wtorek, 28 listopada 2023

„Śmiertelny weekend” (1976)

 
Zamożny chirurg stomatologiczny Harry weekendy zwykle spędza w swoim odizolowanym ekskluzywnym domu nad jeziorem. Zawsze z inną kobietą. Jego kolejnym seksualnym trofeum ma być modelka Diane, błędnie przekonana, że nie jest jedynym gościem ledwo poznanego lekarza. Na prowincjonalnej drodze w Ontario, nieopodal jaskini rozpusty Harry'ego, kobieta mimowolnie upokarza miejscowego oprycha Lepa, szalonego kierowcę zwyczajowo szukającego sadystycznej rozrywki ze swoją trzyosobową bandą. Harry i Diane bezpiecznie docierają do letniskowej posiadłości mężczyzny w przeświadczeniu, że ich problemy z brzydko zabawiającym się towarzystwem dobiegły końca, ale tak naprawdę jeszcze się nie zaczęły. Prymitywny gang nie daruje zniewagi bezczelnym mieszczuchom.

Plakat filmu. „Death Weekend” 1976, Canadian Film Development Corporation (CFDC), Famous Players, Quadrant Films

Kanadyjska odpowiedź na „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, zrealizowane za około pół miliona dolarów kanadyjskich drugie reżyserskie osiągnięcie Williama Frueta (po dramacie „Wedding in White” 1972), który przyłoży rękę między innymi do takich seriali jak „Alfred Hitchcock Presents” (1985-1989), „Piątek trzynastego” (1987-1990), „Po tamtej stronie” (1995-2002) i „Gęsia skórka” (1995-1998). Właściwie scenariusz „Death Weekend” (pol. „Śmiertelny weekend”) - przez dystrybutorów przemianowany (nie wszędzie) na „The House by the Lake” w nadziei na przyciągnięcie publiczności podgatunkowego sławnego kolegi stworzonego przez człowieka, który w następnych dekadach zostanie ojcem Freddy'ego Kruegera i Ghostface'a - miał powstać przed uwolnieniem debiutanckiego obrazu Wesa Cravena, ale jego autor - sam William Fruet – obawiając się oskarżeń o nadmierną inspirację „Nędznymi psami” Sama Peckinpaha, powziął decyzję o wstrzymaniu „robót budowlanych”, która stosunkowo niedługo pozostawała w mocy. Gotowy produkt Frueta ze znaczkiem „rape and revenge” na krajowy rynek został wprowadzony we wrześniu 1976 roku – do kanadyjskich kin trafiła lekko złagodzona wersja terroru nad jeziorem, ale film i tak wzbudził pewne kontrowersje. Oburzeni przemocą, ale nie tak jak ówczesne władze Wielkiej Brytanii. Tytuł wrzucony do Section 3: Video Nasties (podlegające konfiskacie „mniej nieprzyzwoite” produkcje), co ponoć zdziwiło nawet niektórych cenzorów.

Pojedynek na szosie Williama Frueta. Scenariusz „Śmiertelnego weekendu” powstał pod natchnieniem nieprzyjemnej przygody przeżytej gdzieś na bocznej drodze w kanadyjskiej prowincji Alberta. Pijani nieznajomi w samochodzie kontra nieszukający zaczepki, zupełnie trzeźwi pasażerowie innego pojazdu: Fruet z przyjaciółmi. Mówi się też, że główny architekt „Śmiertelnego weekendu” pozostawał pod dość silnym wpływem autentycznej sprawy napadu na dom dentysty, bezpardonowego wtargnięcia bandyckiej szajki, do którego miało dojść gdzieś w Kanadzie. Panuje też przekonanie, że ludowi po dziś dzień odmawia się dostępu do pierwszej wersji - bądź co bądź fikcyjnego - brutalnego starcia w odludnym zakątku prowincji Ontario, że uwolniono jedynie mniej i bardziej okrojony skandaliczny materiał Williama Frueta. Ten „mniej okrojony” można rozpoznać choćby po krwi tryskającej z podciętego gardła wprost na klatkę piersiową (na ubranie) postaci siedzącej obok. UWAGA SPOILER Ponadto dłuższa akcja z palącym się człowiekiem i szersze o jedno ujęcie seksualne natarcie Lepa. Pokazano też Runta dławiące się własną krwią i wcześniejszą siekaninę kawałkiem szkła KONIEC SPOILERA. „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, „Pociąg tortur” Aldo Lado, „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego, „Dom na skraju parku” Ruggero Deodato... Nie, na porównywalną śmiałość lepiej się nie nastawiać, rzeczony wkład Williama Fuerta w podgatunek rape and revenge, jedną z gałęzi „przebrzydłego” kina exploitation to bowiem członek grzeczniejszej frakcji paskud. Myślę, idealny na początek, na zawiązanie znajomości z „nurtem wyklętym”. Kinem rynsztokowym, którego żaden szanujący się koneser kina kijem nie tknie:) Brudas Fuerta przedstawia się nam podczas samochodowej podróży Harry'ego i Diane (przyzwoita kreacja Chucka Shamaty i znakomity występ Brendy Vaccaro), chirurga stomatologicznego i modelki zmierzających do ukochanej rezydencji mężczyzny. Wystawnego zacisza człowieka, który jak moim zdaniem słusznie zauważy jeden z czarnych charakterów, bardziej przejmuje się rzeczami niż ludźmi, nie wyłączając siebie. Mogą go bić, byle nie niszczyli jego cennego mienia. Materialista radośnie skaczący z kwiatka na kwiatek. Weekendowe podboje nowobogackiego mieszczucha. Upojne chwile na kanadyjskiej prowincji wieńczące pracowite tygodnie przedstawiciela wyższej klasy średniej. Harry'emu może się wydawać, że starannie wybiera swoje weekendowe towarzyszki, że skrzętnie omija piękności, które nie dadzą się szybko, „bez zbędnych ceregieli”, zaciągnąć do łóżka. A czy może być ktoś bardziej chętny od zawodowej modelki? Czyli nie żaden nadludzki instynkt tylko kierowanie się stereotypami. Jak to mówią, wykształcenie wyższe, a podstawowego brak. Harry myśli, że Diane jest tak głupia, jak on mądry - tak niezaradna, jak on cwany. A tymczasem ta rzekomo pusta lala, daje mu próbkę swoich „sekretnych umiejętności” jeszcze przed wkroczeniem do jego małego królestwa. Brawurowa jazda domniemanej bezbronnej kobietki. Wyglądającej na taką zapijaczonej bandzie, czerpiącej chorą przyjemność z dręczenia innych. Wiejski gang, którym nosa uciera damulka z miasta. Duma niewybaczalnie zraniona. Duma lidera, na którego wołają Lep (niezły popis Dona Strouda), i któremu wydawało się, że za kierownicą nie ma sobie równych. A z łatwością pokonała go kobieta. W przyszłości podobnej „zbrodni” dopuści się pisarka nazwiskiem Jennifer Hills – „Bez litości” Stevena R. Monroe'a, remake „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego (w oryginale oba pod tytułem „I Spit on Your Grave”).

Plakat filmu. „The House by the Lake” 1976, Canadian Film Development Corporation (CFDC), Famous Players, Quadrant Films

Z deszczu pod rynnę. Charyzmatyczna bohaterka „Śmiertelnego weekendu” Williama Frueta ma do czynienia z dwoma gatunkami ssaków drapieżnych. Niepoprawny podrywacz, wojerysta z wyższych sfer i zabójcze zakapiory z dużo niższego szczebla drabiny społecznej. Podchody erotomana przy kasie i metody Don Juanów z marginesu. Muszę przyznać, że uwiodła mnie ta koncepcja, ten rozbrajająco prosty sposób na zintensyfikowanie poczucia zagrożenia. Podwójne zaszczucie postaci, której nawet gdybym bardzo chciała, nie potrafiłabym nie kibicować. Dziewczyna z charakterkiem. W przeciwieństwie do Harry'ego, nieodczuwająca przymusu popisywania się przed innymi. Wie, że ludzie oceniają ją po wyglądzie i nie dokłada starań by wyprowadzać ich z błędu. Zna swoją wartość, a inni niech sobie roją, co chcą. Czy jest nieprzyjemnie zaskoczona nieudanym weekendem? Niespecjalnie. Widać, że przywykła do ludzi pokroju Harry'ego, wychodzących z założenia, że „takie jak ona płyną przez życie z rozłożonymi nogami”. Ładne buzie, chętne ciała i nic poza tym. Innymi słowy, Harry ma bardzo niskie mniemanie o swoich przygodnych kochankach, jeśli nie wszystkich kobietach na tym hedonistycznym globie, i nie uwierzy, że jest inaczej, nawet gdy zobaczy. Diane lepiej od niego radzi sobie za kierownicą – jeździ jak rajdowiec - i potrafi naprawiać różne rzeczy, na przykład jego piękną łódź motorową, ale chyba nie myśli, że to może zaimponować takiemu gościowi jak Harry? No tak, przecież nie jest tak bystra jak on, nie wspominając już o tym, że świetny z niego aktor. Chwyta przynętę, łapie się na jego nieszczere wyrazy uznania, udawany podziw szarmanckiego stomatologa z wypasioną chawirą. Tak mu się wydaje, ale ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Diane bawi nieudolnie maskowana konsternacja tego dużego chłopczyka. Popisującego się i obrażającego, gdy coś nie pójdzie po jego myśli. Kiedy fakty nie pasują do twoich poglądów, tym gorzej dla faktów. Harry ma wyrobione zdanie o praktycznie obcej mu kobiecie, którą w wiadomym celu zaprosił na rzekome przyjęcie w swojej wiejskiej rezydencji, dlatego potrzebuje chwili na przetrawienie nowych informacji. Dopasowanie ich do wizerunku Diane noszonego w głowie. Zdecydowanie mniej eleganccy panowie, którzy wedrą się do pałacu rozpusty paniska z miasta też biorą, co chcą, ale w odróżnieniu od Harry'ego nikogo nie udają. Nie bałamucą kobiet tylko dosłownie rzucają się na nie. Złodzieje, gwałciciele, mordercy – czterech rozbójników z zapadłej prowincji. Runt, Frankie i Stanley (przekonujące kreacje odpowiednio Richarda Ayresa, Kyle'a Edwardsa i Dona Granbery'ego) pod dowództwem nieustępliwego Lepa. Odrażający intruzi raniący największą miłość playboya. Ryzykownie zakładając, że największą miłością Harry'ego nie jest Harry. Tak czy inaczej, gospodarz mężnie znosi fizyczny ból, ale kiedy bandyci biorą się za jego panią... I nie mam tutaj na myśli Diane, która nie potrafi tak spokojnie przyglądać się działaniom oprychów, nie wykazuje się taką potulnością w obliczu zagrożenia, jak jej bezużyteczny sojusznik. Jeszcze przed chwilę sam próbował dobrać jej się do majtek, a teraz oburza go... W zasadzie Harry nie jest jakoś szczególnie zniesmaczony zachowaniem nieproszonych gości względem zaproszonej osoby, niezbyt rusza go podeście zdemoralizowanej ferajny do biednej Diane, trzeba mu jednak przyznać, że nie znosi tego bez słowa skargi. A czyny? Czy Harry kiwnie palcem dla Diane, czy ograniczy się do „obrony cnoty” materii nieożywionej? „Śmiertelny weekend” Williama Frueta co prawda dość łagodnie obchodzi się ze stałymi bywalcami obskurnych filmowych knajpek, tj. nie wychodzi z bogatą ofertą do doświadczonych odbiorców opowieści drastycznych, śmiem jednak przypuszczać, że nawet najbardziej zahartowani „klienci exploitation” dadzą się porwać tej narracji. Imponujące „zdolności oratorskie”, piękne rozłożenie środków ciężkości w obmierzłym klimacie. Suspensywna bestia, odraczająca wyroki wydane po przegranym pojedynku na szosie. Wendeta sadystów, rewanż bez publiczności; na odludziu, w dni powszednie doglądanym przed dwóch podstarzałych alkoholików. Nieznośna nieuchronność tragedii. Funny Games Williama Frueta, wstrętny lunapark gotowych na wszystko. A największą różnicę robi protagonistka, zadziorna łania na celowniku psychopatycznych kłusowników. Harry to tylko dodatek, można rzec, pomniejsza rozrywka byle jak zorganizowanej grupy przestępczej z „dziury zabitej dechami”. Mało golizny, jeszcze mniej sztucznej krwi - wyróżnić mogę jedynie średnio makabryczną akcję w sypialni – ale w napięciu trzymało mocno i praktycznie bez przerwy. Doprawdy zawzięty diabełek.

Wideo paskudne Williama Frueta. Mniej nieprzyzwoita zmora niegdysiejszych - nie tylko brytyjskich - strażników moralności publicznej. Stworzonko kaleczone przez cenzorów tylko dlatego, że to owoc tego samego podgatunkowego drzewa, co skrajnie niebezpieczna produkcja Wesa Cravena, kreatura nazwana „Ostatnim domem po lewej”? Morał z tej bajki taki, że nie warto być grzecznym członkiem wspólnoty explotation, bo i tak cię pokroją:) Z drugiej strony rozbroił mnie ten łagodny potworek, ten nieszokujący „Śmiertelny weekend”. Rape and revenge max na pół ostro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz