poniedziałek, 3 lipca 2017

„The Nesting” (1981)

Mieszkająca w Nowym Jorku powieściopisarka, Lauren Cochran, zaczyna miewać napady lęku, które jej psychiatra, doktor Webb, uznaje za objaw agorafobii. Kobieta dochodzi do wniosku, że wielkomiejskie realia nie sprzyjają procesowi zdrowienia, więc postanawia na jakiś czas wynająć dom na wsi. Jej przyjaciel, Mark Felton, zgadza się odwieźć Lauren do wybranego przez nią miejsca i towarzyszyć jej podczas dopełniania wszystkich formalności. Podczas obchodu zalesionego zakątka wsi Lauren i Mark znajdują duży dom, którego powieściopisarka nigdy nie widziała, ale akcję jednej ze swoich książek umiejscowiła w identycznym budynku. Kobieta postanawia wynająć właśnie ten dom, który jak się okazuje należy do zamożnego mężczyzny w podeszłym wieku, szanowanego pułkownika LeBruna. Wszystkich niezbędnych formalności dopełnia jego wnuk, fizyk Daniel Griffith, po czym Lauren bez dłuższej zwłoki wprowadza się do starego domostwa. Choć wcześniej nie pamiętała swoich snów, koszmary, które miewa w tym domu pozostają w jej pamięci, co więcej niektóre wyśnione szczegóły szybko znajdują odbicie w rzeczywistości. Natomiast zjawiska, którym Lauren świadkuje, postacie, które widuje każą jej podejrzewać, że dom jest nawiedzony. Nie zamierza jednak wracać do miasta dopóki nie rozwiąże tej zagadki.

„The Nesting” to jedna z mniej znanych amerykańskich ghost stories w reżyserii nieżyjącego już Armanda Westona, który spisał również scenariusz - wraz z Darią Price. W Wielkiej Brytanii produkcja wzbudziła pewne kontrowersje – choć nie uznano jej za obsceniczną zezwolono na konfiskaty materiałów na mocy paragrafu trzeciego ustawy o publikacjach obscenicznych z 1959 roku. W Stanach Zjednoczonych (i kilku innych krajach) obraz Armanda Westa takich przejść nie miał, niemniej tłumów nie przyciągał. Film rozpowszechniano pod trzema tytułami: „The Nesting”, „Phobia” i „Massacre Mansion”.

Wstępnym (i końcowym) ujęciom „The Nesting” akompaniuje aria na strunie G autorstwa Jana Sebastiana Bacha, niezwykle nastrojowa, jedna z moich ulubionych klasycznych kompozycji (wykorzystywana w wielu filmach, w tym w „Siedem” Davida Finchera), która sprawia, że widz natychmiast wsiąka w klimat tajemniczości, podszyty nutką melancholii. W ponurych zdjęciach również szybko unaoczniają się wspomniane pierwiastki, dominuje jednak atmosfera zagrożenia, którego źródła jak się wydaje należy upatrywać w sferze nadprzyrodzonej. Siedliskiem niematerialnych bytów jest natomiast ośmiokątny, stary dom usytuowany nieopodal stawu w zacisznym zakątku otoczonym wiekowymi drzewami. Scenarzyści skupiają się więc na jednym z najpopularniejszych motywów horrorów, dorabiając rzeczonemu domostwu całkiem pomysłową historię, która jednak nie wyrywa tej produkcji z ram żelaznej konwencji. Ktoś pewnie powie, że tak wyświechtanej, że niemającej absolutnie żadnych szans na zaabsorbowanie współczesnego widza, ja jednak jestem przekonana, że nawet dzisiaj „The Nesting” może trafić na podatny grunt. Nie każdy wielbiciel horrorów goni za oryginalnością, wielu z nich (jeśli nie większość) ma swoje ulubione motywy, rozwiązania fabularne po które sięga ilekroć tylko nadarzy się okazja, a nawiedzone domostwa zdecydowanie stanowią jeden z najbardziej chwytliwych tematów podejmowanych przez kino grozy (i literaturę jeśli już o tym mowa). Ja zasilam wspomniane grono miłośników utworów o nawiedzonych domach. Tę grupę która nie widzi nic złego w powtarzalności, w skład której wchodzą osoby czerpiące przyjemność z niezliczonych „spotkań” z postaciami konfrontującymi się z duchami gnieżdżącymi się w murach danej nieruchomości. W „The Nesting” ową nieszczęśnicą jest powieściopisarka Lauren Cochran, która instaluje się w rzeczonym domostwie po zdiagnozowaniu u niej agorafobii. Kobieta ufa, że czasowa egzystencja z dala od miasta, w cichym zakątku Stanów Zjednoczonych, przysłuży się jej zdrowiu, że ten krok pomoże jej zwalczyć chorobę manifestującą się napadami lęku po wyjściu z mieszkania. Armand Weston i Daria Price tajemniczy pierwiastek wprowadzają w scenariusz już w momencie, jak się wydaje, będącego wynikiem zupełnego przypadku dotarcia głównej bohaterki i jej przyjaciela Marka Feltona pod zaniedbany, acz i tak imponująco się prezentujący, ośmiokątny dom oddalony od skupisk ludzkich. Dowiadujemy się wówczas, że główna bohaterka akcję swojej książki pt. „The Nesting” umiejscowiła w identycznym domostwie, chociaż jest przekonana, że nigdy go nie widziała. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem wydaje się wyparcie, usunięcie ze świadomości widoku tej nieruchomości. Ta teoria staje się jeszcze bardziej prawdopodobna niedługo potem, w chwili, w której protagonistka dzieli się z widzami informacją, że aż do czasu zamieszkania w rzeczonym ośmiokątnym domu nie pamiętała swoich snów. Wszystko wskazuje więc na to, że wspomnienie owej nieruchomości powracało do niej w snach, po przebudzeniu natomiast, nie zdając sobie z tego sprawy, bezwiednie przelewała go na karty powieści, w przekonaniu, że obraz ów generuje jej rozbuchana wyobraźnia. Jeśli przyjmiemy takie wyjaśnienie zaczniemy z kolei zastanawiać się nad okolicznościami niegdysiejszego pobytu Lauren w tym feralnym domostwie – będziemy próbowali przeniknąć przez zasłonę tajemnicy, umiejscowić miastową kobietę w tej wiejskiej okolicy, do której jak uparcie utrzymuje nigdy wcześniej nie zawitała. Znaleźć powiązanie, dopasować do sobie wszystkie elementy podrzucane przez twórców filmu, tak aby uzyskać odpowiedź na dręczące nas pytanie.

Nie ukrywam, że fabuła „The Nesting” silnie mnie zaintrygowała, głównie przez tę zagadkową otoczkę, niemalże namacalną aurę tajemnicy, której rozwiązanie bardzo chciałam poznać. Armandowi Westonowi udało się zachęcić mnie do podejmowania prób samodzielnego zgłębiania tajników owej intrygi. Sprawił, że chciało mi się szukać odpowiedzi zamiast tylko obojętnie wgapiać się w ekran, pozostawiając wszystko w gestii scenarzystów. To jest biernie czekać na wyjaśnienia, bez wykazywania jakiejkolwiek gotowości „wcielenia się w postać domorosłego detektywa”. Czasami mi się to zdarza – są filmy, które nijak nie potrafią zachęcić mnie do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na postawione przez scenarzystów pytania. Spotykałam się już z intrygami, których sens w ogóle mnie nie ciekawił, ale w tym przypadku miałam do czynienia ze zgoła inną sytuacją. Dałam się wciągnąć w zaproponowaną intrygę, pomimo osadzenia w ramach mocno wyeksploatowanej konwencji. Albo właśnie (również) dzięki temu, bo jak już wspomniałam motyw nawiedzonego domu wpisuje się w poczet moich ulubionych. Rzeczone nawiedzenie, manifestacje bytów nadprzyrodzonych nie grzeszą widowiskowością, twórcy wszak nie zawracali sobie głowy upiornym makijażem, demonizowaniem twarzy odtwórców tych postaci, które w dodatku nie jawiły się niczym przezroczyste, niematerialne zjawy tylko osoby z krwi i kości. Wolałabym, żeby charakteryzatorzy wykazali się większą śmiałością, w tym przypadku naprawdę bardzo mi jej brakowało, czego nie mogę powiedzieć o otoczce sekwencji z udziałem zjaw. Ta cechowała się należytą mrocznością i przynajmniej w jednym przypadku szarpiącą nerwy raptownością (mowa o niespodziewanym widoku kobiety na poddaszu). Jednakże to nie punkty kulminacyjne wspomnianych scen przesądziły o moim pozytywnym odbiorze tychże. Nieporównanie więcej emocji dostarczyły mi ujęcia je poprzedzające, trzymające w napięciu, powolne wędrówki głównej bohaterki po zaciemnionych, zaniedbanych pomieszczeniach, w poszukiwaniu źródeł różnych hałasów i paniczna ucieczka Franka, mężczyzny zajmującego się dokonywaniem drobnych napraw nieruchomości, sfinalizowana jakże realistycznie sportretowanym atakiem w stawie. W „The Nesting” pojawia się również kilka umiarkowanie krwawych scen mordów, każdorazowo okraszanych dźwiękami, które przypominały mi niezapomnianą, wbijającą w fotel kompozycję pojawiającą się w „Psychozie” Alfreda Hitchcocka podczas kultowej sceny pod prysznicem. I w sumie owe mordy prezentują się o wiele lepiej niż postacie duchów – chociaż „The Nesting” to typowa ghost story twórcy wykazali się większym zdecydowaniem i pomysłowością w ujęciach eliminacji niektórych postaci niźli w kreśleniu bytów z tamtego świata. Widoki przebitego oka, czy sierpa tkwiącego w głowie mężczyzny zwracają uwagę dobrym (acz nie porażającym) wykonaniem i sporą dozą kreatywnością. Prezentują się na tyle solidnie, że zapewne nie powstydziłby się ich niejeden slasher. Chociaż wydarzenia bezpośrednio poprzedzające ten drugi z wymienionych mordów na miejscu twórców bardziej bym dopracowała, bo szaleńcza pogoń za główną bohaterką była niezamierzenie komiczna. W tym miejscu to najbardziej raziło, ale tak szczerze powiedziawszy w „The Nesting” pojawia się więcej tego rodzaju niedociągnięć, do czego moim zdaniem w głównej mierze przyczyniła się egzaltacja Robin Groves, aktorki wcielającej się w postać Lauren – nie unaocznia się cały czas, ale gdy kobieta wpada w ową przesadę widzowi pozostaje albo wybuch śmiechu, albo czysta irytacja. W jednej z mniejszych ról wystąpił nieodżałowany John Carradine, który stanowił swoistą przeciwwagę dla miejscami denerwująco sztucznej Groves. Szkoda tylko, że powierzono mu tak niewielką rólkę.

„The Nesting” to w gruncie rzeczy bardzo konwencjonalna ghost story. Kolejna opowieść o nawiedzonym domostwie okraszona paroma dobrze zrealizowanymi scenami mordów, która ma szansę zainteresować miłośników tego nurtu i może jeszcze niektórych fanów slasherów, nie sądzę jednak, żeby przyjęli ten projekt Armanda Westona całkowicie bezkrytycznie. Film ma parę wad, które nieco psują odbiór całości, ale moim zdaniem zaproponowana przez scenarzystów intryga osnuta niemalże namacalną atmosferą tajemniczości, wyczucie napięcia i doprawdy satysfakcjonująca, klimatyczna oprawa audiowizualna oraz wspomniane już sceny mordów powinny zadowolić niejednego fana gatunku. Zakończenie prawdopodobnie nikogo nie wprawi w osłupienie - nie sądzę, żeby wielu widzom udało się przewidzieć wszystkie jego składowe, ale pomimo braku denerwującej przewidywalności rozwiązanie zagadki przypuszczalnie nie wywrze na długoletnich wielbicielach kina grozy piorunującego efektu. Postacie duchów zapewne również nie spotkają się z dużym uznaniem miłośników ghost stories, aczkolwiek podejrzewam, że atmosfera generowana podczas ich manifestacji zostanie doceniona przez przynajmniej część z nich. A że klimat jest nieporównanie ważniejszy od charakteryzacji zjaw i biorąc oczywiście pod uwagę subiektywne zestawienie plusów i minusów tej produkcji skutkujące przewagą tych pierwszych pozostaje mi jedynie polecić ten obraz przede wszystkim fanom klasycznych opowieści o duchach. Choć sympatycy lżejszych rąbanek też mają szansę się w nim odnaleźć.

1 komentarz:

  1. Zaciekawiłaś mnie swoją recenzją :) Lubię takie klimaty więc raczej się skuszę!

    OdpowiedzUsuń