Podczas
pandemii COVID-19, mieszkająca z ojcem i bratem Monique dostaje
niepokojącą wiadomość od przyjaciółki Mavis i mimo strachu
przed śmiercionośnym wirusem, decyduje się spędzić u niej kilka
dni. Okazuje się, że koleżanka zmaga się z niezwykle
realistycznymi koszmarami sennymi, często nienaturalnie długo nie
mogąc się obudzić. Mavis wierzy, że jest prześladowana przez
nadnaturalną humanoidalną istotę z głową ptaka, z kolei Monique
uważa, że przyjaciółka powinna poszukać pomocy lekarskiej.
Zmienia zdanie, gdy tajemnicze stworzenie staje się stałym
elementem jej krainy marzeń sennych. Nabiera przekonania, że Mavis
nieświadomie zaraziła ją demoniczną obecnością.
|
Plakat filmu. „The Harbinger” 2022. One Bad Idea Films
|
Latem
2020 roku Andy Mitton, twórca „The Witch in the Window” (2018) i
współtwórca „YellowBrickRoad” (2010), „To nie jest koniec”
(2016) oraz jednego segmentu antologii „Chilling Visions: 5 Senses
of Fear” (2013), znienacka został nawiedzony przez obiecujący
pomysł na film. To było jak pierwotny krzyk rozdzierający nocny
płaszcz ciszy. Następnego dnia zainicjował debatę telefoniczną z
zaufanym producentem i kiedy już szczegółowo omówili wszystkie
plusy i minusy planu Mittona, pomysłowy Andy rozpoczął pracę nad
scenariuszem horroru nastrojowego pt. „The Harbinger” (pol. „Zły
omen”). Z pełną świadomością wchodzenia w „strefę
zagrożenia wybuchem”. Akcja jego opowieści miała rozgrywać się
podczas pandemii SARS-CoV-2 (fikcja miała dogonić rzeczywistość),
a Mitton nie przypominał sobie bardziej polaryzującego tematu.
Podziały zawsze były, ale tak drastyczne? Reżyser, scenarzysta,
montażysta i kompozytor muzyczny „Złego omenu” podejrzewał, że
covid jest najbardziej drażliwym tematem w najnowszej historii
ludzkości. Ale też „językiem uniwersalnym”, rozumianym we
wszystkich zakątkach globu ziemskiego, problemem, który w ten czy
inny sposób, dotknął wszystkich. Rozumiał osoby, które chcą po
prostu uciec od tej sytuacji, zapomnieć o tym szaleństwie, czy jak
kto woli „nowej normalności”, miał jednak nadzieję, że zarazi
swoim katharsis jakiś ułamek publiczności. Efekt przerósł jego
oczekiwania – niskobudżetowe, skromne przedsięwzięcie, które
zostało zauważone i docenione przez krytyków i fanów gatunku. W
sumie film zebrał mieszane recenzje, ale Mitton nawet na to nie
liczył, a przynajmniej nie za pokoleń, które przeżyły pandemię
COVID-19.
„Zły
omen”, drugi samodzielny pełnometrażowy film w reżyserii
Andy'ego Mittona był kręcony w Binghamton i Johnson City - w tym na
terenie The Goodwill Theatre - w stanie Nowy Jork. Na planie ekipa
spędziła czternaście dni, pracując w tak zwanym reżimie
sanitarnym tłumaczonym pandemią SARS-CoV-2. Pierwszy pokaz tego
kameralnego horroru nadnaturalnego/psychologicznego odbył się w
lipcu 2022 roku na Fantasia International Film Festival i bynajmniej
nie było to jedyne święto filmowe, w którym uczestniczyło to
dokonanie twórcy „The Witch in the Window”. Szerszą dystrybucję
(sale kinowe i platformy VOD) otwarto w grudniu 2022, a do Polski
obraz przyleciał w listopadzie 2023, na internetowych skrzydłach
HBO Max. Andy Mitton jest zdania, że horror zawsze był areną
poglądów na przeróżne bieżące wydarzenia, mrocznym studiem, w
którym toczą się dysputy polityczne, za które twórcom nierzadko
obrywa się od ludzi nieinteresujących się polityką (takie
opowieści często są wdzięczniejszą ofertą dla następnych
pokoleń). Prawdą jest jednak, że polityka interesuje się nimi, co
niejednemu obywatelowi uświadomił dopiero zły covid. Bo tak zwana
walka z koronawirusem pod wieloma względami była sprawą stricte
polityczną. Mitton nie ukrywał, że w tej wojnie stał po stronie
nauki i nierzadko złościł się na tych, którzy nie uczestniczyli
we wzajemnym zapewnianiu sobie bezpieczeństwa, nie pozwalał sobie
jednak na komfort traktowania tych drugich jak zaprzysięgłych
wrogów. Wrogów ludzkości. Pandemia jak w soczewce skupiła
słabości człowieka i cywilizacji. Pokazała, że króle są nadzy
– rzekomo silne, żeby nie powiedzieć pancerne (wedle współczesnej
mitologii) systemy okazały się zamkami z piasku, które runęły po
dmuchnięciu wirusa. Mało tego: koszmar większości okazał się
spełnieniem najskrytszych marzeń mniejszości, choćby osobowości
autorytarnych na najwyższych szczeblach władzy i czujnych,
elastycznych (szybkie przebranżowienia) biznesmenów. Areszty domowe
bez wyroków, bez prawa do obrony. Prawo do decydowania o sobie, tak
zwana wolność w wielu krajach demokratycznych wymieniona na
niepewną obietnicę bezpieczeństwa. Przeżyjesz, jak zostaniesz w
domu... O ile nie zaśniesz:) W „Złym omenie” Andy'ego Mittona,
podobnie jak w „Koszmarze z ulicy Wiązów”, kultowej slasherowej
serii zapoczątkowanej przez Wesa Cravena w 1984 roku, śmierć
przychodzi w krainie marzeń sennych. Doskonałe warunki stworzone
przez śmiercionośnego koronawirusa – nader podatny grunt dla
innej choroby, że tak to ujmę, wiatr w żagle dla potencjalnej
istoty nie z tego świata. Coś w rodzaju inkuba/sukkuba (postać
androgyniczna?) odpowiadającego za zarazę niepamięci. Albo
zbiorowa histeria, fobia: rezultat długotrwałego egzystowania w
nieludzkich warunkach. Życia w klatce, w „orwellowskiej nowej
normalności”, bez większej nadziei na powrót „starej
normalności”. Główna bohaterka „Złego omenu”, młoda
kobieta imieniem Monigue (taka sobie kreacja Gabby Beans) – dla
przyjaciół Mo – sumiennie przestrzega „regulaminu covidowego”
w przekonaniu, że to aktualnie najpewniejszy sposób na ochronę
siebie i innych. Na względzie przede wszystkim ma dobro ojca i brata
Lyle'a (przekonujący występ Mylesa Walkera, a to ledwie druga
przygoda aktorska w jego karierze), ale jak mogłaby odmówić pomocy
starej przyjaciółce? Tym bardziej, że istnieje sposób na
zminimalizowanie ryzyka dla jej krewnych. Spędzi parę dni u Mavis
(przeciętna kreacja Emily Davis), a potem przepisowe dwa tygodnie w
odosobnieniu – kwarantanna we własnej sypialni. Tak to sobie
zaplanowała... kiedy jeszcze nie znała szczegółów niecierpiącego
zwłoki problemu przyjaciółki.
|
Plakat filmu. „The Harbinger” 2022. One Bad Idea Films |
Ciasny
horror zainspirowany brutalną rzeczywistością. Mitologia Andy'ego
Mittona, lubiącego wymyślać i skutecznie „sprzedawać”
(wmawiać, że to oficjalne mity) choćby znajomym mniej i bardziej
złożone opowieści o demonach, czarownicach i innych upiorach. Taka
rozrywka człowieka, który nie wyrósł z wybujałej wyobraźni. Tym
razem „powołał do życia” stworzenie z przerośniętą głową
przedrzeźniacza kalifornijskiego (california thrasher) w zwiewanym
odzieniu, w domyśle przykrywającym ludzką sylwetkę. Eteryczny
intruz żerujący na lockdownach. Rozkręcający swoją zbrodniczą
działalność w okresie wzmożonej izolacji; rosnący w siłę w
populacyjnym zamknięciu. Do takich wniosków dojdą przyjaciółki
ze „Złego omenu”, przy czym decydującą rolę odegra tutaj
zwyczajowa konsultacja z ekspertem za kadencji covida. Wcześniej
Mavis pogardzi sporządzoną przez Monique jakże wymowną listą
ludzi wyspecjalizowanych w zdecydowanie innych dziedzinach –
leczenie przez internet – kategorycznie odrzucając naturalne
wyjaśnienia swoich kłopotów zdrowotnych. Nadzwyczaj twardy, długi
sen, somnambulizm, autoagresja: samookaleczanie śpiącej kobiety.
Mavis nie dziwi mocno sceptyczny stosunek Mo do jej opowieści o
nadnaturalnym dręczycielu – sama pewnie też by nie uwierzyła,
gdyby była na jej miejscu – nie ma tego za złe przyjaciółce,
która przecież zaryzykowała własnym zdrowiem, by dotrzymać jej
towarzystwa w tym arcytrudnym okresie. Wokół niej pełno ludzi
samotnych – na pewno więcej niż przed „reżimem covidowym” -
ale Mavis jest w dużo gorzej sytuacji od Monique. Już abstrahując
od jej problemów ze snem, w przeciwieństwie do czołowej postaci
„Złego omenu” Andy'ego Mittona, kobieta nie ma przy sobie
krewnych, ani nawet znajomych. Mieszka sama w starej kamienicy...
gdzie powoli zamienia się w lokatorkę ze „Wstrętu” Romana
Polańskiego? Cokolwiek dolega Mavis, może wystarczy sama obecność
drugiego człowieka, by wyrwać ją ze szponów tego czegoś? Wroga
działającego w ukryciu, nie takiego celebryty jak covid. Tematów
niewątpliwie mniej popularnych, zagrożeń niemedialnych. Samotni,
niepamiętani, wygumkowani. Jakby nigdy się nie urodzili. Istnienia
wymazane ze wszystkich banków pamięci. Żywoty usunięte z
przepastnej kroniki ludzkości, czy raczej niezapisane. Nic nie
zostanie, nawet pojedyncze wspomnienie. Smutne, ale prawdziwe.
Odwieczny, nieustający marsz niewidzialnych tłumów. Niegodnych
zapamiętania czy po prostu niemożliwych do zapamiętania? A
wszystko przez stworzenie znane w bardzo wąskich, wręcz
mikroskopijnych kręgach? Siewca zapomnienia co się zowie Harbinger.
Potwór, o którym lepiej nie mówić. Nie podawać dalej, prawda
panie Krueger? Umowna rzeczywistość miesza się w „Zły omenie”
z koszmarami sennymi, które według mnie na skali upiorności są
daleko za haniebnymi harcami poparzonego gościa z nożową rękawicą.
A na pewno daleko za pierwszym koszmarem z ulicy drzewiastej. To
miała być propozycja zarówno dla zwolenników horrorów
podskórnych, podwyższonych czy tylko powolnych (slow burn),
jak i entuzjastów skocznych opowieści z dreszczykiem – reżyser
starał się to wypośrodkować, ale wydaje mi się, że chcąc nie
chcąc szerzej uśmiechał się do poszukiwaczy „straszydeł”
bazujących głównie na klimacie. Zaszczucie, zamknięcie, ciasnota.
Jest i szczypta obskurności, zaklęta choćby w chropowatej
teksturze ścian, nie wspominając już o niszczejących, gołych
wnętrzach. Jeśli o mnie chodzi najefektywniejszy występ miała
drugoplanowa wyśniona postać, która chyba utknęła w krainie
marzeń sennych, w drodze z Tej na Tamtą stronę. Mam tutaj na myśli
pierwsze wejście, zdaje się, postaci klasycznej – tradycyjny gość
w opowieści o duchach i innych zjawiskach nadprzyrodzonych. Tak czy
owak, strategia twórców „Złego omenu” przy zacieraniu granicy
między jawą a snem (tj. czy to jeszcze jawa, czy już potencjalnie
śmiercionośny sen?) raz może zadziałać, ale drugi i trzeci?
Odbiorca miał stać w pozycji Monique, a zatem mieć pewność, że
protagonistka zasnęła tylko wtedy, kiedy ona ją miała, wydaje mi
się jednak, że potrzeba większej pomysłowości, by tak zakręcić
dzisiejszą publicznością, żeby przestała odróżniać umowne
realia od wizji w objęciach Morfeusza. Miało być nieobliczalnie,
klimatycznie i życiowo, ale w swoim podsumowaniu muszę wykreślić
to pierwsze. I zastrzec, że „Zły omen” Andy'ego Mittona w moich
oczach wybronił się aurą i smutkami dnia codziennego, ale w czysty
zachwyt w żadnym razie nie wprawił.
Film
lockdownowy Andy'ego Mittona. Minimalistyczna produkcja o niejednej
zarazie. Klaustrofobiczna opowieści o koszmarach sennych w
koszmarnej rzeczywistości. O potencjalnych zjawiskach
nadprzyrodzonych w koronawirusowym piekle. Kameralny horror o
„wyśnionym ptaszydle”, popadaniu w zapomnienie i naturalnej
potrzebie bliskości, którą coraz trudniej zaspokoić na tym
polaryzacji padole. „Zły omen”: małe dziełko człowieka,
któremu nigdy nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie, czemu tutaj
daje wyraz - że horror to gatunek umoczony w polityce:) Po prostu
śmiało uczestniczący w zażartych debatach publicznych. W lepszym,
gorszym i, jak moim zdaniem tutaj, przeciętnym stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz