wtorek, 9 kwietnia 2019

„Escape Room” (2019)

Sześć nieznających się osób dostaje zaproszenie do ekskluzywnego escape roomu, gdzie można wygrać dziesięć tysięcy dolarów. Śmiałkowie muszą tylko rozwiązać wszystkie przygotowane przez organizatorów zabawy zagadki, umożliwiające wydostanie się z zamkniętych pomieszczeń. Szybko uświadamiają sobie jednak, że to wcale nie jest zabawa, że prawdziwą stawką w tej perwersyjnej grze jest ich własne życie. Jeśli nie uda im się w porę rozwiązać którejkolwiek z przygotowanych zagadek, bez wątpienia zginą pod czujnym okiem kamer rozlokowanych w całym budynku.

Twórca „Opętanej” (2014) i „Naznaczonego: Ostatniego klucza”, Adam Robitel, prace nad swoim trzecim pełnometrażowym (amerykańsko-kanadyjskim) filmem rozpoczął w 2017 roku, mając do dyspozycji scenariusz autorstwa Bragiego F. Schuta i Marii Melnik. Projekt ten na początku nosił tytuł „The Maze”, ale z czasem został zmieniony na „Escape Room”. I tak już zostało, co najlepszą decyzją chyba nie było, wziąwszy pod uwagę to, że w 2017 roku pojawiły się dwa filmy pod taką samą nazwą: reżyserem jednego jest Will Wernick, a drugiego Peter Dukes. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mówić, że rok bez filmu grozy pod tytułem „Escape Room” jest rokiem straconym... W każdym razie ta zbieżność nazw obrazów, które nie są ze sobą powiązane może stwarzać mały zamęt, dezorientować jakąś część publiczności. Tym bardziej w niedalekiej przyszłości – już w 2020 roku planuje się wypuścić sequel „Escape Roomu” Adama Robitela, możliwe więc, że znajdą się tacy, którzy wybiorą się na ten film z myślą o innym „Escape Roomie”:) Na decyzję o stworzeniu kontynuacji (którą to także ma wyreżyserować Adam Robitel, a scenariusz najprawdopodobniej napisze Bragi F. Schut, czyli połówka pisarskiego duetu odpowiadającego za scenariusz części pierwszej) wpływ pewnie miał komercyjny sukces omawianego obrazu. Na całym świecie film zarobił trochę ponad sto pięćdziesiąt milionów dolarów, podczas gdy jego koszt (budżet filmu) oszacowano na dziewięć milionów dolarów. W Polsce zrezygnowano z dystrybucji kinowej w związku z tragedią, do jakiej doszło w Koszalinie (pięć ofiar śmiertelnych w jednym z escape roomów) parę dni przed planowaną polską premierą filmu Adama Robitela.

Może to dziwne, ale pierwszym filmem, o którym pomyślałam oglądając „Escape Room” wcale nie był inny obraz o pokojach zagadek. Ani „Piła”, „Cube”, czy jakiś inny obraz traktujący o ludziach poddawanych śmiertelnie niebezpiecznym próbom. Pierwszym tytułem, który przemknął mi przez głowę był „Wysłannik piekieł” („Hellraiser”) Clive'a Barkera, bo choć wiedziałam z jakiego rodzaju historią mam tutaj do czynienia (zdradza to już sam tytuł filmu), to zanim „weszłam” do pokoju zagadek, przyjrzałam się zaproszeniom, tak podobnym do kostki Lemarchanda. Małych pudełek podrzuconych kilku osobom nie da się otworzyć ot tak. Trzeba się trochę nagimnastykować, ruszyć głową, znaleźć na to metodę, czyli podobnie jak w przypadku kostki Lemarchanda z „Wysłannika piekieł” (a właściwie to całej serii spod znaku „Hellraisera”). Skojarzeń z serią „Cube” i przede wszystkim z „Piłami” uniknąć się oczywiście nie dało, tyle że pojawiły się one troszkę później. Niedługo po wprowadzeniu, myślę że zainspirowanych wspomnianym dziełem (filmowym bądź literackim) Clive'a Barkera, pudełeczek z zaproszeniami do ekskluzywnego escape roomu. Myślałam też rzecz jasna o „Escape Roomie” Willa Wernicka (obrazu Petera Dukesa pod tym tytułem nie widziałam), ale jednocześnie towarzyszyła mi świadomość, że to nie do końca te klimaty. Przedsięwzięcie to ani nie jest tak brutalne jak „Piły”, ani tak klaustrofobiczne, jak filmy spod znaku „Cube'a”. Ani tak głupiutkie, jak wspomniany film Willa Wernicka. Protagonistów jest sześcioro – dwie kobiety i czterej mężczyźni – ale już na początku „Escape Roomu” można zauważyć, że na pierwszy plan wysuwa się Zoey. Studentka odznaczająca się imponującą biegłością w naukach ścisłych. To znaczy imponującą mnie: istnemu głąbowi matematycznemu. Już sam ten talent Zoey może zrodzić skojarzenia z serią „Cube”, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie został ona należycie w tym obrazie wykorzystany. Spodziewałam się jakichś skomplikowanych procesów myślowych zachodzących w jej głowie, budzących zazdrość błyskawicznych obliczeń, z których skorzysta cała grupa ludzi zamkniętych w...hmm... luksusowym budynku pełnym zagadek. Logiczne myślenie faktycznie bardzo się tutaj przyda – ta młoda kobieta istotnie będzie dla tej grupy bardzo cenna, ale powiedzmy sobie szczerze, łamigłówki przygotowane przez organizatorów tej okrutnej gry nie dawały jej wielkiego pola do popisu. To znaczy skomplikowanych działań matematycznych, czy też wyzwań, w których niezbędna okaże się jej rozległa wiedza w zakresie fizyki albo chemii, tak na dobrą sprawę tutaj nie znajdziemy. Co nie znaczy, że zagadki, z którymi będą musieli zmierzyć się nasi bohaterowie ciekawości we mnie nie wzbudzały. Bragi F. Schut i Maria Melnik nie szli tutaj po linii najmniejszego oporu, w mojej ocenie nie wykazali się jakąś rażącą naiwnością w konstruowaniu wszystkich tych wyzwań, którym są poddawani ich bohaterowie. Pułapki nie są co prawda tak zmyślne, jak te w wykonaniu Jigsawa i jego następców/naśladowców, ale i nie mogę powiedzieć, że ewidentnie brakowało im kreatywności. Pomysły owszem były. I w gruncie rzeczy nie były to koncepcje pozbawione polotu. Niektórych może jednak uderzyć zbytnie asekuranctwo twórców, rozpaczliwe wręcz uciekanie od materii gore/torture porn, której to przecież ma się prawo oczekiwać od opowieści osadzonej w budynku naszpikowanym różnymi śmiercionośnymi pułapkami. W tym sensie także nie mamy do czynienia z powtórką głośnych „Pił” - w „Escape Roomie” Adama Robitela nie zobaczymy długich scen tortur, obfitego rozlewu krwi protagonistów, odrażających ran wykwitających na ich ciałach etc., bo i nie jest to horror z nurtu torture porn. Albo inaczej: ja nie odbierałam tego obrazu w takich kategoriach. Dla mnie jest to thriller i jako takowy całkiem nieźle się sprawdził. Tak, dobrze rozumiecie: absolutnie nie miałam Adamowi Robitelowi i jego ekipie za złe tego, że trzymali się z dala od krwawej makabry, że nawet nie próbowali wzbudzić skrajnej odrazy w odbiorcach, bo w zamian dali mi sukcesywnie narastające napięcie wynikające z coraz to bardziej rozpaczliwego położenia niezaniedbywanych protagonistów.

Wydaje się, że ktoś taki jak Zoey (przekonująca kreacja Taylor Russell) szybko wysunie się na pozycję liderki, a bo od początku najwidoczniej jest ona najlepiej przygotowana do takiego wyzwania, z jakim przyszło zmierzyć się jej i pozostałym nieszczęśnikom zaproszonym do śmiercionośnego escape roomu. Nawet mający ogromne doświadczenie „w tego typu rozrywce” (w przeciwieństwie do jego towarzyszy) młody mężczyzna imieniem Danny nie jawi się niczym naturalny kandydat na lidera. Bo dla nas, odbiorców „Escape Roomu”, od początku będzie wiadome, że nie są to zwyczajne pokoje zagadek. To nie jest kolejna zabawa w szukanie wyjścia z zamkniętych pomieszczeń pod presją czasu, w rozwiązywanie niewinnych łamigłówek. Bądź po prostu w czekanie aż ktoś nas wypuści. To znaczy, jeśli w tego typu przybytkach zagadki nas przerosną to nie mamy czym się martwić, bo tak naprawdę w każdej chwili możemy wydostać się z takiego pomieszczenia. Takiej możliwości nie mają jednak bohaterowie omawianego filmu Adama Robitela. Tutaj jeśli szybko nie opuścisz danego pokoju, to z całą pewnością zginiesz. Zasady doskonale znane Danny'emu z dziesiątków escape roomów, które odwiedził, tutaj nie obowiązują. Wzywanie pomocy na nic się nie zda. Protagoniści nie mogą liczyć na żadne koła ratunkowe – ani ekstra podpowiedzi, ani tym bardziej przerwanie „zabawy” na ich żądanie. Siedzenie i czekanie na zbawienne otwarcie drzwi naturalnie także nie wchodzi w grę. Wydaje się więc, że jedyne, co nasi bohaterowie mogą zrobić w tej arcytrudnej sytuacji to podjęcie rękawicy, dostosowanie się do chorych reguł narzuconych przez jakieś tajemnicze persony (albo personę), które zważywszy na wystrój głównego miejsca akcji, biedne nie są. Właściwie to łatwo domyślić się UWAGA SPOILER z jakiego rodzaju procederem mamy tutaj do czynienia. Zwłaszcza jeśli widziało się dosyć głośne „Hostele” i im podobne, tj. filmy dotykające problematyki obrzydliwie majętnych ludzi dostarczających sobie bez wątpienia chorych bodźców KONIEC SPOILERA. „Escape Room” jakoś szczególnie mnie więc nie zaskoczył. Nie w sensie uderzenie zdumiewającym zwrotem akcji, motywem zmieniającym moje dotychczasowe spojrzenie na fabułę. Naprawdę, spodziewałam się czegoś takiego, i nie mam wątpliwości, że wielu widzów na takie wyjaśnienie też, już na wczesnym etapie filmu, się przygotuje. Ta przewidywalność zanadto w odbiorze „Escape Roomu” mi nie przeszkadzała, chociaż oczywiście element zaskoczenia w dalszej partii przysłużyłby się mu. Pod warunkiem oczywiście, że nie byłby przekombinowany. Swoją drogą, możliwe że ten co najwyżej kapiszon, który to został wrzucony w końcówkę „Escape Roomu” co poniektórych zirytuje też z jeszcze przynajmniej jednego powodu. Możliwe, że w ich oczach realizm nie zostanie tutaj zachowany, że trudno im będzie wziąć na wiarę wszystko to, co zobaczą w ostatniej partii. Mnie też szczerze mówiąc jeden moment trochę zgrzytał. UWAGA SPOILER Mowa o wystroju tytułowego miejsca zastałym przez policjantów. Potem jednak pomyślałam, że rujnowanie nie wymaga dużo czasu i wysiłku. Nie wierzycie? To przyjrzyjcie się choćby tylko polskiej arenie politycznej:) KONIEC SPOILERA. Jak już wspomniałam twórcy dosyć wprawnie żonglują tutaj napięciem, na deficyt emocji narzekać w sumie nie mogłam, ale i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie wykorzystano całego potencjału drzemiącego w tym pomyśle. Atmosfera mogła być zdecydowanie mroczniejsza - niestety trochę plastiku z tego przebija. Jestem przekonana, że towarzyszyłoby mi silniejsze poczucie klaustrofobii, gdyby postawiono na zdecydowanie bardziej przyblakłe barwy, gdyby biła z tego przytłaczająca ponurość i oczywiście gdyby praca kamer była silniej skoncentrowana na tworzeniu ułudy przebywania w pomieszczeniach jeszcze ciaśniejszych niż są one w rzeczywistości. Ale i tak mogło być dużo gorzej. Na przykład można było dać szersze pole do popisu twórcom efektów komputerowych, jak przystało przecież na „szanujący się” współczesny film z głównego nurtu... Więc tak, uważam, że warstwa techniczna jest do strawienia. Zachwycić miłośników kina grozy ten klimat pewnie nie zachwyci, ale i możliwe, że doświadczenie z nowszym mainstreamem każe im przygotować się na coś dużo słabszego, od tego co zastaną. Ja w każdym razie myślałam, że będzie nieporównanie gorzej.

W mojej ocenie nawet na tle współczesnego kina grozy (które to, ogólnie rzecz ujmując, uważam za dużo gorsze od tego niegdysiejszego, XX-wiecznego), „Escape Room” Adama Robitela, nie prezentuje się jakoś szczególnie nadzwyczajnie. Nie jest to mocno wyróżniający się thriller, którego na pewno szybko z pamięci nie wyrzucicie. Ale kto powiedział, że tylko takie produkcje warto oglądać? Owszem, wyjątkowe dzieło to to nie jest, ale przyswaja się naprawdę nieźle. Na te mniej więcej półtorej godziny, co najmniej jako taką rozrywkę (jakkolwiek niestosownie to brzmi w przypadku filmu o śmiercionośnych pułapkach) ma szansę wielu osobom zapewnić. Mnie w każdym razie trochę emocji zapewnił, a i z zaangażowaniem się w tę niezbyt odkrywczą i z gruntu prostą opowieść, nie miałam większym problemów. Tak, dosyć dobrze się to oglądało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz