wtorek, 11 października 2016

„Zagubiona dziewczyna” (2015)

Młoda kobieta, Jane, pragnie odnaleźć swoją rodzinę, z którą rozstała się przed piętnastoma laty, gdy została porwana przez dotychczas nieznanych sprawców. Jane nie potrafi sobie przypomnieć okoliczności porwania, nie pamięta również swoich rodziców. Kiedy zaczyna już tracić nadzieję, że kiedykolwiek odnajdzie swoich bliskich jej przypadek zostaje połączony ze sprawą miliardera Roberta, który przed laty najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Wdowa po nim, Sylvia, podejrzewa, że Jane jest ich zaginioną przed laty córką, Savannah. Przypuszczenie jest tak silne, że jeszcze przed otrzymaniem wyników badań DNA sprowadza Jane do swojej posiadłości, w której mieszka wraz z nowym partnerem Carlo i służącą Theresą. Młoda kobieta zaczyna widywać w domu i jego okolicach małą dziewczynkę, której nikt poza nią nie dostrzega. Nie potrafiąc inaczej wytłumaczyć tego zjawiska Jane skłania się ku teorii, że duch prawdziwej Savannah próbuje nawiązać z nią kontakt.

„Zagubiona dziewczyna” to amerykański thriller zrealizowany dla kanału Lifetime. Za jego reżyserię odpowiada Joel Soisson, twórca między innymi „Armii Boga: Zapomnienia”, „Armii Boga: Buntu”, „Dzieci kukurydzy 8: Genezy” oraz dwóch kontynuacji „Pulsu” Jima Sonzero. Natomiast scenariusz „Zagubionej dziewczyny” napisał Philip Fracassi, który w tej roli wcześniej pracował jedynie przy świątecznym obrazie familijnym. Dotychczasowa filmografia Soissona i znikome doświadczenie scenarzysty nie nastrajały pozytywnie do ich najnowszego przedsięwzięcia. Informacja, że „Zagubioną dziewczynę” nakręcono na potrzeby telewizji również może zniechęcić wiele osób do seansu, ale mnie osobiście ten drugi fakt skłonił do przyjrzenia się temu obrazowi, w nadziei, że jak to zazwyczaj z nowszymi telewizyjnymi dreszczowcami bywa otrzymam przyjemne patrzydło, przy którym będę mogła się zrelaksować, nie wysilając zmęczonej mózgownicy.

„Zagubiona dziewczyna” to tego rodzaju thriller, w którym już po skrótowym przedstawieniu czołowych bohaterów bez większych trudności można domyślić się istoty całej intrygi, czyli jak w bodajże większości współczesnych telewizyjnych dreszczowców. Główną bohaterkę, Jane, w całkiem przekonujący sposób wykreowaną przez Francescę Eastwood, poznajemy jako młodą kobietę marzącą o odnalezieniu swojej rodziny, z którą przed piętnastoma laty rozdzielili ją niezidentyfikowani porywacze. Po przybliżeniu widzom tych informacji scenarzysta niezwłocznie przechodzi do wątku spotkania po latach rozłąki, wprowadzając „na scenę” postać Sylvii, wdowy po miliarderze, która najprawdopodobniej jest biologiczną matką Jane. Kiersten Warren w roli rzekomej rodzicielki głównej bohaterki również spisała się przyzwoicie, ale z mojego punktu widzenia najsilniejszym elementem „Zagubionej dziewczyny” nie jest zadowalająca obsada tylko zachwycająca sceneria. Na główne miejsce akcji wybrano dwór Glensheen w Duluth w Minnesocie, który prezentuje się, jakby żywcem wyjęto go z jakiegoś gotyckiego filmu grozy. Wiekowa, duża posiadłość, pełna zabytkowych sprzętów sprawia iście posępne wrażenie nie tylko z powodu swojego naturalnego wyglądu, ale również dzięki jesiennej otoczce wizualnej. Joel Soisson przytomnie wykorzystał dobrodziejstwa płynące dla filmu grozy z mojej ulubionej pory roku. Operatorzy pod jego przywództwem niejednokrotnie szeroko obejmowali kamerą skąpane we wszelkich odcieniach szarości podwórze przylegające do starej nieruchomości, pełne drzew pozbawionych liści i żółknących trawników, co wprowadzało w klimat rodem z obrazów gotyckich, a biorąc pod uwagę warstwę tekstową „Zagubionej dziewczyny” najpewniej był to zamierzony zabieg. Bowiem przybyła do a la Manderley młoda kobieta, Jane, szybko uświadamia sobie, że te mury skrywają jakieś mroczne sekrety, a być może są również nawiedzane przez duszę dziewczynki, Savannah, którą jakoby miała być ona sama. Coraz częstsze spotkania z widmową postacią przemykającą po długich, mrocznych korytarzach posiadłości skłaniają Jane ku przypuszczeniu, ze zaszła jakaś pomyłka, że nie jest poszukiwaną przez gospodynię domu Sylvię, porwaną przed laty Savannah, że dziewczynce przytrafiło się coś strasznego i teraz jej duch próbuje unaocznić jej prawdę o swoim losie. Innymi słowy dostajemy modelowy gotycki zarys fabuły, ale gdyby ktoś jeszcze powątpiewał, że twórcy starali się wywrzeć na odbiorcach wrażenie obcowania z thrillerem nawiązującym do tej tradycji to postać służącej, Theresy, powinna ostatecznie go przekonać. Co prawda aktorce Lidii Porto wizualnie daleko do pani Danvers, ale nieufne spojrzenia, jakimi często obdarza Jane miały zapewne sprawić, aby widzowie tak samo reagowali na jej osobę, jak na wspomnianą postać z „Rebeki”. Co prawda smaczki w postaci czytelnych nawiązań do pozycji gotyckich same w sobie niezmiernie mnie cieszyły, ale jak mniemam moje zadowolenie zamieniłoby się w czysty zachwyt, gdyby nie sposób, w jaki scenarzysta zgłębiał szczegóły tej historii i niedostatki warsztatowe niektórych członków ekipy (operatorów, oświetleniowców i dźwiękowców). Właściwie już w jednej z pierwszych partii filmu domyśliłam się, na kogo powinnam skierować podejrzenia. Po zapoznaniu się z fragmentami historii rodzinnej bez trudu posklejałam je w jedną spójną całość, błyskawicznie trafnie przewidując nawet motywy, jakimi kierowali się sprawcy porwania małej Savannah. Fracassi poczynił co prawda próby zagmatwania fabuły, głównie poprzez wprowadzenie widmowej postaci małej dziewczynki i bezwładne porozrzucanie większości faktów z życia miliarderów, ale uczynił to tak nieudolnie, że chyba nawet najmniej domyślny odbiorca nie da „wyprowadzić się w pole”, najpewniej niezwłocznie właściwie interpretując wszystkie fakty i opierając się prymitywnym fortelom autora scenariusza.

Przewidywalność znacznie obniża poziom „Zagubionej dziewczyny”, ale osoby gustujące we współczesnych telewizyjnych thrillerach ten mankament nie powinien zaskoczyć, bo przecież musiały już przywyknąć do tego rodzaju niedostatków w warstwie tekstowej. Tak więc im prawdopodobnie uda się uniknąć rozczarowania nieudolnymi próbami przykrycia istoty całej intrygi przez scenarzystę. Ale bardziej wymagających, czy mniej obytych z dreszczowcami nakręconymi z myślą o małym ekranie widzów w najgorszym wypadku wszystkie te oczywistości skłonią do przerwania seansu, a w najlepszym odbiorą im wszelką radość z oglądania kolejnych partii. Jako, że wpisuję się do tej pierwszej grupy odbiorców nie odczułam potrzeby zaprzestania dalszego oglądania, ani nawet odrobiny rozczarowania, chociaż nie śledziłam absolutnie wszystkich dalszych losów Jane z taką przyjemnością, jakiej bym chciała. Wiedziałam kogo powinnam się obawiać, w przeciwieństwie do niej, co w paru momentach sprawiało, że zapominałam, iż jestem jedynie obserwatorem, a nie jak ona uczestnikiem poszczególnych wydarzeń (a więc zajmuję bardziej dogodne stanowisko, sprzyjające obiektywnym osądom), przez co brak domyślności z jej strony przyjmowałam z niejakim zdziwieniem. Wiedziałam również co wydarzyło się przed laty i dlaczego, więc prawdziwa natura widmowej dziewczynki, którą była w stanie dostrzec jedynie główna bohaterka, nie stanowiła dla mnie żadnej tajemnicy i nie wprowadzała domniemanego pierwiastka nadprzyrodzonego w takim stopniu, na jaki zapewne liczyli twórcy „Zagubionej dziewczyny”. Abstrahując jednak od przewidywalnego charakteru jej postaci, niektóre manifestacje Savannah znaczył niewystarczająco mroczny klimat i zbytni pośpiech operatorów uwidaczniający się w błyskawicznych przejściach od jako tako trzymających w napięciu wędrówek Jane śladami dziewczynki do finalizacji owych sekwencji, każdorazowo pozbawionych jakiegoś charakterystycznego, czy też mocnego akcentu. Ale już relacje głównej bohaterki z pozostałymi lokatorami wielkiej, ponurej posiadłości umożliwiły mi śledzenie fabuły z niejakim zainteresowaniem – wiedziałam, gdzie Jane popełnia błędy, mogące sprowadzić na nią śmierć, gdyż jak już wspomniałam scenariusz jest mocno przewidywalny, ale paradoksalnie dzięki temu w paru fragmentach mogłam z większą pewnością i w stanie wyższego napięcia emocjonalnego wyczekiwać nieuniknionej tragedii. Która swoją drogą okazała się całkiem emocjonująca, a w jednym momencie nawet przytłaczająca (nie chciałabym, aby spotkała mnie taka przygoda, jak Jane), aczkolwiek nie należy się spodziewać w końcówce jakiegoś zaskakującego, czy porażająco spektakularnego akcentu.

„Zagubiona dziewczyna” właściwie prezentuje sobą dokładnie taki poziom, jakiego spodziewałam się zanim zasiadłam przed ekranem. Przewidywalny scenariusz oraz prosta, wyjałowiona z diablo porywającego klimatu grozy, czy nadzwyczaj wzmożonego napięcia realizacja to częste przypadłości współczesnych telewizyjnych thrillerów, ale choć dla bardziej wymagających odbiorców są to mankamenty wprost niemożliwe do przyjęcia, mnie osobiście ten sznyt jeszcze nie zniechęcił do tego rodzaju dreszczowców. Lubię od czasu do czasu zrelaksować się przy takim niewymagającym skupienia, luźniejszym thrillerze, ochoczo wykorzystującym ograne motywy w stylu, który niemalże niczym (poza miejscem akcji) nie wyróżnia się na tle innych nowszych dreszczowców nakręconych na potrzeby małego ekranu. Dlatego też mało wymagających odbiorców, złaknionych lżejszego, nieskomplikowanego dreszczowca na tak zwany „jeden raz” zachęcam do zwrócenia uwagi na tę produkcję. Równocześnie solennie przestrzegając przed projekcją koneserów wyłącznie ambitnego, zaskakującego, silnie klimatycznego czy innowacyjnego kina, bowiem osoby z takimi upodobaniami najpewniej nie znajdą w tym obrazie niczego, co mogłoby sprostać ich wymaganiom.

2 komentarze:

  1. Z takich lekkich telefilmów polecam Utrzymankę i trochę słabszą Niefortunną transakcję. Ten drugi film głównie ze względu na Dominique Swain, acz na pewno jest dużo lepszy niż Moja pasierbica, o której jakiś czas temu pisałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK, zerknę jak się nadarzy okazja. Dzięki wielkie! Ja z kolei polecam "Żonę sąsiada" i "Wojnę umysłów".

      Usuń