Etolog, Marco Contrada, obserwuje faunę w lasach Friuli. Pracę ułatwiają mu
kamery rozmieszczone w jego otoczeniu i nieustannie rejestrujące zachowanie
zwierząt. Kiedy Marco zaczyna odnajdywać okaleczone ciała ssaków jest
przekonany, że w pobliżu grasuje jakiś wyjątkowo agresywny drapieżnik. Jednak
po jakimś czasie dzięki kamerom odkrywa, że las jest nawiedzony.
Czasy świetności włoskiego kina grozy, podobnie jak amerykańskiego,
przypadały na lata 70-te i 80-te. Włosi wiedli prym głównie w krwawym, acz
również mocno nastrojowym gore, do którego
obecnie jakoś nie chcą powrócić. W XXI wieku częściej odwołują się do estetyki ghost stories, w większości przypadków z
miernym skutkiem. „Oltre il guado” Lorenzo Bianchini, którego jest również
współscenarzystą, obok Micheli Bianchini jest dosyć nietypową opowieścią o
duchach, a bo skutecznie odcinającą się od konstrukcji Amerykanów. Jednakże
oryginalna narracja nie zawsze oznacza sukces, co horror Bianchini’ego dobitnie
udowadnia.
Długie wstępy w kinie grozy, w trakcie których praktycznie nic ciekawego
się nie dzieje to już norma, dlatego też zawsze zastanawiało mnie, dlaczego
twórcy, którzy nie mają pomysłu na półtoragodzinny seans zwyczajnie go nie
skrócą. Pierwszą godzinę „Oltre il guado” Bianchini poświęcił na budowanie
mrocznej jesiennej atmosfery w pięknej leśnej scenerii, która oprócz
zachwycających widoczków oferowała również poczucie alienacji głównego
bohatera. Ale nie tylko warstwa wizualna zachwyca. Ścieżka dźwiękowa jest
równie dobra, jeśli nie lepsza – spokojne, melancholijne tony i przeciągłe
zawodzenie wokalistki wręcz hipnotyzują, tym samym znacznie potęgując i tak już
mroczny klimat filmu. Początkowo nastrój naprawdę robił wrażenie, tym bardziej,
że Bianchini zatrudnił utalentowanych operatorów i montażystów. Towarzysząca
Marco kamera podczas wędrówek po lesie wydobywała maksimum uroku i
złowróżbności z miejsca akcji, a fantazyjne kąty jej nachylenia wzbogacały obraz
silnym nasyceniem kolorów. Tak w budowaniu atmosfery Bianchini się wykazał, ale
choć klimat jest bardzo ważną częścią składową horrorów fabuła również ogrywa
kluczową rolę. A tej praktycznie nie ma wcale.
Mój zachwyt realizacją i nastrojem wyparował po niecałej półgodzinie, która
ograniczała się jedynie do samotnych wędrówek Marco po lesie, wpatrywaniu się w
kamery, rejestrujące tutejszą faunę i nagrywaniu swoich obserwacji przez
dyktafon. Choć odtwórca tej roli, Marco Marchese, spisał się całkiem znośnie (a
bo przez wzgląd na oszczędne dialogi nie miał zbyt trudnego zadania)
podejrzewam, że pierwsza godzina filmu upłynęłaby ciekawiej, gdyby ktoś mu
towarzyszył. Wówczas oprócz skupienia na klimacie mogłabym przynajmniej
zabawiać się przysłuchiwaniem ich rozmowom. A tak widziałam głównie milczącego
gościa, który podczas swojej obserwacji zwierząt od czasu do czasu napotykał
ich okaleczone truchła. To musiało w końcu zacząć nużyć i w moim przypadku
senność zaczęła pojawiać się jeszcze przed upływem trzydziestu minut. Ten
letarg przerwało ujęcie dwóch przemykających między drzewami dziewczynek odzianych
w biel, zarejestrowanych kamerą Marcusa. Ten moment, co prawda prosił się o
nagłe zbliżenie zjawy, ale Bianchini zauważalnie unikał jakichkolwiek jump scenek. Jego awersja do typowo
amerykańskiego zaskakiwania widzów nagle wyskakującymi skądś upiorami jest
godna pochwały, aczkolwiek o wiele lepiej by z tego wybrnął, gdyby chociaż
spróbował wzbudzić w widzach czysty strach. Niestety, nawet w dynamicznych ostatnich
kilkunastu minutach, podczas których bardzo się pilnował, ażeby nie pogłośnić
muzyki, która spełniłaby rolę typowej jump
scenki, nie wykorzystał okazji do większej dosłowności. Duchy dziewczynek widać
jedynie w przelocie, ale to wystarczyło, ażeby wywołać we mnie wrażenie, że
Bianchini zaprzepaścił dobrą robotę speców od efektów specjalnych, bo ich
zniekształcone, bladolice oblicza mogłyby przerazić, gdyby tylko oko kamery
kierowało się na nie częściej.
Mam niemały dylemat z „Oltre il guado”. Z jednej strony to prawdziwy popis
realizacji, montażu, ścieżki dźwiękowej i widzianej jedynie w migawkach
charakteryzacji duchów, ale z drugiej wielka porażka fabularna, przez którą nie
można oprzeć się znużeniu. Oczywiście, chwali się, że Bianchini odżegnywał się
od amerykańskich standardów współczesnego straszenia w nurcie ghost story, ale poza tą awersją nie
zaoferował nic, co mogłoby na dłużej osiąść w pamięci widzów. Ot, taki horror
nastrojowy w wersji lajt, który przez większą część seansu zwyczajnie nudzi,
ale też wyróżnia się sprawną realizacją. Jeśli komuś nie zależy na ciekawej
fabule to może oczywiście zaryzykować seans, choćby dla tego mrocznego klimatu
wyczuwalnego przez cały czas trwania filmu. A pozostałym stanowczo odradzam, bo
istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie wytrzymają tej monotonii.
Jestem okropnie teraz rozdarta, bo z jednej storny szalenie zacheca mnie ten klimat, bo uwielbiam klimatyczne horrory. No, ale ta monotonia? Nienawidzę tego. Muszę się porządnie zastanowić.
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji jak już tu jestem to chciałabym Cię prosić o recenzje filmu pt."Annabelle", na który dzisiaj się wybierasz. Twoja recenzja będzie moją pierwsza przeczytaną recenzją tego filmu :)
Jasne, że podzielę się wrażeniami. Recenzja "Annabelle" będzie jutro;)
Usuń