W ramach projektu The Search for Extraterrestrial Intelligence (SETI)
naukowcy przechwytują informację od pozaziemskiej inteligencji z opisem
sekwencji DNA obcego organizmu i sposobu połączenia jej z ludzką. Działający z
ramienia rządu Stanów Zjednoczonych uczeni podejmują się tego przedsięwzięcia i
niedługo potem na świat przychodzi Sil, hybryda człowieka i Obcego, która już w
okresie dziecięcym okazuje się tak niebezpieczna, że stwórcy decydują się ją
wyeliminować. Jednak Sil udaje się zbiec i krótko potem przepoczwarzyć w
dorosłą kobietę, kierowaną potrzebą rozmnażania się. W ślad za nią ruszają
kierownik zespołu odpowiedzialnego za powołanie do życia Sil, Xavier Fitch, antropolog
doktor Stephen Arden, biolog molekularny doktor Laura Baker, empata Dan
Smithson i płatny zabójca działający z ramienia rządu Preston Lennox. Ich
zadaniem jest odnaleźć i zniszczyć Sil, najlepiej jeszcze zanim się rozmnoży,
gdyż mogłoby to mieć katastrofalne skutki dla ludzkości.
W 1987 roku Dennis Feldman napisał scenariusz kryminału, którego w
późniejszych latach przez wzgląd na brak zainteresowania studiów filmowych
znacząco zmodyfikował, dostosowując opowieść do ram horroru science fiction.
Reżyserii podjął się Roger Donaldson, a szacowany budżet na realizację produkcji
wyniósł aż trzydzieści pięć milionów dolarów, z czego pokaźny procent pochłonęły
efekty specjalne, za które współodpowiedzialny był Hans Rudolf Giger – znany ze
swojego nieocenionego wkładu w sequele „Obcego”, a w „Gatunku” odpowiadający za
projekt nieziemskiej formy Sil. Giger przyczynił się również do kolejnych zmian
w scenariuszu, sugerując Feldmanowi, że fabuła nazbyt przypomina „Obcego”, co
przekonało go do poczynienia kolejnych modyfikacji. Szacuje się, że gatunek
zarobił przeszło 110 milionów dolarów i był nominowany między innymi do Saturna
w trzech kategoriach, co było o tyle zaskakujące, że zbierał wiele negatywnych
opinii krytyków. Komercyjny sukces jednak przeważył nad niepochlebnymi
recenzjami, skłaniając innych twórców do dokręcania sequeli, jak dotąd trzech,
tworzenia komiksów inspirowanych filmem i przyczyniając się do powstania powieści
autorstwa Ivonne Navarro. Wydaje się więc, że „Gatunek” znalazł swoje miejsce w
popkulturze, chociaż przesadą byłoby twierdzenie, że zaskarbił sobie
zatrważająco wielką liczbę oddanych fanów.
W moim pojęciu „Gatunek” zawsze był jednym ze sztandarowych reprezentantów
horrorów science fiction końcówki XX wieku, pomimo pokaźnego budżetu nade
wszystko propagującego modę na praktyczne efekty specjalne, choć ze wspomaganiem
komputera, najsilniej akcentowanym w ujęciach obrazujących osobliwe koszmary
senne Sil i oczywiście pod koniec seansu. Częściej jednak raczy się widzów
naprawdę realistycznymi scenami mordów z wykorzystaniem rekwizytów i
zadziwiającymi anatomicznymi właściwościami hybrydy. We właściwą fabułę „Gatunku”
wprowadza widzów wstrząsająca scena próby zagazowania małej dziewczynki,
uwięzionej w przezroczystej klitce usytuowanej w ośrodku rządowym. Widzimy
panikującą osóbkę, usiłującą wydostać się ze śmiercionośnej pułapki i łzę
spływającą po twarzy przyglądającemu się temu wydarzeniu kierownika projektu. Ostatecznie
dziewczynka ucieka, ale jeszcze przed wizualizacją jej prawdziwego oblicza zapewne
każdy odbiorca będzie sobie zdawał sprawę, że nie wróży to dobrze dla
ludzkości. Wszak akcja uparcie porusza się w ramach popularnej w science
fiction konwencji mówiącej o zagrożeniach, jakie stwarza kontakt z pozaziemską
cywilizacją. Właśnie kontakt, nie zdecydowany atak, bo Feldman odstąpił od
starej, dobrej inwazji na rzecz realizacji projektu podesłanego przez obce byty
przez mieszkańców Ziemi – jak w powieści Carla Sagana pt. „Kontakt”. Szybko
okazuje się, że nadgorliwość naukowców działających na zlecenie rządu Stanów
Zjednoczonych cechowała się lekkomyślnością i naiwnością, że dali się zwieść fortelowi
pozaziemskiej inteligencji, tym samym zsyłając śmiertelne niebezpieczeństwo na
swoją własną rasę. Głównym burzycielem, czyli postacią charakterystyczną dla horroru
science fiction, jest Xavier Fitch, kierownik projektu, na skutek którego
powołano do życia pół człowieka, pół Obcego. Jednak nie wpisuje się on w poczet
zafiksowanych na punkcie niebezpiecznych idei, szalonych naukowców tak często
pojawiających się w tym gatunku filmowym – nie próbuje za wszelką cenę utrzymać
przy życiu koszmarnego efektu swojej pracy tylko wręcz przeciwnie zniszczyć go
dla dobra ludzkości. Wszak Sil, doskonale wykreowana przez debiutującą wówczas
Natashę Henstridge kieruje się instynktem, nie emocjami, w swojej podróży eliminując
każdego, kto w jej mniemaniu stwarza dla niej zagrożenie, również partnerów, z
którymi postępuje niczym modliszka oraz co ważniejsze dąży do prokreacji, co
również jest wynikiem podszeptów instynktu, nakazującego jej przedłużanie
własnego gatunku. Morderczego, wrogo nastawionego do ludzkości, a i owszem,
dlatego też Xavier formuje zespół, który wypowiada jej wojnę, ale scenarzysta
nie omieszkał wtłoczyć w akcję kilku kwestii sugerujących, że podział na tych
dobrych i tą złą nie jest tak klarowny, jak mogłoby się wydawać na pierwszy
rzut oka. Biolog molekularna należąca do zespołu ścigającego Sil w pewnym
momencie stwierdza, że przesłano nam sekwencję DNA obcego organizmu, gdyż
zapewne uznano nas za galaktyczne chwasty, a płatny morderca na usługach rządu
w odpowiedzi pyta, czy oznacza to, że my jesteśmy zarazą, a Sil lekiem – z przekąsem,
dowcipnie, ale trudno nie dopatrzeć się w tym stwierdzeniu ziaren prawdy.
Moralizatorskie aspekty scenariusza uwidaczniają się również w podsumowującej
film wypowiedzi zapytującej widzów, kto tak naprawdę okazał się większym drapieżnikiem:
człowiek, czy hybryda? Na to pytanie oczywiście każdy widz musi sam udzielić
sobie odpowiedzi, ale wydaje mi się, że Feldman bardziej skłaniał się ku
demonizowaniu ludzkości.
Za zdjęcia do „Gatunku” odpowiadał Polak, Andrzej Bartkowiak, i moim
zdaniem wyniki jego pracy okazały się jedną z najsilniejszych części składowych
filmu. Tak typowa dla horrorów science fiction z ostatnich dekad XX wieku ciemna
kolorystyka, bez grama „plastiku”, cechującego przedstawicieli współczesnych
obrazów przynależących do tego gatunku, w pojedynkę generowała niezapomniany klimat
zaszczucia, i to obu frakcji – łatwo dało się odczuć niebezpieczeństwo
czyhające zarówno na zespół ścigający Sil, jak i na samą hybrydę. Dokonaniom Bartkowiaka
towarzyszyła jednak nastrojowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Christophera
Younga, nie działał więc w pojedynkę, co zaowocowało znaczącym spotęgowaniem i
tak już złowróżbnej aury. Wspomagali go również twórcy efektów specjalnych,
najprawdopodobniej dzięki wyczuciu reżysera, Rogera Donaldsona, urozmaicający
akcję umiarkowanie krwawymi akcentami w najbardziej pożądanych momentach.
Prawdziwy kunszt moim zdaniem osiągnęli w scenie przepoczwarzania się Sil,
kiedy to naga, zabrudzona mazistą substancją Henstridge wyłania się z oślizgłego
kokonu uwitego w pociągu, ale w dzieciństwie o prawdziwą traumę przyprawiła
mnie scena zabójstwa kobiety załatwiającej swoje potrzeby w toalecie. Co
prawda, moment, w którym jej kręgosłup wychodzi na wierz na skutek macki
przebijającej się do jej ciała po uprzednim sforsowaniu tylnej ściany,
unaoczniono jedynie w przebłysku, bez zbliżeń na odniesione obrażenia, ale w
dzieciństwie niniejsze ujęcie na tyle pobudziło moją wyobraźnię, że przez długi
czas z trwogą oglądałam się za siebie podczas nasiadówek w toalecie. Ciekawa
była również sekwencja morderczego pocałunku, uhonorowana Złotym Popcornem, w trakcie
której Sil gruzłowatą macką przebija głowę partnera. Na plus poczytuję również
bohaterów, ze szczególnym wskazaniem na Sil i empatę rozczulająco wykreowanego przez
Foresta Whitakera. Towarzyszący im Ben Kingsley, Michael Madsen, Alfred Molina
i Marg Helgenberger warsztatowo też spisali się dobrze, ale postacie które im
powierzono wydawały mi się nieco mniej intrygujące od wspomnianej dwójki. O ile
jednak, ilekroć nie oglądałabym „Gatunku” z łatwością wtapiam się w mroczny
klimat i porywającą, choć raczej konwencjonalną akcję, o tyle nigdy nie
potrafiłam przekonać się do efekciarskiego ostatecznego starcia – wydaje mi się
po prostu, że finalne sekwencje robiłyby większe wrażenie, gdyby przeważały w
nim praktyczne efekty, a nie jak to miało miejsce wizualnie niezbyt przekonujące
komputerowe triki, przez które ostateczna forma Sil jawiła się bardziej
komicznie, aniżeli szkaradnie.
„Gatunek” to jeden z moich ulubionych horrorów science fiction, w czym
zapewne niemałą zasługę ma sfera sentymentalna, gdyż pierwszy raz zetknęłam się
z tą pozycją w dzieciństwie i wówczas miała na mnie naprawdę silny wpływ. Ale
choć teraz, po latach, „Gatunek” nie wywołuje już we mnie skrajnego
przerażenia, nie przyprawia o żadne traumy, nadal dostrzegam w nim mnóstwo
superlatywów, dzięki którym ciągle dobrze się bawię w trakcie każdorazowego
seansu. Oczywiście, kilka rzeczy można by poprawić, ale nawet dostrzegając mankamenty
„Gatunku” nie potrafię się do niego zrazić, bo summa summarum w moim odczuciu w
przedsięwzięciu Rogera Donaldsona dominują atrakcyjne części składowe.
Sporo lat temu na mnie też film zrobił mocne wrażenie:) Niedawno oglądałam po raz drugi i już nie było tego efektu. Niemniej jest to bardzo udany film.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to rewelacyjny film. Świetne widowisko. Film wciąga i trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich minut.
OdpowiedzUsuńWidziałam wszystkie części i najlepsza z nich to pierwsza. Pozostałe to przysłowiowe odgrzewane kotlety po obiedzie.
OdpowiedzUsuńZ tego filmu zapamiętałem tylko cycki głównej bohaterki Sil, lub jak kto woli Natashy Henstridge :P
OdpowiedzUsuńOglądałem kiedyś kolejne części, a tej nie widziałem. Trzeba będzie kiedyś nadrobić :)
OdpowiedzUsuń