Miranda Lovelady, asystentka antropologa i właściciela Trupiej Farmy, Billa
Brocktona, pomaga znajomemu archeologowi, Stefanowi Beauvoirowi, w pracy w
Awinionie. Kiedy w pałacu papieskim zostają znalezione wiekowe kości, w ossuarium
zamurowanym w ścianie, kobieta sprowadza do Francji swojego szefa.
Charakterystyczne uszkodzenia kości i rekonstrukcja twarzy czaszki, która ujawnia
niezwykłe podobieństwo do podobizny na Całunie Turyńskim każą przypuszczać, że
przypadkiem odkryto szkielet Jezusa Chrystusa. Brockton jest jednak przekonany,
że kości pochodzą z okresu średniowiecza. Kiedy wieść o znalezieniu
domniemanych szczątków Jezusa Chrystusa dociera do fanatyków religijnych życiu
naukowców zaczyna zagrażać śmiertelne niebezpieczeństwo.
Siódmy tom cyklu „Trupia Farma”, a czwarty wydany w Polsce, autorstwa
dziennikarza Jona Jeffersona i założyciela pierwszego na świecie ośrodka badań nad
rozkładem ludzkich zwłok, Billa Bassa. Dwie odsłony serii, które dotąd przeczytałam, „Kości zdrady” i „Złodziej kości”, zachęciły mnie do sięgnięcia po kolejny
wydany w Polsce tom „Trupiej Farmy”, tym bardziej, że przylgnęła do niego
etykietka najbardziej ambitnego dokonania Jeffersona i Bassa w całej ich
pisarskiej karierze. Takie opinie recenzentów były podyktowane głównie
wtłoczeniem w fabułę książki autentycznych postaci, przybliżeniem ich
skrótowych biografii i zapełnieniem luk, jakże fascynującymi fikcyjnymi
wątkami.
„Idź,
sprzedaj wszystko, a pieniądze rozdaj biednym. Czy nie tak nauczał Jezus? A
papieże mówili: Daj pieniądze nam.”
W „Kościach zdrady” Jefferson i Bass również odnosili się do prawdziwych
wydarzeń, które zgrabnie przeplatali z literacką fikcją. Ale nie na taką skalę,
jak w „Kościach Awionionu”. Niczym „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna siódma
odsłona „Trupiej Farmy” zagłębia się w okres niechlubnej działalności Kościoła.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. W retrospekcjach z XIV wieku autorzy
przybliżają nam skrótową historię inkwizytora, kardynała i „prawej ręki”
papieża Jana XXII, Jacquesa Fourniera, który po śmierci swojego przełożonego
został mianowany trzecim papieżem tzw. niewoli awiniońskiej i przybrał miano
Benedykta XII. To są fakty, ale jak na literaturę Jeffersona i Bassa przystało
autorzy uatrakcyjniają je szeroko zakrojonym spiskiem, którego korzenie sięgają
do tajemnicy Całunu Turyńskiego. W czasach współczesnych antropolog Bill
Brockton, jego asystentka Miranda Lovelady i archeolog Stefan Beauvoir badają kości
znalezione w średniowiecznym pałacu papieskim. Stygmaty i odlew czaszki
odpowiadający podobiźnie na Całunie Turyńskim sugerują, że to szkielet samego
Jezusa Chrystusa. Jak można się tego spodziewać informacja zelektryzuje
fundamentalistów religijnych, więc naukowcy starają się utrzymywać owe
znalezisko w tajemnicy. Przez większą część książki autorzy szczególny nacisk
kładą na opisy scenerii, oddawanie z niezwykłą drobiazgowością szczegółów
architektonicznych zabytków w Awinionie i na krytykę Kościoła oraz jego wyznawców.
Ogrom i bogactwo należących w średniowieczu do papiestwa pałaców jest
pretekstem dla Jeffersona i Bassa do snucia długich, krytycznych monologów na
temat natury władz kościelnych, którzy w przeciwieństwie do Jezusa nie są w
stanie nauczać w ubóstwie, wykorzystując swoje powołanie do gromadzenia dóbr
materialnych. Jeśli chodzi o wyznawców Kościoła krytyka autorów dosięga jedynie
fanatyków, wypatrujących końca świata i oddających cześć fałszywym relikwiom,
na których ktoś przedsiębiorczy zbija kapitał (święta gąbka, święty napletek,
święta kanapka, łzy Chrystusa i gwoździe, którymi przytwierdzono go do krzyża
etc.). Najwięcej miejsca Jefferson i Bass poświecili natomiast najbardziej
oburzającemu procederowi Kościoła w całej jego historii. W retrospekcjach temat inkwizycji
jest często poruszany i to w mocno zjadliwym stylu. Autorom w tych krótkich
ustępach udało się znakomicie oddać mentalność ówczesnego papiestwa i
inkwizytorów (podejrzewam, że dopomogła im w tym lektura „Młota na czarownice”,
choć mogę się mylić), którzy wbrew naukom Pisma Świętego poddawali długim
torturom osoby podejrzane o herezję, również ze swoich własnych kręgów. W tym
miejscu autorzy znowu posiłkują się historyczną postacią, mistrzem Johannesem
Eckhartem, dominikańskim teologiem, filozofem i mistykiem, który w wersji
Jeffersona i Bassa był męczennikiem, poddanym torturom pod zarzutem herezji,
ale jak zauważa jeden z bohaterów powieści jego grzechem był jedynie brak
grzechów. Jego tragiczny los jest fikcją literacką, kluczową dla nadrzędnej osi
fabularnej „Kości z Awinionu”.
„Dlaczego
tyle knowań i zabójstw dokonano w imię Boga?”
W zalewie faktów ze średniowiecznych dziejów chrześcijaństwa i krytyki
wymierzonej w Kościół śledztwo Brocktona i Mirandy usuwa się na dalszy plan.
Badanie szkieletu znalezionego w pałacu papieskim oraz niemające większego
znaczenia dla fabuły wstawki ze śledztwa toczącego się w Stanach Zjednoczonych
tropem przemytników to właściwie jedyne ustępy stricte kryminalne. Osoby zaznajomione
z prozą Jeffersona i Bassa zapewne nie będą zaskoczeni taką konstrukcją
fabularną, bowiem to, co moim zdaniem wyróżnia tych pisarzy na tle innych
propagatorów owego gatunku to odchodzenie od konwencjonalnego śledztwa na rzecz
bardziej błyskotliwych wątków. One w pewnym momencie (zazwyczaj pod koniec i
tak też jest w „Kościach z Awinionu”) splatają się z dochodzeniem Billa
Brocktona, ale przez lwią część powieści przede wszystkim pełnią moralizatorską
rolę. W „Kościach z Awinionu” rzuca się to w oczy jeszcze bardziej niż w „Kościach
zdrady” i „Złodzieju kości”, ale mnie osobiście taki zabieg niemalże w pełni
zadowolił (niemalże, bo egzystencje średniowiecznych, również autentycznych
artystów, odrobinę nużyły szczegółami ich profesji). W końcu nieczęsto ma się
okazję obcować z takim krytycznym dziełem, który w cynicznym, lekceważącym, ale
również dowcipnym stylu punktuje grzechy Kościoła. Z tego Jefferson i Bass
wywiązali się znakomicie. Jedyne, co mocno mnie rozczarowało to przewidywalna
końcówka, jeden zbieg okoliczności mający kluczowe znaczenie dla dochodzenia i
wreszcie zbyt pośpieszne zamknięcie tej historii, podczas którego agresorzy
dosłownie „wyskakiwali, jak króliki z kapelusza”. W kontekście takiej intrygi można
było pokusić się o zdecydowanie mocniejszy finał, silniej dawkujący napięcie i
bazujący na jakichś zaskakujących rewelacjach.
„Kości z Awinionu” zapewne nie przypadną do gustu wielbicielom
konwencjonalnych kryminałów, opartych tylko i wyłącznie na szczegółowym
dochodzeniu. Ale każdy, kto już obcował z prozą Jeffersona i Bassa na pewno to
wie. Fanów ich pióra nie muszę zachęcać do lektury tej pozycji, natomiast czytelników,
którzy nie mieli jeszcze okazji obcować z ich twórczością, gorąco zachęcam. Tym
bardziej, jeśli gustują w intrygach, których korzenie sięgają władz Kościoła a
la Dan Brown (tylko lepiej napisanych) i oczywiście których nie zraża krytyka
wymierzona w tę instytucję.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz