poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Dean Koontz „Głos nocy”


Po rozwodzie rodziców i przeprowadzce wraz z matką do Santa Leone, nieśmiały czternastoletni Colin Jacobs zaprzyjaźnia się z popularnym rówieśnikiem, Royem Bordenem. Dotychczas stroniący od towarzystwa chłopiec dzięki Royowi poznaje inny świat. Colin nie traktuje go jedynie jak najlepszego przyjaciela, widzi w nim również przewodnika i idola. Kiedy Borden zdradza mu, że lubi dręczyć i zabijać zwierzęta Jacobs jest przekonany, że zmyśla, aby sprawdzić jak zareaguje. Nie odchodzi od tego założenia nawet wówczas, gdy przyjaciel wyznaje mu, że zabijał już ludzi i zamierza dopuścić się następnej zbrodni z pomocą Colina. Do czasu, aż Roy zamienia słowa w czyn, dając przyjacielowi twarde dowody swojego agresywnego jestestwa.

„Głos nocy” pióra Deana Koontza po raz pierwszy opublikowano w 1980 roku, pod pseudonimem Brian Coffey. Premiera powieści zbiegła się w czasie z jego dziełem zatytułowanym „Szepty”, które zwróciło uwagę szerokiej opinii publicznej na twórczość Koontza - okazało się prawdziwym przełomem w jego karierze. „Głos nocy” nie cieszy się taką poczytnością, jak „Szepty”, właściwie to jedna z jego mniej znanych powieści. Dean Koontz znajduje upodobanie zarówno w tworzeniu długaśnych tomiszczy, pełnych wyczerpujących opisów, jak i krótkich dzieł, niegrzeszących stylowym rozmachem. „Głos nocy” wpisuje się w tę drugą kategorię – całkiem dobrze sprawdza się jako niewymagające myślenia czytadło, ale z całą pewnością nie jest to pozycja obowiązkowa dla fanów literackiej grozy.

Jednym ze znaków rozpoznawczych Deana Koontza jest zgrabne łączenie stylistyki horroru, thrillera i science fiction, ale nie każdy jego utwór cechuje się przemieszaniem tych trzech gatunków. Przykładem choćby „Głos nocy”, będący rasowym dreszczowcem, chyba że uznać niektóre wyobrażenia głównego bohatera za ukłon w stronę estetyki horroru. Akcja powieści bazuje na popularnym również w kinie grozy wątku traktującym o psychopatycznym nieletnim, który tak jak to miało miejsce w nakręconej w następnej dekadzie produkcji Josepha Rubena pt. „Synalek”, szuka sprzymierzeńca w swoim rówieśniku. Czternastoletni Roy Borden jest klasycznym przykładem charyzmatycznej, mocno zaburzonej jednostki, posiadającej zdolności manipulacyjne, które wykorzystuje w kreowaniu swojego fałszywego wizerunku. Swoją prawdziwą naturę zdradza nowemu przyjacielowi, Colinowi Jacobsowi, będącemu jego całkowitym przeciwieństwem. Podczas gdy Roy jest „duszą towarzystwa”, jego kolega ma trudności z nawiązywaniem znajomości. Najlepiej czuje się w samotności – uwielbia czytać i oglądać science fiction i horrory oraz bawić się modelami potworów, które gromadzi w swoim pokoju. Jednak dzięki znajomości z Royem odkrywa nowy, dotąd niedostępny dla niego świat, wreszcie czuje, że gdzieś przynależy i podoba mu się to. Nie rozumie dlaczego Roy zwrócił na niego uwagę, bo w przeciwieństwie do niego jest outsiderem, ale jest mu wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobił. W jego oczach Roy uchodzi za człowieka wyjątkowego, godnego naśladowania, Colin patrzy na niego jak na autorytet, nieustannie pilnując się, żeby go nie rozczarować. Jest przekonany, że Roy poddaje go licznym próbom, starając się wybadać, czy może powierzyć mu swój największy sekret, który scementuje ich przyjaźń. Dlatego też kiedy czternastolatek zaczyna raczyć Colina makabrycznymi opowieściami o swoich rzekomych czynach, jego przyjaciel nie odczuwa strachu. Wychodzi z założenia, że Borden zmyśla i dostosowuje się do w jego mniemaniu reguł gry, dając wyraz swojej gotowości pomagania Royowi w krzywdzeniu innych stworzeń. Książkę rozpoczyna przygnębiająca relacja Bordena, w której opisuje tortury, jakim poddał kota sąsiadów, ostatecznie odbierając mu życie. Już ta historia powinna uczulić czytelników na postać Roya, Koontz bowiem wyraźnie nie chciał zasiewać ziarna niepewności, jego celem nie było zmuszenie odbiorcy do podzielania zapatrywań Colina na całą sytuację. Bez wątpienia pragnął, żeby czytelnik wyprzedzał głównego bohatera, żeby od początku powieści spodziewał się po Royu niebezpiecznych dla otoczenia zachowań i poglądów. Od początku więc mamy do czynienia z klasyczną, prostą opowieścią o młodocianym socjopacie, w tajemnicy przed ludźmi oddającemu się swojemu okrutnemu hobby. Cieszy mnie, że Koontz nie eksperymentował z konwencją, bo mordercze dzieciaki to jeden z moim ulubionych motywów literatury i kina grozy, a zbytnie kombinacje mogłyby przyczynić się do zagubienia jego walorów. Nie miałabym jednak nic przeciwko, gdyby spisując „Głos nocy” wykorzystał swój drugi warsztat – wyczerpujący styl, dzięki któremu przekuwa niektóre pomysły w prawdziwe powieściowe majstersztyki.

Dean Koontz sygnalizuje czytelnikom, że z Royem Bordenem coś jest nie tak głównie za pośrednictwem dialogów – krótkich konwersacji pomiędzy chłopcami, często bez portretowania ich reakcji na właśnie wypowiedziane słowa interlokutora i przemyśleń o właśnie prowadzonej dyskusji. Ten oszczędny w słowach sposób wyłuszczania opowieści nie pozwala całkowicie wczuć się w żadną z tych czołowych postaci, sprawia, że miejscami wypadają zbyt jednowymiarowo i wpływa negatywnie na napięcie na początku powieści budowane głównie dzięki nieświadomości Colina, co do prawdziwej natury jego kolegi. Czytelnik wie, że grozi mu duże niebezpieczeństwo ze strony Roya, ale główny bohater przez jakiś czas nie zdaje sobie z tego sprawy, a to naturalną koleją rzeczy budzi żywsze emocje u odbiorcy, jednocześnie uczulając go na postać Colina, wszak nie sposób rozsądzić, czy nieśmiały czternastolatek ostatecznie rozsmakuje się w zbrodni, czy stawi czoło swojemu idolowi. Jednak pomimo sprzyjającej napięciu warstwie fabularnej, emocjonalny wydźwięk nie jest tak dobitny, jakbym tego oczekiwała od tego rodzaju opowieści – nazbyt prosty, nieobfitujący w szczegółowe opisy styl, jaki Koontz obrał w tej powieści nie pozwalał mi całkowicie zaangażować się w lekturę, o silnym solidaryzowaniu się z głównym bohaterem już nie wspominając. Poza tym zdecydowanie brakowało mi chociaż jednego dobitnego ustępu, obrazującego mordercze zapędy Roya. Miałam nadzieję, że nastąpi to podczas próby wykolejenia pociągu (tutaj znowu pomyślałam o „Synalku”, tyle że tam mieliśmy do czynienia z karambolem na drodze) bądź wówczas, gdy wreszcie wprowadzi w życie swoje plany zgwałcenia i zabicia sąsiadki oraz jej małego synka, ale jak się okazało Koontz trzymał się innej, zdecydowanie mniej odważnej koncepcji. Z czego nie byłam zadowolona, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że pomysł na ożywienie i sfinalizowanie akcji był pozbawiony superlatywów. Choć niewyszukany i poza sporadycznymi opisami rozbuchanej wyobraźni Colina sportretowany po macoszemu przynajmniej nie nużył zanadto. Przydałoby się więcej głębokich przemyśleń Koontza o naturze zła tkwiącego w nastoletnim chłopcu, bo tak na dobrą sprawę takim mianem można określić tylko wyjaśnienie, czym tak naprawdę jest tytułowy głos nocy i finalną konkluzję Colina, że to społeczeństwo odpowiada za krzywdę, jaka spotkała Roya oraz rzecz jasna dużo więcej ustępów bazujących na klimacie zagrożenia. Ale jeśli nie ma się wygórowanych oczekiwań to forma, jaką przybrał „Głos nocy” również ma szansę, chociażby miejscami, dostarczyć trochę pożądanych wrażeń.

„Głos nocy” nie jest moją ulubioną powieścią Deana Koontza, pomimo tego, że bazuje na jednym z moich ulubionych motywów kina i literatury grozy. Największym mankamentem tej książki jest oszczędny w słowach styl i nazbyt szybkie finalizowanie dosłownie wszystkich wydarzeń. Jednak na tyle już przyzwyczaiłam się do „B-klasowego oblicza” Koontza i w sumie dostałam na tyle zajmującą historię, że nie miałam ochoty odłożyć tej pozycji przed doczytaniem do końca. Co prawda mogło z tego wyjść mistrzowskie tomiszcze, mieszające warstwę psychologiczną z przynajmniej umiarkowanie krwawymi wątkami, ale w takim przeciętnym kształcie książka również dostarczyła mi odrobinę rozrywki, więc nie będę nikogo do niej zniechęcać.

1 komentarz:

  1. Tej książki Koontza nie znam, ale również należy do grona moich ulubionych pisarzy ;)

    OdpowiedzUsuń