Rok 1978.
Poczytny, ceniony pisarz, John Rothstein, zostaje napadnięty w swoim domu na
farmie. Jego psychofan, Morris Bellamy z pomocą dwóch kolegów zabija i ograbia
Rothsteina z przeszło dwudziestu tysięcy dolarów i kilkunastu notatników z jego
niepublikowaną twórczością. Bellamy’emu nie zależy na pieniądzach – pragnie jedynie
poznać dalsze przygody swojej ulubionej literackiej postaci, głównego bohatera
popularnej trylogii „Uciekinier”, Jimmy’ego Golda. Nie jest mu jednak dane
ziścić tego marzenia, ponieważ po napadzie na Rothsteina, zabójstwie swoich
wspólników i ukryciu cennych łupów popełnia inną zbrodnię, za którą zostaje
skazany na dożywotnie więzienie.
Rok 2010. Rodzina
Saubersów boryka się z problemami finansowymi. „Głowa familii”, Tom, odniósł
poważne obrażenia podczas masakry pod City Center dokonanej przez mężczyznę
zwanego Panem Mercedesem. Kalectwo i kryzys uniemożliwiają mu podjęcie pracy,
co z kolei jest przyczynkiem do ciągłych kłótni z żoną, jedyną żywicielką
czteroosobowej rodziny. Pewnego dnia ich trzynastoletni syn, Peter Saubers,
znajduje nieopodal domu zakopany kufer z przeszło dwudziestoma tysiącami
dolarów i drogimi notesami, zapisanymi schludnym pismem Johna Rothsteina.
Chłopiec anonimowo co miesiąc śle rodzicom po kilkaset dolarów, dzięki czemu
pomaga im zażegnać kryzys finansowy. Prozę Rothsteina zatrzymuje – jego nigdy niepublikowane
teksty wzbudzają w Peterze miłość do tego autora i literatury amerykańskiej w
ogóle.
Rok 2014.
Siedemnastoletni Peter Saubers postanawia spieniężyć dzienniki Rothsteina, aby
zapewnić swojej młodszej siostrze, Tinie edukację w dobrej szkole. W tym samym
czasie Morris Bellamy zostaje warunkowo zwolniony z więzienia, a jedyne, czego
pragnie to odzyskanie skradzionych przed laty notesów. W sprawę wikła się
emerytowany policjant, obecnie prywatny detektyw Bill Hodges wraz ze swoim
zaufanym zespołem.
Druga odsłona
zaplanowanej trylogii kryminalnej pióra Stephena Kinga. Pierwszą część, „Pana Mercedesa” uhonorowano Edgar Allan Poe Award oraz wykupiono prawa do
miniserialu opartego na kanwie tej historii. Moim zdaniem filmowcy powinni się
z tym wstrzymać do publikacji wszystkich części i zrealizować serial na
podstawie całej trylogii. Pierwszą odsłoną swojego literackiego eksperymentu
(dostosowanie do modnych serii kryminalnych) nieprzystającego do gatunku, w
którym King niegdyś najlepiej się odnajdywał, autor zahaczał o stylistykę hardboiled. Tymczasem „Znalezione nie
kradzione” do pewnego stopnia wtłoczył w sensacyjno-awanturniczy nurt powieści
kryminalnej, dzięki któremu w moim odczuciu udało mu się utrzymać poziom
poprzedniej części.
Bohaterowie znani
z „Pana Mercedesa” – emerytowany policjant Bill Hodges, jego asystentka Holly
Gibney i młody czarnoskóry przyjaciel, Jerome Robinson – w „Znalezione nie
kradzione” zostali maksymalnie zmarginalizowani, tak jakby Stephen King był już
zmęczony tymi postaciami. Ich udział w powieści ogranicza się do ratowania
siedemnastoletniego Petera Saubersa i jego rodziny pod koniec powieści oraz
kilku nieodgrywających żadnej roli w opowiadanej historii informacji o ich aktualnej
działalności w prywatnej firmie detektywistycznej. „Znalezione nie kradzione”
to niby kryminał, ale nie odnajdziemy w nim relacji z dochodzenia do tożsamości
sprawcy, nie zostaniemy skonfrontowani ze szczegółową pracą detektywistyczną,
możemy jedynie liczyć na trzymającą w napięciu „walkę z czasem” pod koniec
powieści, wymuszoną nie tyle procesem pozyskiwania i interpretacji dowodów, co
oczywistościami przekazanymi Hodgesowi przez jedną z pobocznych bohaterek całej
intrygi. Taka koncepcja dała mi do zrozumienia, że Kinga odrobinę znużyła problematyka
stricte kryminalna, że tęskni za rozwlekłymi, acz iście poruszającymi akcentami
dramatycznymi, którymi mistrzowsko urozmaicał swoje najlepsze powieści grozy. I
bardzo dobrze, bo książek osadzonych w ciasnych ramach kryminału jest mnóstwo,
rzadziej można natomiast natrafić na hybrydy gatunkowe spisane w podobnym
duchu, co „Znalezione nie kradzione”.
„Dla czytelników
jednym z najbardziej elektryzujących odkryć jest właśnie to, że są czytelnikami
– że nie tylko potrafią czytać […], ale że są w tym zakochani. Beznadziejnie.
Bez reszty. Pierwszej książki, która to sprawi, nie zapomina się nigdy. Każda
strona niesie nowe objawienie, nowy ogień i zachwyt.”
Główna
problematyka powieści zasadza się na dwóch bohaterach, stojących po przeciwnej
stronie barykady, których łączy miłość do amerykańskiej literatury, ze
szczególnym wskazaniem na trylogię Johna Rothsteina z buntownikiem Jimmy’m
Goldem. King rozciąga ich losy w czasie, zapełniając lwią część książki jakże
interesującymi faktami z ich tak różnych egzystencji. Morris Bellamy to mocno
zaburzony psychofan Rothsteina, który o wiele lepiej odnajduje się w fikcyjnych
światach literackich, aniżeli zwykłej codzienności. I choć zdaje sobie sprawę,
że wydarzenia, które śledzi na kartach ulubionych lektur nie są prawdziwe to los
jego ukochanego bohatera, Golda, nie jest mu obojętny. Obwinia Rothsteina za
ostatnią część trylogii „Uciekinier”, w której przekształcił Jimmy’ego z
charyzmatycznego buntownika w typowego amerykańskiego biznesmena. Włamanie na
farmę pisarza, na której wielki literat ukrywa się przed światem i jak niesie
wieść pisze jedynie „do szuflady” wymusza na Morrisie chęć poznania
niepublikowanej twórczości Rothsteina, szczególnie dalszych losów Golda, jeśli
takowe spisał, ale jego zabójstwo zostaje sprowokowane przez samego pisarza i
tłumioną nienawiść do niego za to, co zrobił jego ulubionej postaci
literackiej. Klasyczny przykład osoby, dla której ważniejsza jest twórczość
pisarza od niego samego, o czym King w pewnym momencie wspomina wprost. Ten
fakt stawia Bellamy’ego w opozycji do drugiej kluczowej postaci, Petera
Saubersa, któremu towarzyszymy od czasów jego dzieciństwa. Początkowo King jego
osobę stawia w centrum prawdziwie poruszającej, obyczajowej historii, opisanej
z taką wnikliwością, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby również na
nim kryzys nie odcisnął piętna. Sporo miejsca autor poświęca toczącemu jak rak,
problemowi bezrobocia w Stanach Zjednoczonych – zjawisku, które odbiera
rodzinom wszelką nadzieję na lepsze jutro, depcze ich poczucie bezpieczeństwa i
przynależności do społeczeństwa. Niemym, bezsilnym obserwatorem tego zjawiska
we własnej rodzinie jest mały Pete, który dzięki cudownemu zrządzeniu losu w
wieku trzynastu lat przestaje być bezsilny. Motywowany chęcią ratowania rodziny
i czysto altruistycznym pragnieniem uszczęśliwienia zrezygnowanych rodziców w
ratach przekazuje im pieniądze znalezione w kufrze, zakopanym nieopodal ich
domu, ale pozostałe przedmioty, które w nim odkrywa, notesy Johna Rothsteina,
zatrzymuje dla siebie. W ten sposób, podczas gdy ich złodziej odsiaduje wyrok w
więzieniu, zaczyna się wielka przygoda Petera z literaturą. King w iście
poruszającym stylu relacjonuje proces kiełkowania tej pasji, zapoczątkowanej
jak u wielu innych zapalonych czytelników, twórczością jednego konkretnego
pisarza. W przypadku Petera jest to czwarta i piąta część przygód Jimmy’ego
Golda pióra Johna Rothsteina – po ich przeczytaniu sięga po wcześniejsze,
opublikowane odsłony serii, a potem… staje się wielkim miłośnikiem literatury
amerykańskiej. Ale nie takim, jak Bellamy. Choć Saubers, podobnie, jak on każdą
wolną chwilę spędza nad książką, choć całkowicie zatraca się w wymyślonych
światach udaje mu się nie przekroczyć tej cienkiej granicy oddzielającej fana
od szaleńca. Pamięta o autorach i w przeciwieństwie do Morrisa ceni ich życie
wyżej niż egzystencje stworzonych przez nich fikcyjnych bohaterów. Ale choć
długo nie przekracza tej magicznej granicy splot koszmarnych wydarzeń, w
których zostaje uwikłany stawiają go nad przepaścią, gdzie tylko krok dzieli go
od podzielenia losów Morrisa Bellamy’ego.
„Odebrał życie
wielkiemu pisarzowi, i to dlaczego? Bo Rothstein śmiał poprowadzić swojego
bohatera w kierunku, który mu się nie podobał? Tak, właśnie o to chodziło. Ten
człowiek zrobił to z głębokiego przeświadczenia, że pisarstwo jest ważniejsze
od pisarza.”
W wieku
siedemnastu lat Peter Saubers postanawia sprzedać na czarnym rynku notesy Johna
Rothsteina, podobnie jak w przypadku pieniędzy z czysto altruistycznych
pobudek. Chłopak pragnie pozyskać fundusze na edukację ukochanej siostry w
dobrej szkole. Nie kieruje nim chęć podzielenia się ze światem nigdy niepublikowaną
twórczością zamordowanego przed laty pisarza. Zastanawia się nad anonimowym
przekazaniem notesów opinii publicznej, ale pragnienie wzbogacenia się jest
silniejsze. W tym momencie na wskroś pozytywny dotychczas bohater staje na
rozdrożu – droga, którą wybierze ukształtuje jego przyszłość. King z właściwą
sobie wnikliwością zapoznaje nas z jakże intrygującą jednostką, targaną
sprzecznymi emocjami, dopiero kształtującą swój światopogląd i nękaną diabelskimi
pokusami, które mogą zawrócić go ze ścieżki cnoty, jaką obrał już w
dzieciństwie. Nie wyobrażam sobie, żeby znalazł się jakiś czytelnik obdarzony
choćby minimalną dozą empatii, który nie zapała głębokim uczuciem do tej
postaci. Rzadko spotykany, szlifowany przez lata talent Kinga do kreowania
iście żywych postaci całkowicie unaocznia się tutaj na przykładzie Petera –
nacechowanej pewną dozą ambiwalentności postacią, której los zapewne dla nikogo
nie będzie obojętny. Ogromna przyjemność, jaką King dostarczył mi poruszającą
historią Saubersa i elektryzującym, zbrodniczym procederem jego nemezis,
Morrisa Bellamy’ego została odrobinę zaburzona pojawieniem się Billa Hodgesa i
jego zespołu. Autor stosunkowo późno zaczyna rozstrajać główną oś fabularną ich
obecnością, a jeszcze później daje im szansę odegrać jakąś rolę w rozgrywających
się wydarzeniach. I czyni to w taki sposób, że raczej nie można oprzeć się
wrażeniu, iż znani z „Pana Mercedesa” bohaterowie bardziej wadzili Kingowi,
aniżeli pomagali. Ich rola w tej opowieści jest tak płytka, zasadza się na tak
denerwujących zbiegach okoliczności i niepopartych dowodami trafnych domysłach,
że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy „Znalezione nie kradzione” nie
wypadłoby lepiej, jako odrębna powieść, niewchodząca w skład kryminalnej
trylogii. Gdyby wyciąć wszystkie wydarzenia koncentrujące się na Hodgesie i
jego zespole i postawić na śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę pomiędzy
Saubersem i Bellamy’m to w moim odczuciu ta opowieść miałaby szansę dorównać
wczesnej twórczości Kinga, ale w wydaniu thrillerowym. Jako część trylogii
obecność Hodgesa i jego przyjaciół nie irytowałaby tak bardzo, jak w niniejszej
odsłonie, gdyby King poświęcił im nieco więcej uwagi (jak w „Panu Mercedesie”),
bo w porównaniu do kluczowych postaci książki wypadają wręcz „papierowo”.
Oprócz
elektryzującej rozgrywki pomiędzy Saubersem i Bellamy’m oraz ich jakże
angażującymi uwagę, rozciągniętymi w czasie różnymi losami „Znalezione nie
kradzione” wręcz zachwycają rozległymi opisami wielkiej miłości do literatury i
wspominkami najsłynniejszych autorów literatury amerykańskiej, będącymi swego
rodzaju hołdem dla nich. Ponadto, jak to często u Kinga bywa, możemy spodziewać
się intertekstualności w odniesieniu do jego innych dzieł – „Skazanych na
Shawshank” autor przytacza jedynie na marginesie i to bardziej w kontekście adaptacji,
aniżeli samej minipowieści, ale nawiązanie do „Misery” jest już o wiele
szersze, to prawie kopia jednego z integralnych wątków tego arcydzieła Kinga sprzed
lat. Chociaż byłabym bardziej kontenta, gdyby King postawił tutaj na motyw, zaplanowany
dla „Misery”, z którego wówczas zrezygnował na rzecz happy endu – takie rozwiązanie
fabuły „Znalezione nie kradzione” o wiele silniej wbiłoby się w pamięć i przy
okazji całkowicie zdruzgotało czytelników;)
Bill Hodges i
jego zespół w moim mniemaniu odrobinę obniżyli poziom tej powieści, podobnie
przekombinowane w kontekście tego rodzaju literatury wątki skupiające się na Panu
Mercedesie, który posiadł moce Carrie. Natomiast pozostałe wydarzenia, ogniskujące się na jakże charyzmatycznych postaciach Petera Saubersa i Morrisa
Bellamy’ego to prawdziwe mistrzostwo narracji i przenikliwości, od którego
wręcz nie sposób się oderwać. I właśnie przez wzgląd na nie gorąco polecam „Znalezione
nie kradzione” wszystkim wielbicielom dobrej prozy dramatycznej urozmaicanej
wątkami typowymi dla literackich thrillerów tudzież wariacji kryminałów
sensacyjno-awanturniczych.
Jest lepiej niż w Panu Mercedesie (którego uważam za jedną z najsłabszych książek Kinga), jednak nie jest to nadal zachwycający poziom. Co prawda byłem w stanie cieszyć się lekturą, jednak przyczyniły się do tego obniżone oczekiwania, które miałem ze względu na poprzednika. Historia sporo zyskała na dodaniu pierwszej, nieśpiesznej części, w której King mógł bardziej przybliżyć nam bohaterów. Zyskała na tym także akcja, ponieważ nie była ona przerywana tak jak w PM.
OdpowiedzUsuńHodges i reszta mi tak bardzo nie przeszkadzała, nie licząc sposobu w jaki zostali podstawieni do opowieści. Akcja na lotnisku (prawie) niczemu nie służyła. Akurat cała ta historia to jeden wielki ciąg przypadków, ich pojawienie się nie ma na to wielkiego wpływu. Bardziej denerwuje, że notorycznie są wykorzystywani do przypominania zdarzeń z pierwszej części cyklu. Drażni mnie także zakończenie (pomiędzy potyczką z Morrisem a sceną z Bradym). Na minus zaliczam także wprowadzenie pewnego wątku, który nie jest rozpisany, nie wpływa na fabułę, a jego rzucanie "ot tak" jest niepoważne (nie chcę spoilerować, więc napiszę tylko, że mercedesowe "fantazje o mamuśce" były wręcz wciągające).
Jest to pierwsza książka Kinga, w której zwrot "szybko się czyta" odbieram negatywnie. Jeszcze bardziej spłyca to historię, która i bez tego była prosta Dziwi mnie, że wypełnia książkę tych rozmiarów skoro minipowieści Kinga wydają się zawierać więcej wątków.
Tak narzekam, narzekam, ale nie czytało się tak źle. Już Pan Mercedes potrafił przyciągnąć akcją (dla mnie tylko tym), tutaj w końcu dostajemy ciekawych bohaterów, ale to dalej nie jest King jakiego bym oczekiwał.
Gdyby książka miała same wady to i tak z pewnością bym ją przeczytała, bo to przecież niepowtarzalny Stephen King!
OdpowiedzUsuńCzyta sięto świetnie, jak zwykle w przypadku Kinga, ale ograme motywy, wtórność sprawiają, że szybko mi się to znudziło.
OdpowiedzUsuńUwielbiam twórczość Kinga. Jego umiejętności w ogóle nie słabną z wiekiem. W ostatnim czasie moja ulubiona to Joyland, dlatego właśnie że mniej w niej grozy a więcej obyczajówki - takiego Kinga wolę. Trylogia detektywistyczna tez ma w sobie mniej grozy, przynajmniej dosłownie, bo to co wyprawiają jej bohaterowie mimo wszystko jest przerażająca. Świetna książka, lepsza od Pana Mercedesa
OdpowiedzUsuńLubię horrory Kinga, ale do kryminałów podchodzę z pewną dozą nieufności. Oczywiście przeczytam obie już wydane książki, ale trochę się obawiam, że nie będę zadowolona, bo to nie ten sam King. Z drugiej strony, nigdzie nie jest powiedziane, że pisarz ma być zawsze wierny jednemu gatunkowi. Przeczytam, to się przekonam :)
OdpowiedzUsuńJeszcze przede mną, jestem bardzo zaintrygowana :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Insane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Pisałem to już na innych blogach, niedługo opublikuję we własnej recenzji - moim zdaniem King już nie potrafi pisać tak jak kiedyś. To nadal dobra rozrywkowa lektura, ale odłożyłem na półkę "Znalezione nie kradzione" bez większych emocji i bez szczególnej refleksji. Za miesiąc nie będę o niej pamiętał. Tak jak nie pamiętam już o "Panu Mercedesie" czy "Doktorze Sen".
OdpowiedzUsuń"moim zdaniem King już nie potrafi pisać tak jak kiedyś"
UsuńNie tylko Twoim zdaniem. Ja już dawno obniżyłam oczekiwania względem jego nowej prozy (szczególnie horrorów). Tak jak piszesz - o jego najnowszych powieściach szybko się zapomina, choć nadal dobrze się czyta. Zapewniają rozrywkę tylko na czas lektury, a potem szybko wyparowują z pamięci, niestety:/
Niestety ale muszę Wam przyznać rację. To już nie est to co kiedyś. Po powieści "Dallas 63" był klimat potem miałam wrażenie jakby pisał ktoś całkiem inny a szkoda. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś napisze coś w stylu dawnego dobrego starego Kinga bo tego już nie poznaję :/ pozdrawiam
OdpowiedzUsuń