Rząd przekazuje placówce badawczej pozaziemski organizm, celem
przeprowadzenia eksperymentów koniecznych do poznania jego wszystkich właściwości.
Podczas jednego z badań doktor Michael Foster zostaje ugryziony w dłoń przez
Obcego. W krótkim czasie jego ciało przekształca się w nieznany na Ziemi
organizm. Doktor Elliot Stein wspierany przez dziewczynę Michaela, doktor Nancy
Kane, stara się znaleźć sposób na przywrócenie koledze dawnej postaci, ale
kiedy wreszcie udaje mu się opracować odpowiednią metodę Foster staje się
agresywny. Zabija Elliota i ochroniarza Griffena i ukrywa się gdzieś na terenie
placówki. Nancy informuje o komplikacjach dyrektora, doktora Vialliniego, który
z kolei zleca dwóm swoim ludziom zniszczenie pozaziemskiego organizmu.
Tymczasem dwie córki Griffena, Sherry i Kim wraz z chłopakiem tej pierwszej,
zaniepokojone przedłużającą się nieobecnością ojca, włamują się do ośrodka
Vialliniego, celem poznania powodów zniknięcia tego pierwszego.
W 1983 roku powstała niskobudżetowa produkcja w reżyserii Douglasa McKeowna,
pt. „Diabelskie nasienie”. Kilka lat później, producent filmu Ted A. Bohus wraz
z producentem wykonawczym, Ronem Giannotto, zdecydowali się wyprodukować sequel
„Diabelskiego nasienia”. Reżyserią i scenariuszem zajął się jeden z ludzi
odpowiedzialnych za efekty specjalne w „Diabelskim nasieniu”, Glen Takakjian.
Dysponując nieco większym budżetem niż w poprzednim przedsięwzięciu zdecydowano
się dużo uwagi poświęcić efektom wizualnym: animatronice i fotografiom
poklatkowym, co znacząco wydłużyło czas realizacji. „Metamorfozę – Obcego”
zaczęto kręcić w 1987 roku, ale pierwszy pokaz odbył się dopiero trzy lata
później, za co poza ogromem pracy winę ponosiły również spory prawne z
dystrybutorami. Choć planowano stworzenie kontynuacji „Diabelskiego nasienia”
stosunkowo szybko filmowcy doszli do wniosku, że produkcja jednak lepiej się
sprawdzi, jako oddzielny obraz, więc ostatecznie przeformułowano scenariusz.
„Metamorfoza – Obcy” jest horrorem science fiction, ochoczo czerpiącym ze
stylistyki body horrorów, największe
skojarzania mogącym nasuwać z kultową „Muchą” Davida Cronenberga, ale mający w
sobie również coś z choćby „Obcego z głębin” Seana S. Cunninghama i „Lewiatana”
George’a P. Cosmatosa. Lwią część akcji zamknięto w placówce badawczej, w
której naukowcy eksperymentują z pozaziemskim organizmem przekazanym im przez
rząd. Początkowo spotykamy się z narracją retrospektywną – po wrzuceniu nas w
sam środek akcji i pokazaniu kilku krwawych ujęć półżywego mężczyzny wybiegającego
z jednego z pomieszczeń z przeżartą twarzą i rozszarpanych zwłok leżących na
podłodze w kałuży nieco przejaskrawionej posoki, scenarzysta skupia się na
relacjonowaniu niedawnych wydarzeń przez doktor Nancy Kane i dyrektora Vialliniego
na użytek dwóch mężczyzn mających zażegnać niebezpieczeństwo. W ten sposób
cofamy się do okoliczności, które doprowadziły do całego tego zamieszania.
Punktem zwrotnym jest badanie, jakiemu doktor Michael Foster poddaje naprawdę
milusińskiego małego pozaziemskiego stworka z fantazyjnymi oczętami, z jakiegoś
niezrozumiałego dla mnie powodu nie zakładając uprzednio odpowiedniej ochrony
na dłonie. Chwila nieuwagi skutkuje ugryzieniem naukowca, a żeby powstrzymać
rozprzestrzeniającą się mutację Foster prosi towarzyszącą mu Nancy o polanie
rany kwasem siarkowym. Ujęcia przeżerania skóry dłoni, choć towarzyszy im
substancja, która kolorystycznie dosyć nieudolnie imituje krew, robią wrażenie
pornograficznymi zbliżeniami na postrzępione kawały mięsa oblekające kończynę
mężczyzny. Odrobina kwasu kapie również na drugą dłoń naukowca, gdyż pod
wpływem bólu chwyta nią okaleczoną rękę, ale nie wyrządza mu to zbyt wielkich
szkód… Prawdziwe szkody wyrządza pozaziemski „wirus” mimo tego bolesnego zabiegu
szybko zawłaszczający całe ciało Michaela, przyczyniając się do naprawdę
dopracowanej wizualnie mutacji. Uwielbiam śledzić powolne procesy
przekształcania się ludzkiego ciała w jakieś wymyślne, odstręczające organizmy.
Prawdziwi wirtuozi body horrorów, jak
na przykład David Cronenberg potrafią uczynić z tego prawdziwą sztukę, choć
oczywiście przeznaczoną dla „wybranych”, na tyle odpornych na tego rodzaju
makabryczne ujęcia na ekranie, żeby przezwyciężyć mdłości i docenić trud, jaki
włożono w stworzenie tak realistycznych obrazów. Twórcy efektów specjalnych w „Metamorfozie
– Obcym” również poczynili wiele starań, aby mutujący Michael Foster
prezentował się wiarygodnie, a formy jakie przybiera porażały daleko idącą
pomysłowością. Oślizgły organizm z godziny na godzinę przyoblekany w cienką
powłokę niwelującą rysy twarzy i wczepiającą kończyny w tors już sam jeden, bez
dodatkowych udziwnień robi piorunujące, z lekka odstręczające wrażenie, ale
prawdziwa zabawa zaczyna się z chwilą unaocznienia widzom błyskawicznego przeobrażania
się w ostateczną formę Obcego. Cienkie, wijące się macki z nagła wystrzelające
z jego klatki piersiowej i wychodzenie wielkiej, oblanej gęstą mazią glisty z
jego wnętrza to najkrócej mówiąc fantastyczna próbka dobrodziejstw, jakie płyną
z praktycznych efektów specjalnych. Ale to nie wszystkie niespodzianki, jakimi
zdecydowali się uraczyć nas twórcy efektów specjalnych, w kolejnych minutach wizualizując
inne niesamowite zdolności Obcego, dodatnio wpływające na poziom makabry. Otóż,
glistowaty stwór atakuje wrogów głównie za pośrednictwem wypuszczanych ze
swojego ciała małych organizmów z ogromnymi zębiskami przysysających się do
przerażonych ludzi, podobnie postępujących macek, które jednak nie są jak
wspomniane „gryziszczęki” odrębnym organizmem, odczepiającym się od dorosłej formy
Obcego i oczywiście z pomocą ogromnej paszczy, najeżonej ostrymi zębiskami. Coś
wspaniałego po prostu!
Wiele osób, w tym krytyków, którym dane było obejrzeć „Metamorfozę – Obcego”
uważa, że znakomite, śmiałe efekty specjalne przysłaniają fakt, że tak na dobrą
sprawę film jest pozbawiony fabuły, z czym nie mogę się zgodzić. Glenn Takajian
oczywiście rozpisał i przełożył na ekran właściwą problematykę filmu, problem
jedynie w tym, że bazował na znanych, szeroko wyeksploatowanych motywach. Ot,
mamy grupę ludzi zamkniętą w ośrodku badawczym z burzycielem w postaci
Vialliniego włącznie - nie klasycznym, bo niestarającym się zachować wyników
eksperymentów, ale bez wątpienia niereprezentującym sobą typu altruisty, już
raczej jednostkę dbającą tylko i wyłącznie o swoje interesy, choćby kosztem
życia niewinnych ludzi. Ciekawym zabiegiem było dla mnie wprowadzenie „na scenę”
córek zamordowanego przez Obcego ochroniarza, Sherry i Kim oraz chłopaka tej
pierwszej, które uprzyjemniły fabułę nie tylko swoją napiętą relacją, ale również
co ważniejsze „zaburzyły” do tej pory przewidywalny proces eliminacji ofiar. Jeszcze
więcej atrakcji, w formie naprawdę wyważonych akcentów komediowych, wprowadziły
postacie doktora Elliota i jednego z mężczyzn, mającego za zadanie zgładzić
obcą formę życia, natomiast wydawałoby się główna bohaterka, doktor Nancy Kane
mogła się poszczycić iście widowiskową zapalczywością w kontaktach z egoistycznym
dyrektorem. Chociaż odtwórczyni tej roli, Katherine Romaine, z całej bądź co
bądź niezbyt uzdolnionej obsady, wypadła zdecydowanie najtragiczniej, głównie przez
denerwującą egzaltację, przebijającą zarówno z jej przesadnej mimiki, jak i
niewyważonej dykcji. Jeszcze jeden plusik pragnę przyznać kompozytorowi,
Johnowi Gray’owi, którego wkład w tę produkcję, ze szczególnym wskazaniem na „wpadający
w ucho” muzyczny motyw przewodni chwilami przyczyniał się do wygenerowania może
nie nadzwyczajnie trzymającego w napięciu klimatu zagrożenia, ale przynajmniej
plasującego się na akceptowalnym poziomie. Z drugiej strony wypadałoby nieco
dłużej popracować nad fotografiami poklatkowymi, montażem, który wespół z
paroma wizualnie ocierającymi się o animację potworkami (nie mówię rzecz jasna
o zmutowanym Michaelu Fosterze) prezentował się nadzwyczaj kiczowato. Na miejscu
twórców wzbogaciłabym również oprawę wizualną o jakieś bardziej zdecydowane
złowieszczo-klaustrofobiczne tony, bo miałam wrażenie, że operatorzy i
oświetleniowcy nie potrafili wydobyć tych zdawać by się mogło integralnych dla
tego rodzaju problematyki elementów, głównie przez nadmiar światła i miejscami rozproszoną
pracę kamer.
„Metamorfoza – Obcy” oczywiście nie jest wolna od mankamentów, które dla widzów
mniej obytych z tanimi, krwawymi tworami mogą okazać się zwyczajnie niestrawne,
ale myślę, że miłośnicy kina klasy B, przyzwyczajeni do technicznych
niedostatków mogą być w miarę zadowoleni z seansu. Jeśli oczywiście potrafią rozsmakować
się w stylistyce rodem z body horrorów i
docenić trud włożony w obmyślenie i stworzenie naprawdę widowiskowych (choć nie
wszystkich) obcych form życia. Fabułą zapewne nikt zachwycony nie będzie, ale
nie wykluczam, że co poniektórzy odbiorcy znajdą w niej elementy, które
przynajmniej pozwolą im uniknąć znużenia.
Zwykle zgadzam się z Twoimi ocenami, choć nie zawsze. CO do metamorfozy jednak się sprzeciwić, uważam ten film za jedną większych pomyłek kina klasy B tego gatunku.
OdpowiedzUsuń