wtorek, 11 grudnia 2018

„Cień mgły” (2015)

Sandy Duffy jest nauczycielem akademickim, stałym gościem jednego z programów telewizyjnych i autorem bestsellerowej książki, która teraz, po latach, jest szumnie wznawiana. Mężczyzna jest rozpoznawalną i szanowaną postacią, skrywającą przed światem wstydliwą tajemnicę. Jest bowiem kleptomanem, człowiekiem uzależnionym od drobnych kradzieży sklepowych, od silnych emocji, jakich niezmiennie dostarczają mu te czyny. Pewnego dnia Duffy zostaje przyłapany na kradzieży w supermarkecie przez ochroniarza imieniem Robert. Mężczyzna zgadza się nikogo o tym nie informować, ale w zamian oczekuje przyjaźni Sandy'ego. Robert zatrzymuje nagrania z monitoringu mogące pogrążyć Duffy'ego, dzięki czemu zyskuje nam nim władzę. Daje wykładowcy wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nie zastosuje się do jego warunków to ujawni niewygodne dla niego materiały filmowe.

Urodzony w Irlandii Północnej Michael Lennox w branży filmowej działa od wielu lat, ale dotychczas wyreżyserował tylko jeden pełnometrażowy obraz, thriller „Cień mgły”, pierwszy raz pokazany w 2015 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Lennox zajmuje się głównie reżyserią krótkometrażówek – jedna z nich, „Boogaloo and Graham” otrzymała między innymi nominację do Oscara i była laureatką nagrody BAFTA. Za scenariusz „Cienia mgły” John Cairns i Michael McCartney byli nominowani do BIFA (Nagrody Niezależnego Kina Brytyjskiego). Film zyskał uznanie krytyków, ale nie dotarł do bardzo szerokiego grona odbiorców – przez ograniczoną dystrybucję.

„Cień mgły” określa się jako thriller neo-noir, czyli obraz czerpiący z kina noir, ale wzbogacony o elementy nieobecne w tamtym nurcie, o aktualniejsze treści. Tym, co najbardziej kojarzyło mi się w omawianym filmie z noir była rezygnacja z wyraźnego podziału bohaterów na dobrych i złych. W pełnometrażowym debiucie Michaela Lennoxa trochę postaci się przewija, ale tylko dwie tak naprawdę się liczą: nauczyciel akademicki Sandy Duffy i ochroniarz Robert. Tego pierwszego poznajemy jako człowieka sukcesu – wykształconego mężczyznę, który wzbogacił się przed laty dzięki bestsellerowej powieści pod tytułem „Cień mgły”. Jego jedynej książce, o której znowu jest głośno. Wydawnictwo właśnie wznowiło tę pozycję, szumnie reklamując to literackie wydarzenie, z czego Sandy nie jest szczególnie zadowolony. Są chwile, w których wręcz żałuje, że napisał tę powieść. Być może dlatego, że przez to stał się osobą publiczną, a więc trudniej mu utrzymywać w tajemnicy swoje uzależnienie od kradzieży sklepowych... Ale jakoś mu się to udaje. Dopóki na jego drodze nie pojawia się niejaki Robert, mężczyzna pracujący w ochronie supermarketu, w którym to Sandy, nie po raz pierwszy zresztą, dopuszcza się drobnej kradzieży. Przyłapany na gorącym uczynku wykładowca jest gotowy na wiele poświęceń, byle jego brudny sekret się nie wydał. Tym, czego żąda od niego Robert w zamian za milczenie jest jednakże tylko przyjaźń. Niewielkie to więc poświęcenie ze strony Sandy'ego, prawda? Tak może się wydawać na początku, ale im dalej w tę nietypową relację brniemy, tym jaśniejsze staje się dla nas to, że Duffy stał się istnym więźniem. Wpadł w pułapkę. Najprawdopodobniej śmiertelnie niebezpieczną. Zaraz, zaraz. To znaczy, że to on jest ofiarą? Że to Sandy jest tym dobrym, a Robert godnym najwyższej pogardy widza, wyrachowanym oprawcą? Jak już wcześniej dałam do zrozumienia to nie jest takie proste. Tak naprawdę nie sposób polubić albo znienawidzić któregoś z nich. Można by się spodziewać, że to szantażysta będzie demonizowany przez twórców, a jego ofiara idealizowana, ale w „Cieniu mgły” żaden z tych procesów (ani idealizacja, ani demonizacja), przynajmniej przez większość czasu, nie zachodzi. Sandy to w gruncie rzeczy skromny człowiek, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy na skutek sukcesu odniesionego na polu literackim. Jest stałym gościem czy wręcz współprowadzącym programu telewizyjnego, w którym omawia się różnego rodzaju dziełka i wydarzenia kulturalne, ale największą przyjemność daje mu praca ze studentami. Lubi uczyć i cieszy się sympatią swoich uczniów. Wydaje się więc, że i my, odbiorcy „Cienia mgły”, bez trudu go polubimy, nawet wziąwszy pod uwagę ciemniejszą stronę jego życia. Kleptomanię, silne uzależnienie od drobnych kradzieży sklepowych, o którym wiemy tylko my i Robert, ochroniarz rozpaczliwie łaknący towarzystwa. W Sandym jest jednak coś odpychającego – bardziej od kradzieży, których tak często się dopuszcza. Nie wiem, czy każdy tak go będzie odbierał, ale ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest on osobą pozbawioną empatii. Tak bardzo wpatrzoną w siebie, że niezwracającą większej uwagi na potrzeby ludzi ze swojego otoczenia. Introwertyk w stopniu znacznym, można by rzec. Robert tymczasem jest człowiekiem otwartym. Aż za bardzo. Chętnie słucha zwierzeń Sandy'ego, stara się być dla niego wsparciem, ale jednocześnie nie pozwala mu zapomnieć o tym, że dysponuje materiałem, który jeśli zostanie ujawniony, najprawdopodobniej zniszczy mu życie. Robert pragnie przyjaźni z drugim człowiekiem (jego jedynym przyjacielem jest prześliczny wąż) jak niczego innego na świecie, jego samotność wzbudza współczucie, ale sposób, w jaki zabiega o przyjaźń sprawia, że trudno się dziwić temu, iż nie może znaleźć życzliwego towarzystwa. Toksyczna relacja tych dwóch panów, bardzo dobrze wykreowanych przez Conletha Hilla (Sandy) i Stephena Grahama (Robert) to według mnie najjaśniej błyszczący element „Cienia mgły”. Najsilniejsza składowa tego dreszczowca, ale nie aż tak silna, żeby w moich oczach dosłownie niosła cały ten obraz.

Odnoszę wrażenie, że John Cairns i Michael McCartney nie mieli pomysłu na rozwój scenariusza „Cienia mgły”, że dysponowali materiałem na obraz o jakąś połowę krótszy. Film trwa mniej więcej półtorej godziny, z czego część to rozciąganie w czasie nudnawych scenek z życia Sandy'ego Duffy'ego w kleszczach namolnego ochroniarza. Duża część odbiorców tego brytyjskiego thrillera w pełni doceniła sposób, w jaki Michael Lennox i jego ekipa budowali napięcie, ale ja miałam z tym problem. Istotnie, były momenty, które co prawda nie ściskały mi krtani, ale na pewno dostarczały silniejszych emocji. Problem jednak w tym, że spora część seansu była za grzeczna. Wyglądało to tak, jakby twórcy bali się pójść na całość, jakby rozpaczliwie szukali kompromisów, żeby przypadkiem zbyt mocno widzem nie wstrząsnąć. I nie chodzi mi tutaj o brak krwawych scen, tego od dreszczowców nie wymagam, ale już od takiej fabuły miałam pełne prawo oczekiwać sukcesywnie zagęszczającej się atmosfery zaszczucia, nieustannego pogrążania się w bagnie, z którego wydaje się nie ma takiego wyjścia, które mogłoby zadowolić obie strony. Tego rodzaju sytuacje (w filmie i literaturze) zawsze napawają mnie pewnością, że wszystko to zmierza do tragedii, że ktoś musi zginąć. Tutaj też nie miałam wątpliwości, że Sandy i Robert wkroczyli na śmiertelnie niebezpieczną ścieżkę, że coraz bardziej zbliżają się do punktu, z którego, tak naprawdę dla żadnego z nich, nie będzie już odwrotu. Czy tak jest w istocie? Czy „Cień mgły” kończy się morderstwem Sandy'ego przez Roberta lub odwrotnie? Tego nie zdradzę, ale chyba nie zaszkodzi jak wyjawię, że końcowa partia omawianego filmu trzyma w napięciu nieporównanie mocniej od wszystkich poprzedzających ją scenek. To właściwie jedyna część „Cienia mgły”, w której nie gnębiło mnie poczucie niedosytu, najbardziej emocjonalny kawałek tego obrazu, choć UWAGA SPOILER niezwieńczony dogłębnie wstrząsającym, mocno zaskakującym uderzeniem. Nawet ujawniona wcześniej rewelacja na temat powieści opublikowanej pod nazwiskiem Sandy'ego Duffy'ego nie zrobiła na mnie wrażenia – może dlatego, że coś takiego widziałam całkiem niedawno w pewnym horrorze/thrillerze (ten link odnosi do niego), który jednak wyszedł później, więc akurat tą pozycją scenarzyści „Cienia mgły” z całą pewnością się nie inspirowali KONIEC SPOILERA. Pełnometrażowy debiut Michaela Lennoxa nie jest jednak kompletnie pozbawiony niespodzianek, choć historia ta w ogólnym zarysie jawi się dosyć zwyczajnie. Życiowo można rzec. Chcę przez to powiedzieć, że twórcy nie kombinują jak konie pod górę, nie silą się na jakieś zapadające w pamięć treści, choćby nawet za cenę pogwałcenia logiki. Tego ostatniego akurat bardzo pilnują – historia ta jest spójna i w sumie bardzo wiarygodna. Łatwo uwierzyć w to, że coś takiego mogłoby zaistnieć w rzeczywistości i nawet te nie tak znowu częste niespodzianki nie wydają się wydumane, nie obniżają realizmu tej opowieści. Ale i nie wbijają w fotel. Pewnie już za parę dni nie będę pamiętać nawet fortelu zastosowanego przez jednego z (anty)bohaterów „Cienia mgły” pewnego dnia na uczelni, który to uznałam za wręcz genialny w swojej prostocie. Ale pewnie jeszcze nie raz, nie dwa będę się łapać na tym, że UWAGA SPOILER myślę o losie biednego węża, że zastanawiam się co się z nim stało... Głupie, wiem KONIEC SPOILERA.

Według mnie średniak, ale z uwagi na to, że ten pełnometrażowy debiut Michaela Lennoxa, ten brytyjski thriller neo-noir wielu jego odbiorców wielce zadowolił, uważam, że fani gatunku najlepiej zrobią dając mu szansę. Tak, tak, ja mam spory niedosyt. Mój apetyt nie został przez tego docenianego twórcę głównie krótkometrażówek, zaspokojony. Nie mogę powiedzieć, żebym ogromnie cierpiała oglądając to dziełko, ale i nie przeżyłam jakiejś niezapomnianej przygody. Ani mnie ten film nie zachwycił, ani nie wymęczył. Opinie innych odbiorców „Cienia mgły” napawają mnie jednak pewnością, że film ten znajdzie jeszcze wielu miłośników, że duża część, jeśli nie większość, jego przyszłych widzów będzie cieszyć się z tego wyboru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz