środa, 24 kwietnia 2019

Aimee Molloy „Idealna matka”

Grupa mieszkanek i jednego mieszkańca Nowego Jorku wchodząca w skład klubu tak zwanych Majowych Mam pewnego dnia organizuje wspólny wypad do baru, aby trochę odpocząć od swoich pociech, ale przede wszystkim z myślą o jednej z członkiń ich stowarzyszenia, małomównej Winnie Ross, która wedle pozostałych najbardziej z nich wszystkich potrzebuje małej odskoczni od trudów macierzyństwa. Winnie niezbyt chętnie się na to zgadza, ponieważ niepokoi ją perspektywa choćby tylko krótkiej rozłąki ze swoim kilkutygodniowym synkiem Midasem. Zostawia go z wynajętą opiekunką, a gdy wraca do domu ku swojemu przerażeniu odkrywa, że jej synek zniknął. Policja rozpoczyna szeroko zakrojone poszukiwania jej dziecka, ale i jej koleżanki z klubu Majowych Mam nie próżnują. Kobiety żywo interesują się tą sprawą, starają się rozwikłać zagadkę zniknięcia Midasa, nie zaniedbując przy tym obowiązków świeżo upieczonych mam.

Amerykanka Aimee Molloy w swoim pisarskim dorobku ma artykuły dla między innymi „The New York Timesa” i „Washington Post”, biografię Molly Melching, kilka innych książek non-fiction i jak na razie jedną powieść, thriller psychologiczny pod tytułem „ The Perfect Mother” („Idealna matka”). Powieść ta pierwotnie została wydana w 2018 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem innych pisarzy, krytyków, ale i zwykłych odbiorców. „Idealna matka” trafiła na listę bestsellerów „The New York Timesa” i dotychczas przetłumaczono ją na osiemnaście języków.

Na motywie zniknięcia małego dziecka buduje się tak wiele thrillerów psychologicznych, że może się wydawać, iż nic nowego w tym temacie powiedzieć już się nie da, że został on już do szczętu wyeksploatowany i teraz czeka nas jedynie nużąca powtarzalność. Aimee Molloy w swojej debiutanckiej powieści (beletrystyce) pokazuje jednak, że to błędne myślenie, że motyw ten można jeszcze przedstawić w taki sposób, by stały czytelnik thrillerów psychologicznych nie miał nieprzyjemnego poczucia deja vu. Nie sądzę, by takie podejście, jakie ma Molloy w swojej „Idealnej matce” znalazło podatny grunt wśród tych osób, które oczekują pełnokrwistego dreszczowca, historii ściśle trzymającej się ram rzeczonego gatunku, niestarającej się dostarczać innych doznań poza tymi, których oczekuje się od thrillera. W „Idealnej matce” schemat co prawda zostaje zachowany, autorka nie rezygnuje z typowego szkieletu tego rodzaju opowieści, ale jednocześnie przemierza takie obszary, które niezbyt kojarzą się z gatunkiem, do którego powieść ta została przypisana. Moim zdaniem nie oznacza to, że „Idealna matka” została błędnie sklasyfikowana jako thriller psychologiczny, co najwyżej, że nie jest to typowy reprezentant tego gatunku. Ot, taki eksperymencik, który powinien przemówić przede wszystkim do osób szukających błyskotliwych analiz socjologicznych, zjawisk społecznych, które mogli już zaobserwować w otaczającym ich świecie, ale niekoniecznie poddać tak bezlitosnej ocenie, jaką wystawiła im Aimee Molloy na kartach swojej debiutanckiej powieści. „Idealna matka” to przede wszystkim opowieść o macierzyństwie we współczesnych świecie, w którym to od mam wymaga się zdecydowanie więcej niż niegdyś. Molloy zauważa (bo i trudno tego nie zauważyć), że w dzisiejszych realiach kobieta, która niedawno wydała na świat dziecko według wielu praktycznie nie ma prawa myśleć o sobie. Jej powinnością jest zajmować się dzieckiem i to najlepiej bez chwili przerwy. Jeśli już koniecznie musi oderwać się od swojej pociechy to absolutnie nie powinna zostawiać jej pod opieką kogoś obcego. Żadne tam wynajęte opiekunki, tylko osoby najbliższe. Ale pod żadnym pozorem nie wolno jej zostawiać dziecka z kimś innym po to, by iść do baru ze znajomymi. Toż to zbrodnia! Żeby kobieta karmiąca piersią (bo przecież tylko takie karmienie wchodzi w grę) piła alkohol? No jak? Nawet kofeina w takim przypadku jest niewskazana, w ogóle trzeba bardzo uważać na to, co się je i pije, ale spożywanie alkoholu to już prawie że przestępstwo. Takie matki powinno się zamykać, prawda? Bohaterki „Idealnej matki” egzystują w oparach paranoi, do rozwoju której same też się przyczyniają. Bo Molloy daje nam do zrozumienia, że ten macierzyński reżim panujący we współczesnym świecie nie jest narzucany li tylko przez osoby trzecie, że same zainteresowane też narzucają sobie ten rygor. Wymagają od sobie więcej niż to konieczne, dążą do perfekcjonizmu, podchodzą do macierzyństwa w iście maniakalny sposób. Bo tego się od nich oczekuje, bo taka potrzeba tkwi w nich samych, bo chcą dorównać tym matkom, którym według nich macierzyństwo nie nastręcza żadnych trudności, którym najwidoczniej z łatwością przychodzi bycie perfekcyjną mamusią. Choć najczęściej to oczywiście tylko pozory. Aimee Molloy zagadnieniu współczesnego macierzyństwa poświęca tutaj mnóstwo miejsca – poddaje je bardzo szczegółowej analizie, w której trudno dopatrzeć się przekłamań. Bo choć autorka nie szczędzi krytycznych uwag na temat dzisiejszego pojmowania idealnego macierzyństwa przez znaczą część tak zwanego cywilizowanego społeczeństwa, to nie zapomina o tych osobach, które najwyraźniej według niej, mają trzeźwy ogląd na tę kwestię.

Historia przedstawiona w „Idealnej matce” została przedstawiona z perspektywy kilku członkiń klubu tak zwanych Majowych Mam, świeżo upieczonych matek, które urodziły w tym samym miesiącu (chyba nie muszę pisać w którym...), przy czym tylko w przypadku jednej z nich mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. W pozostałych wypadkach Aimee Molloy pisze w trzeciej osobie w czasie teraźniejszym. Winnie Ross jest jedyną samotną matką w gronie Majowych Mam (w którym jest też jeden tatuś). To znaczy jedyną, o której wiemy, bo autorka „Idealnej matki” nie prezentuje nam wszystkich osób wchodzących w skład tego klubu. Skupia się tylko na kilku z nich. W tym Winnie Ross, najbardziej tajemniczej postaci w tym gronie, kobiecie bardzo zamkniętej w sobie, właściwie jak ognia unikającej rozmów o sobie, o swojej przeszłości i prawdopodobnie niełatwej teraźniejszości, zważywszy na to, że w pojedynkę wychowuje swojego synka Midasa. Nie będę tutaj streszczać biografii wszystkich czołowych postaci omawianej powieści – ograniczę się tylko do stwierdzenia, że każda z nich ma do opowiedzenia ciekawą historię, każda ma inne życie, inną osobowość, każda z nich sporo już w życiu przeszła, a teraz muszą przejść przez kolejną ciężką próbę. W najgorszej sytuacji jest Winnie Ross, a przynajmniej tak może się wydawać na pierwszy rzut oka. To ona bowiem została nagle pozbawiona tego, co w jej życiu najcenniejsze, ukochanego synka, którego przecież strzegła jak oka w głowie. Wystarczył jednak jeden wieczór w barze, by jej życie wywróciło się do góry nogami. Tylko czy aby na pewno zmieniło się na gorsze? Czy możemy być pewni, że w zniknięciu Midasa palców nie maczała jego rodzona matka? Jej trzy koleżanki z klubu dla matek są prawie pewne, że Winnie jest wyłącznie ofiarą, że w żadnym razie nie ponosi ona winy za to, co spotkało tego kilkutygodniowego chłopca. Wychodzą z założenia, że ktoś go porwał, ktoś brutalnie ograbił Winnie ze światła jej życia i starają się nie dopuszczać do siebie myśli, że chłopiec nie żyje. Aimee Molloy zdecydowanie mocniej koncentruje się tutaj na amatorskim dochodzeniu trzech koleżanek Winnie niż na działaniach policji. O tych ostatnich oczywiście też pisze, ale czyni to z perspektywy tych Majowych Mam, które w domyśle są najbardziej zaangażowane w tę sprawę. Czy któraś z nich mogła porwać Midasa? Czy sprawczynią tego nieszczęścia jest Nell Mackey, Colette Yates albo Francie Givens? To mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Molloy, trzeba jej to oddać, potrafi wzbudzać nieufność do właściwie wszystkich ważniejszych postaci, które to z imponującą wnikliwością kreuje na kartach tej książki. Podejrzenia te nie ograniczają się wyłącznie do sprawy zaginięcia Midasa, autorka zmusza nas bowiem do wypatrywania innych niewybaczalnych grzechów, które jej postacie mogą mieć na sumieniu. Równie dobrze jednak mogą być ofiarami, możemy mieć tutaj do czynienia z ludźmi, którzy owszem mają za sobą mroczną przeszłość, ale bynajmniej nie dlatego, że sami dopuścili się jakichś strasznych czynów. Chociaż analiza współczesnego macierzyństwa w wydaniu Aimee Molloy swoje walory miała, choć byłam pod wrażenie dosyć brutalnej szczerości i wnikliwości autorki w tej kwestii, to myślę, że „Idealna matka” prezentowałaby się jeszcze atrakcyjniej, gdyby proporcje były trochę inne. Fragmenty poświęcone opiece nad dzieckiem, te wszystkie czynności wokół kilkutygodniowych pociech, które każda ze świeżo upieczonych matek zajmujących pierwszy plan debiutanckiej powieści Molloy, stara się jak najlepiej wykonywać, te wszystkie myśli, rozterki, zwierzenia na temat ich dzieci, powinny zostać troszkę skrócone na rzecz sprawy zniknięcia Midasa. Autorka co prawda nie zaniedbuje wątku przewodniego, w dosyć wyczerpujący sposób podchodzi do tego kryminalnego motywu, ale dodatkowe rozgałęzienia na pewno by nie zaszkodziły. Albo jeszcze lepiej odmalowanie szerszego obrazu przeszłości czołowych postaci „Idealnej matki”. Niemniej i w takim kształcie propozycja ta w moich oczach się obroniła. Napięcie było, niespodzianki również, chociaż nie są one z gatunku tych, o których bez wątpienia będzie się długo pamiętać. Może z wyjątkiem iście pomysłowego i diablo przebiegłego zagrania formą, które z całą mocą unaoczni się nam dopiero pod koniec tej w gruncie rzeczy pasjonującej opowieści o trudach macierzyństwa, być może zgubnej obsesji na punkcie potencjalnego porwania kilkutygodniowego chłopca oraz manii, uzależnieniu (?) i to nie tylko w rozumieniu jednostkowym, takim, który ogranicza się do pojedynczych, marginalnych przypadków. Bo czytając tę książkę (ale i analizując rzeczywistość, w której żyjemy) nie da się oprzeć wrażeniu, że współczesne macierzyństwo ma w sobie coś niezdrowego, że nawet jeśli nie można tego jeszcze nazwać paranoją, to bez wątpienia niebezpiecznie się do niej zbliża.

„Idealna matka” Aimee Molloy może wzbudzać kontrowersje, bulwersować surowym osądem czegoś, co przecież przez tak wielu ludzi uważane jest za coś zupełnie naturalnego. Ta amerykańska autorka na kartach swojego powieściowego debiutu przedstawia bardzo krytyczny obraz nie tyle macierzyństwa jako takiego, ile oczekiwań jakie ogromna część społeczeństwa ma względem matek. I wymagań, które one same mają względem siebie. To książka o dobrowolnym wkładaniu przez nie czegoś na kształt kajdan, godzeniu się na bycie niemalże niewolnicą macierzyństwa. To może bulwersować, ale może też zmuszać do innego spojrzenia na tę kwestię. Co nie znaczy, że absolutnie każdy tak tę pozycję odbierze. Nie mam wątpliwości, że znajdą się też tacy, i może nawet będzie to większość, którzy znajdą tutaj odbicie własnych przemyśleń na temat współczesnego macierzyństwa, tego sukcesywnie rozrastającego się zjawiska maniakalnego wręcz dążenia do bycia perfekcyjną matka, pod czujnym okiem wszechwiedzącego społeczeństwa, ze szczególnym wskazaniem na nieomylne przecież media. To jedno, ale „Idealna matka” to również trzymający w napięciu thriller psychologiczny, w którym nie brakuje szczegółowo rozpisanych, barwnych postaci, zarazem wzbudzających sympatię, jak i nieufność. Krótko: dobry dreszczowiec z przesłaniem, choć nie sądzę, by każdy miłośnik gatunku, do którego opowieść ta się wpisuje (thrillera psychologicznego) przekonał się do tego podejścia Aimee Molloy, które można chyba nazwać dosyć niestandardowym.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz