sobota, 4 października 2014

„Oltre il guado” (2013)


Etolog, Marco Contrada, obserwuje faunę w lasach Friuli. Pracę ułatwiają mu kamery rozmieszczone w jego otoczeniu i nieustannie rejestrujące zachowanie zwierząt. Kiedy Marco zaczyna odnajdywać okaleczone ciała ssaków jest przekonany, że w pobliżu grasuje jakiś wyjątkowo agresywny drapieżnik. Jednak po jakimś czasie dzięki kamerom odkrywa, że las jest nawiedzony.

Czasy świetności włoskiego kina grozy, podobnie jak amerykańskiego, przypadały na lata 70-te i 80-te. Włosi wiedli prym głównie w krwawym, acz również mocno nastrojowym gore, do którego obecnie jakoś nie chcą powrócić. W XXI wieku częściej odwołują się do estetyki ghost stories, w większości przypadków z miernym skutkiem. „Oltre il guado” Lorenzo Bianchini, którego jest również współscenarzystą, obok Micheli Bianchini jest dosyć nietypową opowieścią o duchach, a bo skutecznie odcinającą się od konstrukcji Amerykanów. Jednakże oryginalna narracja nie zawsze oznacza sukces, co horror Bianchini’ego dobitnie udowadnia.

Długie wstępy w kinie grozy, w trakcie których praktycznie nic ciekawego się nie dzieje to już norma, dlatego też zawsze zastanawiało mnie, dlaczego twórcy, którzy nie mają pomysłu na półtoragodzinny seans zwyczajnie go nie skrócą. Pierwszą godzinę „Oltre il guado” Bianchini poświęcił na budowanie mrocznej jesiennej atmosfery w pięknej leśnej scenerii, która oprócz zachwycających widoczków oferowała również poczucie alienacji głównego bohatera. Ale nie tylko warstwa wizualna zachwyca. Ścieżka dźwiękowa jest równie dobra, jeśli nie lepsza – spokojne, melancholijne tony i przeciągłe zawodzenie wokalistki wręcz hipnotyzują, tym samym znacznie potęgując i tak już mroczny klimat filmu. Początkowo nastrój naprawdę robił wrażenie, tym bardziej, że Bianchini zatrudnił utalentowanych operatorów i montażystów. Towarzysząca Marco kamera podczas wędrówek po lesie wydobywała maksimum uroku i złowróżbności z miejsca akcji, a fantazyjne kąty jej nachylenia wzbogacały obraz silnym nasyceniem kolorów. Tak w budowaniu atmosfery Bianchini się wykazał, ale choć klimat jest bardzo ważną częścią składową horrorów fabuła również ogrywa kluczową rolę. A tej praktycznie nie ma wcale.

Mój zachwyt realizacją i nastrojem wyparował po niecałej półgodzinie, która ograniczała się jedynie do samotnych wędrówek Marco po lesie, wpatrywaniu się w kamery, rejestrujące tutejszą faunę i nagrywaniu swoich obserwacji przez dyktafon. Choć odtwórca tej roli, Marco Marchese, spisał się całkiem znośnie (a bo przez wzgląd na oszczędne dialogi nie miał zbyt trudnego zadania) podejrzewam, że pierwsza godzina filmu upłynęłaby ciekawiej, gdyby ktoś mu towarzyszył. Wówczas oprócz skupienia na klimacie mogłabym przynajmniej zabawiać się przysłuchiwaniem ich rozmowom. A tak widziałam głównie milczącego gościa, który podczas swojej obserwacji zwierząt od czasu do czasu napotykał ich okaleczone truchła. To musiało w końcu zacząć nużyć i w moim przypadku senność zaczęła pojawiać się jeszcze przed upływem trzydziestu minut. Ten letarg przerwało ujęcie dwóch przemykających między drzewami dziewczynek odzianych w biel, zarejestrowanych kamerą Marcusa. Ten moment, co prawda prosił się o nagłe zbliżenie zjawy, ale Bianchini zauważalnie unikał jakichkolwiek jump scenek. Jego awersja do typowo amerykańskiego zaskakiwania widzów nagle wyskakującymi skądś upiorami jest godna pochwały, aczkolwiek o wiele lepiej by z tego wybrnął, gdyby chociaż spróbował wzbudzić w widzach czysty strach. Niestety, nawet w dynamicznych ostatnich kilkunastu minutach, podczas których bardzo się pilnował, ażeby nie pogłośnić muzyki, która spełniłaby rolę typowej jump scenki, nie wykorzystał okazji do większej dosłowności. Duchy dziewczynek widać jedynie w przelocie, ale to wystarczyło, ażeby wywołać we mnie wrażenie, że Bianchini zaprzepaścił dobrą robotę speców od efektów specjalnych, bo ich zniekształcone, bladolice oblicza mogłyby przerazić, gdyby tylko oko kamery kierowało się na nie częściej.

Mam niemały dylemat z „Oltre il guado”. Z jednej strony to prawdziwy popis realizacji, montażu, ścieżki dźwiękowej i widzianej jedynie w migawkach charakteryzacji duchów, ale z drugiej wielka porażka fabularna, przez którą nie można oprzeć się znużeniu. Oczywiście, chwali się, że Bianchini odżegnywał się od amerykańskich standardów współczesnego straszenia w nurcie ghost story, ale poza tą awersją nie zaoferował nic, co mogłoby na dłużej osiąść w pamięci widzów. Ot, taki horror nastrojowy w wersji lajt, który przez większą część seansu zwyczajnie nudzi, ale też wyróżnia się sprawną realizacją. Jeśli komuś nie zależy na ciekawej fabule to może oczywiście zaryzykować seans, choćby dla tego mrocznego klimatu wyczuwalnego przez cały czas trwania filmu. A pozostałym stanowczo odradzam, bo istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie wytrzymają tej monotonii.      

2 komentarze:

  1. Jestem okropnie teraz rozdarta, bo z jednej storny szalenie zacheca mnie ten klimat, bo uwielbiam klimatyczne horrory. No, ale ta monotonia? Nienawidzę tego. Muszę się porządnie zastanowić.
    A tak przy okazji jak już tu jestem to chciałabym Cię prosić o recenzje filmu pt."Annabelle", na który dzisiaj się wybierasz. Twoja recenzja będzie moją pierwsza przeczytaną recenzją tego filmu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że podzielę się wrażeniami. Recenzja "Annabelle" będzie jutro;)

      Usuń