czwartek, 30 sierpnia 2018

„Prawdziwa historia” (2017)

Poczytna powieściopisarka, Delphine Dayrieux, od jakiegoś czasu zmaga się z blokadą twórczą. Choć bardzo się stara nie potrafi stworzyć kolejnego utworu, nie ma nawet dobrego pomysłu na książkę. Sporo czasu poświęca na promowanie swojej ostatniej powieści oraz spotkania z czytelnikami i właśnie podczas podpisywania swojej najnowszej publikacji po raz pierwszy widzi Elle, wielbicielkę jej twórczości, zawodowo zajmującą się pisaniem autobiografii znanych ludzi. Delphine szybko się z nią zaprzyjaźnia, choć niewiele o niej wie. Elle jest dla niej prawdziwą podporą w tym trudnym okresie, tak zbawienną, że Delphine z czasem uzależnia się od swojej nowej przyjaciółki, która tymczasem z coraz większą śmiałością ingeruje w jej życie zawodowe i towarzyskie.

W 2015 roku pojawiło się pierwsze wydanie powieści „D'apres une histoire vraie” („Prawdziwa historia”) pióra francuskiej pisarki Delphine de Vigan. Opowieść ta zainteresowała jednego z najwybitniejszych reżyserów i scenarzystów, Romana Polańskiego, przede wszystkim przez relację dwóch kobiet. Polański (wedle jego własnych słów) uświadomił sobie, że jeszcze nie stworzył filmu opartego na takim motywie - filmu o konfrontacji dwóch kobiet działających indywidualnie, bez wsparcia innych postaci. Ponadto w „Prawdziwej historii” de Vigan odnalazł też temat, który, jak wyznał, od dawna porusza jego wyobraźnię, a mianowicie „dwuznaczne, częstokroć wręcz mętne stosunki, jakie utrzymujemy z rzeczywistością”. Scenariusz filmowej wersji „Prawdziwej historii” Delphine de Vigan, Polański spisał wespół z Olivierem Assayasem, a reżyserią zajął się sam. Produkcja rozpoczęła się w listopadzie 2016 roku. Film nakręcono we Francji, a pierwszy jego pokaz odbył się na Festiwalu Filmowym w Cannes w 2017 roku.

Emmanuelle Seigner, prywatnie żona Romana Polańskiego, która wystąpiła już w kilku jego filmach (m.in. „Dziewiąte wrota”, „Wenus w futrze”) kontra Eva Green, według mnie nie mniej utalentowana aktorka, znana z choćby takich filmów jak „Mroczne cienie” i „Osobliwy dom pani Peregrine” Tima Burtona. Ta pierwsza wciela się w rolę francuskiej powieściopisarki, Delphine Dayrieux, która właśnie przeżywa kryzys twórczy. Ta druga natomiast kreuje jedną z wielbicielek jej twórczości, która przedstawia się jako Elle. Tak samo jak w książce, te dwie kobiety najpierw połączy przyjaźń, która z czasem przekształci się w uzależnianie Delphine od Elle. Roman Polański i Olivier Assayas na tyle mocno trzymali się powieści, że bardziej skłaniam się ku nazywaniu tej produkcji ekranizacją niż adaptacją. Muszę jednak zaznaczyć, że mamy tutaj do czynienia z uproszczoną wersją opowieści Delphine de Vigan - opowieści ubranej w swego rodzaju szaty autobiograficzne, mającej tworzyć w czytelnikach wrażenie obcowania z historią opartą na faktach. Twórcy filmu mieli o tyle utrudnione zadanie, że autorka literackiego pierwowzoru chętnie korzystała z dobrodziejstw niejako zarezerwowanych dla literatury. Oczywiście, może i można było te wszystkie zastosowane przez nią sztuczki jakoś odzwierciedlić na ekranie (chociaż prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie, jak skopiować takie zakończenie), może jakieś sposoby faktycznie istnieją, ale jeśli nawet, to myślę, że efekt okazałby się gorszy nie tylko od tego z oryginału, ale także od tego osiągniętego w tej oto uproszczonej wersji. Wydaje mi się wszak, że to, co w książce działało (i to jak działało!) w filmie mogłoby zostać zaprezentowane w sposób budzący w widzach nieprzyjemne poczucie obcowania z przerostem formy nad treścią. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że ekranizacja „Prawdziwej historii” nie pozostawia pola dla interpretacji widza, że nie jest opowieścią pozbawioną niedomówień, skierowaną głównie do osób łaknących kina, które nie wymaga od nich myślenia. Bo Polański skorzystał ze sposobów, jakie daje mu ta forma sztuki do wprowadzania wątpliwości – stworzył opowieść, którą, tak jak w przypadku pierwowzoru, można odczytywać na różne sposoby, aczkolwiek i tak daleki był od takiego zamętu, jaki w moim umyśle wprowadziła autorka literackiej wersji „Prawdziwej historii”. Co jak już wspomniałam według mnie wynikało z ograniczeń, jakie narzuca kino, a nie z jakichś jego artystycznych braków (Roman Polański w ogóle jakieś ma?). Scenariusz, tak samo jak powieść, koncentruje się na toksycznej relacji francuskiej pisarki i tajemniczej kobiety, która nagle wkracza w jej życie. Staje się to w okresie, w którym główna bohaterka filmu, Delphine Dayrieux, przeżywa kryzys twórczy, a więc w momencie bardzo dla niej trudnym. Tak bardzo, że z otwartymi ramionami przyjmuje pomoc oferowaną przez w gruncie rzeczy nieznajomą kobietę. Niby nie ma w tym niczego niepokojącego. Ot, jedna kobieta wyciąga pomocną dłoń do drugiej. Ot, fanka chce być podporą dla swojej idolki w tym ciężkim dla niej okresie. Ale „Prawdziwa historia” to thriller (może z domieszką dramatu, ale na pewno nie komedii, jak to głoszą niektóre internetowe portale), a w tym gatunku już samo pojawienie się nowej osoby w życiu pierwszoplanowej postaci działa na widza alarmująco. Twórcy filmu potęgują jeszcze tę nieufność do Elle wieloma ujęciami jej nieprzeniknionego oblicza, z którego na dodatek co jakiś czas przebijają jakieś złośliwe ogniki. W tych momentach zwłaszcza w oczach Evy Green jest coś, co każe kwestionować jej rzekomo dobre zamiary względem Delphine. Emanuje z nich czyste okrucieństwo, które stara się ukrywać przed swoją nową przyjaciółką. Ale nie przed widzami – im już od pierwszego pojawienia się Elle na ekranie daje się jasno do zrozumienia, że stanowi ona duże zagrożenie dla niczego nieświadomej powieściopisarki.

Dobrze się stało, że za ekranizację „Prawdziwej historii” Delphine de Vigan wziął się Roman Polański, bo opowieść ta zasadza się na relacji międzyludzkiej, a ten artysta niejednokrotnie już udowadniał, że w tej materii odnajduje się wprost idealnie. Nie są mu obce meandry ludzkiej psychiki, wie, jak wrzucać widzów w umysły bohaterów i antybohaterów swoich filmów, jak wywoływać w odbiorcach wrażenie wchodzenia w ich skórę, które nierzadko wcale nie jest przeżyciem przyjemnym. W tym sensie, że rodzi potężny dyskomfort psychiczny, czyli zjawisko, którego chyba każdy fan tak thrillerów, jak horrorów rozpaczliwie wręcz pożąda. „Prawdziwa historia” wymagała właśnie takiego podejścia, opowieść ta byłaby niczym bez porządnego zagłębiania się w umysł głównej bohaterki. Bo to w jej psychikę przede wszystkim mamy wgląd. Twórcy stopniowo będą ujawniać też informacje o Elle, ale bynajmniej nie będzie to odzierać tej postaci z tajemniczości. Wręcz przeciwnie: jej zwierzenia na użytek Delphine będą rodzić kolejne pytania, na które to widz sam będzie musiał sobie odpowiedzieć. Rzeczone wątpliwości rozciągną się także na samą Delphine. Bo choć przez jakiś czas można mieć pewność, że dobrze poznało się pierwszoplanową bohaterkę, że dostało się dosyć szczegółowy wgląd w jej umysł, to z biegiem trwania filmu rzeczona pewność będzie tracić na sile. Aż w końcu uświadomimy sobie, że mamy do czynienia z wielką niewiadomą, z czystą enigmą, z kobietą równie nieodgadnioną, co Elle. Do pytań kim jest Elle i jakie ma zamiary względem Delphine wkrótce dołączą inne, jeszcze bardziej frapujące i jak się wydaje pozostające w osobliwym związku z tymi pierwszymi. Jak się wydaje, bo „Prawdziwa historia” może być odczytywana na różne sposoby – można doszukiwać się tutaj drugiego dna, czytać między wierszami, patrzeć na wszystko pod różnymi kątami, albo pójść najprostszą z możliwych dróg, nie zawracając sobie głowy wypatrywaniem sygnałów zmuszających do rozważenia innych ewentualności. I chociaż film nie zrobił mi takiego prania mózgu jak książka, na podstawie której powstał, to jak na realia współczesnego kina fabuła prezentowała się nader przyzwoicie. Sam scenariusz jest kuszący, moim zdaniem środki ciężkości rozłożono tutaj w sposób jak najbardziej właściwy, z dbałością o suspens, z pełną wiedzą o tym, kiedy należy przyśpieszyć akcję, a kiedy skoncentrować się na powolnym, acz konsekwentnym budowaniu napięcia wynikającego z toksycznej relacji dwóch kobiet. I z każdej z nich z osobna, z ich własnych cech, z ich domniemanych obsesji, uzależnień, może nawet morderczych zapędów. Może, a może nie – to musicie sprawdzić sami. A myślę, że warto, pomimo niezbyt atrakcyjnej oprawy wizualnej. Taka problematyka aż prosiła się o duże zagęszczenie mroku, o przybrudzone, ciemne zdjęcia, które w miarę rozwijania się tego potencjalnego szaleństwa zyskiwałyby na złowieszczości. Bo choć warstwa fabularna zagwarantowała mi poczucie rosnącego niebezpieczeństwa ze strony... no właśnie kogo?, chociaż scenariusz nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że już wkrótce wydarzy się coś bardzo złego, choć rodził niemałe napięcie emocjonalne, to zdjęcia, że tak się wyrażę, niestety absolutnie nie stanowiły odbicia fabuły „Prawdziwej historii”. Żywe barwy, zbyt obfite sztuczne oświetlenie w scenach nocnych, silne kontrasty bez choćby grama brudu, który przecież doskonale odzwierciedlałby stan psychiczny kluczowych postaci tej produkcji. Nie, to mi stanowczo nie pasowało do tej historii.

Nie zawiodłam się na tym filmie, ale też nie mogę powiedzieć, że doprowadził mnie on do prawdziwej ekstazy. Według mnie do poziomu książki jeszcze sporo mu brakuje, ale nawet oceniając to widowisko w oderwaniu od jego literackiego pierwowzoru, nie osiągam pełni satysfakcji. Romana Polańskiego stać na więcej, to bez dwóch zdań, ale z drugiej strony nie mam żadnych wątpliwości, że ekranizacja „Prawdziwej historii” wypadłaby dużo gorzej, gdyby projekt ten został powierzony komuś innego. Dobry, godny polecania thriller, ale tylko tym osobom, którzy nie spodziewają się kolejnego arcydzieła od Romana Polańskiego, którzy z góry nie skreślają produkcji, w których nie widać takich aspiracji. I tych, w których można odnaleźć odniesienia do przynajmniej jednego znanego dzieła (szukaj pod hasłem: Stephen King), co akurat nie było pomysłem twórców filmu tylko autorki literackiego pierwowzoru. A uznaję za konieczne to podkreślić z tego tylko powodu, że spotkałam się już z zarzutami formułowanymi pod adresem scenarzystów „Prawdziwej historii” o kopiowanie z pewnej poczytnej powieści, a przecież oni tylko przełożyli na ekran to, co zawierał materiał stanowiący podstawę tego obrazu...

Za seans bardzo dziękuję

Na Cineman VOD film będzie dostępny od 21 września 2018 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz