wtorek, 31 maja 2016

Najlepsze horrory 2011-2015

Głosowanie na Wasze ulubione horrory, które miały swoją premierę w pierwszej połowie drugiej dekady XXI wieku dobiegło końca. Poniżej przedstawiam pozycje, które zdobyły najwięcej głosów, a jeszcze niżej moją subiektywną listę ulubionych horrorów z niniejszego okresu. Choć zaznaczam, że wszystkich horrorów z lat 2011-2015 nie widziałam, więc z czasem może się ona nieco przeformułować, a filmów grozy ze wspomnianego okresu, które darzę sympatią jest więcej, ale zdecydowałam się ograniczyć jedynie do pierwszej dziesiątki.

1. „Sinister” (2012), 15 głosów

Powiedzieć, że „Sinister” był przełomem w karierze Scotta Derricksona to za dużo, bo w łaski szerokiej opinii publicznej wkradł się już siedem lat wcześniej swoimi „Egzorcyzmami Emily Rose”, ale z całą pewnością to jedna z najważniejszych pozycji w jego reżyserskim dorobku. Scenariusz „Sinister” Derrickson napisał razem z C. Robertem Cargillem, który poddał między innymi pomysł na wykorzystanie amatorskiego nagrania obrazującego powieszenie całej rodziny, do czego zainspirował go incydent z dzieciństwa oraz obmyślił wstępny zarys pogańskiego demona Bughuula dybiącego na dusze dzieci. Wspólnie z Derricksonem uznali, że nie warto zgłębiać jego genealogii, poprzestając na akcentowaniu potężnego wpływu, jaki wywiera na swoje małe ofiary. Spowicie tej postaci aurą tajemnicy idealnie współgrało z innymi elementami tożsamymi dla horroru nastrojowego - niepokojącymi taśmami, nawiązującymi do stylistyki verite, dobrze wyliczonymi w czasie jump scenami i bardzo powściągliwym podejściem do efektów specjalnych. Efektem był komercyjny sukces i mnóstwo słów uznania, również z ust krytyków i długoletnich wielbicieli kina grozy, co jest sporym osiągnięciem, jak na mainstreamowy, acz niezbyt drogi horror.

1. „Obecność” (2013), 15 głosów

Coraz bardziej utwierdzam się w zdaniu, że na współczesnym poletku filmowych horrorów głównego nurtu króluje James Wan, choć co potwierdzają również wyniki tego skromnego głosowania internautów, Scott Derrickson wytrwale „depcze mu po piętach”. James Wan wsławił się obrazem torture porn pt. „Piła”, w kolejnych latach w swojej twórczości obierając diametralnie inny kierunek. Zamiast brnąć w brutalizm postanowił spróbować swoich sił w horrorach nadprzyrodzonych, bazujących na nastroju grozy, ale w nieco bardziej dynamicznym stylu niż ten, do którego przyzwyczaiły nas standardowe klimatyczne straszaki. Już „Martwa cisza” i „Naznaczony” wyrobiły Wanowi pewną markę w światku filmowej grozy, ale to nie oznacza, że nie zachował niczego w zanadrzu. Dowodem „Obecność”, horror inspirowany rzekomo prawdziwą historią rodziny Perronów oraz badaczy zjawisk paranormalnych, Eda i Lorraine Warrenów, w którym połączył tradycję ghost stories z motywem opętania. Znane, zdawać by się mogło wyeksploatowane do granic możliwości motywy kina grozy Wan natchnął nową jakością, dzięki czemu przyciągnął przed ekrany zarówno sympatyków konwencji, jak i widzów stęsknionych nie tyle za nowymi rozwiązaniami fabularnymi, co pozycjami, które wyłuszczają standardowe wątki horrorów nastrojowych w nieczęsto spotykanym, ożywczym stylu.

2. „Babadook” (2014), 11 głosów

Australijsko-kanadyjski pełnometrażowy debiut Jennifer Kent ze smakiem akcentujący jej zafascynowanie niemieckim ekspresjonizmem i co ważniejsze zdolność do czerpania z prawideł rządzących tym nurtem w dzisiejszej technice filmowania. „Babadook” jest horrorem psychologicznym, który w swojej rodzimej Australii przeszedł bez większego echa, uznanie zyskując w Stanach Zjednoczonych i Europie. Zrealizowany niewielkim kosztem, stylowy, oszczędny w formie obraz Kent przekonał wielu wielbicieli niemieckiego ekspresjonizmu oraz publiczność zmęczoną amerykańskimi horrorami głównego nurtu, w jednoznaczny sposób pochodzących do straszenia. W „Babadooku” groza nie wynika z oczywistości, czając się gdzieś na obrzeżach naszego pojmowania, a kameralna oprawa tylko udowadnia, że narracja, na której na ogół bazują niszowe horrory ma w sobie nieporównanie większy potencjał, niż hollywoodzki rozmach często towarzyszący miałkim fabułom.

3. „Coś za mną chodzi” (2014), 10 głosów

Niepozorny reżyser, bo wcześniej praktycznie nieznany szerokiej opinii publicznej, David Robert Mitchell pisze scenariusz, a potem reżyseruje pierwszy horror w swojej karierze. I najprawdopodobniej nieoczekiwanie nawet dla niego samego wywołuje prawdziwą burzę w kilku krajach. Dla jednych „Coś za mną chodzi” daje nadzieję na lepsze jutro kina grozy, narodziny kolejnego mistrza filmowego horroru, który zrewolucjonizuje gatunek. Inni ze zdumieniem stwierdzają, że przecież fabuła zamyka się na infantylnym podążaniu wizualnie zwyczajnych ludzi, pozbawionych demonicznej charakteryzacji za główną bohaterką, a realizacji brak artystycznego pierwiastka, wręcz ociera się o klasę B. Pomysł był prosty, a i owszem, techniczne aspekty „Coś za mną chodzi” nie przystawały do współczesnego, plastikowego sznytu, to prawda, ale zdaniem jej fanów między innymi właśnie w tym tkwi prawdziwy geniusz tej produkcji. Za kilkadziesiąt lat, jestem o tym przekonana, „Coś za mną chodzi” zyska status horroru legendarnego, jednego z najważniejszych straszaków swojej epoki. Niskim nakładem finansowym, nieskomplikowanym, acz dotychczas niespotykanym pomysłem na fabułę, doprawdy niebywale ciężkim klimatem grozy i bazowaniem na praktycznie nieustającym napięciu potęgowanym wybitną ścieżką dźwiękową twórcy, z Davidem Robertem Mitchellem „dzierżącym pierwsze skrzypce” stworzyli coś wspaniałego.

4. „Dom w głębi lasu” (2012), 9 głosów

Reżyser „Domu w głębio lasu”, Drew Goddard, wcześniej nie miał żadnego doświadczenia w tej materii, zajmując się głównie pisaniem scenariuszy i produkcją. Jego debiut, powstały na kanwie scenariusza spisanego wspólnie z Jossem Whedonem, który już chyba na stałe osiadł w kinie głównego nurtu, podzielił publikę, zwłaszcza w Polsce. Goddardem i Whedonem kierowało pragnienie stworzenia kolejnego pastiszu kina grozy, obrazu, który w inteligentny sposób zarówno wykpiwałby, jak i gloryfikował motywy kojarzone szczególnie z krwawą odsłoną gatunku, ale nie tylko. Nie każdy, kto „Dom w głębi lasu” obejrzał zauważył jego pastiszowe zacięcie, a z kolei ci przeciwnicy filmu, którzy je dostrzegli nie potrafili dostrzec w nim niczego inteligentnego, czy choćby odkrywczego. Zresztą również niektórzy wielbiciele „Domu w głębi lasu” przyznają, że brakuje mu błyskotliwości na miarę choćby „Krzyku”, ale to nie powstrzymuje ich przed wynoszeniem na piedestał przedsięwzięcia Goddarda. Bo inteligentne, satyryczne spojrzenie na kino grozy nie zawsze musi być gwarantem sukcesu – czasami wystarczy miłość do gatunku, podszyta swoistym luzem, żeby podbić serca milionów.

5. „Oculus” (2013), 8 głosów

Mike’a Flanagana można chyba bezpiecznie nazwać wschodzącą gwiazdą kina grozy, wszak jego dwa pełnometrażowe horrory „Absentia” i „Oculus” w wielu kręgach zyskały najwyższe uznanie, zresztą thriller „Hush” również. Przełomem okazał się jednak „Oculus”, nastrojowy horror podpinający się pod motyw lustra o nadprzyrodzonych właściwościach, podlany sporą dozą psychologii. Kilka lat wcześniej Flanagan nakręcił krótkometrażówkę podejmującą wspomnianą tematykę, a z czasem postanowił wykorzystać potencjał drzemiący w tym pomyśle w pełnometrażowym obrazie. Studia filmowe próbowały wymusić na nim wykorzystanie stylistyki found footage, ale „tradycjonalista Flanagan” nie brał tego nawet pod uwagę. Jego wizja zakładała zwyczajną realizację, choć początkowo miał pewne problemy z właściwym wyłuszczeniem wszystkich detali swojej historii. Pomogły mu miejscowe retrospekcje, prosty, acz w przypadku tej konkretnej opowieści bardzo skuteczny zabieg. Powściągliwe podejście do elementów tożsamych dla filmowego horroru, widoczne w pierwszej połowie seansu, w drugiej zostało dalece zdynamizowane, dzięki czemu w tym jednym obrazie mieliśmy okazję zobaczyć dwa oblicza Flanagana, oba wielce zadowalające – stateczne, kiedy to bazował na całkiem mrocznym nastroju i intrygującej psychologii oraz zdecydowane podczas późniejszego posiłkowania się jump scenkami i efektami specjalnymi, szczególnie udaną charakteryzacją antagonistów.

6. „Krzyk 4” (2011), 6 głosów

„Krzyk 4” to bez wątpienia ostatnia część popularnej pastiszowej serii w reżyserii nieodżałowanego Wesa Cravena. Snuto luźne plany dokręcenia piątki, które być może kiedyś się ziszczą, ale jeden z mistrzów filmowego kina grozy nie będzie już mógł podjąć się jej reżyserowania. Po przerwie w postaci trójki zadanie napisania scenariusza ponownie spoczęło na Kevinie Williamsonie, który spisał fabułę z myślą o przenikliwym spojrzeniu na panującą modę ponownego kręcenia tego samego, czyli „nieśmiertelnych” remake’ów. Po latach przerwy, właściwie bez większych nadziei na powrót uwielbianego tytułu (przez długi czas „Krzyk” miał zapisać się w historii kina, jako trylogia), fani wreszcie znowu mieli okazję ujrzeć swoich ukochanych bohaterów: Sidney Prescott, Gale Weathers, Deweya Rileya i oczywiście psychopatycznego Ghostface’a, zgodnie z założeniami serii z innym obliczem kryjącym się pod maską. Sukces był właściwie gwarantowany, zważywszy na ogrom sympatyków, jakich przysporzyły tej serii poprzednie odsłony, choć nie zabrakło również głosów sprzeciwu - osób utrzymujących, że „Krzyk” już na zawsze powinien pozostać trylogią.

7. „The Witch” (2015), 5 głosów

„The Witch” jest dziełem debiutującego w długim metrażu Roberta Eggersa, w dłuższej formie po raz pierwszy realizującego się nie tylko w roli reżysera, ale również scenarzysty. To kameralny horror wykorzystujący zarówno motywy religijne, jak i psychologiczne powstały w wyniku fascynacji Eggersa czarownicami, mogący poszczycić się wręcz obsesyjnym dążeniem do jak najbardziej wiarygodnego oddania realiów XVII-wiecznej Nowej Anglii. Bez rozmachu, na małej przestrzeni otoczonej gęstym, mrocznym lasem, ale za to z maksymalnym skupieniem na mentalności bogobojnej rodziny z fanatycznymi skłonnościami, strojach ubogich obywateli, a nawet dialogach, pełnych archaicznych zwrotów. „The Witch” jest zrealizowanym niewygórowanym kosztem horrorem bazującym na nastroju niezdefiniowanego zagrożenia, przebijającego zarówno z lasu, w którym rzekomo zagnieździły się wiedźmy, jak i ludzkiego szaleństwa. To nietuzinkowy obraz, który największą wagę przykłada do snucia emocjonującej opowieści oddanej w niezwykle wysmakowany, stylowy sposób.

7. „Kobieta w czerni” (2012), 5 głosów

Najpierw była powieść Susan Hill, potem adaptacja w reżyserii Herberta Wise’a, aż w końcu przyszła pora na uwspółcześnioną wersję tej klasycznej opowieści o duchach. Za reżyserię odpowiadał James Watkins, który zasłynął odmiennym stylistycznie horrorem, głośnym survivalem pt. „Eden Lake”. Konfrontacja z nastrojowym straszakiem na podstawie scenariusza Jane Goldman wyszła mu jednak na dobre, przysparzając kolejnych fanów. „Kobieta w czerni” w krótkim czasie odniosła komercyjny sukces, zyskując poklask głównie dzięki mrocznej, starannie oddanej scenerii końcówki XIX wieku, zachowaniu kilku prawideł, którymi rządziły się klasyczne gotyckie horrory i dzięki wykorzystaniu niepokojących efektów specjalnych przez wielu widzów uważanych za niezwykle realistyczne. Nie bez znaczenia dla niektórych odbiorców było również powierzenie głównej roli Danielowi Radcliffe’owi, choć nie każdy był skłonny wywyższyć nową odsłonę „Kobiety w czerni” nad pierwszą bardziej minimalistyczną w formie adaptację powieści Susan Hill.

8. „The Canal” (2014), 4 głosy

Irlandzka ghost story Ivana Kavanagha zrealizowana na podstawie jego własnego scenariusza, dobitnie udowadniająca, że nawet po latach niestrudzonej eksploatacji dana konwencja może jeszcze porządnie zaskoczyć niejednego widza. Wystarczy konsekwencja w dążeniu do wzruszenia odbiorcami i niebanalna realizacja. Kluczem do sukcesu „The Canal” nie była fabuła tylko warstwa techniczna, ze szczególnym wskazaniem na zgrabny, dynamiczny montaż i charakterystyczną ścieżkę dźwiękową, choć nie zabrakło również wizualnych smaczków w postaci niepokojących, podanych z niezwykłym smakiem efektów specjalnych. Ivan Kavanagh tym filmem pokazał, że prymitywne jump sceny, które zdominowały wiele mainstreamowych straszaków przegrywają w starciu z klasycznym, acz dużo trudniejszym straszeniem klimatem grozy i nieśpiesznie ujawnianą niepokojącą naturą zagrożenia.

8. „Naznaczony: rozdział 3” (2015), 4 głosy

Reżyser dwóch pierwszych części „Naznaczonego”, James Wan, był zmuszony zrezygnować z pracy w tej roli nad kolejną produkcją wchodzącą w skład serii (ściślej będącą prequelem części pierwszej), ponieważ kolidowało to z jego innymi zobowiązaniami. Na krześle reżyserskim zasiadł więc scenarzysta poprzednich odsłon, Leigh Whannell, po raz pierwszy w swojej karierze mierząc się z takim zadaniem. O ściągnięcie ludzi do kin twórcy nie musieli się zanadto martwić (choć oczywiście poświecono trochę energii na kampanię reklamową, zresztą jak przystało na horror głównego nurtu), bo tytuł „Naznaczony” zdążył już zyskać multum oddanych fanów, gotowych obejrzeć wszystko, co nawiązuje do tego projektu Wana. Przed premierą „Naznaczonego 3” słychać było wielce sceptyczne głosy osób przekonanych, że zmiana reżysera przyczyni się do obniżenia jakości filmu, że Whannell nawet nie zbliży się do poziomu poprzednich dwóch filmów w wydaniu Jamesa Wana. Jak się okazało obawy były przedwczesne, bo w ogólnym mniemaniu propozycja Whannella, jeśli nawet nie przebiła dokonań Wana to przynajmniej wiele im nie ustępowała. Co zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę markę Jamesa Wana we współczesnym kinie grozy głównego nurtu i fakt, że Leigh Whannell niczego wcześniej nie wyreżyserował. 

Subiektywne Top10

6 komentarzy:

  1. Dwa moje ulubione na pierwszym miejscu :) Muszę nadrobić Coś za mną chodzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem fanem horrorów niestety. Jeżeli oglądać horror to tylko z towarzystwem. A to i tak mnie nie uchroni przed nocnymi lękami nawiedzającymi mnie tydzień później. Z powyższych widziałem "Obecność" i "Sinister". Oglądałem jeszcze serial - American Horror Story.

    http://brewilokwencja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O ile popularność Obecności jestem w stanie zrozumieć o tyle Sinister wciąż jest dla mnie lekkim zaskoczeniem.
    Dzięki za subiektywną liste, pozycje 6 i 8 mi umkneły swego czasu, nadrobie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mógłby ktoś dać link do Thanatomorphose z napisami pl?

    OdpowiedzUsuń
  5. "Sinister" jest jednym z moich ulubionych horrorów, ale dwójka niestety zabija całą tajemnicę, obie części "Obecności" przyzwoite zaś "Dom" to świetne zabawa konwencją. Za serią "Krzyk" nie przepadam, "Naznaczonego" uwielbiam po prostu a "Coś za mną chodzi" i "Witch" muszę obejrzeć

    OdpowiedzUsuń