Sześć
nieznających się osób dostaje zaproszenie do ekskluzywnego escape
roomu, gdzie można wygrać dziesięć tysięcy dolarów. Śmiałkowie
muszą tylko rozwiązać wszystkie przygotowane przez organizatorów
zabawy zagadki, umożliwiające wydostanie się z zamkniętych
pomieszczeń. Szybko uświadamiają sobie jednak, że to wcale nie
jest zabawa, że prawdziwą stawką w tej perwersyjnej grze jest ich
własne życie. Jeśli nie uda im się w porę rozwiązać
którejkolwiek z przygotowanych zagadek, bez wątpienia zginą pod
czujnym okiem kamer rozlokowanych w całym budynku.
Twórca
„Opętanej” (2014) i „Naznaczonego: Ostatniego klucza”, Adam
Robitel, prace nad swoim trzecim pełnometrażowym
(amerykańsko-kanadyjskim) filmem rozpoczął w 2017 roku, mając do
dyspozycji scenariusz autorstwa Bragiego F. Schuta i Marii Melnik.
Projekt ten na początku nosił tytuł „The Maze”, ale z czasem
został zmieniony na „Escape Room”. I tak już zostało, co
najlepszą decyzją chyba nie było, wziąwszy pod uwagę to, że w
2017 roku pojawiły się dwa filmy pod taką samą nazwą: reżyserem jednego jest Will Wernick, a drugiego Peter Dukes. Jak tak dalej
pójdzie, to będziemy mówić, że rok bez filmu grozy pod tytułem
„Escape Room” jest rokiem straconym... W każdym razie ta
zbieżność nazw obrazów, które nie są ze sobą powiązane może
stwarzać mały zamęt, dezorientować jakąś część publiczności.
Tym bardziej w niedalekiej przyszłości – już w 2020 roku planuje
się wypuścić sequel „Escape Roomu” Adama Robitela, możliwe
więc, że znajdą się tacy, którzy wybiorą się na ten film z
myślą o innym „Escape Roomie”:) Na decyzję o stworzeniu
kontynuacji (którą to także ma wyreżyserować Adam Robitel, a
scenariusz najprawdopodobniej napisze Bragi F. Schut, czyli połówka
pisarskiego duetu odpowiadającego za scenariusz części pierwszej)
wpływ pewnie miał komercyjny sukces omawianego obrazu. Na całym
świecie film zarobił trochę ponad sto pięćdziesiąt milionów
dolarów, podczas gdy jego koszt (budżet filmu) oszacowano na
dziewięć milionów dolarów. W Polsce zrezygnowano z dystrybucji
kinowej w związku z tragedią, do jakiej doszło w Koszalinie (pięć
ofiar śmiertelnych w jednym z escape roomów) parę dni przed
planowaną polską premierą filmu Adama Robitela.
Może
to dziwne, ale pierwszym filmem, o którym pomyślałam oglądając
„Escape Room” wcale nie był inny obraz o pokojach zagadek. Ani
„Piła”, „Cube”, czy jakiś inny obraz traktujący o ludziach
poddawanych śmiertelnie niebezpiecznym próbom. Pierwszym tytułem,
który przemknął mi przez głowę był „Wysłannik piekieł”
(„Hellraiser”) Clive'a Barkera, bo choć wiedziałam z jakiego
rodzaju historią mam tutaj do czynienia (zdradza to już sam tytuł
filmu), to zanim „weszłam” do pokoju zagadek, przyjrzałam się
zaproszeniom, tak podobnym do kostki Lemarchanda. Małych pudełek
podrzuconych kilku osobom nie da się otworzyć ot tak. Trzeba się
trochę nagimnastykować, ruszyć głową, znaleźć na to metodę,
czyli podobnie jak w przypadku kostki Lemarchanda z „Wysłannika
piekieł” (a właściwie to całej serii spod znaku „Hellraisera”).
Skojarzeń z serią „Cube” i przede wszystkim z „Piłami”
uniknąć się oczywiście nie dało, tyle że pojawiły się one
troszkę później. Niedługo po wprowadzeniu, myślę że
zainspirowanych wspomnianym dziełem (filmowym bądź literackim)
Clive'a Barkera, pudełeczek z zaproszeniami do ekskluzywnego escape
roomu. Myślałam też rzecz jasna o „Escape Roomie” Willa
Wernicka (obrazu Petera Dukesa pod tym tytułem nie widziałam), ale
jednocześnie towarzyszyła mi świadomość, że to nie do końca te
klimaty. Przedsięwzięcie to ani nie jest tak brutalne jak „Piły”,
ani tak klaustrofobiczne, jak filmy spod znaku „Cube'a”. Ani tak
głupiutkie, jak wspomniany film Willa Wernicka. Protagonistów jest
sześcioro – dwie kobiety i czterej mężczyźni – ale już na
początku „Escape Roomu” można zauważyć, że na pierwszy plan
wysuwa się Zoey. Studentka odznaczająca się imponującą
biegłością w naukach ścisłych. To znaczy imponującą mnie:
istnemu głąbowi matematycznemu. Już sam ten talent Zoey może
zrodzić skojarzenia z serią „Cube”, choć nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że nie został ona należycie w tym obrazie
wykorzystany. Spodziewałam się jakichś skomplikowanych procesów
myślowych zachodzących w jej głowie, budzących zazdrość
błyskawicznych obliczeń, z których skorzysta cała grupa ludzi
zamkniętych w...hmm... luksusowym budynku pełnym zagadek. Logiczne
myślenie faktycznie bardzo się tutaj przyda – ta młoda kobieta
istotnie będzie dla tej grupy bardzo cenna, ale powiedzmy sobie
szczerze, łamigłówki przygotowane przez organizatorów tej
okrutnej gry nie dawały jej wielkiego pola do popisu. To znaczy
skomplikowanych działań matematycznych, czy też wyzwań, w których
niezbędna okaże się jej rozległa wiedza w zakresie fizyki albo
chemii, tak na dobrą sprawę tutaj nie znajdziemy. Co nie znaczy, że
zagadki, z którymi będą musieli zmierzyć się nasi bohaterowie
ciekawości we mnie nie wzbudzały. Bragi F. Schut i Maria Melnik nie
szli tutaj po linii najmniejszego oporu, w mojej ocenie nie wykazali
się jakąś rażącą naiwnością w konstruowaniu wszystkich tych
wyzwań, którym są poddawani ich bohaterowie. Pułapki nie są co
prawda tak zmyślne, jak te w wykonaniu Jigsawa i jego
następców/naśladowców, ale i nie mogę powiedzieć, że
ewidentnie brakowało im kreatywności. Pomysły owszem były. I w
gruncie rzeczy nie były to koncepcje pozbawione polotu. Niektórych
może jednak uderzyć zbytnie asekuranctwo twórców, rozpaczliwe
wręcz uciekanie od materii gore/torture porn, której to
przecież ma się prawo oczekiwać od opowieści osadzonej w budynku
naszpikowanym różnymi śmiercionośnymi pułapkami. W tym sensie
także nie mamy do czynienia z powtórką głośnych „Pił” - w
„Escape Roomie” Adama Robitela nie zobaczymy długich scen
tortur, obfitego rozlewu krwi protagonistów, odrażających ran
wykwitających na ich ciałach etc., bo i nie jest to horror z nurtu
torture porn. Albo inaczej: ja nie odbierałam tego obrazu w
takich kategoriach. Dla mnie jest to thriller i jako takowy całkiem
nieźle się sprawdził. Tak, dobrze rozumiecie: absolutnie nie
miałam Adamowi Robitelowi i jego ekipie za złe tego, że trzymali
się z dala od krwawej makabry, że nawet nie próbowali wzbudzić
skrajnej odrazy w odbiorcach, bo w zamian dali mi sukcesywnie
narastające napięcie wynikające z coraz to bardziej rozpaczliwego
położenia niezaniedbywanych protagonistów.
Wydaje
się, że ktoś taki jak Zoey (przekonująca kreacja Taylor Russell)
szybko wysunie się na pozycję liderki, a bo od początku
najwidoczniej jest ona najlepiej przygotowana do takiego wyzwania, z
jakim przyszło zmierzyć się jej i pozostałym nieszczęśnikom
zaproszonym do śmiercionośnego escape roomu. Nawet mający ogromne
doświadczenie „w tego typu rozrywce” (w przeciwieństwie do jego
towarzyszy) młody mężczyzna imieniem Danny nie jawi się niczym
naturalny kandydat na lidera. Bo dla nas, odbiorców „Escape
Roomu”, od początku będzie wiadome, że nie są to zwyczajne
pokoje zagadek. To nie jest kolejna zabawa w szukanie wyjścia z
zamkniętych pomieszczeń pod presją czasu, w rozwiązywanie
niewinnych łamigłówek. Bądź po prostu w czekanie aż ktoś nas
wypuści. To znaczy, jeśli w tego typu przybytkach zagadki nas
przerosną to nie mamy czym się martwić, bo tak naprawdę w każdej
chwili możemy wydostać się z takiego pomieszczenia. Takiej
możliwości nie mają jednak bohaterowie omawianego filmu Adama
Robitela. Tutaj jeśli szybko nie opuścisz danego pokoju, to z całą
pewnością zginiesz. Zasady doskonale znane Danny'emu z dziesiątków
escape roomów, które odwiedził, tutaj nie obowiązują. Wzywanie
pomocy na nic się nie zda. Protagoniści nie mogą liczyć na żadne
koła ratunkowe – ani ekstra podpowiedzi, ani tym bardziej
przerwanie „zabawy” na ich żądanie. Siedzenie i czekanie na
zbawienne otwarcie drzwi naturalnie także nie wchodzi w grę. Wydaje
się więc, że jedyne, co nasi bohaterowie mogą zrobić w tej
arcytrudnej sytuacji to podjęcie rękawicy, dostosowanie się do
chorych reguł narzuconych przez jakieś tajemnicze persony (albo
personę), które zważywszy na wystrój głównego miejsca akcji,
biedne nie są. Właściwie to łatwo domyślić się UWAGA
SPOILER z jakiego rodzaju procederem mamy tutaj do czynienia.
Zwłaszcza jeśli widziało się dosyć głośne „Hostele” i im
podobne, tj. filmy dotykające problematyki obrzydliwie majętnych
ludzi dostarczających sobie bez wątpienia chorych bodźców KONIEC
SPOILERA. „Escape Room” jakoś szczególnie mnie więc nie
zaskoczył. Nie w sensie uderzenie zdumiewającym zwrotem akcji,
motywem zmieniającym moje dotychczasowe spojrzenie na fabułę.
Naprawdę, spodziewałam się czegoś takiego, i nie mam wątpliwości,
że wielu widzów na takie wyjaśnienie też, już na wczesnym etapie
filmu, się przygotuje. Ta przewidywalność zanadto w odbiorze
„Escape Roomu” mi nie przeszkadzała, chociaż oczywiście
element zaskoczenia w dalszej partii przysłużyłby się mu. Pod
warunkiem oczywiście, że nie byłby przekombinowany. Swoją drogą,
możliwe że ten co najwyżej kapiszon, który to został wrzucony w
końcówkę „Escape Roomu” co poniektórych zirytuje też z
jeszcze przynajmniej jednego powodu. Możliwe, że w ich oczach
realizm nie zostanie tutaj zachowany, że trudno im będzie wziąć
na wiarę wszystko to, co zobaczą w ostatniej partii. Mnie też
szczerze mówiąc jeden moment trochę zgrzytał. UWAGA SPOILER
Mowa o wystroju tytułowego miejsca zastałym przez policjantów.
Potem jednak pomyślałam, że rujnowanie nie wymaga dużo czasu i
wysiłku. Nie wierzycie? To przyjrzyjcie się choćby tylko polskiej
arenie politycznej:) KONIEC SPOILERA. Jak już wspomniałam
twórcy dosyć wprawnie żonglują tutaj napięciem, na deficyt
emocji narzekać w sumie nie mogłam, ale i nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że nie wykorzystano całego potencjału drzemiącego w
tym pomyśle. Atmosfera mogła być zdecydowanie mroczniejsza -
niestety trochę plastiku z tego przebija. Jestem przekonana, że
towarzyszyłoby mi silniejsze poczucie klaustrofobii, gdyby
postawiono na zdecydowanie bardziej przyblakłe barwy, gdyby biła z
tego przytłaczająca ponurość i oczywiście gdyby praca kamer była
silniej skoncentrowana na tworzeniu ułudy przebywania w
pomieszczeniach jeszcze ciaśniejszych niż są one w rzeczywistości.
Ale i tak mogło być dużo gorzej. Na przykład można było dać
szersze pole do popisu twórcom efektów komputerowych, jak przystało
przecież na „szanujący się” współczesny film z głównego
nurtu... Więc tak, uważam, że warstwa techniczna jest do
strawienia. Zachwycić miłośników kina grozy ten klimat pewnie nie
zachwyci, ale i możliwe, że doświadczenie z nowszym mainstreamem
każe im przygotować się na coś dużo słabszego, od tego co
zastaną. Ja w każdym razie myślałam, że będzie nieporównanie
gorzej.
W
mojej ocenie nawet na tle współczesnego kina grozy (które to,
ogólnie rzecz ujmując, uważam za dużo gorsze od tego
niegdysiejszego, XX-wiecznego), „Escape Room” Adama Robitela, nie
prezentuje się jakoś szczególnie nadzwyczajnie. Nie jest to mocno
wyróżniający się thriller, którego na pewno szybko z pamięci
nie wyrzucicie. Ale kto powiedział, że tylko takie produkcje warto
oglądać? Owszem, wyjątkowe dzieło to to nie jest, ale przyswaja
się naprawdę nieźle. Na te mniej więcej półtorej godziny, co
najmniej jako taką rozrywkę (jakkolwiek niestosownie to brzmi w
przypadku filmu o śmiercionośnych pułapkach) ma szansę wielu
osobom zapewnić. Mnie w każdym razie trochę emocji zapewnił, a i
z zaangażowaniem się w tę niezbyt odkrywczą i z gruntu prostą
opowieść, nie miałam większym problemów. Tak, dosyć dobrze się
to oglądało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz