Rok
1960. W miasteczku Derry w stanie Maine coś zabija dzieci.
Najczęściej ukazuje się pod postacią klauna Pennywise'a, ale jest
w stanie przybierać również inne postacie zaczerpnięte z ludzkich lęków. Dorośli nie są w stanie ujrzeć tej istoty, dzieci
nie mogą więc szukać u nich pomocy. Siedmioro z nich, sześciu
chłopców i jedna dziewczyna, których połączyła wielka przyjaźń,
postanawia zgładzić Pennywise'a. Gdy w końcu dochodzi do
konfrontacji zyskują nam nim przewagę, ale nie są pewni, czy udało
im się go unicestwić. Przysięgają więc że jeśli potwór wróci
ponownie staną z nim do walki. Trzydzieści lat później jeden z
nich, Mike Hanlon, jako jedyny wciąż mieszkający w Derry, znajduje
dowód świadczący o powrocie Pennywise'a. Telefonuje do reszty,
którzy aż do tej chwili nie pamiętali o koszmarnych wydarzaniach z
dzieciństwa, jakby po opuszczeniu przez nich Derry jakaś siła
ingerowała w ich wspomnienia. Hanlon przypomina im o obietnicy,
którą złożyli przed laty. Wszystko bowiem wskazuje na to, że
Pennywise wrócił i przypuścił atak na kolejne niewinne istoty. Ci
którzy przed laty stawili mu czoło muszą więc ponownie zmierzyć
się ze swoimi lękami, w nadziei, że nadal drzemie w nich potężna
siła, która w dzieciństwie pomogła im w starciu z potworem.
Miniserial
stworzony na potrzeby telewizji ABC zatytułowany „To” jest
adaptacją jednej z najdłuższych powieści Stephena Kinga.
Pierwotny plan zakładał przeniesienie na ekran wszystkich
ważniejszych wątków książki i obsadzenie w roli reżysera
George'a Romero. Ostatecznie projekt powierzono Tommy'emu Lee
Wallace'owi, który wcześniej stworzył między innymi „Halloween
3: Sezon czarownic” i „Postrach nocy 2”. Nie poprzestał jednak
na reżyserowaniu – razem z Lawrencem D. Cohenem pracował również
nad scenariuszem, który ze względu na niezdecydowanie ABC obu
nastręczył pewnych trudności. Cohen zdradził, że przedstawiciele
ABC długo nie mogli się zdecydować na ostateczną długość
filmu, a kiedy już to zrobili czas trwania miniserialu miał być
krótszy niż wstępnie zakładano. Z czego Cohen nie był
zadowolony, ponieważ musiał wyciąć ze scenariusza wiele wątków,
które podczas lektury powieści wywarły na nim niemałe wrażenie.
Ograniczony czas antenowy istotnie nieco spłaszczył fabułę „To”,
przez co twórcy narazili się niektórym wielbicielom powieści, ale
ogólny odbiór amerykańskiej opinii publicznej był całkiem dobry.
Oglądalność podczas premierowych pokazów dwóch (trochę ponad)
półtoragodzinnych odcinków była tak duża, że można chyba
spokojnie mówić o wielkim sukcesie kanału ABC. Na 2017 rok
zapowiedziano nową filmową wersję „To” w reżyserii Andresa
Muschiettiego, wziąwszy jednak pod uwagę fakt, że ma to być
produkcja kinowa nie można chyba oczekiwać, że będzie bardziej
wierna literackiemu pierwowzorowi niż pierwsza telewizyjna adaptacja.
Na
ogół nie przeszkadzają mi modyfikacje w scenariuszach filmów
powstałych w oparciu o utwory literackie. Nie dyskredytuję z góry
wszystkich adaptacji i nie gloryfikuję pomysłów na ekranizacje już
na etapie zapowiedzi, ale w przypadku miniserialu Tommy'ego Lee
Wallace'a pod tytułem „To” wolałabym większą zgodność z
powieściowym oryginałem. Albo chociaż innego rodzaju ingerencję w
fabułę pierwotnie opracowaną przez Stephena Kinga. Największą
siłą powieści są retrospekcje, wprowadzające czytelnika w
sentymentalny nastrój zmiksowany z potężną dawką grozy uosabianą
przez morderczego klauna, Pennywise'a, który zagnieździł się w
małym fikcyjnym miasteczku w stanie Maine. Twórcy miniserialu
obdarowali widzów namiastką tej niezwykłej atmosfery, ale
ograniczenia czasowe narzucone przez ABC nie pozwoliły im zbliżyć
się do efektu osiągniętego przez Kinga na tyle, abym uznała ten
proces za całkowicie udany. Problemu nie upatruję w dziecięcych
kreacjach (Jonathan Brandis w roli Billa i Brandon Crane jako Ben
zdołali nawet wprawić mnie w niemały zachwyt), ani w całościowym
przebiegu ich koszmarnych przygód tylko w ich rozczarowującej
długości. Scenarzyści musieli poprzestać na wielu uproszczeniach
i to zarówno podczas partii rozgrywających się w 1960 roku, jak i
tych mających miejsce trzydzieści lat później. Nie mogli pozwolić
sobie na zachowanie wszystkich ważniejszych wątków znanych z
powieści, ani nawet na popuszczenie wodzów wyobraźni, co mogłoby
zaowocować wzbogaceniem tej historii o jakieś nowe spektakularne
akcenty. Pozostało im więc sklejanie wątków, które w książce
pojawiały się w większych odstępach czasowych, zrezygnowanie z
wielu istotnych elementów (wydarzeń i postaci – tak na marginesie
brak Żółwia najbardziej mnie uraził) i serwowanie tak
zmodyfikowanych ustępów w kilku szybko następujących po sobie
niedługich partiach. W przekroju dorosłego okresu życia czołowych
bohaterów „To” ten zabieg jakoś szczególnie mi nie
przeszkadzał. Owszem, byłabym bardziej zadowolona, gdyby tym
ustępom poświęcono trochę więcej miejsca, ale jeśli miałabym
wybierać to zdecydowanie wolałabym, aby to właśnie retrospekcjom
kanał ABC dał więcej czasu antenowego. Tym bardziej, że sposób,
w jaki Tommy Lee Wallace i jego ekipa podeszli do owych wątków
tchnął takim zrozumieniem koncepcji Kinga, taką swoistą magią,
że naprawdę chciałoby się patrzeć na to o wiele dłużej. Już
samym klimatem spowijającym dwunastoletnich, niezmiernie
sympatycznych protagonistów twórcy rozbudzili we mnie apetyt na
więcej, który spotęgowali jeszcze widowiskowymi efektami
specjalnymi. Dodatki cyfrowe pojawiały się z rzadka, uznano bowiem (i
słusznie), że rekwizyty i charakteryzacje lepiej się sprawdzą. I
nawet jeśli parę praktycznych efektów jawi się mocno kiczowato to
jest to tego rodzaju kicz, na który mogę patrzeć bez odrobiny
irytacji, wyłączając oczywiście charakteryzującego się zbytnią
groteskowością animatronicznego pająka. Wprost znakomicie
prezentowały się natomiast ustępy z udziałem krwi, czy to
bryzgającej z odpływu umywalki podczas finalizacji jednej z
najbardziej nastrojowych sekwencji rozgrywającej się w łazience
dwunastoletniej Beverly Marsh, czy chlapiącej z eksplodujących
balonów podrzucanych przez Pennywise'a. Twórcom miniserialu udało
się również z niezwykłym wyczuciem klimatu przenieść na ekran
spotkanie dorosłej Beverly ze starszą kobietą mieszkającą w jej
niegdysiejszym lokum, której końcowa aparycja odznacza się wielką
starannością w uwypuklaniu zapadającego w pamięć
szkaradzieństwa. Udanych efektów specjalnych i sekwencji, które
wprost promieniują mroczną, ciężkawą atmosferą zbliżającego
się zagrożenia jest dużo więcej – filmowcy nie szczędzili
widzom tych widowiskowych dodatków, starali się jednak nie
zapominać o innych ważnych aspektach niniejszej opowieści.
Ograniczenia antenowe nie pozwoliły jednak przedstawić ich w tak
wyczerpujący sposób, jak uczynił to Stephen King na kartach
swojego pokaźnego tomiszcza. Poczyniono wiele starań, aby w
retrospekcjach niewielkie miasteczko Derry tchnęło pozorną
sielanką, żeby w gorących promieniach słonecznych mieniło się
żywymi barwami podkreślającymi dziecięcą beztroskę, co z godnym
pochwały wyczuciem gatunku idealnie skontrastowano z dosadną
złowieszczością uosabianą przez tajemniczego klauna. Właściwie
ze wszystkich retrospekcyjnych kadrów, nawet tych bez udziału
Pennywise'a, przebija jakaś groźba, nieustannie czające się
zagrożenie, które dybie na życie jakże sympatycznych
dwunastolatków. Nawet sceny nakręcone w pełnym świetle dziennym
koncentrujące się na niewinnych dziecięcych zabawach tchną
niewidocznym, acz doskonale wyczuwalnym zagęszczającym się
mrokiem. W porównaniu do tego osiągnięcia Tommy'ego Lee Wallace'a
wydarzenia mające miejsce trzydzieści lat później – w pierwszej
połowie następujące naprzemiennie z retrospekcjami, w drugiej zaś
dominujące nad nimi – prezentują się... bo ja wiem... płasko?
Tak to chyba odpowiednie słowo, bo chociaż nie brakuje w nich
umiejętnie dawkowanego napięcia, udanych efektów specjalnych
(scenka przy stole z ciasteczkami kryjącymi w sobie różne ohydztwa
jest wprost niesamowita) i oczywiście odpowiednio ciemnych ujęć
intensyfikujących aurę niebezpieczeństwa to w porównaniu do
idealnej kompilacji sentymentalnej beztroski z ponurą groźbą
pokazanej w retrospekcjach atmosfera spowijająca dorosłych
bohaterów „To” i oni sami wydają się nieco spłaszczeni. W
powieści retrospekcje również wypadały dużo bardziej
atrakcyjnie. Cóż, taka specyfika tej opowieści, a ściślej
oszałamiająca magia dzieciństwa oddana w takim stylu, że
dorosłość w zestawieniu z nią wręcz musiała usunąć się na
dalszy plan. Niemniej zamiłowanie Kinga do szczegółów, do
odmalowywania iście plastycznych obrazów obecne również w
sekwencjach poświęconych dorosłym protagonistom sprawia, że
telewizyjny pobieżny zarys tych partii i tak zostaje za nimi daleko
w tyle.
Chociaż
wydarzenia rozgrywające się w 1990 roku w zestawieniu z
retrospekcjami wypadają o wiele mniej korzystnie to i tak najwięcej
żalu (nie tyle do twórców, miniserialu „To”, co do telewizji
ABC) mam o właśnie dawne dzieje protagonistów, których połączyła
tak silna, że wręcz rozczulająca przyjaźń. Większa ilość
retrospekcji moim zdaniem lepiej komponowałaby się z mniej
atrakcyjnym spotkaniem po latach w rodzinnym Derry. Chociaż z
drugiej strony pomocne mogłoby być również bardziej zrównoważone
przeplatanie tych dwóch okresów czasowych. W pierwszej połowie
dominują wszak retrospekcje, w drugiej natomiast pojawiają się w
rzadkich kilkuminutowych wstawkach – o ile lepiej prezentowałoby
się to, gdyby proces przeplatania wątków ze wspomnianych dwóch
okresów życia protagonistów rozciągnąć na cały obraz, łącznie
z zakończeniem, które notabene w porównaniu do książki jest
mocno ugrzecznione, co wziąwszy pod uwagę fakt, że zrealizowano go
dla telewizji w ogóle mnie nie dziwi. Gwoli sprawiedliwości efekt
mógł jednak prezentować się dużo gorzej, gdyby tylko projekt
powierzono mniej utalentowanej ekipie bądź reżyserowi, który nie
byłby w stanie zsynchronizować się ze spojrzeniem Stephena Kinga
na tę doskonale skonstruowaną opowieść. Tommy Lee Wallace to
potrafił – nawet w sytuacji, która „nie pozwalała mu rozwinąć
skrzydeł” w takim stopniu, jak uczynił to autor książki, udało
mu się przywołać ducha powieści. W mniej porażającym,
pobudzającym wyobraźnię stylu, ale i tak całkiem mocno
odczuwalnego. Co więcej upiorna postać Pennywise'a w wykonaniu
znakomitego Tima Curry'ego, niepokojący efekt starań uzdolnionych
charakteryzatorów, po dziś dzień przez wielu wielbicieli horrorów
jest uważana za jedną z najbarwniejszych sylwetek w historii
kinematografii grozy. Kultowy czarny charakter, który ze wszystkich
licznych superlatywów miniserialu Tommy'ego Lee Wallace'a bez
wątpienia zasłużył sobie na najwyższe uznanie. Obok
niepowtarzalnej kreacji Tima Curry'ego i zapadającej w pamięć
charakteryzacji (która może przyprawić o zawał serca widzów
borykających się z koulrofobią) na odnotowanie zasługuje również
idealne wyczucie czasu, którym wykazali się twórcy podczas
dosłownie każdej manifestacji Pennywise'a. Jego wymalowana facjata
wypełnia ekran w najbardziej sprzyjających momentach, przy czym nie
wygląda to tak, jakby filmowcy starali się podrywać widzów z
fotela prymitywnymi jump scenkami, a przynajmniej nie podczas
wszystkich takowych upiornych manifestacji. Z mojego punktu widzenia
częściej porywali się na dużo trudniejszą sztukę powolnego
zbliżania się zagrożenia pod postacią złośliwego klauna
(uwielbiam moment z „ruchomą fotografią”), albo choćby
krótkiego zasygnalizowania jakimś wiele mówiącym upiornym
akcentem jego pojawienia się w następnym ujęciu (ryzykowny wybieg,
ale zazwyczaj udawało się go właściwie przeprowadzić), dzięki
czemu Pennywise o wiele silniej zakotwicza się w ludzkim umyśle.
Dużym uznaniem opinii publicznej cieszy się również ścieżka
dźwiękowa skomponowana przez Richarda Bellisa (zdobywczyni nagrody
Emmy), która rzeczywiście odegrała niemałą rolę w budowaniu
atmosfery miniserialu, zwłaszcza pozornie sielankowych wstawek z
dzieciństwa protagonistów, aczkolwiek w scenach szczytowej grozy
charakterystyczne melodie również nie były bez znaczenia –
znacznie intensyfikowały napięcie wzmagając złowrogą tonację
burzliwej sfery wizualnej.
Miniserialu
„To” nie muszę chyba polecać zagorzałym miłośnikom kina
grozy, bo jak mniemam seans tego dokonania Tommy'ego Lee Wallace'a
mają już za sobą. Jak mniemam w wielu przypadkach pewnie na jednym
się nie skończyło. Całokształt może i nie budzi wielkiego
zachwytu, bez wątpienia przegrywa w starciu z literackim
pierwowzorem pióra Stephena Kinga, ale i tak ma w sobie to coś, co
każe co jakiś czas do niego wracać. Zwłaszcza jeśli jest się
fanem starszych horrorów przepełnionych swoistą magią, której
tak bardzo brakuje we współczesnych produkcjach wpisujących się w
ten gatunek. Idealny nie jest, to fakt, zwłaszcza jeśli zna się
utwór, na podstawie którego powstał, ale kto powiedział, że
jedynie idealne horrory mogą dostarczyć fanom gatunku wiele
niezapomnianych wrażeń? W miniserialu „To” z mojego punktu
widzenia pojawia się kilka potknięć, mniej lub bardziej istotnych,
ale o dziwo to nie rzutuje zanadto na mój odbiór całości. Chociaż
rzecz jasna nieporównanie bardziej wolę książkę, która swoją
drogą najprawdopodobniej jest znana każdemu wielbicielowi
literatury grozy... a przynajmniej ze słyszenia (w końcu już
choćby jej gabaryty na niektórych mogą działać odstraszająco),
więc i w tym przypadku wstrzymam się od rekomendacji tej pozycji
tej konkretnej grupie czytelników. Zachęcam jednak zarówno do
lektury, jak i do seansu wszystkich pozostałych tj. tych którzy nie
mają nic przeciwko obcowaniu od czasu do czasu z jakimś ciekawym
horrorem czy to w formie powieściowej, czy ekranowej.
Nie cierpię clownów w horrorach, trzeba mieć chyba coś z głową, żeby się bać takiego szmaciarstwa. ,, It'' oczywiście widziałem dawno temu i zapamiętałem jako jedną z ekranizacji najlepiej chwytających klimat prozy Kinga ( tak w ogóle, nie tylko tej akurat powieści ). Tommy Lee Wallace na pewno zasługiwał na lepszą szansę i pozycję , niż etatowy scenarzysta i reżyser ,, dalszych ciągów'' . Niedoceniony w swoim czasie ,, Halloween III'' był świetny , to jedna z najlepszych części tego tasiemca .
OdpowiedzUsuńPamiętam, że przez wiele lat broniłam się przed obejrzeniem tego filmu. Raz, że bałam się klaunów przez serial "Czy boisz się ciemności", a dwa ktoś opowiedział mi o tym filmie i przeraził tak bardzo, że nie chciałam nawet o nim rozmawiać :D Zaległość nadrobiłam mając lat dwadzieścia parę i się zawiodłam. Film generalnie jest dobry (jedna z lepszych ekranizacji Kinga, a jak wiadomo cholernie trudno go zekranizować) to zakończenie było bez sensu i zwyczajnie głupie - zabiło cały strach - ale kiepskie zakończenia niestety też bywają typowe dla Kinga, więc i w filmie nie mogło tego zabraknąć...a jednak, mimo wszystko czekam na tę nową ekranizację i nawet wybiorę się na nią do kina ;)
OdpowiedzUsuń