na rzecz rozproszenia samotności znajomego z pracy nie musi stać wyłącznie litość. Dostrzegł w nim materiał na prawdziwego przyjaciela? Wyczuł dobrego kumpla przez pancerz, w którym Kohler się chowa? Tak czy owak, jeśli Donny nie szuka kolegi, to będzie się musiał bardziej postarać, żeby zawrócić Bobby'ego z obranej drogi. Tak naprawdę niewygodnemu przewodnikowi po ponurym świecie przedstawionym w „Nie wchodź do tego domu” samotność niewątpliwie doskwierała, ale na tym etapie życia Kohlera zacieśnienie więzi z drugim człowiekiem może przynieść mu więcej szkody niż pożytku. Po co ryzykować bratanie się z żywą istotą, kiedy można poszukać dyskretniejszego towarzystwa? Poza tym Donny znalazł już kogoś, na kim w swoim mniemaniu może polegać. Wszechwiedzący głos – niewidzialna przewodniczka życiowa mężczyzny zupełnie nieprzygotowanego do samodzielnej egzystencji. Nauczony wykonywać rozkazy, ale suwerenne podejmowanie decyzji to dla niego czarna magia. Kiedy szefowa (matka) odeszła z tego łez padołu strzaskany umysł „litościwie” podsunął jej następczynię? Głos może i podobny, nie ulega jednak wątpliwości, że nowa szefowa pozwala Donaldowi na dużo więcej. Może słuchać głośno muzyki (z ukochanego adaptera do płyt winylowanych), może skakać po meblach, rzucać śmieci na podłogę, a jeśli najdzie go ochota może nawet przypalić papierosem jakąś figurkę matki rozkładającej się na piętrze. Ulubiony fotel trumną wyrodnego rodzica. Dopóki żyła, Donny nie miał śmiałości gonić za swoimi marzeniami. Strach przed gniewem rodzicielki tłumił mroczne żądze – największy sojusznik w wewnętrznej bitwie „ciemnej i jasnej strony mocy”. To jedna teoria... Dom żywych trupów? Chodząca nieboszczka, upiorna mamuśka od czasu do czasu wychodząca ze swego grobowca (sypialnia w tytułowym domu), widywana przez kolekcjonera ciał w różnych zakątkach Rezydencji Grozy. W dalszej partii twórcy na tej płaszczyźnie wytoczą cięższe działa – doprawdy efektywny moment; eskalacja upiorności, ale nie ohydnej przemocy. Po pierwszym morderstwie Donny'ego Kohlera twórcy „Nie wchodź do tego domu” oszczędzą nam widoków „płomiennych uciech” gospodarza. Widzimy, że makabryczna kolekcja się powiększa, zapełnia gościnna sypialnia w depresyjnym domiszczu, odmawia nam się jednak wstępu do pracującego „krematorium” czarnego charakteru. „Kosmonauta” z miotaczem ognia. W istocie biały kombinezon żaroodporny, charakterystyczny strój seryjnego mordercy wymyślonego (pod wpływem „Psychozy” Alfreda Hitchcocka bądź Roberta Blocha?) na potrzeby omawianej klimatycznej produkcji lekko nużącej. Audiowizualna mroczna uczta – brudne zdjęcia Olivera Wooda i genialna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez połączenie muzyki elektronicznej i instrumentalnej przez Richarda Einhorna: podstępnie drapieżna, szarpiąca nerwy w niehałaśliwym (melancholijnym) stylu, nie wspominając już o dysonansie melodycznym. Uczta w moim odbiorze fabularnie niedomagająca, drętwawa. Może nie od razu monotematyczna, muszę jednak przyznać, że marzył mi się jakiś dodatkowy wątek, ewentualnie rozszerzenie istniejącego. Jestem pewna, że mój odbiór „Nie wchodź do tego domu” byłby lepszy, gdyby chociażby rozbudowano portret psychologiczny seryjnego mordercy.

Obrazoburczy debiut reżyserski Josepha Ellisona. Groteskowa, chora, podła opowieść epatująca nagością i przemocą. W każdym razie horror psychologiczny „Nie wchodź do tego domu” w przeszłości narobił sobie wrogów, zbulwersował zuchwałością. A według mnie niespecjalnie mocne to kino, czasami wręcz wiało nudą. Nihilistyczne, ale niezbyt dosadne. Produkcja zdecydowanie bardziej polegająca na klimacie niż makabrycznych efektach specjalnych. Nie najgorsza i nie najlepsza propozycja, jak dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz