Nowożeńcy,
bogaty Anglik Stefan i Szwajcarka Valerie, zmierzają do rodzinnej
rezydencji tego pierwszego. Noc postanawiają spędzić w okazałym
hotelu w belgijskim nadmorskim mieście Ostenda. Tego samego wieczora
melduje się tam węgierska hrabina Elizabeth Bathory wraz ze swoją
towarzyszką Iloną. Młode małżeństwo szybko zwraca uwagę tej
pierwszej, co zdaje się niepokoić Ilonę. Nazajutrz Stefan i
Valerie wybierają się do pobliskiego miasta Brugia, w którym jak
donoszą artykuły prasowe w ostatnich dniach niezidentyfikowany
napastnik podciął gardła kilku młodym kobietom. Traf chce, że są
świadkami przenoszenia ciała kolejnej ofiary do samochodu, który
ma je przetransportować do kostnicy. Zachowanie Stefana niepokoi
Valerie, kobieta jest przekonana, że zafascynował go widok
przykrytych zwłok. Po powrocie do hotelu przyjmują zaproszenie
Elizabeth Bathory na wieczorną rozmowę przy szklaneczce czegoś
mocniejszego. Niepokojąca opowieść, którą wkrótce zaczynają
raczyć się Stefan i wytworna hrabina wytrąca Valerie z równowagi.
Wydarzenia mające miejsce niedługo potem napawają ją coraz
większym niepokojem.
Belgijsko-francusko-niemieckie
„Dzieci nocy” w reżyserii Harry'ego Kumela to jeden z
najbardziej wychwalanych przez krytykę i wielbicieli kina grozy
przedstawicieli lesbijskich horrorów wampirycznych. Zrealizowany w
Europie film zyskał uznanie nie tylko mieszkańców tego kontynentu,
zwrócił również uwagę Amerykanów, w tym wielu innych twórców
kina. Obecnie o „Dzieciach nocy” niewiele się słyszy, zwłaszcza
w Polsce, wydaje się więc, że produkcja Harry'ego Kumela nie
przetrwała próby czasu, a przynajmniej nie w takim stopniu, na jaki
bez wątpienia sobie zasłużyła. Artystyczne ujęcie wampiryzmu,
zręczna kompilacja delikatnego surrealizmu i surowego naturalizmu w
wykonaniu Harry'ego Kumela i jego ekipy to bez wątpienia prawdziwa
gratka dla poszukiwaczy hipnotycznych obrazów, kuszących i zarazem
odpychających nieposkromioną żądzą... odrzucenia powszechnie
akceptowanych norm społecznych?
Filmy
starające się przede wszystkim obrazami wnikać w sferę
emocjonalną oglądającego stwarzają ryzyko nadinterpretacji.
Nieopatrznego wybiegania daleko poza zamysł twórców. W „Dzieciach
nocy” nie brakuje dialogów ułatwiających wychwycenie myśli
twórców, opracowanych przez Jeana Ferry'ego (Pierre Drouot, Harry
Kumel i niewymieniony w czołówce Manfred R. Kohler zadbali
tymczasem o pozostałe aspekty scenariusza), niemniej łatwo w tym
pobłądzić poprzez odczytanie ich w niewłaściwy sposób. Nie
jestem pewna, czy aby nie nadinterpretuję (zresztą wcale bym się
nie zdziwiła, gdyby tak było), ale odniosłam wrażenie, że
„Dzieci nocy” miały być między innymi swoistą krytyką
konformizmu i swego rodzaju przestrogą przed ewentualnymi
następstwami pragnienia wyrwania się spod wpływu innych. Gdyby
rozpatrywać „Dzieci nocy” w oderwaniu od wampirycznej otoczki
mielibyśmy typowy obraz o kobiecie, która pod wpływem manipulacji
odkrywa, że lepiej będzie jej u boku przedstawicielki tej samej
płci. Jest rozczarowana tradycyjnym związkiem z mężczyzną, co
więcej zaczyna do niej docierać, że u jego boku nie może czuć
się bezpiecznie, przez co staje się łatwiejszym celem dla
zauroczonej nią kobiety. Na pierwszy rzut oka dostajemy więc
podnoszący na duchu obraz bohaterki, która w porę wydostaje się z
toksycznego związku, odrzuca tradycyjne wartości i tak wyzwolona
pada w ramiona ukochanej, z którą czeka ją dużo szczęśliwsza
przyszłość. Gdyby to było tak proste to moje zaangażowanie w
fabułę zapewne byłoby zdecydowanie mniejsze. Najwięcej
przyjemności czerpałam bowiem z tego, że zaprezentowany konflikt
nie poddawał się jednoznacznej ocenie, że całą historię
przedstawiono w dużo bardziej złożony sposób. Personalia
eleganckiej damy pochodzącej z Węgier, która melduje się w tym
samym hotelu co nowożeńcy Valerie i Stefan, wskazują na to, że
scenarzyści wcale nie chcieli utrzymywać widza w niepewności, co
do jej prawdziwej natury. Niemniej może się zdarzyć, że znajdzie
się odbiorca, który nie powiąże Elizabeth Bathory (moim zdaniem
Delphine Seyrig za tę kreację należą się niskie ukłony) z
historyczną postacią – wówczas jednak pomocne powinny być dla
niego słowa zaniepokojonego recepcjonisty skierowane do hrabiny.
Mężczyzna jest mianowicie przekonany, że Elizabeth Bathory gościła
w tym samym hotelu przed czterdziestoma laty i może przysiąc, że
przez ten długi okres w ogóle się nie zmieniła. Kolejną
wskazówką podrzuconą przez scenarzystów jest seria morderstw
popełnionych w pobliskim mieście. Niezidentyfikowany oprawca
podcina swoim ofiarom gardła, co samo w sobie może i nie świadczy
o bytowaniu wampira w tych belgijskich okolicach, ale w połączeniu
z innymi tropami pojawiającymi się w pierwszych partiach filmu
odmalowuje już wielce klarowny obraz zagrożenia czyhającego na
protagonistów. Zagadkowe jest natomiast zachowanie Stefana, bogatego
Anglika przekonanego, że jego matka nie zaakceptuje jego związku z
Valerie. Mężczyzna wydaje się być zarazem zafascynowany i
wstrząśnięty widokiem okrytego ciała młodej kobiety, co więcej
szybko staje się jasne, że nie mówi swojej żonie wszystkiego o
swojej sytuacji rodzinnej. Sensu tego drugiego nie udało mi się
pojąć – nie wiem jak odczytać rewelację unaocznioną podczas
rozmowy telefonicznej Stefana i nie wiem, czy scenarzyści zwyczajnie
zapomnieli o pociągnięciu tego wątku, czy był to celowy zabieg,
mający na celu pozostawić widza w poczuciu niepewności.
Relacja
Elizabeth Bathory ze Stefanem i Valerie jest tematem przewodnim
omawianego horroru wampirycznego Harry'ego Kumela, przy czym jak już
wspomniałam tezy, które z niej płyną trudno poddać jednoznacznej
ocenie. Wspomniana krytyka konformizmu i dążenie do odrzucenia
niektórych norm społecznych z mojego punktu widzenia wybrzmiewają
całkiem donośnie, ale tak samo słyszalne są zgoła odmienne
przemyślenia twórców. Scenarzyście dają nam jasno do
zrozumienia, że Valerie jest gotowa na zakończenie toksycznego
związku ze Stefanem w sekwencji obrazującej próbę jej wyjazdu z
Ostendy. O wiele więcej wątpliwości budzi rozwój jej relacji z
Elizabeth Bathory, która wykorzystuje swoje hipnotyczne moce do
zjednania sobie skrzywdzonej młodej kobiety. Skoro więc Valerie
znajduje się pod wpływem hipnozy trudno z pełnym przekonaniem
stwierdzić, że pragnienie zbudowania związku z przedstawicielką
płci żeńskiej jest jej świadomym wyborem. Nie sposób też
całkowicie odrzucić domniemania, że podświadomie rzeczywiście
tego chciała, nawet jeśli wcześniej nie zdawała sobie z tego
sprawy. Jeśli przyjąć, że w „Dzieciach nocy” zahaczono o
zjawisko konformizmu, że taką postawę poddano krytyce to należy
zauważyć, że scenarzyści również tę kwestię zobrazowali w
iście ambiwalentny sposób. Elizabeth Bathory, kobieta która wodzi
na pokuszenie niewinną Szwajcarkę nie jest wszak „rycerzem w
lśniącej zbroi”, który rusza na ratunek zaszczutej Szwajcarce,
który uwalnia ją spod jarzma agresywnego męża, a potem razem żyją
długo i szczęśliwe. Nie, Bathory jest bezwzględną wampirzycą, w
zachowaniu której można zauważyć takie samo pragnienie
zniewolenia niewinnej kobiety (wyraźnie widać to chociażby podczas
sprzątana pokoju hotelowego, kiedy to bardzo niedelikatnie obchodzi
się z Valerie), o tyle bardziej niebezpieczną od Stefana, bo
władającą nieludzkimi mocami, które ochoczo wykorzystuje
przeciwko Valerie. Jeśli tak na to spojrzeć to wydaje się, że
scenarzyści chcieli dać widzom do zrozumienia, że odrzucenie
niektórych norm społecznych, które nas krępują nie zawsze jest
wskazane, tak samo zresztą jak trwanie w nieszczęśliwym związku z
przedstawicielem odmiennej płci tylko po to, żeby nie narazić się
na krytykę konserwatystów. Wiem, że zamieszałam, ale wierzcie mi
warstwa tekstowa „Dzieci nocy” wbrew pozorom jest bardzo zawiła.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że fabuła jest prosta – ot,
mamy relację trójki bohaterów (czwórki, jeśli wliczyć Ilonę,
która również ma do odegrania ważną rolę) przebywających w
jednym hotelu, gdzie rozgrywa się spora część akcji, przez co ma
się poczucie obcowania z mocno kameralnym obrazem. Nawet sceny
nakręcone na zewnątrz, pod czy to zachmurzonym niebem, czy pod
osłoną nocy cechują się intymnym minimalizmem. Z prawie każdego
ujęcia, nawet tych pozbawionych nagości, przebija nutka erotyzmu,
która w połączeniu z niezwykle ponurą atmosferą, licznymi
zbliżeniami na czołowe postacie i zahaczającymi o surrealizm
zdjęciami skąpanymi w krwistej czerwieni, niemalże hipnotyzuje
cierpliwego widza. Akcja na pozór rozwija się nieśpiesznie wręcz
leniwie, ale tak naprawdę pod powierzchnią cały czas trwa
prawdziwa burza. Jeśli głębiej wejrzeć w sferę psychologiczną
to staje się jasne, że monotonia jest jedynie ułudą, że tak
naprawdę sporo się dzieje. Przy czym aby móc to ujrzeć i poczuć
całym sobą należy poczynić starania zsynchronizowania się ze
specyfiką tego obrazu – wątpię jednak, żeby wielbicielom tylko
i wyłącznie efekciarskiego kina ta sztuka się udała.
Nie
sądzę, żeby grupą docelową „Dzieci nocy” Harry'ego Kumela
byli jedynie zwolennicy starszych horrorów wampirycznych. Wydaje mi
się, że to dziełko można spokojnie rekomendować również fanom
minimalistycznych w formie, intymnych obrazów psychologicznych,
które wręcz hipnotyzują treścią i nieopisanie mrocznym klimatem.
Nie radzę natomiast sięgać po niego osobom poszukującym
widowiskowych efektów specjalnych i tego rodzaju dynamiki, którą
można zobaczyć między innymi w hollywoodzkich superprodukcjach.
Produkcja „Dzieci nocy” od strony formalnej i artystycznej jest
na wskroś europejska (co nie znaczy, że Amerykanom nie zdarzało /
nie zdarza się kręcić filmów utrzymanych w podobnym klimacie) i
to w całkowicie pozytywnym znaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz