piątek, 20 maja 2016

„Metamorfoza - Obcy” (1990)


Rząd przekazuje placówce badawczej pozaziemski organizm, celem przeprowadzenia eksperymentów koniecznych do poznania jego wszystkich właściwości. Podczas jednego z badań doktor Michael Foster zostaje ugryziony w dłoń przez Obcego. W krótkim czasie jego ciało przekształca się w nieznany na Ziemi organizm. Doktor Elliot Stein wspierany przez dziewczynę Michaela, doktor Nancy Kane, stara się znaleźć sposób na przywrócenie koledze dawnej postaci, ale kiedy wreszcie udaje mu się opracować odpowiednią metodę Foster staje się agresywny. Zabija Elliota i ochroniarza Griffena i ukrywa się gdzieś na terenie placówki. Nancy informuje o komplikacjach dyrektora, doktora Vialliniego, który z kolei zleca dwóm swoim ludziom zniszczenie pozaziemskiego organizmu. Tymczasem dwie córki Griffena, Sherry i Kim wraz z chłopakiem tej pierwszej, zaniepokojone przedłużającą się nieobecnością ojca, włamują się do ośrodka Vialliniego, celem poznania powodów zniknięcia tego pierwszego.

W 1983 roku powstała niskobudżetowa produkcja w reżyserii Douglasa McKeowna, pt. „Diabelskie nasienie”. Kilka lat później, producent filmu Ted A. Bohus wraz z producentem wykonawczym, Ronem Giannotto, zdecydowali się wyprodukować sequel „Diabelskiego nasienia”. Reżyserią i scenariuszem zajął się jeden z ludzi odpowiedzialnych za efekty specjalne w „Diabelskim nasieniu”, Glen Takakjian. Dysponując nieco większym budżetem niż w poprzednim przedsięwzięciu zdecydowano się dużo uwagi poświęcić efektom wizualnym: animatronice i fotografiom poklatkowym, co znacząco wydłużyło czas realizacji. „Metamorfozę – Obcego” zaczęto kręcić w 1987 roku, ale pierwszy pokaz odbył się dopiero trzy lata później, za co poza ogromem pracy winę ponosiły również spory prawne z dystrybutorami. Choć planowano stworzenie kontynuacji „Diabelskiego nasienia” stosunkowo szybko filmowcy doszli do wniosku, że produkcja jednak lepiej się sprawdzi, jako oddzielny obraz, więc ostatecznie przeformułowano scenariusz.

„Metamorfoza – Obcy” jest horrorem science fiction, ochoczo czerpiącym ze stylistyki body horrorów, największe skojarzania mogącym nasuwać z kultową „Muchą” Davida Cronenberga, ale mający w sobie również coś z choćby „Obcego z głębin” Seana S. Cunninghama i „Lewiatana” George’a P. Cosmatosa. Lwią część akcji zamknięto w placówce badawczej, w której naukowcy eksperymentują z pozaziemskim organizmem przekazanym im przez rząd. Początkowo spotykamy się z narracją retrospektywną – po wrzuceniu nas w sam środek akcji i pokazaniu kilku krwawych ujęć półżywego mężczyzny wybiegającego z jednego z pomieszczeń z przeżartą twarzą i rozszarpanych zwłok leżących na podłodze w kałuży nieco przejaskrawionej posoki, scenarzysta skupia się na relacjonowaniu niedawnych wydarzeń przez doktor Nancy Kane i dyrektora Vialliniego na użytek dwóch mężczyzn mających zażegnać niebezpieczeństwo. W ten sposób cofamy się do okoliczności, które doprowadziły do całego tego zamieszania. Punktem zwrotnym jest badanie, jakiemu doktor Michael Foster poddaje naprawdę milusińskiego małego pozaziemskiego stworka z fantazyjnymi oczętami, z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie zakładając uprzednio odpowiedniej ochrony na dłonie. Chwila nieuwagi skutkuje ugryzieniem naukowca, a żeby powstrzymać rozprzestrzeniającą się mutację Foster prosi towarzyszącą mu Nancy o polanie rany kwasem siarkowym. Ujęcia przeżerania skóry dłoni, choć towarzyszy im substancja, która kolorystycznie dosyć nieudolnie imituje krew, robią wrażenie pornograficznymi zbliżeniami na postrzępione kawały mięsa oblekające kończynę mężczyzny. Odrobina kwasu kapie również na drugą dłoń naukowca, gdyż pod wpływem bólu chwyta nią okaleczoną rękę, ale nie wyrządza mu to zbyt wielkich szkód… Prawdziwe szkody wyrządza pozaziemski „wirus” mimo tego bolesnego zabiegu szybko zawłaszczający całe ciało Michaela, przyczyniając się do naprawdę dopracowanej wizualnie mutacji. Uwielbiam śledzić powolne procesy przekształcania się ludzkiego ciała w jakieś wymyślne, odstręczające organizmy. Prawdziwi wirtuozi body horrorów, jak na przykład David Cronenberg potrafią uczynić z tego prawdziwą sztukę, choć oczywiście przeznaczoną dla „wybranych”, na tyle odpornych na tego rodzaju makabryczne ujęcia na ekranie, żeby przezwyciężyć mdłości i docenić trud, jaki włożono w stworzenie tak realistycznych obrazów. Twórcy efektów specjalnych w „Metamorfozie – Obcym” również poczynili wiele starań, aby mutujący Michael Foster prezentował się wiarygodnie, a formy jakie przybiera porażały daleko idącą pomysłowością. Oślizgły organizm z godziny na godzinę przyoblekany w cienką powłokę niwelującą rysy twarzy i wczepiającą kończyny w tors już sam jeden, bez dodatkowych udziwnień robi piorunujące, z lekka odstręczające wrażenie, ale prawdziwa zabawa zaczyna się z chwilą unaocznienia widzom błyskawicznego przeobrażania się w ostateczną formę Obcego. Cienkie, wijące się macki z nagła wystrzelające z jego klatki piersiowej i wychodzenie wielkiej, oblanej gęstą mazią glisty z jego wnętrza to najkrócej mówiąc fantastyczna próbka dobrodziejstw, jakie płyną z praktycznych efektów specjalnych. Ale to nie wszystkie niespodzianki, jakimi zdecydowali się uraczyć nas twórcy efektów specjalnych, w kolejnych minutach wizualizując inne niesamowite zdolności Obcego, dodatnio wpływające na poziom makabry. Otóż, glistowaty stwór atakuje wrogów głównie za pośrednictwem wypuszczanych ze swojego ciała małych organizmów z ogromnymi zębiskami przysysających się do przerażonych ludzi, podobnie postępujących macek, które jednak nie są jak wspomniane „gryziszczęki” odrębnym organizmem, odczepiającym się od dorosłej formy Obcego i oczywiście z pomocą ogromnej paszczy, najeżonej ostrymi zębiskami. Coś wspaniałego po prostu!

Wiele osób, w tym krytyków, którym dane było obejrzeć „Metamorfozę – Obcego” uważa, że znakomite, śmiałe efekty specjalne przysłaniają fakt, że tak na dobrą sprawę film jest pozbawiony fabuły, z czym nie mogę się zgodzić. Glenn Takajian oczywiście rozpisał i przełożył na ekran właściwą problematykę filmu, problem jedynie w tym, że bazował na znanych, szeroko wyeksploatowanych motywach. Ot, mamy grupę ludzi zamkniętą w ośrodku badawczym z burzycielem w postaci Vialliniego włącznie - nie klasycznym, bo niestarającym się zachować wyników eksperymentów, ale bez wątpienia niereprezentującym sobą typu altruisty, już raczej jednostkę dbającą tylko i wyłącznie o swoje interesy, choćby kosztem życia niewinnych ludzi. Ciekawym zabiegiem było dla mnie wprowadzenie „na scenę” córek zamordowanego przez Obcego ochroniarza, Sherry i Kim oraz chłopaka tej pierwszej, które uprzyjemniły fabułę nie tylko swoją napiętą relacją, ale również co ważniejsze „zaburzyły” do tej pory przewidywalny proces eliminacji ofiar. Jeszcze więcej atrakcji, w formie naprawdę wyważonych akcentów komediowych, wprowadziły postacie doktora Elliota i jednego z mężczyzn, mającego za zadanie zgładzić obcą formę życia, natomiast wydawałoby się główna bohaterka, doktor Nancy Kane mogła się poszczycić iście widowiskową zapalczywością w kontaktach z egoistycznym dyrektorem. Chociaż odtwórczyni tej roli, Katherine Romaine, z całej bądź co bądź niezbyt uzdolnionej obsady, wypadła zdecydowanie najtragiczniej, głównie przez denerwującą egzaltację, przebijającą zarówno z jej przesadnej mimiki, jak i niewyważonej dykcji. Jeszcze jeden plusik pragnę przyznać kompozytorowi, Johnowi Gray’owi, którego wkład w tę produkcję, ze szczególnym wskazaniem na „wpadający w ucho” muzyczny motyw przewodni chwilami przyczyniał się do wygenerowania może nie nadzwyczajnie trzymającego w napięciu klimatu zagrożenia, ale przynajmniej plasującego się na akceptowalnym poziomie. Z drugiej strony wypadałoby nieco dłużej popracować nad fotografiami poklatkowymi, montażem, który wespół z paroma wizualnie ocierającymi się o animację potworkami (nie mówię rzecz jasna o zmutowanym Michaelu Fosterze) prezentował się nadzwyczaj kiczowato. Na miejscu twórców wzbogaciłabym również oprawę wizualną o jakieś bardziej zdecydowane złowieszczo-klaustrofobiczne tony, bo miałam wrażenie, że operatorzy i oświetleniowcy nie potrafili wydobyć tych zdawać by się mogło integralnych dla tego rodzaju problematyki elementów, głównie przez nadmiar światła i miejscami rozproszoną pracę kamer.

„Metamorfoza – Obcy” oczywiście nie jest wolna od mankamentów, które dla widzów mniej obytych z tanimi, krwawymi tworami mogą okazać się zwyczajnie niestrawne, ale myślę, że miłośnicy kina klasy B, przyzwyczajeni do technicznych niedostatków mogą być w miarę zadowoleni z seansu. Jeśli oczywiście potrafią rozsmakować się w stylistyce rodem z body horrorów i docenić trud włożony w obmyślenie i stworzenie naprawdę widowiskowych (choć nie wszystkich) obcych form życia. Fabułą zapewne nikt zachwycony nie będzie, ale nie wykluczam, że co poniektórzy odbiorcy znajdą w niej elementy, które przynajmniej pozwolą im uniknąć znużenia.  

1 komentarz:

  1. Zwykle zgadzam się z Twoimi ocenami, choć nie zawsze. CO do metamorfozy jednak się sprzeciwić, uważam ten film za jedną większych pomyłek kina klasy B tego gatunku.

    OdpowiedzUsuń