sobota, 15 kwietnia 2017

„Dzieci nocy” (1971)

Nowożeńcy, bogaty Anglik Stefan i Szwajcarka Valerie, zmierzają do rodzinnej rezydencji tego pierwszego. Noc postanawiają spędzić w okazałym hotelu w belgijskim nadmorskim mieście Ostenda. Tego samego wieczora melduje się tam węgierska hrabina Elizabeth Bathory wraz ze swoją towarzyszką Iloną. Młode małżeństwo szybko zwraca uwagę tej pierwszej, co zdaje się niepokoić Ilonę. Nazajutrz Stefan i Valerie wybierają się do pobliskiego miasta Brugia, w którym jak donoszą artykuły prasowe w ostatnich dniach niezidentyfikowany napastnik podciął gardła kilku młodym kobietom. Traf chce, że są świadkami przenoszenia ciała kolejnej ofiary do samochodu, który ma je przetransportować do kostnicy. Zachowanie Stefana niepokoi Valerie, kobieta jest przekonana, że zafascynował go widok przykrytych zwłok. Po powrocie do hotelu przyjmują zaproszenie Elizabeth Bathory na wieczorną rozmowę przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Niepokojąca opowieść, którą wkrótce zaczynają raczyć się Stefan i wytworna hrabina wytrąca Valerie z równowagi. Wydarzenia mające miejsce niedługo potem napawają ją coraz większym niepokojem.

Belgijsko-francusko-niemieckie „Dzieci nocy” w reżyserii Harry'ego Kumela to jeden z najbardziej wychwalanych przez krytykę i wielbicieli kina grozy przedstawicieli lesbijskich horrorów wampirycznych. Zrealizowany w Europie film zyskał uznanie nie tylko mieszkańców tego kontynentu, zwrócił również uwagę Amerykanów, w tym wielu innych twórców kina. Obecnie o „Dzieciach nocy” niewiele się słyszy, zwłaszcza w Polsce, wydaje się więc, że produkcja Harry'ego Kumela nie przetrwała próby czasu, a przynajmniej nie w takim stopniu, na jaki bez wątpienia sobie zasłużyła. Artystyczne ujęcie wampiryzmu, zręczna kompilacja delikatnego surrealizmu i surowego naturalizmu w wykonaniu Harry'ego Kumela i jego ekipy to bez wątpienia prawdziwa gratka dla poszukiwaczy hipnotycznych obrazów, kuszących i zarazem odpychających nieposkromioną żądzą... odrzucenia powszechnie akceptowanych norm społecznych?

Filmy starające się przede wszystkim obrazami wnikać w sferę emocjonalną oglądającego stwarzają ryzyko nadinterpretacji. Nieopatrznego wybiegania daleko poza zamysł twórców. W „Dzieciach nocy” nie brakuje dialogów ułatwiających wychwycenie myśli twórców, opracowanych przez Jeana Ferry'ego (Pierre Drouot, Harry Kumel i niewymieniony w czołówce Manfred R. Kohler zadbali tymczasem o pozostałe aspekty scenariusza), niemniej łatwo w tym pobłądzić poprzez odczytanie ich w niewłaściwy sposób. Nie jestem pewna, czy aby nie nadinterpretuję (zresztą wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było), ale odniosłam wrażenie, że „Dzieci nocy” miały być między innymi swoistą krytyką konformizmu i swego rodzaju przestrogą przed ewentualnymi następstwami pragnienia wyrwania się spod wpływu innych. Gdyby rozpatrywać „Dzieci nocy” w oderwaniu od wampirycznej otoczki mielibyśmy typowy obraz o kobiecie, która pod wpływem manipulacji odkrywa, że lepiej będzie jej u boku przedstawicielki tej samej płci. Jest rozczarowana tradycyjnym związkiem z mężczyzną, co więcej zaczyna do niej docierać, że u jego boku nie może czuć się bezpiecznie, przez co staje się łatwiejszym celem dla zauroczonej nią kobiety. Na pierwszy rzut oka dostajemy więc podnoszący na duchu obraz bohaterki, która w porę wydostaje się z toksycznego związku, odrzuca tradycyjne wartości i tak wyzwolona pada w ramiona ukochanej, z którą czeka ją dużo szczęśliwsza przyszłość. Gdyby to było tak proste to moje zaangażowanie w fabułę zapewne byłoby zdecydowanie mniejsze. Najwięcej przyjemności czerpałam bowiem z tego, że zaprezentowany konflikt nie poddawał się jednoznacznej ocenie, że całą historię przedstawiono w dużo bardziej złożony sposób. Personalia eleganckiej damy pochodzącej z Węgier, która melduje się w tym samym hotelu co nowożeńcy Valerie i Stefan, wskazują na to, że scenarzyści wcale nie chcieli utrzymywać widza w niepewności, co do jej prawdziwej natury. Niemniej może się zdarzyć, że znajdzie się odbiorca, który nie powiąże Elizabeth Bathory (moim zdaniem Delphine Seyrig za tę kreację należą się niskie ukłony) z historyczną postacią – wówczas jednak pomocne powinny być dla niego słowa zaniepokojonego recepcjonisty skierowane do hrabiny. Mężczyzna jest mianowicie przekonany, że Elizabeth Bathory gościła w tym samym hotelu przed czterdziestoma laty i może przysiąc, że przez ten długi okres w ogóle się nie zmieniła. Kolejną wskazówką podrzuconą przez scenarzystów jest seria morderstw popełnionych w pobliskim mieście. Niezidentyfikowany oprawca podcina swoim ofiarom gardła, co samo w sobie może i nie świadczy o bytowaniu wampira w tych belgijskich okolicach, ale w połączeniu z innymi tropami pojawiającymi się w pierwszych partiach filmu odmalowuje już wielce klarowny obraz zagrożenia czyhającego na protagonistów. Zagadkowe jest natomiast zachowanie Stefana, bogatego Anglika przekonanego, że jego matka nie zaakceptuje jego związku z Valerie. Mężczyzna wydaje się być zarazem zafascynowany i wstrząśnięty widokiem okrytego ciała młodej kobiety, co więcej szybko staje się jasne, że nie mówi swojej żonie wszystkiego o swojej sytuacji rodzinnej. Sensu tego drugiego nie udało mi się pojąć – nie wiem jak odczytać rewelację unaocznioną podczas rozmowy telefonicznej Stefana i nie wiem, czy scenarzyści zwyczajnie zapomnieli o pociągnięciu tego wątku, czy był to celowy zabieg, mający na celu pozostawić widza w poczuciu niepewności.

Relacja Elizabeth Bathory ze Stefanem i Valerie jest tematem przewodnim omawianego horroru wampirycznego Harry'ego Kumela, przy czym jak już wspomniałam tezy, które z niej płyną trudno poddać jednoznacznej ocenie. Wspomniana krytyka konformizmu i dążenie do odrzucenia niektórych norm społecznych z mojego punktu widzenia wybrzmiewają całkiem donośnie, ale tak samo słyszalne są zgoła odmienne przemyślenia twórców. Scenarzyście dają nam jasno do zrozumienia, że Valerie jest gotowa na zakończenie toksycznego związku ze Stefanem w sekwencji obrazującej próbę jej wyjazdu z Ostendy. O wiele więcej wątpliwości budzi rozwój jej relacji z Elizabeth Bathory, która wykorzystuje swoje hipnotyczne moce do zjednania sobie skrzywdzonej młodej kobiety. Skoro więc Valerie znajduje się pod wpływem hipnozy trudno z pełnym przekonaniem stwierdzić, że pragnienie zbudowania związku z przedstawicielką płci żeńskiej jest jej świadomym wyborem. Nie sposób też całkowicie odrzucić domniemania, że podświadomie rzeczywiście tego chciała, nawet jeśli wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Jeśli przyjąć, że w „Dzieciach nocy” zahaczono o zjawisko konformizmu, że taką postawę poddano krytyce to należy zauważyć, że scenarzyści również tę kwestię zobrazowali w iście ambiwalentny sposób. Elizabeth Bathory, kobieta która wodzi na pokuszenie niewinną Szwajcarkę nie jest wszak „rycerzem w lśniącej zbroi”, który rusza na ratunek zaszczutej Szwajcarce, który uwalnia ją spod jarzma agresywnego męża, a potem razem żyją długo i szczęśliwe. Nie, Bathory jest bezwzględną wampirzycą, w zachowaniu której można zauważyć takie samo pragnienie zniewolenia niewinnej kobiety (wyraźnie widać to chociażby podczas sprzątana pokoju hotelowego, kiedy to bardzo niedelikatnie obchodzi się z Valerie), o tyle bardziej niebezpieczną od Stefana, bo władającą nieludzkimi mocami, które ochoczo wykorzystuje przeciwko Valerie. Jeśli tak na to spojrzeć to wydaje się, że scenarzyści chcieli dać widzom do zrozumienia, że odrzucenie niektórych norm społecznych, które nas krępują nie zawsze jest wskazane, tak samo zresztą jak trwanie w nieszczęśliwym związku z przedstawicielem odmiennej płci tylko po to, żeby nie narazić się na krytykę konserwatystów. Wiem, że zamieszałam, ale wierzcie mi warstwa tekstowa „Dzieci nocy” wbrew pozorom jest bardzo zawiła. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że fabuła jest prosta – ot, mamy relację trójki bohaterów (czwórki, jeśli wliczyć Ilonę, która również ma do odegrania ważną rolę) przebywających w jednym hotelu, gdzie rozgrywa się spora część akcji, przez co ma się poczucie obcowania z mocno kameralnym obrazem. Nawet sceny nakręcone na zewnątrz, pod czy to zachmurzonym niebem, czy pod osłoną nocy cechują się intymnym minimalizmem. Z prawie każdego ujęcia, nawet tych pozbawionych nagości, przebija nutka erotyzmu, która w połączeniu z niezwykle ponurą atmosferą, licznymi zbliżeniami na czołowe postacie i zahaczającymi o surrealizm zdjęciami skąpanymi w krwistej czerwieni, niemalże hipnotyzuje cierpliwego widza. Akcja na pozór rozwija się nieśpiesznie wręcz leniwie, ale tak naprawdę pod powierzchnią cały czas trwa prawdziwa burza. Jeśli głębiej wejrzeć w sferę psychologiczną to staje się jasne, że monotonia jest jedynie ułudą, że tak naprawdę sporo się dzieje. Przy czym aby móc to ujrzeć i poczuć całym sobą należy poczynić starania zsynchronizowania się ze specyfiką tego obrazu – wątpię jednak, żeby wielbicielom tylko i wyłącznie efekciarskiego kina ta sztuka się udała.

Nie sądzę, żeby grupą docelową „Dzieci nocy” Harry'ego Kumela byli jedynie zwolennicy starszych horrorów wampirycznych. Wydaje mi się, że to dziełko można spokojnie rekomendować również fanom minimalistycznych w formie, intymnych obrazów psychologicznych, które wręcz hipnotyzują treścią i nieopisanie mrocznym klimatem. Nie radzę natomiast sięgać po niego osobom poszukującym widowiskowych efektów specjalnych i tego rodzaju dynamiki, którą można zobaczyć między innymi w hollywoodzkich superprodukcjach. Produkcja „Dzieci nocy” od strony formalnej i artystycznej jest na wskroś europejska (co nie znaczy, że Amerykanom nie zdarzało / nie zdarza się kręcić filmów utrzymanych w podobnym klimacie) i to w całkowicie pozytywnym znaczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz