wtorek, 17 maja 2016

„Krwawy nałóg” (1986)


Karl Gunther, syn nazisty, niegdysiejszy chirurg, obecnie prowadzi kamienicę, wynajmując mieszkania młodym kobietom. W wolnych chwilach przybliża więzionej przez siebie Marthcie historię swojego życia i zaspokaja nałogową potrzebę odbierania ludziom życia. Po każdym morderstwie gra w rosyjską ruletkę, oddając się losowi. Ponadto znajduje upodobanie w drobnym uprzykrzaniu życia lokatorkom kamienicy, wykorzystując w tym celu szczury. Nowa najemczyni, Lori Bancroft, często skarży się na hałasy w mieszkaniu, ale pozostałe lokatorki zdają się być do nich przyzwyczajone. Z czasem Lori zaczyna niepokoić postawa Gunthera, ale nie na tyle, żeby upatrywać jakiegoś realnego zagrożenia z jego strony. Tymczasem potrzeba zabijania Karla wzrasta z dnia na dzień.

Reżyser i scenarzysta „Krwawego nałogu”, David Schmoeller w kinie grozy szczególnie zabłysnął swoim „Władcą lalek” z 1989 roku. Omawiana produkcja powstała nieco wcześniej i była trzecim pełnometrażowym obrazem w reżyserskim dorobku Schmoellera, po horrorze pod tytułem „Pułapka na turystów” i thrillerze „Uwiedzenie”. Pierwsza wersja scenariusza „Krwawego nałogu” nawiązywała do wojny wietnamskiej, ale producent wykonawczy filmu, Charles Band, wyraził wątpliwość, czy aby Stany Zjednoczone są gotowe na konfrontację z tą konkretną problematyką. Schmoeller zaufał jego spostrzeżeniom i przeformułował scenariusz, zastępując odniesienia do wojny wietnamskiej tematyką II wojny światowej, a ściślej niechlubnych praktyk ojca głównego bohatera, pozostającego wówczas na usługach Adolfa Hitlera, które to odegrały zasadniczą rolę w kształtowaniu się psychiki jego syna, Karla Gunthera. Oprócz nazwiska Schmoellera na uwagę wielbicieli kina grozy zasługuje człowiek odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową, Pino Donaggio, który komponował muzykę między innymi do takich obrazów, jak „Carrie”, „W przebraniu mordercy”, „Nie oglądaj się teraz”, czy „Skowyt” i współpracował już wcześniej ze Schmoellerem, przy „Pułapce na turystów”.

„Krwawy nałóg” można rozpatrywać zarówno w kategoriach slashera bądź, co zdaje się czynić więcej odbiorców, klasycznego dreszczowca. Za tą drugą klasyfikacją przemawia szczegółowy portret psychologiczny czarnego charakteru, ale jednocześnie łatwo zauważyć, że akcja porusza się w ramach filmu slash. Obok mistrzowskiej ścieżki dźwiękowej ze szczególnym wskazaniem na melancholijny utwór przewodni najjaśniej błyszczy główny bohater (a raczej antybohater), Karl Gunther, zmagający się z nietypowym nałogiem. Schmoeller w swoim scenariuszu zawarł kompletny obraz mocno zaburzonej jednostki, której losy są integralnym wątkiem filmu, pozostałe postacie natomiast zepchnął na dalszy, szczerze powiedziawszy mało zajmujący plan. Karl Gunther jest synem nazisty, niegdyś pracującym jako chirurg w szpitalu, gdzie szczególną przyjemność czerpał z eutanazji. Z czasem tak się w tym rozsmakował, że zaczął odbierać życie dobrze rokującym pacjentom, a teraz prowadzi kamienicę, dzięki której ma dostęp do kolejnych ofiar. Schmoeller zamknął całą akcję w przybytku zarządzanym przez Gunthera, co pozwoliło mu należycie skupić się na najważniejszym wątku, bez konieczności odwracania uwagi widzów rozległymi przestrzeniami. I stworzyć elektryzującą aurę zagrożenia, w czym poza miejscem akcji ważną rolę odegrała realizacja, która wyłączając niektóre praktyczne efekty specjalne, oparła się próbie czasu. Schludnie prezentujące się pomieszczenia, które po zapadnięciu zmroku zawierają w sobie jakąś groźbę i oczywiście zagracone poddasze, na którym urządził się Karl Gunther, często w tym miejscu zagłębiający się w swoją przeszłość. Największą uwagę w tym pomieszczeniu zwraca zaniedbana kobieta, Martha, tkwiąca w ciasnej klatce bez możliwości wezwania pomocy z powodu wyciętego języka, skazana na częste wysłuchiwanie egzystencjalnych wynurzeń Gunthera. Owe liczne sekwencje przybliżające widzom biografię głównego bohatera sprawiają, że przed naszymi oczami stopniowo klaruje się prawdziwie niebezpieczna jednostka, toczona przez demony przeszłości i zauważalnie poddająca się swoim morderczym zapędom. Na poddaszu Gunther gromadzi trofea, pamiątki swoich zbrodni, złożone z różnych fragmentów ciał ofiar – gałek ocznych, języka, palca, przy czym akurat te rekwizyty wypadają nader sztucznie, niczym plastikowe zabawki. Ponadto na strychu zalegają skonstruowane przez Gunthera śmiercionośne urządzenia, dzięki którym Schmoeller wkracza na poletko konwencji slash serwując kilka pomysłowych, acz mało krwawych scen mordów. Najważniejsza jest jednak kondycja psychiczna seryjnego mordercy, a nie przedmioty, którymi się otacza – fascynacja nazizmem, zaszczepiona mu przez ojca, nałogowe pragnienie zabijania i oczywiście gra w rosyjską ruletkę, której się oddaje po każdej zbrodni, co każe sądzić, że Gunther jest świadomy, iż swoimi czynami mógł sobie zasłużyć na karę, toteż powierza swój los przeznaczeniu. Ujęcia obrazujące grę w rosyjską ruletkę dzięki długim zwłokom mężczyzny, zbierającego się na odwagę, aby nacisnąć spust i licznym zbliżeniom generują naprawdę ogromne pokłady napięcia, ale nie są jedynymi sekwencjami bazującymi na tej konkretnej emocji, sfilmowanymi z porównywalnym poczuciem dramaturgii. Dla przykładu można chociażby wspomnieć o jednej z lokatorek, blondynce zaskoczonej wieczorem przez samoistnie otwierające się drzwi i wolno zmierzającej w ich stronę, czy szukanie przez Lori Bancroft źródła hałasu w jej mieszkaniu, wpatrywanie się w kratkę wentylacyjną, zza której przygląda się jej morderca.

Zapewne gdyby nie udział Klausa Kinskiego w „Krwawym nałogu”, gdyby nie jego ciekawa aparycja nosząca w sobie zarówno znamiona niewinności, wizualnej nieszkodliwości, jak i demoniczności oraz jego znakomity warsztat, sylwetka Karla Gunthera nie wypadłaby tak frapująco. David Schmoeller w wywiadach zdradził, że współpraca z Kinskim nastręczała mu sporych trudności, głównie przez niesubordynację aktora, ale patrząc na piorunujący efekt końcowy wydaje mi się, że warto było okupić jego rolę takim wysiłkiem, co zresztą przyznaje również scenarzysta i reżyser „Krwawego nałogu”. Ale choć Schmoeller miał do dyspozycji naprawdę uzdolnionego aktora, genialnego kompozytora i profesjonalnych operatorów nie udało mu się stworzyć arcydzieła kinematografii grozy, pomimo mrocznego klimatu, ogromnych ładunków napięcia i ciekawej sylwetki seryjnego mordercy, głównie przez brak równowagi pomiędzy wspomnianymi elementami a scenami mordów. Niektóre sposoby eliminacji ofiar wypadają nader ciekawie, szczególnie te poczynione z wykorzystaniem skonstruowanych przez Gunthera śmiercionośnych machin, jak na przykład początkowe przebicie kobiety ostrym narzędziem wmontowanym w przemyślny przedmiot, czy wyeliminowanie nemezis Gunthera za pomocą krzesła z siedziska którego po naciśnięciu odpowiedniego guzika wyskakuje broń biała (choć okoliczności, które prowadzą do tej śmierci są nieco naciągane, bo Gunther dużo pozostawia woli ofiary, która okazuje się być zgodna z jego wyobrażeniami). Na uwagę zasługuje też końcowa rzeź, choć to chyba nieodpowiednie słowo w przypadku tak oszczędnie dysponującego sztuczną posoką obrazu. Pod koniec pojawia się kilka pomysłowo okaleczonych ciał ze swastykami widniejącymi na ich twarzach, ale choć wyniki pracy twórców efektów specjalnych były zadowalające odniosłam wrażenie, że proces eliminacji ofiar robiłby większe wrażenie, gdyby rozłożyć to w czasie, pokazując również same akty morderstw, a nie jak to miało miejsce w przeważającej liczbie przypadków tylko ich rezultaty. Efekt był taki, że choć scenarzysta zdobył się na dużą pomysłowość w scenach mordów obniżył wartość swojej inwencji poprzez brak zrównoważenia tych ujęć z pozostałymi częściami składowymi fabuły i troszkę za krótkie ogniskowanie kamer na efektach zbrodniczej działalności Gunthera. W ten sposób najżywsze emocje budząc we mnie ujęciem zmiażdżenia w ręku szczura, zamiast, co byłoby bardziej pożądane drastycznym końcem ludzi.

Pomimo niedostatków w warstwie gore jestem skłonna polecić „Krwawy nałóg” osobom optującym za filmami o okrutnych mordercach, w których można odnaleźć zarówno echa slashera, jak i dreszczowca, przede wszystkim z powodu naprawdę ciekawie sportretowanego i idealnie wykreowanego czarnego charakteru, ale również dzięki profesjonalnej, silnie trzymającej w napięciu oprawie audiowizualnej, która oparła się próbie czasu. Z pewnością nie jest to żadne arcydzieło kino grozy, ale ogląda się naprawdę dobrze, w stanie wzmożonego napięcia emocjonalnego i zaciekawienia kondycją psychiczną antybohatera, bo nie samych wydarzeń, które przecież do najbardziej odkrywczych, czy zaskakujących nie należą (poza całkiem pomysłowym finałem ciekawie splatającym się z jednym z wątków), ale kto powiedział, że tylko innowacyjne, nieprzewidywalne kino grozy może się podobać?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz