środa, 1 października 2014

„Sx-tape” (2013)


Adam postanawia zorganizować swojej dziewczynie, malarce Jill, wernisaż w opuszczonym szpitalu. Kiedy przyjeżdżają skontrolować budynek od zewnątrz i zostają zaskoczeni przez policjanta, Jill upiera się na eksplorację pomieszczeń. W mrocznych, brudnych wnętrzach szpitala Adam wpada na pomysł uwiecznienia na taśmie ich seksualnych ekscesów. Owe igraszki zwracają uwagę tajemniczych bytów gnieżdżących się w murach budynku. Sprawa tym bardziej się komplikuje z chwilą pojawienia się przyjaciół Jill, Bobby’ego i Ellie, którzy wbrew ostrzeżeniom pełnego złych przeczuć Adama upierają się obejrzeć szpital od wewnątrz.

Najnowszy horror twórcy mojego ukochanego „Candymana”, Bernarda Rose’a, utrzymany w estetyce found footage i odwołujący się do znanego motywu nawiedzonego opuszczonego szpitala. „Sx-tape” miał swoją premierę na BFI London Film Festival w październiku 2013 roku, ale szersze grono odbiorców mogło zapoznać się z nim dopiero w lutym tego roku, kiedy to zaczęto rozpowszechniać go na rynku DVD.  Krytycy praktycznie „nie pozostawili suchej nitki” na najnowszej produkcji Rose’a, a amerykańscy widzowie ochoczo im wtórowali. Najczęściej zarzuca się mu brak oryginalności, z czym nie sposób się nie zgodzić, ale też nie można zakładać, że Rose celował w gusta poszukiwaczy daleko idącej innowacyjności. W moim mniemaniu próbował sprostać oczekiwaniom wielbicieli scenografii opuszczonych szpitali i modnemu ostatnimi czasy „kręcenia z ręki”. Jeśli przyjąć, że „SX-tape” nie pretenduje do czegoś głębszego, czy choćby odrobinę wyłamującego się z ram konwencji horrorów z nurtu ghost stories można się całkiem dobrze bawić w trakcie seansu.

Horrorów, których akcja rozgrywa się w opuszczonych szpitalach jest całkiem sporo, dlatego też każdy potencjalny widz „Sx-tape” powinien bez trudu odgadnąć, czego też może się po nim spodziewać. Jeśli jest wielbicielem tego motywu to zapewne szybko odnajdzie się w historii zaproponowanej przez scenarzystę, Erica Reese’a. Natomiast jeśli poszukuje czegoś nowego w kinie grozy najlepiej byłoby, gdyby trzymał się od tej produkcji z daleka. Tak się składa, że ja uwielbiam opuszczone szpitale w ghost stories, ale za to mam awersję do found footage. Początkowo, zanim jeszcze główni bohaterowie filmu, Adam i Jill, przekroczyli próg nawiedzonego budynku chaotyczna praca kamery, jak zawsze w tej estetyce mocno mnie irytowała. Pewnie główną przyczyną tego była niemożność skoncentrowania się na czymś innym. Mimo, że to Adam jest głównym bohaterem filmu, aż do końcówki go nie widzimy, a bo stoi za kamerą, która przez większość czasu skupia się tylko i wyłącznie na jego dziewczynie Jill. Manieryczna aktorka, której przypadła w udziale ta rola, Caitlyn Folley, chwilami uniemożliwiała mi należyte skupienie na jej postaci. Choć narwana, tryskająca humorem Jill była całkiem miłą odskocznią od typowych w kinie grozy bohaterek amatorska kreacja Folley zaprzepaściła spory potencjał tkwiący w jej charakterologii. A więc pozostawało mi jedynie sympatyzować z niewidocznym, acz słyszalnym Adamem, filmującym swoją dziewczynę.

Kiedy już przebrnie się przez nudnawy początek, którego najczęstszym motywem wydaje się być seks głównych bohaterów przychodzi pora na właściwą akcję filmu. Adam i Jill przekraczają próg opuszczonego szpitala, w którym przed laty kobiety dokonywały aborcji, wydawały na świat niechciane dzieci, które następnie komuś oddawano i jak wynika z dalszego rozwoju fabuły leczyły się psychiatrycznie. Praca kamery momentalnie przestaje irytować, żeby wręcz pomagać w budowaniu klaustrofobicznego klimatu. Brudne wnętrza, pełne zepsutych sprzętów medycznych, zabite deskami okna i skąpane w mroku korytarze wespół z rozproszonymi zdjęciami Adama robią naprawdę spore wrażenie. Wiem, że większość widzów nie była zadowolona z seansu, ale mnie z miejsca urzekła ta mroczna, klaustrofobiczna atmosfera, towarzysząca naszym bohaterom przez cały pobyt w opuszczonym budynku. Po krótkiej eksploracji terenu, w trakcie której Adam przez tajemnicze hałasy rozlegające się w oddali coraz bardziej zniechęca się do dalszego zwiedzania obiektu, Jill proponuje mu stosunek na łóżku szpitalnym, po uprzednim skrępowaniu jej. Chłopak ochoczo przystaje na ten pomysł, ale kiedy już unieruchamia dziewczynę postanawia zostawić ją samą na kilka minut w towarzystwie rejestrującej wszystko kamery. Kiedy Adam wychodzi ma miejsce moim zdaniem najlepszy moment w filmie. Widzimy powoli zbliżającą się do drzwi zjawę w koszuli nocnej, która raptem nagle wyrasta przed obiektywem przy akompaniamencie mocnej muzyki. Następnie Adam wraca do oszołomionej Jill, która w trakcie stosunku z nim zaczyna obficie krwawić z nosa i pragnie jak najszybciej opuścić to miejsce. Zaznajomiony z kinem grozy widz z miejsca zauważy, że od chwili pojawienia się ducha w pokoju, w którym przebywała skrępowana Jill, jej zachowanie uległo drastycznej zmianie. Po przyjeździe jej przyjaciół, Bobby’ego i Ellie nie jest już tą samą tryskającą humorem dziewczyną, a raczej zimną manipulantką, której sprawia przyjemność dokuczanie Adamowi. Idąc tym tropem nietrudno domyślić się późniejszego rozwoju wydarzeń, a więc „Sx-tape” sporo traci na przewidywalności, ale należy oddać Rose’owi sprawiedliwość, że druga połowa filmu wciąga o wiele szybszą akcją i zaskakuje kilkoma nieprzewidywalnymi jump scenkami. Weźmy na przykład pojawienie się kolejnego ducha na korytarzu. Kiedy Adam zbliża się do niego z kamerą, obraz się zamazuje i prześwietla przy akompaniamencie szarpiących nerwy dźwięków, po czym światło nagle gaśnie. Moim zdaniem Rose całkiem zgrabnie wykorzystał tutaj możliwości, jakie daje „kręcenie z ręki”, ale jeszcze bardziej przyłożył się w końcówce, kiedy to największym zagrożeniem stał się opętany człowiek.

Choć „Sx-tape” nie aspirował do niczego nadzwyczaj przerażającego, czy innowacyjnego przez większą część seansu oglądało mi się go całkiem znośnie. Chwilami nawet byłam pod wrażeniem zaskakujących jump scenek i klaustrofobicznego klimatu. Szkoda tylko, że tych pierwszych było tak niewiele i że Rose przekombinował ostatnim ujęciem seksu oralnego (z zamazanym penisem, a bo współcześni amerykańscy twórcy zrobili się strasznie pruderyjni), które to nijak nie pasuje mi do wcześniejszych wydarzeń, szczególnie prologu. Celem tej wstawki było chyba tylko szokowanie (zresztą nieudane, a bo nieudolnie zrealizowane), bez poszanowania jakiejkolwiek logiki.

W ogólnym rozrachunku „Sx-tape” w miarę przypadł mi do gustu. Oczywiście pierwsza połowa seansu, pozbawiona scen stricte horrorowych na rzecz częstych stosunków seksualnych odrobię nużyła, ale z czasem klimat mocno zgęstniał, a i jump scenki, choć ilościowo oszczędne były idealnie zrealizowane. Moim zdaniem film nie zasługuje na aż tak niepochlebne opinie widzów, bo brak oryginalności nie jest najważniejszym wyznacznikiem jakości tego gatunku. Dlatego też polecam wielbicielom konwencjonalnych ghost stories rozgrywających się w opuszczonych szpitalach w estetyce found footage, ale z uprzednim zastrzeżeniem, że mój w miarę pozytywny odbiór tej produkcji plasuje się w zdecydowanej mniejszości.

2 komentarze:

  1. No, przyznam, że nawet chętnie bym obejrzała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie obejrzę. Lubię akcje, które są osadzone w starych budynkach, a tym bardziej w starych szpitalach.

    OdpowiedzUsuń