Adam postanawia zorganizować swojej dziewczynie, malarce Jill, wernisaż w
opuszczonym szpitalu. Kiedy przyjeżdżają skontrolować budynek od zewnątrz i
zostają zaskoczeni przez policjanta, Jill upiera się na eksplorację pomieszczeń.
W mrocznych, brudnych wnętrzach szpitala Adam wpada na pomysł uwiecznienia na
taśmie ich seksualnych ekscesów. Owe igraszki zwracają uwagę tajemniczych bytów
gnieżdżących się w murach budynku. Sprawa tym bardziej się komplikuje z chwilą
pojawienia się przyjaciół Jill, Bobby’ego i Ellie, którzy wbrew ostrzeżeniom
pełnego złych przeczuć Adama upierają się obejrzeć szpital od wewnątrz.
Najnowszy horror twórcy mojego ukochanego „Candymana”, Bernarda Rose’a,
utrzymany w estetyce found footage i odwołujący
się do znanego motywu nawiedzonego opuszczonego szpitala. „Sx-tape” miał swoją
premierę na BFI London Film Festival w październiku 2013 roku, ale szersze
grono odbiorców mogło zapoznać się z nim dopiero w lutym tego roku, kiedy to zaczęto
rozpowszechniać go na rynku DVD. Krytycy
praktycznie „nie pozostawili suchej nitki” na najnowszej produkcji Rose’a, a
amerykańscy widzowie ochoczo im wtórowali. Najczęściej zarzuca się mu brak
oryginalności, z czym nie sposób się nie zgodzić, ale też nie można zakładać,
że Rose celował w gusta poszukiwaczy daleko idącej innowacyjności. W moim mniemaniu
próbował sprostać oczekiwaniom wielbicieli scenografii opuszczonych szpitali i
modnemu ostatnimi czasy „kręcenia z ręki”. Jeśli przyjąć, że „SX-tape” nie
pretenduje do czegoś głębszego, czy choćby odrobinę wyłamującego się z ram
konwencji horrorów z nurtu ghost stories można
się całkiem dobrze bawić w trakcie seansu.
Horrorów, których akcja rozgrywa się w opuszczonych szpitalach jest całkiem
sporo, dlatego też każdy potencjalny widz „Sx-tape” powinien bez trudu
odgadnąć, czego też może się po nim spodziewać. Jeśli jest wielbicielem tego
motywu to zapewne szybko odnajdzie się w historii zaproponowanej przez
scenarzystę, Erica Reese’a. Natomiast jeśli poszukuje czegoś nowego w kinie
grozy najlepiej byłoby, gdyby trzymał się od tej produkcji z daleka. Tak się
składa, że ja uwielbiam opuszczone szpitale w ghost stories, ale za to mam awersję do found footage. Początkowo, zanim jeszcze główni bohaterowie filmu,
Adam i Jill, przekroczyli próg nawiedzonego budynku chaotyczna praca kamery, jak
zawsze w tej estetyce mocno mnie irytowała. Pewnie główną przyczyną tego była
niemożność skoncentrowania się na czymś innym. Mimo, że to Adam jest głównym bohaterem
filmu, aż do końcówki go nie widzimy, a bo stoi za kamerą, która przez
większość czasu skupia się tylko i wyłącznie na jego dziewczynie Jill. Manieryczna
aktorka, której przypadła w udziale ta rola, Caitlyn Folley, chwilami uniemożliwiała
mi należyte skupienie na jej postaci. Choć narwana, tryskająca humorem Jill
była całkiem miłą odskocznią od typowych w kinie grozy bohaterek amatorska
kreacja Folley zaprzepaściła spory potencjał tkwiący w jej charakterologii. A
więc pozostawało mi jedynie sympatyzować z niewidocznym, acz słyszalnym Adamem,
filmującym swoją dziewczynę.
Kiedy już przebrnie się przez nudnawy początek, którego najczęstszym
motywem wydaje się być seks głównych bohaterów przychodzi pora na właściwą
akcję filmu. Adam i Jill przekraczają próg opuszczonego szpitala, w którym
przed laty kobiety dokonywały aborcji, wydawały na świat niechciane dzieci,
które następnie komuś oddawano i jak wynika z dalszego rozwoju fabuły leczyły
się psychiatrycznie. Praca kamery momentalnie przestaje irytować, żeby wręcz pomagać
w budowaniu klaustrofobicznego klimatu. Brudne wnętrza, pełne zepsutych
sprzętów medycznych, zabite deskami okna i skąpane w mroku korytarze wespół z
rozproszonymi zdjęciami Adama robią naprawdę spore wrażenie. Wiem, że większość
widzów nie była zadowolona z seansu, ale mnie z miejsca urzekła ta mroczna,
klaustrofobiczna atmosfera, towarzysząca naszym bohaterom przez cały pobyt w
opuszczonym budynku. Po krótkiej eksploracji terenu, w trakcie której Adam
przez tajemnicze hałasy rozlegające się w oddali coraz bardziej zniechęca się
do dalszego zwiedzania obiektu, Jill proponuje mu stosunek na łóżku szpitalnym,
po uprzednim skrępowaniu jej. Chłopak ochoczo przystaje na ten pomysł, ale kiedy
już unieruchamia dziewczynę postanawia zostawić ją samą na kilka minut w
towarzystwie rejestrującej wszystko kamery. Kiedy Adam wychodzi ma miejsce moim
zdaniem najlepszy moment w filmie. Widzimy powoli zbliżającą się do drzwi zjawę
w koszuli nocnej, która raptem nagle wyrasta przed obiektywem przy
akompaniamencie mocnej muzyki. Następnie Adam wraca do oszołomionej Jill, która
w trakcie stosunku z nim zaczyna obficie krwawić z nosa i pragnie jak najszybciej
opuścić to miejsce. Zaznajomiony z kinem grozy widz z miejsca zauważy, że od
chwili pojawienia się ducha w pokoju, w którym przebywała skrępowana Jill, jej
zachowanie uległo drastycznej zmianie. Po przyjeździe jej przyjaciół, Bobby’ego
i Ellie nie jest już tą samą tryskającą humorem dziewczyną, a raczej zimną
manipulantką, której sprawia przyjemność dokuczanie Adamowi. Idąc tym tropem
nietrudno domyślić się późniejszego rozwoju wydarzeń, a więc „Sx-tape” sporo
traci na przewidywalności, ale należy oddać Rose’owi sprawiedliwość, że druga
połowa filmu wciąga o wiele szybszą akcją i zaskakuje kilkoma nieprzewidywalnymi
jump scenkami. Weźmy na przykład
pojawienie się kolejnego ducha na korytarzu. Kiedy Adam zbliża się do niego z
kamerą, obraz się zamazuje i prześwietla przy akompaniamencie szarpiących nerwy
dźwięków, po czym światło nagle gaśnie. Moim zdaniem Rose całkiem zgrabnie
wykorzystał tutaj możliwości, jakie daje „kręcenie z ręki”, ale jeszcze
bardziej przyłożył się w końcówce, kiedy to największym zagrożeniem stał się
opętany człowiek.
Choć „Sx-tape” nie aspirował do niczego nadzwyczaj przerażającego, czy
innowacyjnego przez większą część seansu oglądało mi się go całkiem znośnie. Chwilami
nawet byłam pod wrażeniem zaskakujących jump
scenek i klaustrofobicznego klimatu. Szkoda tylko, że tych pierwszych było
tak niewiele i że Rose przekombinował ostatnim ujęciem seksu oralnego (z
zamazanym penisem, a bo współcześni amerykańscy twórcy zrobili się strasznie
pruderyjni), które to nijak nie pasuje mi do wcześniejszych wydarzeń,
szczególnie prologu. Celem tej wstawki było chyba tylko szokowanie (zresztą
nieudane, a bo nieudolnie zrealizowane), bez poszanowania jakiejkolwiek logiki.
W ogólnym rozrachunku „Sx-tape” w miarę przypadł mi do gustu. Oczywiście
pierwsza połowa seansu, pozbawiona scen stricte horrorowych na rzecz częstych
stosunków seksualnych odrobię nużyła, ale z czasem klimat mocno zgęstniał, a i jump scenki, choć ilościowo oszczędne
były idealnie zrealizowane. Moim zdaniem film nie zasługuje na aż tak
niepochlebne opinie widzów, bo brak oryginalności nie jest najważniejszym
wyznacznikiem jakości tego gatunku. Dlatego też polecam wielbicielom konwencjonalnych
ghost stories rozgrywających się w
opuszczonych szpitalach w estetyce found
footage, ale z uprzednim zastrzeżeniem, że mój w miarę pozytywny odbiór tej
produkcji plasuje się w zdecydowanej mniejszości.
No, przyznam, że nawet chętnie bym obejrzała.
OdpowiedzUsuńChętnie obejrzę. Lubię akcje, które są osadzone w starych budynkach, a tym bardziej w starych szpitalach.
OdpowiedzUsuń