niedziela, 5 listopada 2023

„Zły omen” (2022)

 
Podczas pandemii COVID-19, mieszkająca z ojcem i bratem Monique dostaje niepokojącą wiadomość od przyjaciółki Mavis i mimo strachu przed śmiercionośnym wirusem, decyduje się spędzić u niej kilka dni. Okazuje się, że koleżanka zmaga się z niezwykle realistycznymi koszmarami sennymi, często nienaturalnie długo nie mogąc się obudzić. Mavis wierzy, że jest prześladowana przez nadnaturalną humanoidalną istotę z głową ptaka, z kolei Monique uważa, że przyjaciółka powinna poszukać pomocy lekarskiej. Zmienia zdanie, gdy tajemnicze stworzenie staje się stałym elementem jej krainy marzeń sennych. Nabiera przekonania, że Mavis nieświadomie zaraziła ją demoniczną obecnością.

Plakat filmu. „The Harbinger” 2022. One Bad Idea Films

Latem 2020 roku Andy Mitton, twórca „The Witch in the Window” (2018) i współtwórca „YellowBrickRoad” (2010), „To nie jest koniec” (2016) oraz jednego segmentu antologii „Chilling Visions: 5 Senses of Fear” (2013), znienacka został nawiedzony przez obiecujący pomysł na film. To było jak pierwotny krzyk rozdzierający nocny płaszcz ciszy. Następnego dnia zainicjował debatę telefoniczną z zaufanym producentem i kiedy już szczegółowo omówili wszystkie plusy i minusy planu Mittona, pomysłowy Andy rozpoczął pracę nad scenariuszem horroru nastrojowego pt. „The Harbinger” (pol. „Zły omen”). Z pełną świadomością wchodzenia w „strefę zagrożenia wybuchem”. Akcja jego opowieści miała rozgrywać się podczas pandemii SARS-CoV-2 (fikcja miała dogonić rzeczywistość), a Mitton nie przypominał sobie bardziej polaryzującego tematu. Podziały zawsze były, ale tak drastyczne? Reżyser, scenarzysta, montażysta i kompozytor muzyczny „Złego omenu” podejrzewał, że covid jest najbardziej drażliwym tematem w najnowszej historii ludzkości. Ale też „językiem uniwersalnym”, rozumianym we wszystkich zakątkach globu ziemskiego, problemem, który w ten czy inny sposób, dotknął wszystkich. Rozumiał osoby, które chcą po prostu uciec od tej sytuacji, zapomnieć o tym szaleństwie, czy jak kto woli „nowej normalności”, miał jednak nadzieję, że zarazi swoim katharsis jakiś ułamek publiczności. Efekt przerósł jego oczekiwania – niskobudżetowe, skromne przedsięwzięcie, które zostało zauważone i docenione przez krytyków i fanów gatunku. W sumie film zebrał mieszane recenzje, ale Mitton nawet na to nie liczył, a przynajmniej nie za pokoleń, które przeżyły pandemię COVID-19.

Zły omen”, drugi samodzielny pełnometrażowy film w reżyserii Andy'ego Mittona był kręcony w Binghamton i Johnson City - w tym na terenie The Goodwill Theatre - w stanie Nowy Jork. Na planie ekipa spędziła czternaście dni, pracując w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią SARS-CoV-2. Pierwszy pokaz tego kameralnego horroru nadnaturalnego/psychologicznego odbył się w lipcu 2022 roku na Fantasia International Film Festival i bynajmniej nie było to jedyne święto filmowe, w którym uczestniczyło to dokonanie twórcy „The Witch in the Window”. Szerszą dystrybucję (sale kinowe i platformy VOD) otwarto w grudniu 2022, a do Polski obraz przyleciał w listopadzie 2023, na internetowych skrzydłach HBO Max. Andy Mitton jest zdania, że horror zawsze był areną poglądów na przeróżne bieżące wydarzenia, mrocznym studiem, w którym toczą się dysputy polityczne, za które twórcom nierzadko obrywa się od ludzi nieinteresujących się polityką (takie opowieści często są wdzięczniejszą ofertą dla następnych pokoleń). Prawdą jest jednak, że polityka interesuje się nimi, co niejednemu obywatelowi uświadomił dopiero zły covid. Bo tak zwana walka z koronawirusem pod wieloma względami była sprawą stricte polityczną. Mitton nie ukrywał, że w tej wojnie stał po stronie nauki i nierzadko złościł się na tych, którzy nie uczestniczyli we wzajemnym zapewnianiu sobie bezpieczeństwa, nie pozwalał sobie jednak na komfort traktowania tych drugich jak zaprzysięgłych wrogów. Wrogów ludzkości. Pandemia jak w soczewce skupiła słabości człowieka i cywilizacji. Pokazała, że króle są nadzy – rzekomo silne, żeby nie powiedzieć pancerne (wedle współczesnej mitologii) systemy okazały się zamkami z piasku, które runęły po dmuchnięciu wirusa. Mało tego: koszmar większości okazał się spełnieniem najskrytszych marzeń mniejszości, choćby osobowości autorytarnych na najwyższych szczeblach władzy i czujnych, elastycznych (szybkie przebranżowienia) biznesmenów. Areszty domowe bez wyroków, bez prawa do obrony. Prawo do decydowania o sobie, tak zwana wolność w wielu krajach demokratycznych wymieniona na niepewną obietnicę bezpieczeństwa. Przeżyjesz, jak zostaniesz w domu... O ile nie zaśniesz:) W „Złym omenie” Andy'ego Mittona, podobnie jak w „Koszmarze z ulicy Wiązów”, kultowej slasherowej serii zapoczątkowanej przez Wesa Cravena w 1984 roku, śmierć przychodzi w krainie marzeń sennych. Doskonałe warunki stworzone przez śmiercionośnego koronawirusa – nader podatny grunt dla innej choroby, że tak to ujmę, wiatr w żagle dla potencjalnej istoty nie z tego świata. Coś w rodzaju inkuba/sukkuba (postać androgyniczna?) odpowiadającego za zarazę niepamięci. Albo zbiorowa histeria, fobia: rezultat długotrwałego egzystowania w nieludzkich warunkach. Życia w klatce, w „orwellowskiej nowej normalności”, bez większej nadziei na powrót „starej normalności”. Główna bohaterka „Złego omenu”, młoda kobieta imieniem Monigue (taka sobie kreacja Gabby Beans) – dla przyjaciół Mo – sumiennie przestrzega „regulaminu covidowego” w przekonaniu, że to aktualnie najpewniejszy sposób na ochronę siebie i innych. Na względzie przede wszystkim ma dobro ojca i brata Lyle'a (przekonujący występ Mylesa Walkera, a to ledwie druga przygoda aktorska w jego karierze), ale jak mogłaby odmówić pomocy starej przyjaciółce? Tym bardziej, że istnieje sposób na zminimalizowanie ryzyka dla jej krewnych. Spędzi parę dni u Mavis (przeciętna kreacja Emily Davis), a potem przepisowe dwa tygodnie w odosobnieniu – kwarantanna we własnej sypialni. Tak to sobie zaplanowała... kiedy jeszcze nie znała szczegółów niecierpiącego zwłoki problemu przyjaciółki.

Plakat filmu. „The Harbinger” 2022. One Bad Idea Films

Ciasny horror zainspirowany brutalną rzeczywistością. Mitologia Andy'ego Mittona, lubiącego wymyślać i skutecznie „sprzedawać” (wmawiać, że to oficjalne mity) choćby znajomym mniej i bardziej złożone opowieści o demonach, czarownicach i innych upiorach. Taka rozrywka człowieka, który nie wyrósł z wybujałej wyobraźni. Tym razem „powołał do życia” stworzenie z przerośniętą głową przedrzeźniacza kalifornijskiego (california thrasher) w zwiewanym odzieniu, w domyśle przykrywającym ludzką sylwetkę. Eteryczny intruz żerujący na lockdownach. Rozkręcający swoją zbrodniczą działalność w okresie wzmożonej izolacji; rosnący w siłę w populacyjnym zamknięciu. Do takich wniosków dojdą przyjaciółki ze „Złego omenu”, przy czym decydującą rolę odegra tutaj zwyczajowa konsultacja z ekspertem za kadencji covida. Wcześniej Mavis pogardzi sporządzoną przez Monique jakże wymowną listą ludzi wyspecjalizowanych w zdecydowanie innych dziedzinach – leczenie przez internet – kategorycznie odrzucając naturalne wyjaśnienia swoich kłopotów zdrowotnych. Nadzwyczaj twardy, długi sen, somnambulizm, autoagresja: samookaleczanie śpiącej kobiety. Mavis nie dziwi mocno sceptyczny stosunek Mo do jej opowieści o nadnaturalnym dręczycielu – sama pewnie też by nie uwierzyła, gdyby była na jej miejscu – nie ma tego za złe przyjaciółce, która przecież zaryzykowała własnym zdrowiem, by dotrzymać jej towarzystwa w tym arcytrudnym okresie. Wokół niej pełno ludzi samotnych – na pewno więcej niż przed „reżimem covidowym” - ale Mavis jest w dużo gorzej sytuacji od Monique. Już abstrahując od jej problemów ze snem, w przeciwieństwie do czołowej postaci „Złego omenu” Andy'ego Mittona, kobieta nie ma przy sobie krewnych, ani nawet znajomych. Mieszka sama w starej kamienicy... gdzie powoli zamienia się w lokatorkę ze „Wstrętu” Romana Polańskiego? Cokolwiek dolega Mavis, może wystarczy sama obecność drugiego człowieka, by wyrwać ją ze szponów tego czegoś? Wroga działającego w ukryciu, nie takiego celebryty jak covid. Tematów niewątpliwie mniej popularnych, zagrożeń niemedialnych. Samotni, niepamiętani, wygumkowani. Jakby nigdy się nie urodzili. Istnienia wymazane ze wszystkich banków pamięci. Żywoty usunięte z przepastnej kroniki ludzkości, czy raczej niezapisane. Nic nie zostanie, nawet pojedyncze wspomnienie. Smutne, ale prawdziwe. Odwieczny, nieustający marsz niewidzialnych tłumów. Niegodnych zapamiętania czy po prostu niemożliwych do zapamiętania? A wszystko przez stworzenie znane w bardzo wąskich, wręcz mikroskopijnych kręgach? Siewca zapomnienia co się zowie Harbinger. Potwór, o którym lepiej nie mówić. Nie podawać dalej, prawda panie Krueger? Umowna rzeczywistość miesza się w „Zły omenie” z koszmarami sennymi, które według mnie na skali upiorności są daleko za haniebnymi harcami poparzonego gościa z nożową rękawicą. A na pewno daleko za pierwszym koszmarem z ulicy drzewiastej. To miała być propozycja zarówno dla zwolenników horrorów podskórnych, podwyższonych czy tylko powolnych (slow burn), jak i entuzjastów skocznych opowieści z dreszczykiem – reżyser starał się to wypośrodkować, ale wydaje mi się, że chcąc nie chcąc szerzej uśmiechał się do poszukiwaczy „straszydeł” bazujących głównie na klimacie. Zaszczucie, zamknięcie, ciasnota. Jest i szczypta obskurności, zaklęta choćby w chropowatej teksturze ścian, nie wspominając już o niszczejących, gołych wnętrzach. Jeśli o mnie chodzi najefektywniejszy występ miała drugoplanowa wyśniona postać, która chyba utknęła w krainie marzeń sennych, w drodze z Tej na Tamtą stronę. Mam tutaj na myśli pierwsze wejście, zdaje się, postaci klasycznej – tradycyjny gość w opowieści o duchach i innych zjawiskach nadprzyrodzonych. Tak czy owak, strategia twórców „Złego omenu” przy zacieraniu granicy między jawą a snem (tj. czy to jeszcze jawa, czy już potencjalnie śmiercionośny sen?) raz może zadziałać, ale drugi i trzeci? Odbiorca miał stać w pozycji Monique, a zatem mieć pewność, że protagonistka zasnęła tylko wtedy, kiedy ona ją miała, wydaje mi się jednak, że potrzeba większej pomysłowości, by tak zakręcić dzisiejszą publicznością, żeby przestała odróżniać umowne realia od wizji w objęciach Morfeusza. Miało być nieobliczalnie, klimatycznie i życiowo, ale w swoim podsumowaniu muszę wykreślić to pierwsze. I zastrzec, że „Zły omen” Andy'ego Mittona w moich oczach wybronił się aurą i smutkami dnia codziennego, ale w czysty zachwyt w żadnym razie nie wprawił.

Film lockdownowy Andy'ego Mittona. Minimalistyczna produkcja o niejednej zarazie. Klaustrofobiczna opowieści o koszmarach sennych w koszmarnej rzeczywistości. O potencjalnych zjawiskach nadprzyrodzonych w koronawirusowym piekle. Kameralny horror o „wyśnionym ptaszydle”, popadaniu w zapomnienie i naturalnej potrzebie bliskości, którą coraz trudniej zaspokoić na tym polaryzacji padole. „Zły omen”: małe dziełko człowieka, któremu nigdy nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie, czemu tutaj daje wyraz - że horror to gatunek umoczony w polityce:) Po prostu śmiało uczestniczący w zażartych debatach publicznych. W lepszym, gorszym i, jak moim zdaniem tutaj, przeciętnym stylu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz