Mieszkańcy Little Tall Island w stanie Maine przygotowują się do sztormu
stulecia. Tuż przed śnieżycą na wyspie pojawia się tajemniczy mężczyzna, Andre
Linoge, który zabija kobietę w podeszłym wieku i spokojnie czeka w jej domu na
interwencję policji. Kiedy szeryf i właściciel tutejszego sklepu spożywczego,
Michael Anderson, przyjeżdża na miejsce zbrodni Linoge pozwala mu się
zaaresztować. Po przetransportowaniu tajemniczego przybysza do celi kilku
mieszkańców wyspy popełnia samobójstwa. Szybko okazuje się również, że Linoge
zna wszystkie grzechy tutejszych. Kiedy mieszkańcy zbierają się w przygotowanym
na czas sztormu ratuszu Mike ma już pewność, że jego więzień nie jest
człowiekiem. Co gorsza daje wyspiarzom do zrozumienia, że wszyscy zginą, jeśli
nie dadzą mu tego, czego chce.
Dotychczas we współpracy ze Stephenem Kingiem, Craig R. Baxley
wyreżyserował serial „Szpital Królestwo”
oraz miniseriale „Czerwona Róża” i „Sztorm stulecia”. Ten ostatni na podstawie
scenariusza Kinga, który został wydany w formie książkowej, zaskarbił sobie
szczególną sympatię opinii publicznej. Miniserial nagrodzono statuetką Emmy za
najlepszy montaż dźwięku, Saturnem za najlepszy program telewizyjny i nagrodą
Międzynarodowej Gildii Horroru. Premierowy pokaz miał miejsce w lutym 1999 roku
na kanale ABC.
Ilekroć oglądam czy to „Czerwoną Różę”, czy „Sztorm stulecia” nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że Craig R. Baxley, jako jeden z nielicznych filmowych twórców
potrafi idealnie przenieść spojrzenie Stephena Kinga na horror. Grono reżyserów
często zapomina, bądź jest przekonanych, że to się nie sprzeda, iż
najpopularniejszy współczesny pisarz literatury grozy wyżej ceni sobie klimat i
dogłębne charakterystyki bohaterów od nieustającej akcji i rozpraszającego
efekciarstwa. Baxley zdaje się podzielać owe spojrzenie Kinga na gatunek
horroru, a najlepiej okazuje to właśnie w „Sztormie stulecia”. Akcja
miniserialu rozgrywa się na Little Tall Island. Wyspa jest dobrze znana
wielbicielom prozy Kinga, bowiem na niej mieszkała Dolores Claiborne (jeden z
bohaterów „Sztormu stulecia” nawet wspomina jej osobę). Intertekstualność
objawia się również w postaci nastoletniego Davey’a Hopewella, który nosi
nazwisko jednego z bohaterów minipowieści „Langoliery”, zamieszczonej w zbiorze
„4 po północy”, a w jednej scenie pojawia się bajka, w której zaczytywał się Danny
Torrance w „Lśnieniu”. U Kinga takie odniesienia do swojej twórczości nie są
niczym nowym, zarówno w powieściach, jak i scenariuszach często „puszcza tego
rodzaju oczka” do swoich fanów, ale podczas rozpisywania fabuły „Sztormu
stulecia” pamiętał również o osobach niezaznajomionych z jego prozą i postarał
się, aby znajomość innej jego twórczości nie warunkowała pełnego zrozumienia
problematyki miniserialu.
„Grzechem
skalany, Piekłu oddany.”
W moim odczuciu zdecydowanie najsilniejszym elementem „Sztormu stulecia”
jest sceneria i tytułowa zamieć, która determinowała silną, wręcz przytłaczającą
aurę alienacji. Mała wysepka zamieszkała przez zaledwie czterysta osób, z których
połowa została na miejscu na czas zapowiadanej burzy śnieżnej. Kiedy wszystkie drogi
z winy żywiołu stają się nieprzejezdne, a widoczność pogarsza się z minuty na
minutę wyspiarze uświadamiają sobie, że ich największym wrogiem nie jest zamieć
tylko tajemniczy przybysz z obco brzmiącym akcentem. Andre Linoge wkracza do
domu Marthy Clarendon, przemiłej staruszki, którą bestialsko pozbawia życia, po
czym siada w fotelu i cierpliwie czeka na „karzącą rękę sprawiedliwości”. W tej
pozycji znajduje go Davey, który alarmuje pozostałych mieszkańców wyspy,
podczas gdy Linoge ogląda wiadomości w rozbitym telewizorze (na którym w pewnym
momencie pojawia się Stephen King w roli spikera). Kiedy Andre zostaje
aresztowany przez miejscowego szeryfa i osadzony w celi, na zmianę pilnowanej
przez paru mężczyzn mieszkających na wyspie wychodzi na jaw, że tajemniczy
przybysz nie jest człowiekiem. Telekinetyczne zdolności, znajomość wszystkich
grzechów wyspiarzy i moce hipnotyczne, które dają mu możliwość popychania ludzi
do samobójstwa, a nawet morderstwa uświadamiają tutejszą społeczność, że
pomimo, iż to Linoge przebywa w zamknięciu, tak naprawdę to oni są więźniami.
Jego nie krępują żadne ziemskie ograniczenia, natomiast ich położenie jest
uzależnione od szalejącego żywiołu. Baxley w wręcz mistrzowskim stylu zintensyfikował
alienację bohaterów licznymi ujęciami śnieżycy, nastrojową ścieżką dźwiękową,
skomponowaną przez Gary’ego Changa i lekko metaliczną kolorystyką, nadającą obrazowi
swego rodzaju ciężkości. Sposób, w jaki poprowadził całą tę historię również
zasługuje na najwyższe uznanie, choć podejrzewam, że niecierpliwych widzów,
niegustujących w powolnych obrazach, bazujących na klimacie i relacjach międzyludzkich
rozczaruje taka koncepcja scenariusza. Ale nie dla nich nakręcono „Sztorm
stulecia” tylko dla ludzi, których preferencje filmowe są zgoła odmienne. Nacisk,
jaki King położył w swoim scenariuszu na kreację bohaterów dopomógł mi w
całkowitym utożsamieniu się z protagonistami. Główną rolę powierzono, bardzo
przekonującemu Timowi Daly’owi, który kreuje postać sklepikarza i szeryfa. Jego
żona, Molly (równie znakomita Deborah Farentino), jest przedszkolanką, a ich
synek Ralphie (bardzo utalentowany, przesłodki Dyllan Christopher) wesołym
maluchem, ochoczo oddającym się przeróżnym zabawom w gronie swoich rówieśników.
Kiedy Linoge zaczyna punktować grzechy wyspiarzy twórcy dają widzom do zrozumienia,
że Mike znacząco wyróżnia się na tle owej społeczności. Podczas, gdy jego
przyjaciele mają na sumieniu takie przewinienia, jak okaleczenie
homoseksualisty, aborcję, pedofilię, podpalenie, kradzież, handel trawką i nieodwiedzenie
umierającej matki jedynym grzechem Andersona jest ściąganie na egzaminie na
studiach. Wniosek nasuwa się sam – przewinienie Michaela nie jest tak poważne,
aby zapewnić mu miejsce w Piekle i tym samym szeryf staje się najpoważniejszym przeciwnikiem
Linoge’a. King uwielbia idealizować głównych bohaterów swojej twórczości, tak
też uczynił w tym przypadku. Anderson jest typowo kingowskim protagonistą, z
którym łatwo można się utożsamić, a co za tym idzie silniej przeżywać jego z
góry skazane na niepowodzenie zmagania z czystym złem (którego nazwisko jest
anagramem).
Andre Linoge, idealnie, mocno demonicznie wykreowany przez Colma Feore’a,
często powtarza, że odejdzie, jeśli mieszkańcy zrobią to, czego chce. Zmusza
również wyspiarzy do przekazywania reszcie, czy to w formie pisemnej, czy
ustnej tak brzmiącej wiadomości, ale nie śpieszy się z wyartykułowaniem swojego
żądania. Najpierw daje do zrozumienia mieszkańcom Little Tall Island, do czego
jest zdolny. Wnika w umysły swoich ofiar i zmusza ich do między innymi
powieszenia się, zatopienia ostrza siekiery w swojej głowie, czy do zatłuczenia
chłopaka laską, ale twórcy odżegnują się od podkreślania makabrycznych aspektów
owych czynów, ukrywając przed wzrokiem widza wszelką krwawą dosłowność.
Demoniczność Linoge’a objawia się również w jego fizjonomii – oczy raz
zachodzące czerwienią, a innym razem czernią, sporadyczny syk ujawniający rząd
długich, spiczastych zębów i czasowe powroty do swojej prawdziwej postaci,
leciwego mężczyzny. Ponadto Linoge dzierży w ręku czarną laskę ze srebrną głową
wilka na rękojeści, która również posiada nadnaturalne zdolności. Łatwo można
się domyślić, kim tak naprawdę jest czarny charakter wymyślony przez Stephena
Kinga i rozszyfrować właściwą problematykę filmu – walkę nie tyle o życie, co o
własne dusze. Żądanie Linoge’a, choć ujawnione dopiero pod koniec również można
przedwcześnie rozszyfrować przez UWAGA
SPOILER sporadyczne kontakty mężczyzny z Ralphiem, którym Linoge wydaje się
być szczególnie zainteresowany (co sugeruje, że jego matka miała rację
zarzucając Linoge’owi oszustwo w decydującej scenie) KONIEC SPOILERA. Ale nie sposób domyślić się przebiegu przekazywania
Linoge’owi tego, czego żąda. Bardzo trafnym zabiegiem było wtłoczenie w scenariusz
wątku Roanoke. Andre daje wyspiarzom do zrozumienia, że skończą tak samo, jak
mieszkańcy tej osady, jeśli nie sprostają jego żądaniom, przez co ostateczna konfrontacja
jawi się, jako sytuacja, w której nie sposób dokonać bezbolesnego wyboru.
Klasyczny, ale podany w jakże nowatorskim wydaniu motyw podpisania paktu z
diabłem, który dzięki postawie Mike’a daje widzom do zrozumienia, że łatwiejszy
wybór zaprocentuje wiecznym potępieniem. Słowem: jedno z najlepszych zakończeń,
jakie dane mi było zobaczyć w filmie – szokujące, przygnębiające i wiele
mówiące o ludzkiej naturze.
Bez końca mogłabym perorować o szczegółach „Sztormu stulecia”, które podano
w iście mistrzowskich stylu (poza efekciarskimi ujęciami latających dzieci)
tylko po co? Wątpię, żeby ostał się jakiś wielbiciel kina grozy, który nie
widział tego miniserialu. I choć jestem przekonana, że istnieje grupa odbiorców,
która nie gustując w takich powolnych obrazach, nastawionych przede wszystkim
na fabułę dynamizowaną relacjami międzyludzkimi oraz na podskórny nastrój wszechobecnego
zagrożenia i wyalienowania, nie była zachwycona projekcją „Sztormu stulecia” to
śmiem podejrzewać, iż większość opinii publicznej całkowicie odnajdzie się w
takiej stylistyce. W końcu w horrorach najważniejszy jest klimat, dobry pomysł
na scenariusz, oddany na ekranie z pełnym wyczuciem gatunku i postacie, z
którymi możemy sympatyzować i których los nie będzie dla nas obojętny. Wszystko
to, i jeszcze więcej odnajdziemy w tym miniserialu, jednym z najlepszych
dokonań filmowych w karierze Craiga R. Baxley’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz