wtorek, 6 sierpnia 2019

„Zagubieni w dolinie dinozaurów” (1985)

Pracujący w Bostońskim Instytucie Paleontologii, poszukiwacz wiekowych kości, Kevin Hall, wkrótce po przybyciu do brazylijskiej wioski rozpoczyna starania o miejsce w samolocie lecącym do Doliny Dinozaurów, obszaru amazońskiej dżungli, w którym mężczyzna ma nadzieję znaleźć kości dinozaurów. Okazuje się, że wszystko zależy od profesora Pedro Ibaneza, człowieka, którego Kevin uważa za autorytet w dziedzinie paleontologii i który dotarł do wioski mniej więcej w tym samym czasie co on, w towarzystwie swojej córki Evy. Hallowi bez trudu udaje się nakłonić Ibaneza do zapewnienia mu miejsca w samolocie, który startuje nazajutrz z paroma pasażerami na pokładzie. Nie udaje im się jednak dotrzeć do Doliny Dinozaurów. Maszyna rozbija się na terytorium opanowanym przez prymitywne plemię Aquara praktykujące kanibalizm. Trzem osobom nie udaje się przeżyć katastrofy. Pozostała grupka osób niezwłocznie podejmuje marsz przez dżunglę w poszukiwaniu cywilizacji. Starając się nie wpaść w ręce kanibalistycznego plemienia.

Włosko-brazylijski horror kanibalistyczny pt. „Zagubieni w dolinie dinozaurów” został wyreżyserowany przez Michele'a Massima Tarantiniego na podstawie jego własnego scenariusza. Oryginalny tytuł filmu brzmi „Nudo e selvaggio”, a międzynarodowy „Massacre in Dinosaur Valley”. Nieistniejąca już brytyjska firma dystrybucyjna „Video Instant Picture Company” (VIPCO), aby zwiększyć sprzedaż nadała mu tytuł „Cannibal Ferox II”. Innymi słowy dystrybuowała go jako sequel „Cannibal Ferox – Niech umierają powoli” (w Polsce znany też pod tytułem „Kanibale”) Umberto Lenziego, nie przejmując się tym, że obraz „Zagubieni w dolinie dinozaurów” nie został tak pomyślany. To oddzielna produkcja, niepowiązana z żadną inną. Nie w tym sensie, bo przynależność (pod)gatunkowa to zupełnie inna sprawa. Film bowiem osadzono w spopularyzowanej trochę wcześniej konwencji kina kanibalistycznego – podgatunku exploitation, w ramach którego tworzyli głównie Włosi w latach 70-tych i 80-tych (ekspansja).

Niskobudżetowy obraz Michele'a Massima Tarantiniego, „Zagubieni w dolinie dinozaurów”, przez niektórych jest odbierany jako film przygodowy z elementami gore i erotyki. Część odbiorców ma opory przed nazywaniem go pełnokrwistym horrorem kanibalistycznym. I trudno się im dziwić, bo występy prymitywnego plemienia, które w swoim menu ma również ludzkie mięso, są dosyć rzadkie, ale nie powiedziałabym, że nie odgrywają oni ważnej roli w tej opowieści. Zgadzam się, że położono tutaj silny nacisk na warstwę przygodową – zdecydowanie silniejszy niż w najbardziej znanych pozycjach z tego podgatunku, „Nagich i rozszarpanych” („Cannibal Holocaust”) Ruggero Deodato (mniej znany „Zapomniany świat kanibali” tego reżysera też zresztą można tu dodać) oraz „Cannibal Ferox” Umberto Lenziego. Zgadzam się, że wątek kanibali nie został szczególnie mocno rozwinięty, a na pewno nie w taki sposób, jakiego oczekiwać mogą fani krwawych horrorów, ale w tym podgatunku takie zabiegi też były stosowane. Przynajmniej póki co znam dwie pozycje z tego nurtu (XX-wieczne horrory kanibalistyczne, których akcja rozgrywa się w lasach amazońskich), w których płaszczyzna kanibalistyczna została potraktowana w podobny sposób: „Górę boga kanibali” Sergio Martino i „Zjedzonych żywcem” Umberto Lenziego. Konkluzja: moim zdaniem „Zagubieni w dolinie dinozaurów” zasługuje na miano horroru kanibalistycznego. Ugrzecznionego, ale zawsze. I... tandetnego. Półamatorska realizacja nie jest niczym niezwykłym w exploitation. To w końcu zrealizowane niewielkim (nierzadko wręcz ekstremalnie tanim) kosztem, obrazy, które według mnie, co do zasady, z taniości robią walor. „Zagubieni w dolinie dinozaurów” w przeważającej mierze też to czynią, ale... No tak, zawsze musi być jakieś „ale”. Otóż, jest parę momentów, na które nawet ja, miłośniczka nazwijmy to technicznego niechlujstwa, patrzyłam z politowaniem. Katastrofa samolotu to amatorszczyzna w najczystszym wydaniu, tego rodzaju kicz, który może być niestrawny nawet dla długoletnich wielbicieli kina klasy B. Ale to tylko chwila, natomiast z miernym aktorstwem odbiorca „Zagubionych w dolinie dinozaurów” będzie musiał zmagać się praktycznie przez cały czas. Najgorzej jest w pierwszej partii filmu, gdzie przewija się trochę, na szczęście epizodycznych postaci. I boleśnie egzaltowanych, i nienaturalnie drętwych. Muszę tutaj zaznaczyć, że oceniam jedynie mimikę i ruchy aktorów. Dykcję pomijam, ponieważ nie miałam przyjemności obejrzeć „Zagubionych w dolinie dinozaurów” w oryginalnej, włoskiej (lub portugalskiej – nie mam pewności, ale chyba film ów nakręcono też w języku portugalskim) wersji językowej. W moje ręce wpadło nieocenzurowane wydanie z angielskim dubbingiem, który okazał się zaskakująco dobry. Zaskakująco, bo zazwyczaj przedstawia się to nieporównanie gorzej. Ale wróćmy do aktorów. Główny bohater omawianej produkcji, Kevin Hall, w moim oczach prezentował się najbardziej wiarygodnie. Wcielający się w tę postać Michael Sopkiw z pewnością nie zachwycał, ale i nie irytował. Czego nie mogę powiedzieć o niektórych osobach, które u boku Kevina przedzierały się przez brazylijską dżunglę. Wcielająca się w Evę Ibanez, Suzane Carvalho (jako Susane Carvall), też nie wypadła najgorzej. Tak samo Milton Rodriguez (jako Milton Morris) w roli kapitana Johna Heinza, który to mianuje się przywódcą owej grupki rozbitków. Pozostali... Bez komentarza. Prymitywne plemię zamieszkujące obszar lasu amazońskiego, przez który przedzierają się protagoniści filmu, tubylcy niestroniący od ludzkiego mięsa, w większości zostali odegrani przez żołnierzy przebywających wtedy na przepustce. W sumie niezły sposób spędzania urlopu – bieganie po buszu z egzotycznie brzmiącymi okrzykami na ustach i nader skąpym odzieniu. Do tego mały rytualik, złowieszczy obrządek ku czci zwierzęcego boga „ich plamienia” zwanego Aquara. Odtwórca roli wodza, aktor Semuka, zapewne bawił się trochę gorzej, bo scenariusz wymagał od niego skosztowania surowego serca świni. Ale podołał. I w ten oto sposób powstała jedyna – powtarzam: jedyna – sekwencja (imitacja) zjadania ludzkiego mięsa. Substancja służąca za krew, w tej i pozostałych ujęciach, w których się objawia, pozostawia trochę do życzenia (za jasna), ale rozcięcie na ciele mężczyzny robi całkiem realistyczne wrażenie. W ową ranę wódz Aquara dostaje się (zanurza dłoń) do wnętrza ofiary, z którego wydobywa zakrwawiony narząd, po czym zbliża go do ust... Odważnie? No powiedzmy, że scenka ta najdelikatniejsza nie jest, ale czy zdoła wywołać wstręt u osób, którym nieobce jest włoskie kino kanibalistyczne? Szczerze w to wątpię. Co nie znaczy, że nie będą wdzięczni twórcom za chociaż tyle.

Dzikie zwierzęta w kinie kanibalistycznym rozgrywającym się w lasach amazońskich były na porządku dziennym, i nic w tym dziwnego zważywszy na miejsce akcji tego typu horrorów. Twórcy tych produkcji zazwyczaj jednak nie poprzestawali na wtapianiu ich w tło swoich opowieści. Nie wiem, czy zawsze, bo wszystkich filmów z tego podgatunku niestety nie widziałam, ale na pewno niezbyt rzadko, pełniły większe role od wyżej wspomnianej. Sceny z ich udziałem miały służyć szokowaniu, zniesmaczaniu publiczności. I tą drogą poszedł również Michele Massimo Tarantini w „Zagubionych w dolinie dinozaurów”. Tak naprawdę, to w żadnym aspekcie nie popisał się tutaj inwencją. Bardziej trzymałby się konwencji włoskiego kina kanibalistycznego tylko wtedy, gdyby dodał trochę scen gore i zrezygnował z humorystycznych akcentów, których notabene i tak jest niewiele. Jeśli zaś chodzi o ramy tej opowieści, rozwój scenariusza, łącznie z końcówką, to... No cóż, gdzieś już to widzieliśmy... W każdym razie zwierzęta też tu są i też mają w najgorszym razie podnieść napięcie, a w najlepszym wzbudzić wstręt u odbiorcy. To znaczy nie sam ich widok, tylko czyny. A konkretniej jeden atak. Atak przeprowadzony przez piranie, których nawet nie widzimy. Zobaczymy za to krokodyle, które albo są prawdziwe, albo tak wykonane przez twórców efektów specjalnych, żeby akurat mój wzrok dał się oszukać. Ale te gady, poza walorem estetycznym (przepiękne stworzenia) i może dodatkowymi kroplami adrenaliny, niczego nie wnoszą. Co innego „niewidzialne” piranie. Widok obranej z mięsa nogi mężczyzny to według mnie najmocniejszy moment „Zagubionych w dolinie dinozaurów”. Myślę, że bardziej wbijający się w pamięć od scenki zjadania ludzkiego (tj. świńskiego) serca. Co nie znaczy, że ogarnęły mnie mdłości – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, aż tak dobrze to nie było. Zaraz potem zrobiło się natomiast śmiesznie. Dwóch facetów wdaje się w bójkę. I tak się w tym zatracają, że zapominają, że w rzece, w której okładają się nawzajem są śmiercionośne ryby... Scenka z ruchomymi piaskami też mnie rozbawiła, bo przynajmniej wedle dzisiejszej wiedzy to bzdura. Przynajmniej, bo może w latach 80-tych, kiedy ów film nagrywano, nie wiedziano, że taka śmierć jest bardzo mało prawdopodobna (jeśli już nie niemożliwa). Ale gwoli uczciwości Michele Massimo Tarantini nie jest jedynym twórcą, który wpadł na taki pomysł eliminacji jednego z bohaterów (w tym przypadku bohaterki) swojego filmu. Te zamierzenie humorystyczne sekwencje (np. bijatyka w barze i, żeby za dużo nie zdradzić, akcja z klatką, w której tkwi pewna kobieta) tak zabawne już nie były, ale moja reakcja na nie i tak mile mnie zaskoczyła. Bo rzeczone wtręty jakimś dziwnym sposobem uprzyjemniały mi seans – zamiast utyskiwać na rozładowywanie napięcia i łagodzenie atmosfery śmiertelnego niebezpieczeństwa w znacznie oddalonych od cywilizacji, opanowanych przez Naturę, kanibali i kogoś jeszcze groźniejszego, brazylijskich lasach amazońskich, przyjmowałam je praktycznie bez zastrzeżeń. Do pewnego stopnia dałam się porwać temu delikatnemu ujęciu historii o plemieniu żyjącym w dżungli, które nie stroni od ludzkiego mięsa. I o zróżnicowanej charakterologicznie grupce rozbitków, wśród których są i tacy, których trudno nie polubić. UWAGA SPOILER I o ludziach przybyłych z tzw. cywilizowanego świata, którzy okazują się gorsi od kanibali. Brzmi znajomo? Tym, którym ten spopularyzowany przez Włochów podgatunek exploitation nie jest obcy, z czymś na pewno się to mocno skojarzy KONIEC SPOILERA. Ale nie ma dinozaurów. O czym wspominam dlatego, że tytuł może wprowadzać w błąd. Dolina Dinozaurów to po prostu nazwa miejsca, do którego zmierzają protagoniści zanim katastrofa samolotu nie pokrzyżuje im planów. Pytanie tylko, dlaczego w oficjalnym polskim tytule brakuje dużych liter? Ot, zagwozdka. Aha, i jest też trochę erotyki. Dosyć sporo golizny i parę scen... seksu? Nie do końca, ale niech będzie.

„Zagubieni w dolinie dinozaurów” to mniej znany włosko-brazylijski horror kanibalistyczny (z rodzaju tych, których akcja osadzona została w lasach amazońskich) w reżyserii i na podstawie scenariusza człowieka, którego nie sposób postawić w jednym rzędzie z takimi propagatorami tych klimatów, jak Ruggero Deodato, czy Umberto Lenzi. To znaczy porównania z chociażby „Cannibal Holocaust” i „Cannibal Ferox”, ten film Michele'a Massima Tarantiniego z pewnością nie wytrzymuje. Chociażby, bo znam i inne horrory tego typu, które moim zdaniem przewyższają ten tutaj. Ale mniejsza z tym. Ważne, że obyło się bez większych nieprzyjemności, że nie wyszłam z tego spotkania poturbowana, że stosunkowo dobrze się to oglądało. Dobrze się oglądało ten tandetny film. Czyż to nie brzmi wariacko? Pewnie tak, ale wierzcie mi ta półamatorszczyzna może się podobać. Doprawdy coś w tym jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz