Martin szuka swojej żony, Any, która podobnie jak on stanowi poważne
niebezpieczeństwo dla ludzi. Oboje zostali zarażeni nietypowym wirusem, którym
przez bezpośredni kontakt łatwo się zarazić. Poszukiwania prowadzą Martina do
małego miasteczka, w którym poznaje nastoletniego Petera, grafficiarza mieszkającego
z matką. Niedługo potem mężczyzna pada ofiarą syna tutejszego policjanta,
Caleba i jego znajomych. Ojciec pragnąc go chronić, próbuje ukryć ciało, ale
kiedy okazuje się, że Martin jednak żyje schronienie zapewnia mu Peter. Po
szybkiej kuracji mężczyzna rusza w miasto śladami swoich oprawców.
Chilijski horror Guillermo Amoedo na podstawie jego własnego scenariusza i
wyprodukowany między innymi przez Eliego Rotha. „The Stranger” jest pierwszym
horrorem wyreżyserowanym przez tego artystę, chociaż wcześniej Amoedo próbował
swoich sił w innych gatunkach. Jednakże o wiele większe doświadczenie ma w roli
scenarzysty – był współtwórcą fabuł między inny „Aftershock” i „The Green
Inferno”. W tym roku ukazał się kolejny film grozy, którego współscenarzystą
był Amoedo, „Knock Knock”, wyreżyserowany przez Eliego Rotha. Znajomość z
jednym z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych twórców horrorów, Rothem,
oraz spore doświadczenie w pisaniu scenariuszy dawały nadzieję na godny uwagi
reżyserski debiut w tym gatunku, tym bardziej, że film nagrodzono na Festiwalu
Filmowym w Sitges. Niestety, w moim mniemaniu nie wszystko udało się tak, jak w
zamyśle Amoedo i choć „The Stranger” ma „swoje momenty” nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że twórcom starczyło inwencji jedynie do połowy projekcji.
Od początku da się odczuć, że Guillermo Amoedo robi wszystko, żeby
maksymalnie zdezorientować odbiorców. Przedstawia nam głównego bohatera,
Martina (całkiem przyzwoicie wykreowanego przez Cristobala Tapia Montta), który
poszukuje swojej żony. Opryskliwy, niedopuszczający do siebie innych ludzi
mężczyzna dociera do małego miasteczka, w którym poznaje nastoletniego Petera
(bardzo dobra kreacja młodego Nicolasa Durana). Do niego również podchodzi ze
sporą rezerwą, wręcz okrucieństwem, nawet tuż po tym jak chłopak ratuje mu
życie. Scenarzysta zdradza nam, że Martin boryka się z silnie zakaźną
przypadłością, która popycha go do strasznych czynów. Kontakt z jego krwią,
może w zależności od sposobu jej wykorzystania, zaleczyć poważne rany bądź
zamienić człowieka w takiego samego potwora, jak on. Amoedo nie zdradza, kim
tak naprawdę jest Martin, przez cały seans nie pada to słowo klucz, które jasno
powiedziałoby widzom, do jakiego nurtu kina grozy przynależy „The Stranger”,
ale w moim przypadku, pomimo starań twórców to było zrozumiałe już od pierwszej
retrospekcji. Na początku filmu Martin przypomina sobie, jak kilkanaście lat
termu zastał żonę w sypialni w towarzystwie okaleczonej przez nią kobiety –
miejsce zadania ran i wygląd spanikowanej Any aż nadto daje do zrozumienia, z
jakiego rodzaju „chorobą” mamy do czynienia. Przez to film traci na elemencie
zaskoczenia oraz dosyć szybko przestaje dezorientować, wymuszać na odbiorcy
uporczywe starania poskładania sobie tego wszystkiego w jedną, spójną całość. A
przynajmniej ja bardzo szybko posklejałam sobie strzępy faktów podrzucanych
przez scenarzystę, co z kolei zmusiło mnie do poszukiwania innych akcentów
fabularnych, na których mogłabym się skupić. Było ciężko, bo jeśli zabrać „The
Stranger” element niejasności pozostało naprawdę niewiele rzeczy, które nie
tyle wzbudziły moje zainteresowanie, co sporadycznie odpędzały nudę. Do pewnego
stopnia oryginalne podejście do znanej w kinie grozy sylwetki potwora i ciekawe
przedstawienie cudownych właściwości jego krwi zasługuje na uznanie, widać, że
Amoedo nie gonił za hollywoodzką modą tylko wystarał się o własną koncepcję. Szkoda
tylko, że realizacja sprawiała wrażenie plastikowej – nie wyczuwało się aury
tajemniczości, nawet zanim scenarzysta dał do zrozumienia, kim tak naprawdę
jest Martin, o klimacie jakiejkolwiek grozy nie wspominając. Atmosfera bardziej
przystaje do dreszczowców i to takich z niższej półki, zresztą jeden z
ważniejszych wątków „The Stranger” również bardziej kojarzy się z tym
gatunkiem. Niemoralny gliniarz większą część czasu spędza na tuszowaniu zbrodni
swojego syna, Caleba. Kiedy ten wraz z kolegami, jak wydaje się jego ojcu
zabija Martina bez chwili namysłu transportuje jego ciało do okolicznego lasku,
zamiarem ukrycia dowodów zbrodni. Niedługo potem ledwie żywego mężczyznę ratuje
Peter, tym samym sprowadzając wielkie niebezpieczeństwo na siebie i swoją
matkę, w dalszej partii filmu terroryzowanych przez psychopatycznego
policjanta. Wątek typowy bardziej dla thrillera, aniżeli horroru, ale w
zestawieniu z drugim równolegle egzystującym wypada całkiem interesująco (choć
bez wielkich zachwytów).
Aspekt stricte horrorowy objawia się w niezwykłych zdolnościach Martina oraz
krwawej działalności jego i innych bohaterów w miasteczku, do którego mężczyzna
przybył śladami żony. Problem tylko w tym, że ujęcia gore, choć odważne przez swoje „wypieszczenie” są troszkę za bardzo
plastikowe. Ran i krwi nie wygenerowano komputerowo, ale charakteryzacje oddano
tak starannie, że aż człowiek się zastanawia, czy rzeź (mówiąc metaforycznie) w
rzeczywistości również jawi się tak czysto. Poparzenia wypadają realistycznie,
ale podczas ujęć z posoką miałam wrażenie, jakby twórcy dokładnie wyliczyli, w
którym miejscu chlapnąć imitującą krew substancją. Być może to tylko moje,
mylne z obiektywnego punktu widzenia, odczucie, ale nie zmienia to faktu, że
przyczyniło się do zablokowania uczucia zniesmaczenia, do czego Amoedo kilkoma
sekwencjami bez wątpienia dążył. Ponadto scenariusz traci na charakterystyce
głównego bohatera. Jest opryskliwy, wręcz brutalny w relacjach z ludźmi, ale
szybko staje się jasne, że kierują nim altruistyczne pobudki. W ten oto sposób
dostajemy kolejne wypaczenie kultowej sylwetki horrorów, która przed laty
jawiła się, jako czyste zło, a we współczesnej kinematografii, również w „The
Stranger” coraz częściej jest przedstawiana, jako parodia samej siebie. Taki
wydźwięk filmu w połączeniu z brakiem klimatu grozy, czy choćby zagrożenia
pozostawia niesmak po skończonym seansie. Film odrobinę rekompensuje dosyć
innowacyjne podejście do „choroby” Martina, ale nie na tyle, żeby całkowicie przysłonić
niedostatki fabularne i realizacyjne.
Odrobinę poniżej średniej – tak w skrócie podsumowałabym ten film. Zamysł był
ciekawy, pierwsza połowa pomimo swojej przewidywalności dawała nadzieję na całkiem
oryginalne podejście do popularnego nurtu horroru, ale rozwinięcie i zamknięcie
tej historii wszystko zaprzepaściło. Zamiast postawić na klimat grozy, „brudne”
sceny gore i maksymalnie negatywną
sylwetkę głównego bohatera Guillermo Amoedo zdecydował się na plastikowe krwawe
sceny, altruistyczną wizję Martina i wreszcie udowodnił, że tworzenie
hipnotyzującej atmosfery zagrożenia na tym etapie reżyserskiej kariery jest dla
niego nieosiągalne. Być może w swoim kolejnym horrorze (jeśli takowy powstanie)
bardziej się postara, ale na razie to jeszcze nie to, co miałoby szansę mnie
zelektryzować.
Ciekawy zabieg: film o wampirach bez występowania samego słowa "wampir". Wampiryzm został jednak skrzywdzony przez serię "Twilight". Twórcy chyba jakoś się ukrywają z korzystaniem z tych stworów żeby stado nastolatek nie płakało "ale czemu nie świecą".
OdpowiedzUsuńHehe, interesujące spojrzenie;) Ja jednak myślę, że unikali nazewnictwa, żeby odżegnać się od oczywistości. Może myśleli, że z takim podejściem ich film będzie wielopłaszczyznowy, niejednoznaczny etc. A wyszło, jak wyszło.
UsuńTeż myślę, że akurat w tym filmie to był celowy zabieg aby nadać mu specyficzny klimat i wydźwięk. Ogólny wniosek o ukrzywdzeniu wampirów nasunął mi się jakoś z okazji obejrzenia kilku wampirowych horrorów w ostatnim czasie :)
UsuńWiem, że Roth jest producentem, ale jego nazwisko mnie natychmiastowo odrzuca
OdpowiedzUsuń