Irlandia,
początek XX wieku. Angus, właściciel cyrku wędrownego i jego
dziewczyna Lily po jednym ze swoich występów zostają zaproszeni
przez nowo poznanego starszego mężczyznę do jego posiadłości.
Gospodarz pokazuje im uwięzioną w akwarium syrenę, która wedle
jego słów jest odpowiedzialna za śmierć jego małżonki.
Zafascynowany Angus próbuje skłonić mężczyznę do podjęcia z
nim współpracy polegającej na wykorzystaniu schwytanego przez
niego okazu w celach biznesowych bądź naukowych, ale jego
propozycja zostaje odrzucona. Jeszcze tej samej nocy Angus w
towarzystwie dwóch swoich pracowników włamuje się do domu
starszego mężczyzny z zamiarem wykradzenia syreny. Wewnątrz
zostają zaskoczeni przez właściciela, który chwilę potem umiera
na zawał serca. Angus i jego kompani przetransportowują syrenę na
statek płynący do Stanów Zjednoczonych. Zabierają również
dziennik żony ograbionego mężczyzny i zgromadzoną przez nich
dokumentację na temat tego niezwykle rzadkiego okazu przez lata
ukrywanego w ich własnym domu. Angus jest przekonany, że dzięki
syrenie odniesie wielki sukces, że jego cyrk będzie oblegany przez
tłumy ciekawskich, Lily tymczasem bynajmniej nie jest zachwycona
jego planami. Kobieta ma złe przeczucia i jak wkrótce się okazuje
nie są one bezpodstawne. W trakcie rejsu Lily nabiera przekonania,
że syrena stwarza ogromne zagrożenie dla załogi i pasażerów
statku.
Nie
wydaje mi się, żeby grupą docelową „Syreny” byli poszukiwacze
nieustającej akcji, ponieważ scenariusz Sebastiana Gutierreza
najwięcej miejsca poświęca psychologicznym reperkusjom
przechwycenia tytułowej antybohaterki, konfrontuje widzów przede
wszystkim z mentalnymi mocami mitycznego stworzenia, spychając jej
kanibalistyczne zapędy na dalszy plan. Co oczywiście nie znaczy, że
nie ma ich wcale. Po krótkim wstępie obrazującym ciąg wydarzeń,
które doprowadziły do tego, że przyzwoicie wykreowany przez Rufusa
Sewella cyrkowiec imieniem Angus stał się nowym właścicielem
niezwykłego stworzenia przetrzymywanego w ogromnym akwarium
napełnionym wodą, akcja przenosi się na statek
zmierzający do Stanów Zjednoczonych. I tam już pozostaje, nie
licząc rzecz jasna niedługiej sekwencji końcowej. Rustykalne,
ciasne wnętrza okrętu zastępują jarmarczność (namioty cyrkowe)
i starodawny przepych (posiadłość poprzedniego właściciela
syreny), ale nie wiąże się to z wyparciem klimatu
przypominającego, że akcję osadzono w przeszłości. Co więcej
atmosfera staje się nieporównanie bardziej przygniatająca –
malutkie kajuty i świadomość, że dookoła rozpościera się
bezkresny ocean wywołują iście klaustrofobiczne odczucia. Tym
bardziej, że oglądającemu przez cały czas towarzyszy przekonanie,
że załodze i pasażerom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo ze
strony powabnej syreny przetrzymywanej pod pokładem. Wcześniej
celowo nazwałam Angusa właścicielem mitycznego stworzenia, bo
antagonistka do pewnego momentu istotnie zdaje się być jego
niewolnicą. Cyrkowiec więzi ją w ogromnym akwarium, kierując się
jedynie pragnieniem zysku, ale wykazuje się dużo mniejszym
okrucieństwem względem syreny niż marynarze. Najwięcej
współczucia wydaje się jednak mieć dla niej dziewczyna Angusa,
Lily, w którą w wielce porywającym stylu wcieliła się Carla
Gugino (zdecydowanie najjaśniej błyszcząca gwiazda z całej bądź
co bądź solidnej obsady filmu) i to właśnie relacji tych pań
Sebastian Gutierrez poświęcił najwięcej miejsca. Już podczas
pierwszego unaocznionego spotkania Lily z syreną staje się jasne,
że ta druga traktuje główną bohaterkę filmu inaczej niż
mężczyzn znajdujących się na pokładzie statku. Może dlatego, że
to jedyna przedstawicielka płci żeńskiej, a jak wiemy z mitów
syreny zwykły doprowadzać do zguby mężczyzn, ale uważam, że nie
bez znaczenia jest również przeszłość Lily, która jeśli
spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem odrobinę przypomina
działalność owych mitologicznych stworzeń. Pierwszą oznaką
nieprzyjemnego oddziaływania syreny na psychikę głównej bohaterki
są makabryczne sny, które nawiedzają ją tej samej nocy. Widok
zakrwawionych zwłok Angusa co prawda nie odznacza się niczym
szczególnym (ani śmiałością, ani pomysłowością), ale już
kikuty w miejscach odciętych dłoni, oblepione odrażającym śluzem
uznaję za w pełni udany efekt pracy twórców efektów specjalnych.
Tego rodzaju dodatków w środkowej partii „Syreny” nie ma zbyt
wiele – dostaniemy jeszcze między innymi takie starannie wykonane
wstawki jak widok okaleczonych zwłok, którymi tytułowa bohaterka
właśnie się pożywia (ale nie uświadczymy w tym miejscu
dosadności na miarę włoskiego kina kanibalistycznego z lat 70-tych
i 80-tych) i jedną idealnie obliczoną w czasie jump scenkę,
która zapewne niejednego widza zmusi do oderwania pośladków z
fotela (było więcej takich prób ze strony filmowców, ale tylko
ujęcie z syreną dotykającą od tyłu Lily w moim przypadku
odniosło pożądany skutek). Jak już wspomniałam twórcy „Syreny”
nie szafują efektami specjalnymi, nie próbują na siłę ożywić
akcji coraz to wymyślniejszymi szkaradzieństwami (za wyjątkiem
końcówki), zdecydowanie większego potencjału upatrując w
warstwie psychologicznej. Nadmierny pośpiech i efekciarskie zacięcie
zepsuły już niejeden dobrze zapowiadający się horror, dlatego tym
bardziej ucieszyło mnie spokojniejsze, klimatyczne ujęcie jakże
intrygującego, choć prostego w formie, tematu wnikania w cudze
myśli przez niezwykle groźną istotę. Nie sposób nie dopatrzeć
się tutaj nazwijmy go feministycznego przekazu (późniejsze
obchodzenie się marynarzy z bezbronną kobietą tak dalece odmienne
od postawy Lily), a nawet akcentów lesbijskich. Niepokazanych w
jednoznaczny sposób, ale i tak doskonale czytelnych w formie
zapowiedzi rychłego wejścia w taki związek, nie zaś w postaci
stanu już istniejącego. Pewnie znajdą się oponenci tych
konkretnych podtekstów, ale akurat ja uznałam je za właściwe
dopełnienie fabuły. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o
dynamicznej końcówce. Twórcy „Syreny” mogli tutaj pokusić się
o kilka śmielszych ujęć eliminacji ofiar i bardziej trzymających
w napięciu, dłuższych sekwencji je poprzedzających. Zamiast tego
uznali jednak, że należy okroić wszystko w czasie i w tym miejscu
część budżetu przeznaczyć na inny cel niż wymyślne sceny
mordów. UWAGA SPOILER Tymże okazała się końcowa postać
syreny, która wygląda tak jakby wypożyczono ją z planu jakiegoś
horroru science fiction. W tej kwestii wolałabym chyba pokazany
wcześniej minimalizm (nie mówię o skakaniu na płetwie tylko
pozostaniu przy anatomii człowieka), aczkolwiek gwoli
sprawiedliwości stwór nie prezentował się najgorzej –
przynajmniej nie uraczono mnie iście żałosnymi popisami speców od
efektów komputerowych KONIEC SPOILERA. W mojej ocenie
końcówka zyskałaby na wartości, gdyby więcej uwagi poświęcono
generowaniu nieznośnego wręcz napięcia i warstwie gore,
oczywiście w tym drugim przypadku bez wpadania w groteskową
skrajność, która bez wątpienia negatywnie oddziaływałaby na
sferę emocjonalną. Bo ta pomimo nadmienionych przeze mnie uchybień
(z subiektywnego punktu widzenia) w istniejącym kształcie „Syreny”
jest w miarę dobrze odczuwalna. Co nie zmienia faktu, że z
powodzeniem można było zwielokrotnić jej oddziaływanie na
odbiorcę.