piątek, 31 października 2014

„Głosy” (2005)


Architekt Jonathan Rivers dowiaduje się, że jego druga żona, pisarka Anna, jest w ciąży. Mężczyzna nie posiada się z radości, ale ta euforia nie trwa długo. Kiedy ciało Anny zostaje znalezione w zbiorniku wodnym życie Jonathana ulega drastycznej zmianie. Po kilkumiesięcznej żałobie spotyka się z Raymondem Price’m, który wprowadza go w tajniki EVP, kontaktu ze zmarłymi za pomocą nagrań cyfrowych i analogowych. Dzięki temu Johnowi udaje się nawiązać łączność z Anną, która zaczyna sterować jego życiem.

Ghost story Geoffrey’a Saxa, która odniosła tak duży sukces kasowy, że w 2007 roku Patrick Lussier nakręcił jej sequel. Zainteresowaniu widzów dziwili się sami twórcy, którzy po miażdżąco niepochlebnych ocenach krytyków spodziewali się ostracyzmu. Co prawda opinie zwykłych odbiorców często pokrywały się z recenzjami krytyków, utyskujących na między innymi brak strasznych scen, nielogiczne rozwiązania fabularne i jednowymiarowych bohaterów, ale to wcale nie zaważyło na sprzedaży biletów.

Dla wielu widzów największym mankamentem „Głosów” jest zbyt delikatne muśnięcie estetyki horroru. Sax unika dosłowności, a nieliczne jump scenki bazują głównie na nagłym pogłośnieniu muzyki, bez wbijającej się w pamięć charakteryzacji tajemniczych bytów, utrwalonych na nagraniach Riversa. Po hollywoodzkim horrorze opinia publiczna miała prawo spodziewać się oszałamiających efektów komputerowych bądź większej odwagi w szafowaniu przerażającymi wizualnie duchami. Ale istniało spore prawdopodobieństwo, że takie podejście do straszenia otarłoby się o zwykły kicz, z jakim wielokrotnie spotykamy się w twórczości osób zakochanych w CGI. Mnie w kontekście takiej fabuły oszczędność Saxa bardzo przypasowała. To prawda, że film nie straszy, że nawet do tego nie aspiruje, ale to wcale nie przeszkadzało mi cieszyć się seansem.

Głównym bohaterem filmu jest architekt Jonathan Rivers, moim zdaniem idealnie wykreowany przez Michaela Keatona. Kiedy policja informuje go, że jego druga żona, ciężarna pisarka Anna (w tej roli Chandra West, którą bardzo lubię, ale niestety specyfika jej postaci nie pozwoliła aktorce się wykazać) utopiła się w zbiorniku wodnym mężczyzna znajduje sposób na skontaktowanie się z nią. Największą siłą „Głosów” są oryginalne nawiązania do transkomunikacji instrumentalnej, Electronic Voice Phenomena (EVP), które polega na wyłuskiwaniu tajemniczych głosów i obrazów z nagrań zakłóceń radiowych i telewizyjnych. Jonathana wprowadza w jej tajniki Raymond Price, który po śmierci syna latami poświęcał się kontaktowaniu ludzi z ich zmarłymi bliskimi za pośrednictwem odpowiedniego sprzętu. Jak można się tego spodziewać Rivers „przejmie po nim praktykę” i za namową ducha Anny zacznie ratować ludzi z opresji. Saxowi udało się w przekonującym stylu dotknąć tematyki straty bliskiej osoby, trawiącej serce rozpaczy i niemożności pogodzenia się ze śmiercią ukochanej, prowadzącej do autodestrukcyjnej obsesji. Jonathan zaniedbuje swoją pracę i synka z pierwszego małżeństwa, całe dnie spędzając na wsłuchiwaniu się w zakłócenia radiowe i wpatrywaniu w zaśnieżony obraz telewizyjny. Przestaje dbać o żyjących, pragnąc jedynie nawiązać kontakt z „drugą stroną”. Jego egzystencja nabiera sensu dopiero, gdy zaczyna rozumieć, że może ulżyć w cierpieniu innym, przekazując im wiadomości od zmarłych krewnych oraz dostosować się do próśb Anny, popychających go do ratowania życia ludziom. W „Głosach” estetyka dramatu delikatnie miesza się z horrorem, ale jump scenki nie mają za zadanie przerazić widzów tylko wzmóc napięcie. Choć w produkcji Saxa zabrakło mrocznej atmosfery tajemniczości zrekompensował to stale rosnącą dramaturgią, ukierunkowaną kilkoma nieprzewidywalnymi jump scenami. Moment, w którym Jonathan staje na krześle, aby sięgnąć wiszącego na ścianie zegara, kiedy nagle z radia rozlega się głośny szum jest chyba najbardziej zaskakujący. Ale egzamin zdają też wstawki z nagle pojawiającymi się twarzami tajemniczych bytów na zaśnieżonym ekranie jego telewizora. Ich naturę poznamy dopiero w drugiej połowie projekcji – ten zwrot akcji zmieni nasze postrzeganie wszystkich wcześniejszych wydarzeń, jednocześnie wprowadzając spory powiew innowacyjności do skostniałego nurtu ghost story.

Mnie w przeciwieństwie do większości widzów „Głosów” oszczędność w epatowaniu stricte horrorowymi scenami nie przeszkadzała, a wręcz pasowała do takiej fabuły, dlatego też nie byłam zadowolona z jedynej pojawiającej się w filmie dosłowności. Finalna komputerowa wizualizacja złośliwych duchów była tak rażąco sztuczna, że tylko ugruntowała moje przekonanie, iż Sax wzdragał się przed dosłownym straszeniem z powodu obawy otarcia się o zwykły kicz. Epilog natomiast był chyba jedynym właściwym – nie wyobrażam sobie, żeby taką fabułę twórcy zamknęli happy endem.

Transkomunikacja instrumentalna, dobry duch zmarłej żony głównego bohatera i horda złośliwych bytów przeszkadzających mu w pełnieniu kierunkowanej przez „drugą stronę” misji to chyba tematyka idealna dla wielbicieli ghost stories. Ale tylko tych delikatnych, niepróbujących przerazić widzów tylko opowiedzieć im ciekawą, pełną napięcia, miejscami mocno oryginalną historię. Na ogół wolę większą odwagę w straszeniu, ale w tym przypadku wydaje mi się, że takie podejście było wskazane.

1 komentarz:

  1. Chyba lepiej nie mogłabym zrecenzować tego filmu :-) Zgadzam się w 100% z tym, co napisałaś. To taki misz-masz, w którym horror schodzi na drugi plan i momentami ustępuje miejsca dla dobrego thrillera i dramatu. Film wywołał we mnie pewne emocje i to chyba było w tym wszystkim najważniejsze. Jest zwyczajnie smutny, bo dotyka tematyki tak ważnej, jak strata bliskich. A do tego mamy tutaj ciekawą ghost-story, która wielu odbiorców zainteresowała na pewno tematem EVP i badań z dziedziny parapsychologii. Keaton jak to Keaton - gra jak zwykle świetnie. Film naprawdę bardzo mi się podobał i na pewno jeszcze kiedyś znowu go zobaczę.

    Dla zainteresowanych dodaję jeszcze krótkie info odnośnie nagrań EVP, znadujących się w tym filmie. Nagranie głosu mówiącego “I will see you no more” (przypisywane tam Ruth Baxter zmarłej w 1987 roku) w rzeczywistości zostało nagrane przez Sarah Estep w nawiedzonej latarni morskiej w Point Lookout. Nagranie uznano za autentyczne, zaś historia Baxter jest fikcją stworzoną na potrzeby filmu. Głos mówiący “I love you” należy w rzeczywistości do Stanley’a Searles’a, policjanta zmarłego w 2002 roku. Głos ten nagrała jego córka Karen Mossey, która dziś jest badaczem zjawiska EVP.

    Dzięki wielkie za tę świetną recenzję! Czyta się z ogromną przyjemnością (jak zwykle) :-) Nie znalazłam u Ciebie recenzji filmu "Red Lights" (2012), więc jeśli masz ochotę na podobne klimaty "para", polecam, bo całkiem niezły (zwłaszcza obsada). Pozdrowionka i miłego wieczoru oczywiście!

    CAT
    http://catinthewell.pl/

    OdpowiedzUsuń