Brytyjczycy, Christopher i Celia, wynajmują mieszkanie na greckiej wyspie
Mykonos przed miejscowymi utrzymując, że są w podróży poślubnej. Jednak w rzeczywistości
młoda para po dopuszczeniu się kilku zbrodni w Londynie zmieniła miejsce
zamieszkania w obawie przed zdemaskowaniem. Niedługo po zatrzymaniu się na
Mykonos Christopher zaczyna uważnie przyglądać się miejscowym, próbując
rozsądzić, którzy z nich prowadzą rozwiązły tryb życia. Takie jednostki w jego
mniemaniu nie zasługują na to, by żyć, dlatego też niezwłocznie przystępuje do
eliminowania ich. Celia na początku ochoczo służy mu pomocą, ale wkrótce
zaczyna się obawiać, że tak częste zgony zaalarmują mieszkańców wyspy i
ostatecznie skierują na nich podejrzenia. Jednak Christopher nie potrafi
powstrzymać swych morderczych zapędów, dlatego też stara się uspokajać Celię i
nakłaniać ją do kontynuowania ich procederu. Kobieta nie potrafi mu odmówić,
ale krzywdzenie ludzi nie daje jej już takiej satysfakcji, jak niegdyś.
„Wyspa śmierci” to grecki reprezentant exploitation,
będący pełnometrażowym debiutem Nico Mastorakisa, który napisał również
scenariusz. W wywiadzie zdradził, że zainspirowała go „Teksańska masakra piłą
mechaniczną” z 1974 roku, a ściślej jej kasowy sukces. Mastorakis nie ukrywał,
że nakręcił „Wyspę śmierci” tylko i wyłącznie z pobudek finansowych –
potrzebował pieniędzy i ufał, że rozkwitające wówczas zainteresowanie
publiczności kontrowersyjnymi, wynaturzonymi horrorami przyniesie mu pożądane
zyski. Owoc pracy Mastorakisa spotkał się z bezlitosną cenzurą – w wielu
krajach dystrybucja była zakazana, a w Wielkiej Brytanii film trafił na
niesławną listę video nasty. Z czasem
produkcję okrojono i nawet w Wielkiej Brytanii w takim kształcie dopuszczono do
szerokiej dystrybucji. Obecnie nieocenzurowana, 108-minutowa wersja filmu, jest
bardzo trudno dostępna. Sama miałam okazję obejrzeć trochę ponad 102-minutowe
wydanie „Wyspy śmierci” i wbrew legendom, jakie krążą o tej pozycji nie
odniosłam wrażenia, że obcuję ze szczególnie niesmacznym, skrajnie brutalnym
obrazem, a raczej wątpię, żeby pozostałe tajemnicze niespełna sześć minut mogło
drastycznie odmienić moje postrzeganie na tę pozycję. Choć z drugiej strony
nigdy nic nie wiadomo…
Po reakcjach niektórych widzów wypowiadających się na temat „Wyspy śmierci”
wnosiłam, że scenariusz, wedle plotek spisany przez Mastorakisa w trakcie
jednego tygodnia, bazuje na nieprzerwanym spektaklu przemocy i erotyki, a
szczątkowa fabuła służy jedynie, jako pretekst do unaoczniania tego rodzaju
wynaturzeń. I pierwsza kontrowersyjna scena, która pojawia się w filmie
rzeczywiście kazała mi „przyoblec żołądek w stalową powłokę” i nastroić się na bezkompromisowy,
szokujący, przytłaczający ogromem ludzkiego zezwierzęcenia kawałek kina. Mowa o
zgwałceniu młodej kozy przez Christophera i późniejszym zaszlachtowaniu jej. Bo
choć Mastorakis nie pokazuje zoofilskiego stosunku we wszystkich
pornograficznych szczegółach (na szczęście!), a mający chwilę później zgon
zwierzęcia traci na realizmie przez przejaskrawioną barwę substancji imitującej
krew sam temat, jaki porusza w tej konkretnej sekwencji z pewnością do najzdrowszych
nie należy. Poraża stopniem ludzkiego zezwierzęcenia i wstrząsa widokiem
ewidentnie cierpiącego stworzenia. Te ujęcia właściwie rozbudziły we mnie
największą odrazę i przygnębienie, a szkoda, bo szczerze powiedziawszy nie
lubię, kiedy twórcy horrorów posiłkują się krzywdą zwierząt w swoim dążeniu do rozbudzenia
we mnie jakichś silniejszych emocji, nienawidzę stanu, w jaki wprawia mnie
widok okrucieństwa wobec zwierząt tak bardzo, że filmowcy właściwie nie muszą
się zbytnio natrudzić, żeby zaszokować mnie tego rodzaju wątkami. Bardziej
muszą się postarać w scenach eliminacji ludzi, bo tutaj większą uwagę zwracam
na realizację i nagromadzenie emocji w oprawie wizualnej. W krwawym kinie z lat
80-tych pewną wagę przykładam do inwencji scenarzysty – pomysłowych sposobów
eliminacji ofiar. W latach 70-tych sceny mordów w „Wyspie śmierci” wielu widzów
mogły porażać innowacyjnością, ale moje doświadczenia z późniejszymi krwawymi
obrazami uniemożliwiły mi należyte docenienie starań Mastorakisa. Scena wbijania
gwoździ w dłonie Francuza (nie mogę tylko pojąć, jakim cudem Christopher
przebił kamienne podłoże), podczas której jedynie w migawkach widzimy żelastwo
tkwiące w ciele ofiary, obcięcie głowy z wykorzystaniem buldożera czy opalanie
twarzy zamordowanej narkomanki w latach 70-tych zapewne robiły piorunujące wrażenie,
ale na mnie wzmożoną uwagę wymogła jedynie charakteryzacja poparzonego oblicza martwej
kobiety, całkiem realistyczna, jak na tak tani film. Wspomniana już przejaskrawiona
krew jest częstym towarzyszem scen mordów, co znacząco obniża wiarygodność
prezentowanych sekwencji, ale zważywszy na niski budżet jestem skłonna to
twórcom wybaczyć. Poważniejszym zaniechaniem jest jednak ograniczenie aspektów gore na rzecz erotyki. Poza wspomnianym
scenami mordów pojawiają się tak mało „spektakularne” ujęcia, jak strzał w
głowę (kawałki mózgu, które bryzgają na ścianę są oczywiście skąpane w nazbyt
pastelowej posoce), powieszenie o tyle ciekawe, bo wykorzystujące w tym celu
samolot, czy tłuczenie głową o podłogę. Ale pomiędzy tymi incydentami pojawiają
się liczne wstawki erotyczne, wtłoczone chyba głównie po to, żeby sprostać
wymaganiom entuzjastów rozbieranych scen poza jednym wyjątkiem, który odrobinę mnie
zniesmaczył. Mowa o oddawaniu moczu na podnieconą kobietę, które to tuż po
bestialskim potraktowaniu kozy wypadło najbardziej odstręczająco.
Ponarzekałam to teraz parę elementów pochwalę. Zapewne pragnący dorobić się
na „Wyspie śmierci” Nico Mastorakis nie wyobrażał sobie, że warstwa fabularna
jego filmu dla kogoś będzie głównym powodem zachęcającym do kontynuowania
seansu, ale właśnie tak było w moim przypadku. Obok malowniczej scenerii małej,
przyjemnej wysepki pełnej wąskich korytarzy i rozległych zielonych pól
skąpanych w pełnym świetle słonecznym, co wespół z różnorodną, często skoczną
ścieżką dźwiękową naprawdę przyjemnie kontrastowało z problematyką scenariusza,
moją uwagę przykuwały sylwetki morderców. A ściślej ich motywacje oraz wzajemne
pożycie. Chociaż Christopher i Celia często usypiają czujność upatrzonych ofiar
obietnicą stosunku seksualnego (w przypadku kobiety rzeczywistym współżyciem) i
fotografują swoje erotyczne przygody, mężczyzna w innych ludziach dopatruje się
wynaturzenia, które zasłużyło na karę. Christopher jest mocno wierzący (!),
dlatego też ubzdurał sobie, że jego obowiązkiem jest zduszać w zarodku wszelkie
niepochwalane przez Boga praktyki (homoseksualizm, narkomanię, rozwiązłość seksualną).
Celia, choć z czasem zauważalnie nie ma już ochoty kontynuować tej krucjaty z
jakiegoś powodu nie potrafi długo odpierać argumentów swojego partnera,
wykazujących, że warto zabawić się kosztem niemoralnych jednostek. Christopher
oczywiście nie potrafi dostrzec swojej hipokryzji, nie zauważa, że jego
zachowanie jest zgoła bardziej haniebne niż chociażby miłosne igraszki
homoseksualistów. Natomiast opór Celi nie wynika z żadnej podniosłej idei, nie staje
w obronie życia mieszkańców Mykonos, tylko obawia się o własne bezpieczeństwo –
wszak tak mała przestrzeń stwarza ryzyko szybszej demaskacji. Po
niskobudżetowym, obecnie właściwie zapomnianym filmie z nurtu exploitation nigdy nie spodziewałbym
się tak interesująco sportretowanych sylwetek czarnych charakterów oraz tak
pomysłowej i w gruncie rzeczy skłaniającej do namysłu finalizacji wspólnego
pożycia zdegenerowanej parki. Nico Mastorakis zaskoczył mnie warstwą
psychologiczną, co nie było łatwą sztuką w przypadku obrazu, którego głównym
zadaniem było atakowanie widza erotyką i przemocą. Na szczęście reżyser i
scenarzysta „Wyspy śmierci” wykroił trochę czasu na przyjrzenie się
antybohaterom, co w połączeniu z malowniczą scenerią wydawało mi się
najatrakcyjniejszą częścią składową omawianej pozycji.
Nie wiem, czy absolutnie wszyscy wielbiciele nurtu exploitation zapałają wielką sympatią do przedsięwzięcia Nico Mastorakisa,
bo w zestawieniu z popularniejszymi reprezentantami tego rodzaju obrazów wypada
raczej delikatnie (wyłączając dwie sekwencje), dlatego też wstrzymam się od
rekomendacji „Wyspy śmierci” nawet tej konkretnej grupie odbiorców. Istnieje
oczywiście duże prawdopodobieństwo, że film znajdzie swoich sympatyków nie
tylko w kręgach wielbicieli niskobudżetowych szokerów, ale również wśród osób
optujących za ciekawymi rysami psychologicznymi zdegenerowanych jednostek, ale
nie jestem o tym na tyle przekonana, żeby wyrywać się z rekomendacjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz