Gdybym miała opisać „Zjedzonych żywcem” jednym słowem, powiedziałabym, że
jest brudny. Akcja filmu rozgrywa się w zapuszczonym hotelu, którego
właścicielem jest Judd, paranoik hodujący afrykańskiego krokodyla. Fabuła
zamyka się w trakcie jednej nocy, kiedy to Juddowi puszczają hamulce i zaczyna
okaleczać gości, karmiąc ich ciałami swojego pupila. W jednej z ról zobaczymy
Roberta Englunda (późniejszego Freddy’ego Kruegera), ale to odtwórca postaci
antagonisty, Neville Brand przyciąga największą uwagę. Na akcję narzekać nie
można, ponieważ morderca zaczyna działać już od pierwszych minut seansu,
najczęściej wprawiając w ruch kosę. Sceny, w których raz po raz dźga swoje
ofiary są umiarkowanie krwawe i mało oryginalne (poza zataczaniem się mężczyzny
z kosą wbitą w szyję), a podczas konsumpcji ich ciał przez krokodyla niewiele
widać (nie licząc finalnej nogi pływającej w mini zbiorniku wodnym). Jednak
klimat wszechobecnej degeneracji znacznie potęguje dyskomfort widza. Brudne,
zaniedbane wnętrza hotelu, błoto zalegające przed budynkiem, odstręczający
wygląd Judda i gęsta mgła, punktowo oświetlana czerwonymi reflektorami składają
się na naprawdę niezapomnianą, dopracowaną w najmniejszych szczegółach aurę.
Zresztą Hooper już trzy lata wcześniej swoją „Teksańską masakrą piłą
mechaniczną” udowodnił, że nie potrzebuje dużego budżetu do stworzenia
integralnej dla obrazów gore
atmosfery wszechobecnego rozpadu. Podejrzewam, że właśnie ten chory klimat i charakterystyka
mordercy w znacznej mierze przyczyniły się do umieszczenia tej pozycji na
liście video nasty przez brytyjskich cenzorów.
„Zjedzeni żywcem” w Wielkiej Brytanii czekali do 1992 roku na dystrybucję – wówczas
zalegalizowano film w wersji skróconej o 25 sekund. W całości wydano go dopiero
w 2000 roku.
„Siedem bram piekieł” (1981), reż. Lucio Fulci
Arcydzieło kina gore, włoskiego
mistrza gatunku, Lucio Fulci’ego. Pierwsza część umownie nazywanej „Trylogii
śmierci”, w skład której weszło jeszcze „Miasto żywej śmierci” i „Dom przy
cmentarzu” . Współpracując z Dardano Sacchetti i Giorgio Mariuzzo Fulci
stworzył ponadczasowe dzieło, w onirycznej stylistyce. Fabuła skupia się na
Lizie Merril, która próbuje odrestaurować oddziedziczony po wujku stary hotel.
Kiedy tajemnicza, niewidoma kobieta przestrzega ją przed złem gnieżdżącym się w
budynku nie daje wiary jej słowom. Sceptycyzm Lizy wkrótce sprowadzi na
mieszkańców miasta przekleństwo. Leżący na jednej z siedmiu bram piekieł hotel
stanie się portalem, przez który byty zza światów przedostaną się na Ziemię,
ożywiając zmarłych, którzy zaczną siać spustoszenie w miasteczku. Wiele produkcji
Lucio Fulci'ego figurowało na niesławnej brytyjskiej liście filmów zakazanych,
ponieważ reżyser często dawał ujście swojemu maniakalnemu wręcz zamiłowaniu do
obrazowania wszystkich scen gore na
maksymalnych zbliżeniach. W ten sposób takie trywialne dla tego nurtu ujęcia,
jak przybijanie nadgarstków do ściany, czy wydłubanie oka nabierały innego wymiaru.
Fulci stworzył nową jakość z wykorzystaniem minimalnego budżetu, a to chyba
największy dowód geniuszu. „Siedem bram piekieł” jest jego najbardziej znanym
dziełem, głównie dzięki dojrzałemu, brudno-onirycznemu klimatowi i fenomenalnej
ścieżce dźwiękowej, skomponowanej przez Fabio Frizzi’ego, ale w jego
popularności niemałą rolę odegrały również, tak krytykowane przez cenzorów,
sceny gore. Rozwleczona do granic możliwości
sekwencja zjadania człowieka przez pająki (na której w trakcie pierwszego
seansu zasłabłam), kwas zżerający twarz kobiety, czy rozszarpanie dziewczyny
przez psa. Krwawych scen jest oczywiście o wiele więcej i robią równie mocne
wrażenie, co żywe trupy, z rozkładającymi się ciałami. Biorąc to wszystko pod
uwagę nie dziwi, że „Siedem bram piekieł” był cenzurowany w wielu krajach, w
tym w Stanach Zjednoczonych oraz zakazany w Wielkiej Brytanii do 1987 roku,
kiedy to wypuszczono go w wersji okrojonej o około 2 minuty – całość „ujrzała
światło dzienne” w 2001 roku.
„Martwe zło” (1981), reż. Sam Raimi
Zrealizowany za śmiesznie niską cenę kultowy horror Sama Raimi’ego.
Reżyser nakręcił go z pomocą kilku przyjaciół, w tym Bruce’a Campbella, producenta
wykonawczego oraz odtwórcy głównej roli, legendarnego Asha. Ogromny sukces „Martwego
zła” był pewnie zaskoczeniem nawet dla Raimi’ego. Jak dotąd obraz doczekał się
dwóch sequeli (chociaż dwójka to bardziej remake) i nowej wersji w 2013 roku
oraz wciąż rosnącej liczby fanów. Lekkość, z jaką twórcy podeszli do konwencji
kina gore i już wówczas widoczna
ogromna pasja do horrorów zapewne przypieczętowały popularność tej produkcji,
ale niemałe znaczenie miały też efekty specjalne. Mało jest twórców, którzy w
tak porywającym stylu potrafią zrobić coś z niczego. Moim zdaniem miarą
geniuszu reżysera jest stworzenie dobrego filmu niskim nakładem pieniężnym, a
Raimi jest chyba modelowym przykładem takiego indywiduum. Scenariusz
koncentruje się na grupce przyjaciół, którzy przyjeżdżają do drewnianej chatki
w lesie. Na miejscu znajdują nagranie z inkantacją przywołującą demony. Od
momentu jej odsłuchania w ich pobliżu mają miejsce dziwne wydarzenia. Wkrótce młodzi
ludzie kolejno zaczynają być zawłaszczani przez demony. Brakłoby mi czasu,
gdybym miała wymieniać wszystkie obrzydliwości rozgrywające się na ekranie, ponieważ
po krótkim prologu scenariusz poświęca się przede wszystkim rzezi. Najczęściej chwaloną
(i krytykowaną) sceną „Martwego zła” był znakomicie zrealizowany gwałt przez
drzewo, który zapoczątkowuje litanię przemocy. Krew, płyny i kończyny dosłownie
latają po ekranie – aż trudno nadążyć za tymi wszystkimi sekwencjami
rozczłonkowywania ciał, miażdżenia głów i wypływania wnętrzności. Ale oprócz
mnóstwa scen gore Raimi wykazał się
również w budowaniu naprawdę mrocznego klimatu wszechobecnego zagrożenia, w
czym znacznie pomogła znakomita praca kamery, szybko przedzierającej się przez
las i wnętrze drewnianej chatki. Czystej grozy również można tutaj uświadczyć –
szczególnie w scenie inspirowanej „Egzorcystą”, kiedy to dziewczyna Asha siedzi
na podłodze i śpiewa dziecięcą wyliczankę. Jej manieryczna, ale pasująca do
sytuacji mimika, fantazyjna fryzura, zniekształcona twarz i przede wszystkim
białe oczy mogą się przyśnić niejednemu widzowi o słabszych nerwach. Aż nie sposób
uwierzyć, że „Martwe zło” zrealizowano tak niskim kosztem przez mało
doświadczonego twórcę, ponieważ dosłownie wszystko stoi tutaj na najwyższym
możliwym poziomie. Brytyjscy cenzorzy nie zauważyli zabawy Raimi’ego gatunkiem,
za to uznali, że daleko idąca makabra może mieć zgubny wpływ na widzów.
Zakazali dystrybuowania filmu do 1990 roku, kiedy to dopuścili go na rynek w
wersji skróconej o około dwie minuty. Natomiast wersję nieokrojoną Brytyjczycy
legalnie mogli obejrzeć dopiero w 2001 roku.
Trzej wielcy twórcy i trzy świetne filmy. Największe wrażenie zrobiło na mnie „Siedem bram piekieł”. Częściowy wpływ na odbiór tego filmu miał pewnie mój zbyt młody wiek w jakim go pierwszy raz oglądałem. Od tego filmu zaczęła się moja fascynacja giallo.
OdpowiedzUsuń