W małym włoskim miasteczku, Accendura, zostaje znalezione ciało chłopca.
Pierwszym podejrzanym jest miejscowy, spędzający dużo czasu na podglądaniu
innych w intymnych sytuacjach. Kiedy giną kolejni chłopcy przedstawiciele
organów ścigania zaczynają interesować się jedną z tutejszych legend, w którą
wierzy duża część bogobojnego społeczeństwa. Wkrótce tropy prowadzą ich do
obrządków voodoo, mogących mieć jakieś znaczenie dla śledztwa. W tym samym
czasie w mieście przebywa dziennikarz, Andrea Martelli, który bardzo angażuje
się w dochodzenie śladami tajemniczego seryjnego mordercy oraz córka wpływowego
mężczyzny pochodzącego z Accendury, Patrizia, która stara się w tym dotychczas
zacisznym miejscu zwalczyć narkotyczny głód. Zabija nudę kuszeniem swoją
seksualnością tutejszych dorastających chłopców i ma zwyczaj znikać na długie
godziny, co wzbudza podejrzenia u policjantów.
Włoski twórca, legenda kina gore,
Lucio Fulci, w wywiadach zdradził, że „Nie torturuj kaczuszki” jest jego
najlepszym filmem. W latach 70-tych XX wieku produkcja nie mogła pochwalić się
należytym uznaniem. Przez ówczesnych krytyków była bezlitośnie deprecjonowana
za rzekome naśladownictwo, pogwałcenie logiki i nieuczciwą w stosunku do widza
konstrukcję całej intrygi. Na odbiór „Nie torturuj kaczuszki” być może w
niektórych kręgach niejaki wpływ miały kontrowersje, jakie narosły wokół tego
obrazu, między innymi zdecydowany sprzeciw Kościoła katolickiego, determinujący
ograniczoną dystrybucję na terenie Europy i Stanów Zjednoczonych i zarzuty,
jakie wystosowano pod adresem Lucio Fulciego, oskarżając go o kręcenie scen o
zabarwieniu erotycznym w obecności nieletnich, czego zabraniało prawo. W latach
90-tych wydźwięk recenzji krytyków diametralnie się zmienił – tak zwani znawcy
kina nareszcie docenili dokonanie Fulciego, przyznając między innymi, że z
obrazu przebija dojrzałość twórcza, indywidualizm i błyskotliwe spojrzenie na
podgatunek giallo. Nareszcie
przestano utożsamiać „Nie torturuj kaczuszki” z sadomasochistycznym, skrajnie
brutalnym szokerem i zaczęto dostrzegać niebanalne wizualne atrakcje, które w
gruncie rzeczy cechują każdy kadr omawianej produkcji.
Film „Nie torturuj kaczuszki” (uwielbiam ten tytuł) powstał w
spokojniejszym okresie twórczości Lucio Fulciego – do premiery „Zombie pożeraczy mięsa”, obrazu który rozpoczął gwałtowny zwrot w jego karierze,
wespół z późniejszymi jego brutalnymi produkcjami sytuując go na pozycji
legendy kina gore, zostało jeszcze
kilka lat, ale już wówczas reżyser znajdował upodobanie we wstrząsaniu widzami.
W „Nie torturuj kaczuszki” jego bezkompromisowość wyraźniej przebija z oglądu
mentalności mieszkańców niewielkiego miasteczka, aniżeli scen przemocy, choć znalazło
się też kilka mordów, w których uwidacznia się zamiłowanie reżysera do krwawych
efektów specjalnych. Scenariusz Fulci spisał wespół z Roberto Gianvitim i
Gianfranco Clericim, a jego bezpośrednią inspiracją były seryjne zabójstwa dzieci,
mające miejsce w 1971 roku w Bitonto we Włoszech. Tak samo, jak to miało
miejsce w rzeczywistości fikcyjne miasteczko Accendura w „Nie torturuj
kaczuszki” jest areną makabrycznych wydarzeń, tym bardziej wstrząsających, gdyż
ofiarami tajemniczego mordercy padają nieletni chłopcy. Jak na giallo przystało scenarzyści sporo
miejsca poświęcają policyjnemu dochodzeniu, które zgrabnie łączy się z szerszym
oglądem tego zacisznego miejsca. Od wizualnych aspektów miejsca akcji właściwie
już od pierwszych minut seansu nie mogłam oderwać wzroku, trwając w swoistym
poczuciu przygniecenia niewątpliwą aurą wyalienowania i wpadając w dosłowny
zachwyt nad delikatnie przybrudzonymi zdjęciami rozległych pustkowi
otaczających miasto i jego ubogim, acz paradoksalnie malowniczym wyglądem, z
czego dosłownie przez cały czas przebijały głośne nuty złowrogości, nieuchwytnego,
przez długi czas nie do końca sprecyzowanego szaleństwa. Wizualną dramaturgię
znacznie wzbogaciła ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Riza Ortolaniego,
której ułamek wykorzystał w późniejszej oprawie audio horroru kanibalistycznego
Ruggero Deodato pt. „Cannibal Holocaust”. Recepta na chwytliwą ścieżkę muzyczną
była prosta, acz ryzykowna, gdyż Ortolani przeskakiwał z melancholijno-złowieszczych
dźwięków w skoczne, czasami wręcz jazgotliwe tony, pozornie bez baczenia na
charakter wydarzeń, którym aktualnie akompaniował. Pozornie, bo w istocie zarówno
tragiczne w skutkach wydarzenia, jak i te bardziej wyciszone, bazujące tylko i
wyłącznie na klimacie podskórnej grozy zamierzenie portretowano raz w
towarzystwie nastrojowych, a innym razem żywszych dźwięków, zapewne celem
wytrącenia z równowagi oglądającego, na tyle potężnego, że już przez sam ten
kontrast audio wprawiającego w pożądany dyskomfort emocjonalny. Atrakcje wizualne,
w moim pojęciu stanowiące prawdziwie artystyczne dokonanie ekipy pod
przewodnictwem niezastąpionego Lucio Fulciego, szły w parze z błyskotliwą
problematyką, zasadzającą się na dogłębnym wejrzeniu w serca zabobonnych,
bogobojnych mieszkańców Accendury, która to często spychała wątek przewodni na
drugi, mniej zajmujący plan. Kiedy zaczynają ginąć dorastający chłopcy początkowe
przygnębienie dorosłych ewoluuje w czystą wściekłość, żądzę samodzielnego
wymierzenia sprawiedliwości. Emocje targające tym małym skupiskiem ludzkim są
całkowicie zrozumiałe przez wzgląd na wiek ofiar nieuchwytnego mordercy, ale
jak często bywa w takich przypadkach ślepa, bezmyślna furia głęboko wierzącego
tłumu jest ukierunkowana na paru podejrzanych, niekoniecznie od razu winnych
tych okrutnych zbrodni. Pragnienie, jak najszybszego ukarana winnego w końcu prowadzi
do haniebnego incydentu, który swoim wykonaniem stanowi jedno z najlepszych
dokonań twórców efektów specjalnych, jakie dotychczas w filmach Lucio Fulciego
miałam okazję podziwiać. Długa sekwencja uderzania łańcuchem w ciało kobiety, z
typowymi dla tego reżysera zbliżeniami na odniesione rany, tj. poszarpane mięso
i lejącą się krew (co prawda wodnistą, zbyt jasną i rzadką, ale w obliczu tak
wiarygodnej charakteryzacji mogę twórcom wybaczyć to lekkie uchybienie), podana
przy akompaniamencie silnie kontrastujących z makabrą skocznych, głośnych
dźwięków, realizacyjnie ociera się o czysty artyzm, co wytrąca z równowagi,
biorąc pod uwagę charakter tej konkretnej sceny. Scenarzyści nie akcentowali
jedynie bezmyślnej żądzy mordu dorosłych mieszkańcy Accendury, idąc dalej w
portretowaniu ich mentalności za sprawą tutejszej legendy – dopatrywania się w
zdeformowanym dziecku szatańskiej proweniencji, co jest wyraźną krytyką
fanatyków religijnych, niewłaściwie ukierunkowujących swoje wierzenia.
„Nie torturuj kaczuszki” to nie tylko krytyczny głos pod adresem
zabobonnych, prostych ludzi, ale być może również próba skonfrontowania widzów z
nawet dziś nieczęsto spotykanym w kinie grozy tematem tabu. Jedna z
ważniejszych bohaterek filmu, Patrizia (doskonała postać znakomicie wykreowana
przez Barbarę Bouchet), która przez wzgląd na uzależnienie od narkotyków na
jakiś czas osiadła w Accendurze, w domu należącym do jej bogatego, acz
nieprzebywającego w tych okolicach ojca, na pierwszy rzut oka jest typowym
przykładem kobiety wyzwolonej. Zdążyła już zobaczyć kawałek świata i nabrać
zwyczajów panujących w dużych miastach, dlatego też wyznaje zgoła odmienne
podejście do seksualności, aniżeli miejscowi. Podczas, gdy rodzice
dorastających chłopców z Accendury martwią się ich wzmagającą się fascynacją
seksem, starając się odwieść swoje pociechy od bezbożnych myśli, Patrizia
chętnie eksponuje swoje ciało i ewidentnie bawi się podsycaniem zaciekawienia
chłopców sferą erotyczną. W przypadku tego wątku scenarzystami najpewniej kierowało
pragnienie skonfrontowania dwóch odmiennych światopoglądów – mentalnej
zaściankowości i konserwatyzmu z liberalizmem – ale mnie, choć pewnie
nadinterpretuję, uderzył swoisty pedofilski akcent w jednym ustępie
koncentrującym się na Patrizii. Mowa o kuszeniu zawstydzonego chłopca,
bezwstydnym pokazywaniu mu swojego nagiego ciała i wysnuwaniu propozycji o
zabarwieniu erotycznym. Nie wiem, czy scenarzyści chcieli zwrócić moją uwagę na
pedofilskie akcenty, ale choćby tylko przypadkiem taki efekt osiągnęli, tym
samym zdobywając moje najwyższe uznanie, celowo bądź przypadkiem, pokazując
kobietę nie mężczyznę z ciągotami pedofilskimi. Jeśli zderzy się warstwę
psychologiczną z kryminalną to w moim odczuciu ta druga zostaje nieco w tyle – śledztwo,
choć obfitujące w zwroty akcji, szczególnie budzące ciekawość odniesieniami do
obrządków voodoo dużo traci przez przewidywalność. A przynajmniej ja, jak się
okazało trafnie, wytypowałam podejrzanego już w pierwszej scenie z jego
udziałem i nie zmieniłam swojego typu, nawet wówczas, UWAGA SPOILER gdy twórcy próbowali
uczulić mnie na kilku bohaterów, niemalże wprost wskazując na nich palcem KONIEC SPOILERA.
Ukontentowało mnie natomiast podejście do samych zbrodni, silniej akcentujące
przygnębienie rodzin ofiar, bezmiar tragedii, która ich dotknęła, aniżeli same
brutalne akty. Wydaje mi się, że Fulci zrezygnował ze skrajnej makabry przez
wzgląd na młody wiek ofiar, nie chcąc przeholować, bo w przypadku tych
konkretnych postaci pokusił się jedynie o pokazanie bezkrwawego duszenia,
podczas gdy koniec dorosłych zobrazował w najdrobniejszych, drastycznych
szczegółach (mistrzowska scena z łańcuchem i końcowe spadanie w przepaść ze
zbliżeniami na głowę roztrzaskiwaną o skały, choć akurat w tym przypadku
doskonale widać, że posłużono się kukłą). Nie szczędzono natomiast widoku zwłok
chłopców, roztrzaskanej głowy, czy bladolicej małej sylwetki spoczywającej w
wodzie, ale te ujęcia bardziej przyczyniły się do budowania złowieszczego
klimatu, z nutą druzgocącego smutku, zamiast starać się zniesmaczyć odbiorców –
co w sumie poczytuję na plus. Na koniec warto wspomnieć o końcówce, tj.
tożsamości sprawcy, którą bez problemu szybko rozszyfrowałam, ale mimo wszystko
na pochwałę zasługuje UWAGA SPOILER przesłanie, jakie sobą niesie ten konkretny wybór i doskonała koegzystencja z wcześniej poruszonymi wątkami „Nie torturuj kaczuszki” KONIEC SPOILERA.
Nie podzielam zdania Lucio Fulciego niegdyś utrzymującego, że omawiana produkcja
jest jego najlepszym reżyserskim dokonaniem, bo w jego filmografii jest kilka
pozycji, które cenię sobie wyżej („Siedem bram piekieł”, „Zombie pożeracze
mięsa”, „Nowojorski rozpruwacz”), ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że „Nie
torturuj kaczuszki” plasuje się daleko w tyle za moimi faworytami. Bo summa
summarum film dostarczył mi sporo tak bardzo oczekiwanych od horrorów emocji,
jednocześnie zachwycając audiowizualną i tematyczną dojrzałością, bijącą z
dosłownie każdego kadru. Dla fanów giallo
pozycja obowiązkowa!
Hej, długo nie pisałam. Właśnie miałam ostatnio przyjemność obejrzeć. Też się szybko zorientowałam, kto krył się za maską mordercy, aczkolwiek wielu z moich filmwebowych znajomych uważało, że ciężko odgadnąć.
OdpowiedzUsuńA jak już jestem w temacie giallo - widziałaś może "Kto widział jej śmierć?"?
O, cześć Angusa!
Usuń"Kto widział jej śmierć?" chciałabym zobaczyć, ale niestety ciągle muszę się obchodzić smakiem, bo kurczę ta pozycja jakoś nie chce wpaść mi w ręce:/
Tak? Jak go znalazłam z napisami. Film był taką miejską wersją "Nie torturuj kaczuszki".
UsuńŚwietny film Fulciego. Pochodzi z czasów gdy kręcił mniej krwawe dzieła. Klimat i fabuła na najwyższym poziomie. Trzy filmy, które wymieniłaś, że cenisz wyżej w jego filmografii należą już do jego krwawych dzieł. Osobiście nie porównuję filmów Fulciego sprzed 1979 (czyli sprzed Zombi 2) z tymi po nim. Dla mnie to zupełnie inne filmy, a najważniejsze że ogląda się je z wielką przyjemnością.
OdpowiedzUsuń