Doktor Alec Holland pracuje nad roztworem, dzięki któremu ma powstać nowy
gatunek – roślina z komórkami zwierzęcymi, będąca w stanie dostosować się do
wszystkich warunków. Miejscem pracy mężczyzny są bagienne tereny leśne, gdzie
pewnego dnia dociera wcielona do jego zespołu agentka Alice Cable. Pomiędzy
Hollandem i kobietą rozkwita głębokie uczucie, ale ta idylla zostaje brutalnie
przerwana. Kiedy doktorowi wreszcie udaje się stworzyć cudowną substancję cały
zespół zostaje zaatakowany przez grupę uzbrojonych mężczyzn, dowodzoną przez Arcane’a,
zdeterminowanego, aby wykraść badania Hollanda. Podczas starcia z napastnikami
Alec zostaje oblany wynalezionym przez siebie roztworem. Płonący mężczyzna
zanurza się w bagnach, a uwaga napastników koncentruje się na Alice. W ucieczce
przed oprawcami wkrótce pomoże jej Alec, którego ciało uległo przekształceniu
po interakcji z roztworem.
Choć w świadomości współczesnych masowych odbiorców Wes Craven kojarzony
jest głównie z „Koszmarem z ulicy Wiązów” i tetralogią „Krzyk” jego filmografia
obfitowała również w mało wyróżniające się na tle innych straszaków horrory
oparte na prostych, żeby nie rzec naiwnych fabułkach, nierzadko podanych w
lekko kiczowatej oprawie wizualnej. Do takich produkcji z pewnością można
wliczyć „Potwora z bagien”. Spisując scenariusz Craven inspirował się komiksem
Lena Weina i Berniego Wrightsona , ale w filmie można odnaleźć również echa monster movies z lat 50-tych XX wieku.
Choć w fabule „Potwora z bagien” łatwo dostrzec swego rodzaju infantylizm spora
liczba krytyków doceniła starania Cravena. Być może dlatego, że prostą,
nienastawioną na straszenie główną oś akcji przy odrobinie dobrej woli widza
można rozpatrywać na kilka różnych sposób.
Spotkałam się z opiniami głoszącymi, że „Potwór z bagien” jest parodią
horrorów o szalonych naukowcach, którzy padają ofiarami swoich śmiałych
eksperymentów. Można tak to rozpatrywać, ale ja skoncentrowałam się na mniej
zawoalowanym przesłaniu. W podtekście scenariusz Cravena bez wątpienia
przestrzega przed zgubnymi skutkami eksperymentowania z naturą, zabawy w Boga, w
postaci modyfikacji genetycznych. Alec nie jest typowym szalonym naukowcem, inteligentnym
burzycielem propagowanym głównie w horrorach science fiction. Nie prowadzi
badań dla pieniędzy, sławy, czy władzy, ale z miłości do flory – pragnienia stworzenia
wzrastającej w każdych, nawet ekstremalnych warunkach rośliny, która oparłaby
się niszczącym wpływom rasy ludzkiej. Kiedy placówka Aleca zostaje zaatakowana
przez uzbrojonych ludzi, chcących wykraść jego wieloletnie badania na skutek
wypadku mężczyzna staje się ofiarą własnego eksperymentu. Ciało Hollanda
zyskuje nowy, kiczowaty wygląd – zielonkawego, rosłego stwora, dysponującego
nadludzkimi mocami. Poddany metamorfozie doktor ukrywa się na bagnach, ale jest
zmuszony ujawnić swoją obecność w momencie, w którym odkrywa, że jego sympatii,
agentce Alice Cable, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony jego wrogów, dowodzonych
przez właściwego burzyciela, demonicznego Arcane’a. Z całej przestępczej grupy
na szczególne wyróżnienie zasługuje brutalny Ferret, wykreowany przez Davida
Hessa, pamiętany z innego horroru Cravena – „Ostatniego domu po lewej”. W
wersji ocenzurowanej (bo takową oglądałam) „Potwór z bagien” pozbawiony jest
drastycznych i roznegliżowanych scen, ale nie to jest jego największą przywarą.
Chociaż za muzykę odpowiadał legendarny Harry Manfredini, który szczególnie
zasłynął motywem przewodnim „Piątku trzynastego”, jego kompozycja nie jest na
tyle charakterystyczna, żeby przysłaniać wszystko inne. Natomiast zachwalana
przez krytyków sceneria, choć malownicza, nie przygniata mroczną aurą
wyobcowania. Craven nawet nie starał się generować odpowiedniego klimatu grozy
w iście ekstremalnych warunkach. Winą za to można obarczyć przede wszystkim
zdjęcia bagien w pełnym świetle dziennym, nie w nocy, ale do porażki w tym konkretnym
aspekcie przyczynił się również scenariusz. Uciekająca przed uzbrojonymi napastnikami
Alice nie sprawia wrażenia, jakby zagubiła się w tych niesprzyjających
warunkach. Nie odnajdziemy tutaj zbyt wielu elementów typowych dla filmowego survivalu, pomimo wiele obiecującego miejsca
akcji. Co więcej, z chwilą wkroczenia „na scenę” tytułowego potwora bagna staną
się wręcz bezpieczną przystanią dla protagonistów, miejscem w którym będą mogli
się ukryć.
Jeśli kręcimy film o potworze w gumowym kostiumie obdarzonym dobrą naturą i
działającym w imię miłości raczej nie możemy się spodziewać, że uda nam się
kogokolwiek przerazić. Tym bardziej, jeśli antagonistami czynimy przygłupich
oprychów, którzy w walce z dobrotliwym stworem, obdarzonym nadludzkimi mocami i
znającym teren już na starcie stoją na straconej pozycji. Jeśli obiera się taką
koncepcję trzeba się liczyć z tym, że film zostanie odebrany w kategoriach zwykłej
przygodówki, w dodatku dozwolonej od lat siedmiu. Nie wiem, jak ta produkcja
prezentuje się w wersji nieocenzurowanej, ale w okrojonej postaci wydaje się
być idealną pozycją dla małoletnich odbiorców, lubiących sympatyzować z dobrymi
potworkami. W dodatku chcących się pośmiać z kiczowatych efektów specjalnych,
szczególnie bawiących pod koniec seansu. Przywykłam już do lekkiej formy i
urokliwego kiczu, przebijającego z mniej znanych filmów Wesa Cravena, w wielu
przypadkach to właśnie te elementy zdobywały moje serce, ale na ogół koegzystowały
z klimatem grozy – delikatnym, ale wyczuwalnym. Tutaj żadnych udanych dążeń w
kierunku kina grozy nie zauważyłam. Być może taki był wyjściowy zamysł Cravena –
próba stworzenia delikatnego w wymowie filmu udającego horror, przeznaczonego
dla małoletnich widzów oraz fanów kina grozy odnajdujących się w tworach, które
należy traktować z dużym przymrużeniem oka. Jeśli tak to reżyser i scenarzysta „Potwora
z bagien” niczego nie zepsuł. Problem w tym, że ja nie potrafiłam odnaleźć się
w takiej stylistyce – przez większość projekcji byłam znużona i tylko chwilami
udało się twórcom mnie rozbudzić. Podczas uciekania Alice przed samochodem po
prostej drodze (motyw znany ze slasherów:
protagonista zamiast wbiec do lasu trzyma się drogi), w trakcie scen z
czarnoskórym, rezolutnym chłopcem, którego swobodne podejście do niecodziennych
zjawisk było wręcz rozbrajające oraz w momentach pofalowanych przejść ze sceny
na scenę rodem z animacji.
Osoby, które zdążyły zapoznać się z mniej znaną, delikatną odsłoną Wesa
Cravena, a którym niedane jeszcze było zobaczyć „Potwora z bagien” czuję się w
obowiązku przestrzec, że ten obraz jest jeszcze delikatniejszy. Próżno tutaj
szukać dążenia twórców do zaniepokojenia bądź zniesmaczenia odbiorców. Wygląda to
raczej, jakby Craven pragnął nakręcić przygodówkę z elementami science fiction,
przeznaczoną głównie dla młodszych odbiorców. Film może się podobać, ale z
pewnością nie poszukiwaczom mocnej grozy, bo tego zdecydowanie tutaj nie
odnajdą.
Rany! Oglądałam ten film w 1985 roku, kiedy funkcjonowały jeszcze kina video:) Jeden z pierwszych horrorów jakie oglądałam, a że miałam 13 lat, więc ledwo wróciłam do domu ze strachu:D Wiele lat później obejrzałam z sentymentu, niestety odbiór był zgoła inny. Film wydał mi się kiczowaty i wcale nie straszny, żałowałam, że zniszczyłam sobie wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńWes Craven w grobie, więc postanowiłaś wspomnieć o jego filmie? :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak;)
UsuńTeż powinienem wspomnieć na swoim blogu :)
Usuń