Faye
Adelheim z pozoru prowadzi szczęśliwe życie u boku męża Jacka i
czteroletniej córki Julienne. Cała trójka żyje dostatnio dzięki
firmie prowadzonej przez Jacka i jego przyjaciela, która zrobiła z
nich jednych z najbardziej znanych finansistów w ich rodzimej
Szwecji. Największy udział w jej powstaniu miała jednak Faye,
która obecnie jest wyłączona z życia zawodowego swojego męża.
Mężczyzna nie rozmawia już z nią o pracy, a Faye o to nie
zabiega. Kobieta robi wszystko by zadowolić swojego męża, od lat
dostosowuje się do jego potrzeb i cierpliwie znosi jego autorytarny
sposób bycia. Właściwie to za naturalne uważa bezwzględne
posłuszeństwo wobec ukochanego męża. Do czasu. Wkrótce życie
Faye diametralnie się zmienia. Kobieta nie ma wątpliwości, że na
gorsze, dopóki nie znajduje w sobie siły, którą już myślała,
że bezpowrotnie utraciła w trakcie tych wszystkich długich lat u
boku mężczyzny, który z premedytacją ją tłamsił. Teraz Faye ma
nowy cel: zniszczyć Jacka. A jej determinacja jest tak silna, że
wydaje się, że nic nie jest w stanie zawrócić jej z tej nowo
obranej drogi.
Zwana
królową szwedzkiego kryminału, Camilla Lackberg, na rynku
literackim zadebiutowała w 2003 roku, powieścią „Isprinsessan”,
w Polsce wydaną pod tytułem „Księżniczka z lodu”, która
zapoczątkowała kryminalną serię z między innymi Ericą Falck
(Saga o Fjallbace). Cykl ten przyniósł jej międzynarodową sławę
i zainspirował twórców filmowych – na jej podstawie nakręcono
serial „Fjallbackamorden („Morderstwa w Fjallbace"), składający się z sześciu mniej
więcej półtoragodzinnych odcinków. Do napisania „Złotej
klatki” Camilla Lackberg długo się zbierała. Jak sama mówi,
wcześniej brakowało jej odwagi do opowiedzenia tej (fikcyjnej)
historii. Sagi o Fjallbace nie zamierza jeszcze kończyć, ale jest
zdecydowana powołać do życia nową serię – „Złota klatka”
to początek. Pierwszy tom planowanego cyklu thrillerów
psychologicznych/dramatów pióra kobiety, która na świecie
zasłynęła jako autorka kryminałów. Można chyba nawet
powiedzieć, że podbiła światowy rynek literatury kryminalnej.
Camilli
Lackberg dotychczas znałam tylko „Księżniczkę z lodu” i nie
mogę powiedzieć, żebym uważała to spotkanie za szczególnie
udane. Ot, pospolite czytadełko, które owszem wchłania się w
błyskawicznym tempie, ale równie szybko się o nim zapomina. Ta
lektura zniechęciła mnie do twórczości tej szwedzkiej pisarki –
nie potrafiłam się zmusić, by dać jej jeszcze jedną szansę,
dopóki w moje ręce nie wpadła „Złota klatka”. Zarys fabuły
grał tutaj mniejszą rolę niż szuflada, do której ją włożono.
Thriller psychologiczny, nie kryminał. Pomyślałam więc sobie:
może w tym gatunku lepiej mi jej pióro podpasuje (co oczywiście
sprawiedliwe nie było, zważywszy na moje bardzo skąpe
doświadczenie z kryminalną częścią jej bibliografii). W Polsce
„Złota klatka” wyszła w dwóch szatach graficznych –
wydawnictwo Czarna Owca przygotowało szarą i różową okładkę
(ta druga to edycja limitowana), i nie muszę chyba dodawać, która w
moich oczach lepiej się prezentuje. Ale dość już o rzeczach
nieistotnych – zostawmy szatę i przejdźmy do treści. Do historii
kobiety, która w chwili gdy ją poznajemy tkwi w tytułowej złotej
klatce. Faye Adelheim ma jeden cel: dawać szczęście swojemu mężowi
Jackowi. Jej podeście do niego najlepiej obrazują jej własne
myśli: „nie powinna być nieprzyjemna ani namolna, tylko miła
i spolegliwa. Nie powinna niczego się domagać”. Już to
powinno budzić sprzeciw czytelników, podszyte niedowierzaniem
oburzenie, wręcz wściekłość na tę pierwszoplanową postać,
niemal równie silną jak ta, którą praktycznie od początku
„Złotej klatki” żywi się w stosunku do jej męża. Pan i
niewolnica – tak naprawdę taki układ Camilla Lackberg odmalowuje
na kartach tej powieści. To znaczy w pierwszej jej części, bo są
jeszcze dwie. Aktualne dzieje Faye pisane w trzeciej osobie
przetykane są retrospekcjami przedstawianymi z perspektywy tej
bohaterki (w pierwszej osobie), najpierw sięgającymi tej mniej
odległej przeszłości (przeprowadzka do Sztokholmu, początki
związku z Jackiem), a potem pokrótce przedstawiającymi jej trudne
dzieciństwo. Właściwie to cała zawartość drugiej i trzeciej
części „Złotej klatki” została przedstawiona dosyć skrótowo.
W porównaniu do pierwszej partii wypada bardzo powierzchownie.
Camilla Lackberg później chwyta się dużo większej liczby wątków,
na mniej więcej takiej samej przestrzeni, jaką zajmuje wcześniejsza
faza życia Faye. Rzecz jasna wraz z retrospekcjami, które to w
pierwszej połowie (w przybliżeniu) „Złotej klatki” również
są bardziej szczegółowe od tych wrzucanych w dalszą partię
powieści. Ten pośpiech, który Camilla Lackberg z czasem sobie
narzuciła, ten ewidentny sprint w kierunku mety, drażnił mnie tym
bardziej, bo w tego typu opowieściach zawsze z niecierpliwością
czekam na ich drugi człon. Zemstę na człowieku (bądź ludziach),
który absolutnie na dotkliwą karę sobie zasłużył. Podobną
konstrukcję znajdujemy w filmach z nurtu rape and revenge –
Lackberg bez wątpienia stara się wykrzesać w odbiorcach zbliżone
emocje i jeśli o mnie chodzi to na tym polu odniosła sukces, ale
tylko połowiczny. Przez proces demonizacji Jacka przeszła wzorcowo.
Już bardziej znienawidzić powieściowej postaci chyba bym nie
potrafiła. To ważne, bo tego rodzaju historie upragnionego
katharsis dostarczają odbiorcom poprzez bolesny upadek takich drani.
Stawiają nas po stronie mścicielki (albo mściciela), która działa
poza systemem – to znaczy nie ma zamiaru polegać na legalnym
wymiarze sprawiedliwości. Bierze sprawiedliwość we własne ręce i
akurat w tym przypadku wydaje się, że inna droga nie istnieje. Faye
raczej nie może szukać sprawiedliwości w sądzie. Sytuacja, w
której się znalazła nie pozwala jej na taki, powiedzmy, komfort.
Ma tylko dwie możliwości: sama (no dobrze z pomocą przyjaciółek)
pomścić swoje krzywdy bądź darować swojemu oprawcy, puścić w
niepamięć wszystkie cierpienia, jakie jej zadał. I trudno potępiać
ją za wybór tej drugiej, trudniejszej ścieżki. Już prędzej tego
się od niej oczekuje, pomimo tego, że ma się świadomość, iż
może to doprowadzić ją do zguby, równie silnie zaszkodzić jej co
jej wrogowi. Albo innym niewinnym osobom.
Życie
Faye Adelheim w tytułowej złotej klatce, choć bulwersujące, nie
sprawia wrażenia oderwanego od rzeczywistości. Camilla Lackberg nie
postawiła na pierwszym planie postaci, która, że tak to ujmę,
kompletnie nie pasuje do czasów współczesnych, która zachowuje
się jakby przybyła z innej epoki. Na przykład z XIX wieku. Nie,
Lackberg jest w pełni świadoma tego, że powszechna emancypacja
kobiet w Europie to mrzonka, że nawet w czasach, w których feminizm
jest w modzie, istnieją kobiety żyjące głównie po to, by dawać
szczęście swoim mężczyznom. Całkowicie podporządkowane ich
woli, nieczujące potrzeby by realizować się zawodowo, tylko
wychodzące z założenia, że są stworzone po to, żeby pomagać
swoim partnerom w osiąganiu sukcesów. Wspierać ich, stwarzać im
takie warunki, jakich potrzebują, o nic ich nie prosić, ale od
siebie dawać im wszystko co tylko się da. Może się wydawać, że
takie życie pasuje Faye, że zaspokajanie wszelkich potrzeb męża
daje jej absolutne szczęście, że niczego więcej jej nie potrzeba.
Ale to nie takie proste. Lackberg całkiem zgrabnie przedstawiła
tutaj typ kobiety, która okłamuje samą siebie – wmawia sobie, że
dobrze jej w takim układzie, że rola wiernej, bezgranicznie oddanej
swojemu mężczyźnie żony daje jej satysfakcję, że może być
szczęśliwa tylko wtedy, gdy Jack jest zadowolony. A że mało co go
zadowala, Faye przez większość czasu jest nieszczęśliwa. Ale to
bynajmniej nie osłabia w niej ducha walki o względy ukochanego
mężczyzny. Czytelnik prawie do początku będzie trwał w
przekonaniu, że Faye nosi maskę, że tak naprawdę jest kimś
zupełnie innym, chociaż sama nie zdaje sobie z tego sprawy.
Jeszcze, bo nie ma się wątpliwości, że wkrótce nastąpi
przebudzenie, że odrodzi się niczym Feniks z popiołów, że
kobieta zedrze z twarzy tę straszną maskę, która tak dopasowała
się do jej twarzy, że przez wiele lat nawet nie czuła, że ją
nosi. Sama bynajmniej jej nie włożyła – winę za to kim się
stała ponosi przede wszystkim Jack. To on uformował ją na swoją
modłę, zrobił z niej istną niewolnicę, ale my w przeciwieństwie
do niej samej cały czas mamy świadomość, że ta prawdziwa Faye (a
raczej Matylda) nadal w niej tkwi i już nie może się doczekać
pozbycia tego a la sobowtóra uwięzionego w złotej klatce. Plan
zemsty, który później opracuje ta skrzywdzona kobieta, odwet jaki
zdecyduje się wziąć na człowieku, który obszedł się z nią w
niebywale okrutny sposób (właściwie to gnębił ją przez wiele
lat) w samym zarysie prezentuje się niezgorzej. Nie są to co prawda
wyżyny kreatywności, ale chwali się, że Lackberg wysiliła się
na coś więcej od tradycyjnej śmierci w niewyobrażalnych mękach.
Zemsta Faye jest bardziej wyrafinowana i czasochłonna. To, co
przygotowała dla Jacka wymaga dużo więcej cierpliwości i sprytu.
I oczywiście żelaznych nerwów. Faye tak naprawdę zawsze wszystko
to w sobie miała, potrzebowała tylko impulsu, który na powrót
przywoła ten ogromny hart ducha, dzięki któremu niejedną tragedię
w życiu przetrwała. Trudno nie przypiąć „Złotek klatce”
etykietki powieści feministycznej, nazwać jej swego rodzaju
manifestem skierowanym do wszystkich kobiet tłamszonych przez swoich
partnerów, tych których spotkała jakaś krzywda ze strony
ukochanego mężczyzny. Tak, ten manifest bardzo wyraźnie tutaj
wybrzmiewa, co ujmą dla tej powieści dla mnie nie jest, ale dobrze
by było, gdyby z równą wyrazistością odmalowano wydarzenia
następujące po wytęsknionym przebudzeniu Faye. Gdyby poprowadzono
je przynajmniej z takim poszanowaniem szczegółów i z taką
dbałością o budowanie dramaturgii, jak w części pierwszej.
Więcej elementów zaskoczenia też by się przydało – właściwie
tylko jednej z ujawnionych pod koniec książki informacji wcześniej
nie udało mi się rozpracować. I to raczej tej pomniejszej, takiej
o której najwyraźniej sama autorka nie myślała jako o jednym z
najpotężniejszych ładunków, które zechciała dla nas zdetonować
(a paradoksalnie to ta rewelacja najbardziej mnie poruszyła). Trochę
tego jest, ale szczerze wątpię, by dla wielu odbiorców „Złotej
klatki” były to jakieś niespodzianki, bo naprawdę nie trzeba
zbytnio się wysilać, żeby przynajmniej większość z tego
domyślić się dużo wcześniej.
Ze
spotkania ze „Złotą klatką” Camilli Lackberg wyszłam mniej
wilgotną stopą niż z lektury jej „Księżniczki z lodu”.
Według mnie nie jest to thriller psychologiczny (bezsprzecznie
zmieszany z dramatem) z najwyższej półki, absolutnie nie uważam
tej książki za jednej z najgodniejszych reprezentantów tego
gatunku na arenie literackiej, ale i nie żałuję, że zdecydowałam
się dać tej pisarce drugą szansę. Choćby dla samej konstrukcji
pierwszoplanowej postaci warto było to przeczytać, a i tematyka,
nad którą Lackberg się tutaj pochyla daleka mojemu sercu z
pewnością nie jest. Szkoda tylko, że z takim pośpiechem
poprowadziła jej dalsze segmenty, że ta dosyć spora szczegółowość,
jaką odnalazłam w mniej więcej pierwszej połowie książki nie
cechuje całej tej publikacji. Niemniej drugiej odsłony jestem
ciekawa. A najbardziej tego, czy Camilla Lackberg wróci do Faye, czy
raczej skupi się na innej bohaterce znajdującej się w podobnym
położeniu. Bo ta historia wydaje mi się kompletna – nie wiem, co
jeszcze można by tu dodać, ale chętnie się tego dowiem. Ale i
równie chętnie zasiądę do dziejów innej postaci, która
zdecyduje się wziąć sprawiedliwość we własnej ręce, w nadziei,
że nie będzie ich znamionować taka powierzchowność, z jaką
niestety zderzyłam się w przybliżeniu w drugiej połowie pierwszej
odsłony zaplanowanej serii thrillerów psychologicznych/dramatów od
pisarki nazywanej królową szwedzkiego kryminału.
Za
książki bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz