Grupa
mieszkanek i jednego mieszkańca Nowego Jorku wchodząca w skład
klubu tak zwanych Majowych Mam pewnego dnia organizuje wspólny wypad
do baru, aby trochę odpocząć od swoich pociech, ale przede
wszystkim z myślą o jednej z członkiń ich stowarzyszenia,
małomównej Winnie Ross, która wedle pozostałych najbardziej z
nich wszystkich potrzebuje małej odskoczni od trudów macierzyństwa.
Winnie niezbyt chętnie się na to zgadza, ponieważ niepokoi ją
perspektywa choćby tylko krótkiej rozłąki ze swoim
kilkutygodniowym synkiem Midasem. Zostawia go z wynajętą opiekunką,
a gdy wraca do domu ku swojemu przerażeniu odkrywa, że jej synek
zniknął. Policja rozpoczyna szeroko zakrojone poszukiwania jej
dziecka, ale i jej koleżanki z klubu Majowych Mam nie próżnują.
Kobiety żywo interesują się tą sprawą, starają się rozwikłać
zagadkę zniknięcia Midasa, nie zaniedbując przy tym obowiązków
świeżo upieczonych mam.
Amerykanka
Aimee Molloy w swoim pisarskim dorobku ma artykuły dla między
innymi „The New York Timesa” i „Washington Post”, biografię
Molly Melching, kilka innych książek non-fiction i jak na razie
jedną powieść, thriller psychologiczny pod tytułem „ The
Perfect Mother” („Idealna matka”). Powieść ta pierwotnie
została wydana w 2018 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie spotkała
się z bardzo dobrym przyjęciem innych pisarzy, krytyków, ale i
zwykłych odbiorców. „Idealna matka” trafiła na listę
bestsellerów „The New York Timesa” i dotychczas przetłumaczono
ją na osiemnaście języków.
Na
motywie zniknięcia małego dziecka buduje się tak wiele thrillerów
psychologicznych, że może się wydawać, iż nic nowego w tym
temacie powiedzieć już się nie da, że został on już do szczętu
wyeksploatowany i teraz czeka nas jedynie nużąca powtarzalność.
Aimee Molloy w swojej debiutanckiej powieści (beletrystyce) pokazuje
jednak, że to błędne myślenie, że motyw ten można jeszcze
przedstawić w taki sposób, by stały czytelnik thrillerów
psychologicznych nie miał nieprzyjemnego poczucia deja vu. Nie
sądzę, by takie podejście, jakie ma Molloy w swojej „Idealnej
matce” znalazło podatny grunt wśród tych osób, które oczekują
pełnokrwistego dreszczowca, historii ściśle trzymającej się ram
rzeczonego gatunku, niestarającej się dostarczać innych doznań
poza tymi, których oczekuje się od thrillera. W „Idealnej matce”
schemat co prawda zostaje zachowany, autorka nie rezygnuje z typowego
szkieletu tego rodzaju opowieści, ale jednocześnie przemierza takie
obszary, które niezbyt kojarzą się z gatunkiem, do którego
powieść ta została przypisana. Moim zdaniem nie oznacza to, że
„Idealna matka” została błędnie sklasyfikowana jako thriller
psychologiczny, co najwyżej, że nie jest to typowy reprezentant
tego gatunku. Ot, taki eksperymencik, który powinien przemówić
przede wszystkim do osób szukających błyskotliwych analiz
socjologicznych, zjawisk społecznych, które mogli już zaobserwować
w otaczającym ich świecie, ale niekoniecznie poddać tak
bezlitosnej ocenie, jaką wystawiła im Aimee Molloy na kartach
swojej debiutanckiej powieści. „Idealna matka” to przede
wszystkim opowieść o macierzyństwie we współczesnych świecie, w
którym to od mam wymaga się zdecydowanie więcej niż niegdyś.
Molloy zauważa (bo i trudno tego nie zauważyć), że w dzisiejszych
realiach kobieta, która niedawno wydała na świat dziecko według
wielu praktycznie nie ma prawa myśleć o sobie. Jej powinnością
jest zajmować się dzieckiem i to najlepiej bez chwili przerwy.
Jeśli już koniecznie musi oderwać się od swojej pociechy to
absolutnie nie powinna zostawiać jej pod opieką kogoś obcego.
Żadne tam wynajęte opiekunki, tylko osoby najbliższe. Ale pod
żadnym pozorem nie wolno jej zostawiać dziecka z kimś innym po to,
by iść do baru ze znajomymi. Toż to zbrodnia! Żeby kobieta
karmiąca piersią (bo przecież tylko takie karmienie wchodzi w grę)
piła alkohol? No jak? Nawet kofeina w takim przypadku jest
niewskazana, w ogóle trzeba bardzo uważać na to, co się je i
pije, ale spożywanie alkoholu to już prawie że przestępstwo.
Takie matki powinno się zamykać, prawda? Bohaterki „Idealnej
matki” egzystują w oparach paranoi, do rozwoju której same też
się przyczyniają. Bo Molloy daje nam do zrozumienia, że ten
macierzyński reżim panujący we współczesnym świecie nie jest
narzucany li tylko przez osoby trzecie, że same zainteresowane też
narzucają sobie ten rygor. Wymagają od sobie więcej niż to
konieczne, dążą do perfekcjonizmu, podchodzą do macierzyństwa w
iście maniakalny sposób. Bo tego się od nich oczekuje, bo taka
potrzeba tkwi w nich samych, bo chcą dorównać tym matkom, którym
według nich macierzyństwo nie nastręcza żadnych trudności,
którym najwidoczniej z łatwością przychodzi bycie perfekcyjną
mamusią. Choć najczęściej to oczywiście tylko pozory. Aimee
Molloy zagadnieniu współczesnego macierzyństwa poświęca tutaj
mnóstwo miejsca – poddaje je bardzo szczegółowej analizie, w
której trudno dopatrzeć się przekłamań. Bo choć autorka nie
szczędzi krytycznych uwag na temat dzisiejszego pojmowania idealnego
macierzyństwa przez znaczą część tak zwanego cywilizowanego
społeczeństwa, to nie zapomina o tych osobach, które najwyraźniej
według niej, mają trzeźwy ogląd na tę kwestię.
Historia
przedstawiona w „Idealnej matce” została przedstawiona z
perspektywy kilku członkiń klubu tak zwanych Majowych Mam, świeżo
upieczonych matek, które urodziły w tym samym miesiącu (chyba nie
muszę pisać w którym...), przy czym tylko w przypadku jednej z
nich mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. W pozostałych
wypadkach Aimee Molloy pisze w trzeciej osobie w czasie
teraźniejszym. Winnie Ross jest jedyną samotną matką w gronie
Majowych Mam (w którym jest też jeden tatuś). To znaczy jedyną, o
której wiemy, bo autorka „Idealnej matki” nie prezentuje nam
wszystkich osób wchodzących w skład tego klubu. Skupia się tylko
na kilku z nich. W tym Winnie Ross, najbardziej tajemniczej postaci w
tym gronie, kobiecie bardzo zamkniętej w sobie, właściwie jak
ognia unikającej rozmów o sobie, o swojej przeszłości i
prawdopodobnie niełatwej teraźniejszości, zważywszy na to, że w
pojedynkę wychowuje swojego synka Midasa. Nie będę tutaj
streszczać biografii wszystkich czołowych postaci omawianej
powieści – ograniczę się tylko do stwierdzenia, że każda z
nich ma do opowiedzenia ciekawą historię, każda ma inne życie,
inną osobowość, każda z nich sporo już w życiu przeszła, a
teraz muszą przejść przez kolejną ciężką próbę. W najgorszej
sytuacji jest Winnie Ross, a przynajmniej tak może się wydawać na
pierwszy rzut oka. To ona bowiem została nagle pozbawiona tego, co w
jej życiu najcenniejsze, ukochanego synka, którego przecież
strzegła jak oka w głowie. Wystarczył jednak jeden wieczór w
barze, by jej życie wywróciło się do góry nogami. Tylko czy aby
na pewno zmieniło się na gorsze? Czy możemy być pewni, że w
zniknięciu Midasa palców nie maczała jego rodzona matka? Jej trzy
koleżanki z klubu dla matek są prawie pewne, że Winnie jest
wyłącznie ofiarą, że w żadnym razie nie ponosi ona winy za to,
co spotkało tego kilkutygodniowego chłopca. Wychodzą z założenia,
że ktoś go porwał, ktoś brutalnie ograbił Winnie ze światła
jej życia i starają się nie dopuszczać do siebie myśli, że
chłopiec nie żyje. Aimee Molloy zdecydowanie mocniej koncentruje
się tutaj na amatorskim dochodzeniu trzech koleżanek Winnie niż na
działaniach policji. O tych ostatnich oczywiście też pisze, ale
czyni to z perspektywy tych Majowych Mam, które w domyśle są
najbardziej zaangażowane w tę sprawę. Czy któraś z nich mogła
porwać Midasa? Czy sprawczynią tego nieszczęścia jest Nell
Mackey, Colette Yates albo Francie Givens? To mało prawdopodobne,
ale nie niemożliwe. Molloy, trzeba jej to oddać, potrafi wzbudzać
nieufność do właściwie wszystkich ważniejszych postaci, które
to z imponującą wnikliwością kreuje na kartach tej książki.
Podejrzenia te nie ograniczają się wyłącznie do sprawy zaginięcia
Midasa, autorka zmusza nas bowiem do wypatrywania innych
niewybaczalnych grzechów, które jej postacie mogą mieć na
sumieniu. Równie dobrze jednak mogą być ofiarami, możemy mieć
tutaj do czynienia z ludźmi, którzy owszem mają za sobą mroczną
przeszłość, ale bynajmniej nie dlatego, że sami dopuścili się
jakichś strasznych czynów. Chociaż analiza współczesnego
macierzyństwa w wydaniu Aimee Molloy swoje walory miała, choć
byłam pod wrażenie dosyć brutalnej szczerości i wnikliwości
autorki w tej kwestii, to myślę, że „Idealna matka”
prezentowałaby się jeszcze atrakcyjniej, gdyby proporcje były
trochę inne. Fragmenty poświęcone opiece nad dzieckiem, te
wszystkie czynności wokół kilkutygodniowych pociech, które każda
ze świeżo upieczonych matek zajmujących pierwszy plan
debiutanckiej powieści Molloy, stara się jak najlepiej wykonywać,
te wszystkie myśli, rozterki, zwierzenia na temat ich dzieci,
powinny zostać troszkę skrócone na rzecz sprawy zniknięcia
Midasa. Autorka co prawda nie zaniedbuje wątku przewodniego, w dosyć
wyczerpujący sposób podchodzi do tego kryminalnego motywu, ale
dodatkowe rozgałęzienia na pewno by nie zaszkodziły. Albo jeszcze
lepiej odmalowanie szerszego obrazu przeszłości czołowych postaci
„Idealnej matki”. Niemniej i w takim kształcie propozycja ta w
moich oczach się obroniła. Napięcie było, niespodzianki również,
chociaż nie są one z gatunku tych, o których bez wątpienia będzie
się długo pamiętać. Może z wyjątkiem iście pomysłowego i
diablo przebiegłego zagrania formą, które z całą mocą unaoczni
się nam dopiero pod koniec tej w gruncie rzeczy pasjonującej
opowieści o trudach macierzyństwa, być może zgubnej obsesji na
punkcie potencjalnego porwania kilkutygodniowego chłopca oraz manii,
uzależnieniu (?) i to nie tylko w rozumieniu jednostkowym, takim,
który ogranicza się do pojedynczych, marginalnych przypadków. Bo
czytając tę książkę (ale i analizując rzeczywistość, w której
żyjemy) nie da się oprzeć wrażeniu, że współczesne
macierzyństwo ma w sobie coś niezdrowego, że nawet jeśli nie
można tego jeszcze nazwać paranoją, to bez wątpienia
niebezpiecznie się do niej zbliża.
„Idealna
matka” Aimee Molloy może wzbudzać kontrowersje, bulwersować
surowym osądem czegoś, co przecież przez tak wielu ludzi uważane
jest za coś zupełnie naturalnego. Ta amerykańska autorka na
kartach swojego powieściowego debiutu przedstawia bardzo krytyczny
obraz nie tyle macierzyństwa jako takiego, ile oczekiwań jakie
ogromna część społeczeństwa ma względem matek. I wymagań,
które one same mają względem siebie. To książka o dobrowolnym
wkładaniu przez nie czegoś na kształt kajdan, godzeniu się na
bycie niemalże niewolnicą macierzyństwa. To może bulwersować,
ale może też zmuszać do innego spojrzenia na tę kwestię. Co nie
znaczy, że absolutnie każdy tak tę pozycję odbierze. Nie mam
wątpliwości, że znajdą się też tacy, i może nawet będzie to
większość, którzy znajdą tutaj odbicie własnych przemyśleń na
temat współczesnego macierzyństwa, tego sukcesywnie rozrastającego
się zjawiska maniakalnego wręcz dążenia do bycia perfekcyjną
matka, pod czujnym okiem wszechwiedzącego społeczeństwa, ze
szczególnym wskazaniem na nieomylne przecież media. To jedno, ale
„Idealna matka” to również trzymający w napięciu thriller
psychologiczny, w którym nie brakuje szczegółowo rozpisanych,
barwnych postaci, zarazem wzbudzających sympatię, jak i nieufność.
Krótko: dobry dreszczowiec z przesłaniem, choć nie sądzę, by
każdy miłośnik gatunku, do którego opowieść ta się wpisuje
(thrillera psychologicznego) przekonał się do tego podejścia Aimee
Molloy, które można chyba nazwać dosyć niestandardowym.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz