Zespół policjantów kierowany przez detektyw Burquez zajmuje się sprawą
masakry w opuszczonych zabudowaniach, stojących nieopodal gruntowej drogi w
okolicach Las Vegas. Kluczowym dowodem w sprawie, mogącym pomóc śledczym w
rozszyfrowaniu tożsamości sprawcy są zapisy z kamer ofiar. Najobszerniejszy,
zachowany materiał pochodzi z nagrania Rachel, która kręciła dokument z życia
swojej najlepszej przyjaciółki, Leann. Podczas zapoznawania się z amatorskimi
filmami śledczy dowiadują się, że Leann próbowała swoich sił w aktorstwie,
marząc o dostaniu wielkiej roli. Do Las Vegas wybrała się wraz z dokumentującą
jej losy Rachel i chłopakiem Tylerem, z którym od czasu odrzucenia jego
oświadczyn była w konflikcie. Wraz z kilkoma innymi pasażerami autobusu
zmierzającego do stolicy hazardu młodzi ludzie wpadli z pułapkę zastawioną
przez seryjnego mordercę. Wypadek na drodze gruntowej zmusił wszystkich do
poszukiwania schronienia, które znaleźli w opuszczonych, zagraconych budynkach.
Niedługo po dotarciu do tego przybytku zostali zaatakowani przez osobnika w
masce spawacza na twarzy. Oglądający nagranie detektywi starają się wyłuskać
jakieś dane o sprawcy z miejscami uszkodzonego materiału, ale strój mordercy uniemożliwia
im szybkie dotarcie do prawdy.
Olatunde Osunsanmi szerokiej opinii publicznej dał się poznać przede
wszystkim, jako twórca „Czwartego stopnia”, nietuzinkowego thrillera science
fiction, który kazał z nadzieją patrzeć na dalszy rozwój tego reżysera i
scenarzysty. Do pełnometrażowego kina grozy Osunsanmi wrócił dopiero w 2013
roku, pokazując światu swoją koncepcję serial
killer movie, w której połączył stylistykę verite z tradycyjną realizacją. Efekt nie zadowolił krytyków,
którzy w swoich recenzjach nie szczędzili cierpkich słów pod adresem
„Evidence”, punktując między innymi takie przywary filmu, jak brak napięcia,
chaotyczną realizację i stereotypową fabułę. Szeroka opinia publiczna patrzyła
na produkcję Osunsanmiego nieco łagodniejszym okiem – „Evidence” znalazł
zarówno swoich zagorzałych fanów, jak i widzów, którzy pomimo braku większego
zachwytu dojrzeli w nim jakiś potencjał. Jednakże przeważająca liczba widzów
określała tę produkcję mianem zwykłej średniawki.
Po tym, co zobaczyłam w thrillerze Osunsanmiego jestem zmuszona zasilić
szeregi odbiorców posądzających „Evidence” o przeciętność z równoczesnym
podpisaniem się pod opiniami, głoszącymi, że w scenariuszu Johna Swetnama tkwił
spory potencjał, niestety niewykorzystany w pełni głównie przez realizację. Ta
konkretna historia wymagała posiłkowania się tzw. kręceniem z ręki. Inaczej nie
dało się tego nakręcić, więc akurat w tym przypadku nie będę utyskiwać na
obecność tego rodzaju subiektywnej narracji. Inna sprawa, że operatorzy pod
wodzą Osunsanmiego poszli po linii najmniejszego oporu, stawiając na
maksymalnie rozedrgane, niewyraźne zdjęcia i wszechobecny chaos, który
uniemożliwiał dostrzeżenie, co bardziej drastycznych szczegółów. Być może taki
był plan, istnieje wszakże możliwość, że twórcy nie mieli w zanadrzu
realistycznych efektów specjalnych, więc skorzystali z najprostszego sposobu
przykrycia owych niedostatków. Gdyby jeszcze korzystali z niniejszego zabiegu
jedynie w trakcie eliminacji poszczególnych ofiar byłabym w stanie przymknąć
oko na brak większej dosadności w epatowaniu makabrą, ale chaotyczną pracę
kamery rozciągnięto na niemalże wszystkie pozostałe niuanse fabuły, skupiającej
się na problematycznej masakrze. Początek nagrania oglądanego przez śledczych
realizacyjnie jest akceptowalny – oko kamery nie koncentruje się wówczas na
ścianach i podłogach tylko w miarę stabilnie zapoznaje widzów z wydarzeniami
poprzedzającymi masakrę. Mało widowiskowym, acz dosyć ciekawym, obyczajowym
wstępem, którego tematem przewodnim jest konflikt młodej pary, Leann i Tylera.
Pomimo niesnasek decydują się wyjechać wraz z dokumentującą wszystko Rachel do
Las Vegas. Jeszcze w autobusie, podczas niezobowiązujących rozmów z innymi
pasażerami praca kamery nie będzie zanadto dezorientować, ale za to niemalże
wszystkie wydarzenia zapoczątkowane kraksą pojazdu okażą się rażąco
nieskoordynowane. Być może owe bałaganiarstwo realizacyjne było zamierzone,
ażeby skuteczniej zmylić widza, pytanie tylko, czy niemożność śledzenia większości
wydarzeń jest właściwym ku temu zabiegiem… Często przysłaniany przez zakłócenia
obraz, latająca dookoła kamera, filmująca wszystko tylko nie właściwą oś akcji,
wywołujące ból głowy kąty jej nachylenia i ten nieszczęsny tryb nocny
ocierający się o animacje, szczególnie w scenie, w której pojawia się rysunkowy
ogień. A to wszystko po to, żeby przedstawić nam typową historię grupki ludzi,
mającej tendencję do ciągłego rozdzielania się, która wpadła w sidła zastawione
przez mordercę pomysłowo odzianego w strój spawacza. Oszalały osobnik biega po
całym opuszczonym kompleksie z miotaczem ognia, dopadając każdego, kto odważy
się w pojedynkę opuścić pozornie bezpieczne schronienie w starym budynku. Z
tego całego chaosu warto jednakże wyłonić jedną całkowicie udaną sekwencję
bazującą na mrocznym klimacie. Powolne przedzieranie się Rachel przez skąpany w
atramentowej ciemności korytarz rozświetlany wąskim snopem światła z jej
latarki, łuszcząca się farba i gęste zacieki na ścianach oraz kilka prostych,
acz skutecznych jump scen. Podczas
wtłaczania ich w owy wątek Osunsanmi skorzystał z dwóch różnych sposób,
mających przyprawić widza o szybsze bicie serca. Pierwsze dwie jump sceny wykorzystał w roli kulminacji
długich, pełnych napięcia wstępów, uosabianych ślimaczą wędrówką Rachel.
Natomiast ostatnie niespodziewane uderzenie następuje zaraz po drugim, żeby
widz nie zdążył się na nie przygotować. W tej jednej maksymalnie klimatycznej
sekwencji Osunsanmi pokazał, na co go stać, jeśli się postara. Szkoda tylko, że
takich ustępów w „Evidence” nie ma więcej.
Druga oś akcji, filmowana tradycyjnie, skupia się policjantach, którzy zapoznają
się z nagraniami ofiar celem wytypowania sprawcy. Przewodzi im, jak zwykłe
bezbłędnie wykreowana przez Radhę Mitchell, detektyw Burquez, a tajną bronią
śledczych jest równie znakomity warsztatowo Stephen Moyer w roli detektywa
Reese’a, specjalisty od nowoczesnych technologii. Rewelacje, które z biegiem
trwania filmu policjanci będą odkrywać, aż do finału nie mają w sobie takiej
mocy, żeby dogłębnie zaskoczyć, co bardziej zaznajomionych z tego rodzaju
thrillerami odbiorców, ale i tak wszystkie wydarzenia koncentrujące się na ich
pracy są miłą odskocznią od chaosu, na którym bazują amatorskie filmiki. To
wielka ulga dla oczu na chwilę oderwać wzrok od bezwładnych, szybko
następujących po sobie, zamazanych ujęć, które choć dynamiczne z uwagi na
realizację nie są w stanie całkowicie zaangażować widza i przenieść się w
poukładane, wyraziste realia śledczych. Realia, które pod koniec również
nabierają sporego pędu, kiedy to detektywi są o włos od odkrycia tożsamości
sprawcy. UWAGA SPOILER I udaje im
się tego dokonać – typują osobę, którą sama od początku podejrzewałam. Tyle, że
chwilę później, kiedy już pogratulowałam sobie błyskotliwości okazuje się, że
to błędny trop, że nic tutaj nie jest takie, jak się wydawało, że scenarzysta
zakpił sobie z moich oczekiwań KONIEC
SPOILERA. Finał to zdecydowanie najsilniejszy akcent „Evidence”, dogłębnie
zaskakujący, a co ciekawsze uświadamiający widzom, że odpowiedź na kluczową
zagadkę całej intrygi cały czas mieli przed oczami, że Swetnam już wcześniej
podsuwał nam rozwiązanie. Tylko, że właściwa interpretacja owych tropów akurat
dla mnie była nieosiągalna, za co należą się scenarzyście duże brawa.
Strasznie mnie wynudził. Chaos, który moim zdaniem przepełniał produkcję, strasznie utrudniał mi pozytywny odbiór filmu. Gdyby ta piekielna i jakże wytykana w filmach niskobudżetowych realizacja stała na wyższym poziomie... No nic, liczę tylko, że reżyserem zainteresuje się jakieś poważniejsze studio, będące w stanie wyłożyć pieniądze. Bo pieniądze + scenariusz/pomysł na film jaki ma Olatunde naprawdę dadzą mieszankę wybuchową. Osunsanmi także mnie zaskoczył finałem, który po seansie wydaje się taki oczywisty. Za taki twist należą mu się wielkie gratulacje.
OdpowiedzUsuńJa oceniam ten film bardzo dobrze. Ma pewne mankamenty, ale wobec pomysłu oraz samego zakończenia mnie nie raziły. Czekam na kolejne dzieła Osunsanmi.
OdpowiedzUsuńJednak obejrzałaś:) cała ta praca kamery, chaotyczna właśnie mi jakoś nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, na plus.
OdpowiedzUsuńFinał największe zaskoczenie :) w sumie dużo filmów jest z ciekawymi zakończeniami. W związku z tym może zrobisz listę/ranking najlepszych zakończeń filmowych? ;) jeżeli takiej jeszcze nie zrobiłaś.
Nie robiłam takiego zestawienia, ale wiesz dobry pomysł. Jak będę miała więcej czasu (bo teraz wszystko na wariackich papierach) to skompletuję taką listę filmów. Dziękuję za podrzucenie tematu!
UsuńNie ma sprawy ;) lista zapowiada się ciekawie, może wpadnie coś czego nie widziałem.
Usuń