W Stanach Zjednoczonych rozprzestrzenia się zaraza zamieniająca ludzi w
morderców podporządkowanych pasożytom pozaziemskiego pochodzenia żerującym w
ich organizmach. Głównym celem nosicieli obcych form życia jest budowa
tajemniczej bramy, przez którą ma się przedostać coś, co może zniszczyć
ludzkość. Prezydent Stanów Zjednoczonych decyduje się nie informować obywateli
o grożącym im niebezpieczeństwie jednocześnie formując zespoły złożone z najsilniejszych
i najinteligentniejszych ludzi, których zadaniem jest zatrzymanie epidemii.
Największa odpowiedzialność spoczywa na byłym agencie CIA, Dewie Phillipsie,
który ma skłonić do współpracy jedynego człowieka, potrafiącego nawiązywać
kontakt z pasożytami, byłego sportowca Perry’ego Dawsey’a oraz pokierować
zespołem ekspertów, poszukujących środka, który zwalczyłby chorobę. Dopóki
zaraza nie rozprzestrzenia się bezpośrednio z człowieka na człowieka sytuację
nietrudno opanować. Sprawa znacząco się komplikuje z chwilą odkrycia przez
naukowców nowego szczepu, który przenosi się przez dotyk i drogą kropelkową
oraz pojawienia się nowego wroga. Dysponująca niewyobrażalną mocą zarażona
dziewczynka gromadzi wokół siebie zastępy zainfekowanych, a jedyną osobą, która
może ją powstrzymać jest Perry Dawsey.
„Zakażenie” to druga część trylogii, zapoczątkowanej „Infekcją”, autorstwa
wielokrotnie nagradzanego amerykańskiego pisarza, Scotta Siglera. Ostatnia
odsłona, „Pandemic”, mająca swoją światową premierę w 2014 roku, jak na razie
nie ukazała się w Polsce. Chociaż apokaliptyczna trylogia Siglera została
bardzo dobrze przyjęta przez krytyków oraz co ważniejsze zwykłych czytelników
nigdy nie zasiadłam do lektury pierwszej części. Czytanie od środka pewnie nie
jest dobrym pomysłem, bo nie daje całościowego oglądu na prezentowaną historię.
Autor, zapewne z myślą o takich odbiorcach, jak ja streścił w „Zakażeniu”, co
ważniejsze wydarzenia „Infekcji” i choć dzięki temu nie miałam problemów z
nadążaniem za akcją nie mam żadnych wątpliwości, że moja przygoda z ową książką
byłaby pełniejsza, gdybym przedtem sięgnęła po część pierwszą.
Do czasu lektury „Zakażenia” byłam przekonana, że w tematyce
apokaliptycznej, szczególnie wszelkiego rodzaju zagrożeń biologicznych, nic
nowatorskiego nie da się już wymyślić. Wszak boom na tego rodzaju historie
dostarczył zarówno czytelnikom, jak i widzom najróżniejszych rodzajów chorób,
przy czym niemalże każdą taką fabułę wtłacza się w jeden schemat, który notabene
ostatnimi czasy zaczął mnie już męczyć. Jednak Sigler mnie zaskoczył – nie tyle
samym szkieletem fabularnym, co narracją oraz rzecz jasna jakże innowacyjnymi
właściwościami zarazy. Wewnętrzna przemiana praworządnych dotychczas ludzi w
morderców nie jest niczym nowym, wystarczy sobie chociażby przypomnieć „Wściekłość”
Davida Cronenberga. Jednak w przeciwieństwie do wykreowanych przez filmowca
zarażonych ofiary infekcji u Siglera zachowują cząstkę własnej osobowości. Nie
są oszalałymi, krwiożerczymi bestiami tylko racjonalnie myślącymi jednostkami,
dysponującymi zdolnością mentalnego łączenia się z pobratymcami. To nie jest
jakaś znacząca zmiana, ale specyfika pozaziemskiej zarazy istotnie odcina się
od najczęściej eksploatowanych w kulturze masowej wariantów chorobowych. Obce
formy życia wnikające w organizmy ludzi w postaci niebieskich trójkątów, które
wewnątrz ciała ewoluują w gąbczaste stworki z mackami i czarnymi oczami, zwane
pisklakami. Pasożyty przejmują kontrolę nad wszystkimi funkcjami organizmów
nosicieli, wykorzystując ich do budowy tajemniczej bramy, która sprowadzi na
ludzkość zagładę oraz w formie naczynia, z którego korzystają do momentu
przybrania właściwej formy, którą następnie opuszczają w należycie opisanych ustępach
rodem z body horroru. Uważni
czytelnicy zapewne dopatrzą się w infekcji Siglera zbieżności z zamysłem
Stephena Kinga w „Łowcy snów”, bo rzeczywiście pozaziemskie pasożyty silnie
kojarzą się z ową powieścią, ale już szczegóły ich działalności na naszej
planecie są odbiciem indywidualności autora, jego oryginalnej inwencji
twórczej.
Można było spodziewać się konwencjonalnego szkieletu fabularnego, w którym
to dzielni Amerykanie w tajemnicy przed społeczeństwem stają do walki z
potężnym wrogiem pochodzenia pozaziemskiego. Ale choć fabuła ma swoje gorsze
momenty, szczególnie jeśli zapoznaje się z nią ktoś równie zmęczony owym
schematem, co ja o całościowej porażce nie może być mowy. A to za sprawą kilku
istotnych elementów. Rzadko mam okazję czytać powieść apokaliptyczną skupiającą
się na bohaterach, z którymi mogłabym sympatyzować, czy też których osobowości
znacząco odstawałyby od typowych dla tego rodzaju literatury rysów
psychologicznych. Sigler, w przeciwieństwie do większości twórców historii o
zarazach przeróżnej maści, z wielką dbałością oddał kluczowe postacie książki,
na szczególnym miejscu stawiając nietuzinkową, miotaną sprzecznymi uczuciami
postać byłego sportowca, rosłego Perry’ego Dawsey’a. Nieprzystosowany do życia
w grupie, maltretowany w dzieciństwie mężczyzna, jako jedyny wyrwał się ze
szponów choroby, dzięki zaangażowaniu epidemiolog Margaret Montoi. Nie jest już
nosicielem pozaziemskich pasożytów, ale może nawiązywać z nimi mentalną więź,
co stanowi cenny dar dla ludzi na usługach rządu, powołanych do zatrzymania
epidemii. Problem tylko w tym, że Perry jest indywidualistą, samotnikiem, który
nie ufa żadnym autorytetom. To z kolei jest przyczynkiem do zawiązania iście
elektryzującej, niejednoznacznej i burzliwej relacji pomiędzy byłym sportowcem
i weteranem CIA, Dewem Phillipsem. Chociaż te dwie postacie często wysuwają się
na pierwszy plan Sigler daje nam również wgląd w innych, również interesujących
bohaterów. Z największą łatwością przychodziło mi sympatyzowanie z epidemiolog,
Margo oraz Vanessą Colburn, Szefową Gabinetu Stanów Zjednoczonych, które w
walce z pozaziemskim zagrożeniem starały się nie wyzbywać człowieczeństwa,
pamiętać o prawach obywateli i sprzeciwiać się pomysłom niektórych mężczyzn do
poświęcania jednostek w imię wyższego dobra. Problem tylko w tym, że kryzysowe
sytuacje wymagają drastycznych kroków, że grożąca pandemia, jak to zwykle bywa
wymusza na władzy podejmowanie trudnych decyzji. I w tym momencie przechodzimy
do kolejnej części składowej powieści, która mocno mnie angażowała –
politycznych przepychanek i nastręczających sporych trudności w jednoznacznej
ocenie śmiałych decyzji, które na pierwszy rzut oka wydają się szaleńcze, ale
po dłuższym zastanowieniu mają swoje racjonalne podstawy – trudne do
zaakceptowania, ale racjonalne. Ponadto czytanie „Zakażenia” znacząco umilał
lekki styl autora i jego cyniczne poczucie humoru. Trafne riposty, wisielcze
dowcipy i przede wszystkim trzeźwe poglądy Siglera na struktury władzy,
wyłuszczone w lekkim, humorystycznym stylu, acz mające swego rodzaju gorzki
posmaczek (np. ciągłe instruowanie ludzi na usługach rządu, żeby nie liczyli
się z kosztami, bo to tylko pieniądze podatników…). Natomiast na miejscu
Siglera poświęciłabym większą uwagę makabrycznym ustępom – oczywiście, kilka
tego rodzaju wątków, szczególnie te ocierające się o stylistykę body horroru autor opisał wręcz po
mistrzowsku, ale w większości przypadków aspekty gore sprowadził do krótkich, wręcz jednozdaniowych wzmianek. Skróciłabym
również szczegóły wojskowych taktyk i żargon z zakresu obronności kraju
(medyczny mi nie przeszkadzał), ale to już z czysto subiektywnego punktu
widzenia, wszak nie przepadam za tą konkretną dziedziną.
Jak na literaturę apokaliptyczną, którą kultura masowa zdążyła już
wyeksploatować niemalże go granic możliwości „Zakażenie” prezentuje się całkiem
zacnie. Rzecz jasna, wiele rzeczy można tutaj było poprawić, nie zaszkodziłoby
również, gdyby Scott Sigler pokusił się o większą ilość wątków, które odcinałyby
się od znanej konwencji, ale nawet biorąc to pod uwagę drugą część jego
trylogii czyta się całkiem przyjemnie. Sylwetki bohaterów, interesujące
właściwości zarazy pochodzenia pozaziemskiego i zgrabna narracja, z której
nieustannie przebijał czarny humor może nie niwelują całkowicie mankamentów tej
książki, ale z pewnością wynoszą tę pozycję ponad przeciętność. Przyzwoite
połączenie science fiction z horrorem, które ma szansę umilić wolny czas, nawet
osobom nieprzepadającym za literaturą apokaliptyczną.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Jak brakowało Ci opisów gore, to przeczytaj pierwszy tom, tam się Sigler ostro znęca nad Perrym ;)
OdpowiedzUsuńNo co nieco z tego zdradził w dwójce i nie powiem wzbudził tym moje zainteresowanie. Tak czy inaczej muszę przeczytać, bo zapoznanie się najpierw z sequelem samo w sobie dziwne było (bo ja w ogóle dziwoląg jestem), ale po lekturze kontynuacji nie sięgnąć po jedynkę to dopiero byłoby bezsensowne;) Tym bardziej, że dwójka całkiem niezła.
Usuń,, Infekcja '' jest znakomita , polecam. Tłumaczenie wprawdzie trochę kuleje, ale za to jest seria kapitalnych pomysłów i na prawdę pomysłowe rozgrywanie elementów gore, Bardzo rozrywkowa rzecz.
OdpowiedzUsuń