Zamożny
chirurg stomatologiczny Harry weekendy zwykle spędza w swoim
odizolowanym ekskluzywnym domu nad jeziorem. Zawsze z inną kobietą.
Jego kolejnym seksualnym trofeum ma być modelka Diane, błędnie
przekonana, że nie jest jedynym gościem ledwo poznanego lekarza. Na
prowincjonalnej drodze w Ontario, nieopodal jaskini rozpusty
Harry'ego, kobieta mimowolnie upokarza miejscowego oprycha Lepa,
szalonego kierowcę zwyczajowo szukającego sadystycznej rozrywki ze
swoją trzyosobową bandą. Harry i Diane bezpiecznie docierają do
letniskowej posiadłości mężczyzny w przeświadczeniu, że ich
problemy z brzydko zabawiającym się towarzystwem dobiegły końca,
ale tak naprawdę jeszcze się nie zaczęły. Prymitywny gang nie
daruje zniewagi bezczelnym mieszczuchom.
|
Plakat filmu. „Death Weekend” 1976, Canadian Film Development Corporation (CFDC), Famous Players, Quadrant Films
|
Kanadyjska
odpowiedź na „Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, zrealizowane
za około pół miliona dolarów kanadyjskich drugie reżyserskie osiągnięcie
Williama Frueta (po dramacie „Wedding in White” 1972), który
przyłoży rękę między innymi do takich seriali jak „Alfred
Hitchcock Presents” (1985-1989), „Piątek trzynastego”
(1987-1990), „Po tamtej stronie” (1995-2002) i „Gęsia skórka”
(1995-1998). Właściwie scenariusz „Death Weekend” (pol.
„Śmiertelny weekend”) - przez dystrybutorów przemianowany (nie
wszędzie) na „The House by the Lake” w nadziei na przyciągnięcie
publiczności podgatunkowego sławnego kolegi stworzonego przez
człowieka, który w następnych dekadach zostanie ojcem Freddy'ego
Kruegera i Ghostface'a - miał powstać przed uwolnieniem
debiutanckiego obrazu Wesa Cravena, ale jego autor - sam William
Fruet – obawiając się oskarżeń o nadmierną inspirację
„Nędznymi psami” Sama Peckinpaha, powziął decyzję o
wstrzymaniu „robót budowlanych”, która stosunkowo niedługo
pozostawała w mocy. Gotowy produkt Frueta ze znaczkiem „rape
and revenge” na krajowy rynek został wprowadzony we wrześniu
1976 roku – do kanadyjskich kin trafiła lekko złagodzona wersja
terroru nad jeziorem, ale film i tak wzbudził pewne kontrowersje.
Oburzeni przemocą, ale nie tak jak ówczesne władze Wielkiej
Brytanii. Tytuł wrzucony do Section 3: Video Nasties
(podlegające konfiskacie „mniej nieprzyzwoite” produkcje), co
ponoć zdziwiło nawet niektórych cenzorów.
Pojedynek
na szosie Williama Frueta. Scenariusz „Śmiertelnego weekendu”
powstał pod natchnieniem nieprzyjemnej przygody przeżytej gdzieś
na bocznej drodze w kanadyjskiej prowincji Alberta. Pijani nieznajomi
w samochodzie kontra nieszukający zaczepki, zupełnie trzeźwi
pasażerowie innego pojazdu: Fruet z przyjaciółmi. Mówi się też,
że główny architekt „Śmiertelnego weekendu” pozostawał pod
dość silnym wpływem autentycznej sprawy napadu na dom dentysty,
bezpardonowego wtargnięcia bandyckiej szajki, do którego miało
dojść gdzieś w Kanadzie. Panuje też przekonanie, że ludowi po
dziś dzień odmawia się dostępu do pierwszej wersji - bądź co
bądź fikcyjnego - brutalnego starcia w odludnym zakątku prowincji
Ontario, że uwolniono jedynie mniej i bardziej okrojony skandaliczny
materiał Williama Frueta. Ten „mniej okrojony” można rozpoznać
choćby po krwi tryskającej z podciętego gardła wprost na klatkę
piersiową (na ubranie) postaci siedzącej obok. UWAGA SPOILER
Ponadto dłuższa akcja
z palącym się człowiekiem i szersze o jedno ujęcie seksualne
natarcie Lepa. Pokazano też Runta dławiące się własną krwią i
wcześniejszą siekaninę kawałkiem szkła KONIEC SPOILERA.
„Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, „Pociąg tortur” Aldo
Lado, „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego, „Dom na skraju
parku” Ruggero Deodato... Nie, na porównywalną śmiałość
lepiej się nie nastawiać, rzeczony wkład Williama Fuerta w
podgatunek rape and revenge, jedną z gałęzi „przebrzydłego”
kina exploitation to bowiem członek grzeczniejszej frakcji
paskud. Myślę, idealny na początek, na zawiązanie znajomości z
„nurtem wyklętym”. Kinem rynsztokowym, którego żaden szanujący
się koneser kina kijem nie tknie:) Brudas Fuerta przedstawia się
nam podczas samochodowej podróży Harry'ego i Diane (przyzwoita
kreacja Chucka Shamaty i znakomity występ Brendy Vaccaro), chirurga
stomatologicznego i modelki zmierzających do ukochanej rezydencji
mężczyzny. Wystawnego zacisza człowieka, który jak moim zdaniem
słusznie zauważy jeden z czarnych charakterów, bardziej przejmuje
się rzeczami niż ludźmi, nie wyłączając siebie. Mogą go bić,
byle nie niszczyli jego cennego mienia. Materialista radośnie
skaczący z kwiatka na kwiatek. Weekendowe podboje nowobogackiego
mieszczucha. Upojne chwile na kanadyjskiej prowincji wieńczące
pracowite tygodnie przedstawiciela wyższej klasy średniej.
Harry'emu może się wydawać, że starannie wybiera swoje weekendowe
towarzyszki, że skrzętnie omija piękności, które nie dadzą się
szybko, „bez zbędnych ceregieli”, zaciągnąć do łóżka. A
czy może być ktoś bardziej chętny od zawodowej modelki? Czyli nie
żaden nadludzki instynkt tylko kierowanie się stereotypami. Jak to
mówią, wykształcenie wyższe, a podstawowego brak. Harry myśli,
że Diane jest tak głupia, jak on mądry - tak niezaradna, jak on
cwany. A tymczasem ta rzekomo pusta lala, daje mu próbkę swoich
„sekretnych umiejętności” jeszcze przed wkroczeniem do jego
małego królestwa. Brawurowa jazda domniemanej bezbronnej kobietki.
Wyglądającej na taką zapijaczonej bandzie, czerpiącej chorą
przyjemność z dręczenia innych. Wiejski gang, którym nosa uciera
damulka z miasta. Duma niewybaczalnie zraniona. Duma lidera, na
którego wołają Lep (niezły popis Dona Strouda), i któremu
wydawało się, że za kierownicą nie ma sobie równych. A z
łatwością pokonała go kobieta. W przyszłości podobnej „zbrodni”
dopuści się pisarka nazwiskiem Jennifer Hills – „Bez litości”
Stevena R. Monroe'a, remake „Pluję na twój grób” Meira
Zarchiego (w oryginale oba pod tytułem „I Spit on Your Grave”).
|
Plakat filmu. „The House by the Lake” 1976, Canadian Film Development Corporation (CFDC), Famous Players, Quadrant Films |
Z
deszczu pod rynnę. Charyzmatyczna bohaterka „Śmiertelnego
weekendu” Williama Frueta ma do czynienia z dwoma gatunkami ssaków
drapieżnych. Niepoprawny podrywacz, wojerysta z wyższych sfer i
zabójcze zakapiory z dużo niższego szczebla drabiny społecznej.
Podchody erotomana przy kasie i metody Don Juanów z marginesu. Muszę
przyznać, że uwiodła mnie ta koncepcja, ten rozbrajająco prosty
sposób na zintensyfikowanie poczucia zagrożenia. Podwójne
zaszczucie postaci, której nawet gdybym bardzo chciała, nie
potrafiłabym nie kibicować. Dziewczyna z charakterkiem. W
przeciwieństwie do Harry'ego, nieodczuwająca przymusu popisywania
się przed innymi. Wie, że ludzie oceniają ją po wyglądzie i nie
dokłada starań by wyprowadzać ich z błędu. Zna swoją wartość,
a inni niech sobie roją, co chcą. Czy jest nieprzyjemnie zaskoczona
nieudanym weekendem? Niespecjalnie. Widać, że przywykła do ludzi
pokroju Harry'ego, wychodzących z założenia, że „takie jak ona
płyną przez życie z rozłożonymi nogami”. Ładne buzie, chętne
ciała i nic poza tym. Innymi słowy, Harry ma bardzo niskie
mniemanie o swoich przygodnych kochankach, jeśli nie wszystkich
kobietach na tym hedonistycznym globie, i nie uwierzy, że jest
inaczej, nawet gdy zobaczy. Diane lepiej od niego radzi sobie za
kierownicą – jeździ jak rajdowiec - i potrafi naprawiać różne
rzeczy, na przykład jego piękną łódź motorową, ale chyba nie
myśli, że to może zaimponować takiemu gościowi jak Harry? No
tak, przecież nie jest tak bystra jak on, nie wspominając już o
tym, że świetny z niego aktor. Chwyta przynętę, łapie się na
jego nieszczere wyrazy uznania, udawany podziw szarmanckiego
stomatologa z wypasioną chawirą. Tak mu się wydaje, ale ja nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że Diane bawi nieudolnie maskowana
konsternacja tego dużego chłopczyka. Popisującego się i
obrażającego, gdy coś nie pójdzie po jego myśli. Kiedy fakty nie
pasują do twoich poglądów, tym gorzej dla faktów. Harry ma
wyrobione zdanie o praktycznie obcej mu kobiecie, którą w wiadomym
celu zaprosił na rzekome przyjęcie w swojej wiejskiej rezydencji,
dlatego potrzebuje chwili na przetrawienie nowych informacji.
Dopasowanie ich do wizerunku Diane noszonego w głowie. Zdecydowanie
mniej eleganccy panowie, którzy wedrą się do pałacu rozpusty
paniska z miasta też biorą, co chcą, ale w odróżnieniu od
Harry'ego nikogo nie udają. Nie bałamucą kobiet tylko dosłownie
rzucają się na nie. Złodzieje, gwałciciele, mordercy – czterech
rozbójników z zapadłej prowincji. Runt, Frankie i Stanley
(przekonujące kreacje odpowiednio Richarda Ayresa, Kyle'a Edwardsa i
Dona Granbery'ego) pod dowództwem nieustępliwego Lepa. Odrażający
intruzi raniący największą miłość playboya. Ryzykownie
zakładając, że największą miłością Harry'ego nie jest Harry.
Tak czy inaczej, gospodarz mężnie znosi fizyczny ból, ale kiedy
bandyci biorą się za jego panią... I nie mam tutaj na myśli
Diane, która nie potrafi tak spokojnie przyglądać się działaniom
oprychów, nie wykazuje się taką potulnością w obliczu
zagrożenia, jak jej bezużyteczny sojusznik. Jeszcze przed chwilę
sam próbował dobrać jej się do majtek, a teraz oburza go... W
zasadzie Harry nie jest jakoś szczególnie zniesmaczony zachowaniem
nieproszonych gości względem zaproszonej osoby, niezbyt rusza go
podeście zdemoralizowanej ferajny do biednej Diane, trzeba mu jednak
przyznać, że nie znosi tego bez słowa skargi. A czyny? Czy Harry
kiwnie palcem dla Diane, czy ograniczy się do „obrony cnoty”
materii nieożywionej? „Śmiertelny weekend” Williama Frueta co
prawda dość łagodnie obchodzi się ze stałymi bywalcami
obskurnych filmowych knajpek, tj. nie wychodzi z bogatą ofertą do
doświadczonych odbiorców opowieści drastycznych, śmiem jednak
przypuszczać, że nawet najbardziej zahartowani „klienci
exploitation” dadzą się porwać tej narracji. Imponujące
„zdolności oratorskie”, piękne rozłożenie środków ciężkości
w obmierzłym klimacie. Suspensywna bestia, odraczająca wyroki
wydane po przegranym pojedynku na szosie. Wendeta sadystów, rewanż
bez publiczności; na odludziu, w dni powszednie doglądanym przed
dwóch podstarzałych alkoholików. Nieznośna nieuchronność
tragedii. Funny Games Williama Frueta, wstrętny lunapark gotowych na
wszystko. A największą różnicę robi protagonistka, zadziorna
łania na celowniku psychopatycznych kłusowników. Harry to tylko
dodatek, można rzec, pomniejsza rozrywka byle jak zorganizowanej
grupy przestępczej z „dziury zabitej dechami”. Mało golizny,
jeszcze mniej sztucznej krwi - wyróżnić mogę jedynie średnio
makabryczną akcję w sypialni – ale w napięciu trzymało mocno i
praktycznie bez przerwy. Doprawdy zawzięty diabełek.
Wideo
paskudne Williama Frueta. Mniej nieprzyzwoita zmora niegdysiejszych -
nie tylko brytyjskich - strażników moralności publicznej.
Stworzonko kaleczone przez cenzorów tylko dlatego, że to owoc tego
samego podgatunkowego drzewa, co skrajnie niebezpieczna produkcja
Wesa Cravena, kreatura nazwana „Ostatnim domem po lewej”? Morał
z tej bajki taki, że nie warto być grzecznym członkiem wspólnoty
explotation, bo i tak cię pokroją:) Z drugiej strony
rozbroił mnie ten łagodny potworek, ten nieszokujący „Śmiertelny
weekend”. Rape and revenge max na pół ostro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz