Studentka
Kelly Fairchild w dzieciństwie doznała wypadku, na skutek którego
straciła wszystkie wspomnienia z lat poprzedzających ten
nieprzyjemny epizod. Od tego czasu dręczy ją wciąż powtarzający
się koszmarny sen, w którym oprócz niej występują jej rodzice i
nieznajomy mężczyzna. Kelly opowiada o swoim problemie wykładowcy
psychologii Peterowi Adamsowi, który proponuje jej wzięcie udziału
w jego badaniach nad snem. Mniej więcej w tym samym czasie z
okolicznego zakładu psychiatrycznego ucieka paru pacjentów,
pozostawiając za sobą jedną ofiarę. Kelly niedługo ma zostać
pełnoprawną członkinią żeńskiego bractwa studenckiego.
Wcześniej jednak musi wykonać pewne zadanie i przejść inicjację.
Najbardziej zajmują ją jednak jej problemy ze snem. W mieście
tymczasem pojawia się bardzo niebezpieczny osobnik.
Scenariusz
„Inicjacji” (oryg. „The Initiation”, alternatywny polski
tytuł: „Wtajemniczenie”) autorstwa Charlesa Pratta Jr.
początkowo zakładał maksymalne skupienie na żeńskim bractwie
studenckim i odbywającej się w domu towarowym tytułowej inicjacji
nowych członkiń, ale w Dallas w stanie Teksas, gdzie zdecydowano
się kręcić ów film nie znaleziono wymaganych lokalizacji. Pratt
musiał więc wprowadzić trochę zmian. Na krześle reżyserskim
zasiadł Peter Crane, ale nie zabawił tam długo. Nie został
wymieniony w czołówce filmu, ale jego wkład pozostawiono
(początkowe sceny). Zastąpiono go nieżyjącym już Larrym
Stewartem, pracującym głównie nad serialami reżyserem, dla
którego „Inicjacja” była pierwszym i ostatnim spotkaniem tego
typu z wielkim ekranem. Film nie został dobrze przyjęty przez
krytykę, a na domiar złego jego szeroka dystrybucja rozpoczęła
się, gdy w kinach święcił już triumfy „Koszmar z ulicy Wiązów”
Wesa Cravena.
Rolę
główną w „Inicjacji” otrzymała Daphne Zuniga, która wtedy
miała za sobą niewielkie występy w dwóch filmach, w tym w
horrorze „Sypialnie ociekające krwią” w reżyserii Stephena
Carpentera i Jeffreya Obrowa, ale dzisiejsi miłośnicy kina grozy
mogą kojarzyć ją przede wszystkim z „Muchą 2” Chrisa Walasa.
Z obsady nie sposób nie wyróżnić jeszcze Very Miles (tak, pani z
„Psychozy” Alfreda Hitchcocka i jej sequela), która wcieliła
się we Frances Fairchild, matkę Kelly odegranej przez Zunigę.
„Inicjacja” to amerykański film z nurtu slash, ale przez
jakiś czas to nie jest znowu takie oczywiste. Przypuszczam, że
pierwsza koncepcja Charlesa Pratta Jr. była w tej kwestii bardziej
klarowna, że dopiero po przeróbkach scenariusz nabrał takiego
niejednoznacznego charakteru. Otóż, jego autor najpierw rozwija
wątek bardziej kojarzący się z horrorem o zjawiskach
nadprzyrodzonych niźli klasycznym slasherem. Niektórym może
się tutaj rzucić w oczy przypadkowe podobieństwo do „Koszmaru z
ulicy Wiązów” Wesa Cravena, który to „ukradł omawianej
produkcji publikę” - koszmary senne i badania nad snami – ale
kierunek jest zupełnie inny. Główna bohaterka „Inicjacji” od
dzieciństwa zmaga się z nawracającym koszmarem sennym, w którym
(cóż za zbieg okoliczności) widać między innymi mężczyznę
zajmującego się ogniem. Ale największą ciekawość w owych
onirycznych wstawkach budzi mała dziewczynka. Wszystko wskazuje na
to, że jest nią Kelly Fairchild, a twórcy wyraźnie sugerują jej
mordercze zapędy. Czy to tylko sen, czy raczej wspomnienie, łatwo
się domyślić. Ale już nie tak łatwo znaleźć nić łączącą
ów nawracający koszmar z pozostałymi wątkami. Życie rodzinne
Kelly nie jest tak bezproblemowe jak mogłoby się wydawać patrząc
na ogromną posiadłość należącą do Fairchildów. Ta trzyosobowa
familia niewątpliwe o finanse martwić się nie musi. Ale to nie
znaczy, że wszyscy oni śpią spokojnie. Zgryzoty Kelly znamy, ale
twórcy każą nam sądzić, że także jej rodzice (a przynajmniej
matka) czymś się zamartwiają. Czymś, co ma związek z okresem, do
którego pamięć ich córki nie sięga. Gdy miała dziewięć lat
Kelly doznała wypadku, na skutek którego straciła wszystkie
ówczesne wspomnienia – nie pamięta niczego sprzed wypadku. A
przynajmniej tak jej się wydaje, bo bardzo możliwe, że koszmarny
sen, który często ją nawiedza to tak naprawdę wspomnienie. Trzeba
przyznać twórcom „Inicjacji”, że nie zaniedbywali
pierwszoplanowej postaci. Poświęcili jej doprawdy sporo uwagi –
dużo więcej, niż można się spodziewać się po slasherze.
W sumie to takie prowadzenie postaci bardziej kojarzyło mi się z
horrorem psychologicznym niźli klasycznym filmem slash,
którym de facto „Inicjacja” jest. Zagłębianie się w jej
niezbyt stabilną psychikę to jedno, ale nie bez znaczenia jest też
to, że Kelly nie przypomina zwyczajowych protagonistek tego rodzaju
horrorów. Nie sposób dopasować jej do modelu final girl.
Jest raczej typem liderki niźli szarej myszki i wnioskując z jej
słów (z czynów niekoniecznie) ma dosyć swobodne podejście do
seksu. Od alkoholu i szerzej od studenckich imprez też jakoś
szczególnie nie stroni. Nie widzi nawet niczego zdrożnego w
spotykaniu się ze swoim wykładowcą – bo kto jak kto, ale
archetypowa final girl pewnie uważałaby taki związek za
niestosowny. Podsumowując: Kelly Fairchild była głównym obiektem
mojego zainteresowania. Nie mam wątpliwości, że gdyby postawiono
na pospolitszą budowę głównej bohaterki (albo antybohaterki), ale
i pewnie gdyby gorzej ją obsadzono (Daphne Zuniga pokazała
charyzmę!), to wyszłabym z tego spotkania w dużo gorszym stanie.
Bo opowieść ta jest tak nierówna, że chwilami można odnosić
wrażenie, że sklejono tutaj różne scenariusze. Powodów upatruję
przede wszystkim w nie do końca przemyślanym przemodelowaniu
pierwotnej koncepcji – samo to było konieczne, ale można to było
uczynić w mniej chaotyczny, bardziej zwarty sposób. Na kształt
filmu zauważalnie, ale już w mniejszym stopniu, wpłynęła też
zmiana reżysera. Albo inaczej: decyzja o pozostawieniu scen
wyreżyserowanych przez Petera Crane'a, mającego trochę inną wizję
od Larry'ego Stewarta. Pierwsza partia „Inicjacji” stylem różni
się od dalszych sekwencji. Materiał Crane'a zwiastował
fragmentaryczne filmowanie subiektywne, z punktu widzenia mordercy,
ale Stewart należycie tego nie pociągnął. Zdecydowanie wolał
bardziej tradycyjne podejście do ujęć z udziałem mordercy.
Prosty
horror, a z lekka się w nim gubiłam. Wątek nawracających
koszmarów sennych studentki Kelly Fairchild powiązany z
podejrzeniem od lat skrywanej rodzinnej tajemnicy i kiełkującym
romansem głównej bohaterki z jednym z jej wykładowców, choć
najbardziej złożony, bezpośrednio się do tego nie przyczyniał.
Dezorientację rodziły te sfery scenariusza, do których przez dosyć
długi czas podchodzono jak do wątków pobocznych. O kilku
uciekinierach ze szpitala psychiatrycznego jakby zapomniano.
Morderca, który ich poprowadził wprawdzie niedługo się pojawi,
ale zaraz potem znowu zniknie, po to by powrócić dopiero w
ostatniej partii. Zupełnie, jakby do tego momentu traktowano tego
tajemniczego człowieka jako najmniej istotny element tej historii.
Taka zmyłka? Nawet jeśli, to wybrano doprawdy kiepski sposób na
usypianie czujności widza. Wydarzeniom zaistniałym na terenie
ośrodka psychiatrycznego nadano taki ciężar, że nie sposób
puścić tego w niepamięć. A w związku z tym człowiek zastanawia
się, dlaczego u licha, jeszcze tego wątku nie pociągnięto.
Dlaczego zamiast tego pochylamy się nad niewiele wnoszącymi do
scenariusza wyrywkami z życia studentów, ze wskazaniem na żeńskie
bractwo, w którego szeregi stara się wejść Kelly Fairchild? A
właściwie to nie bardzo – główna bohaterka „Inicjacji”
sprawia wrażenie, jakby było obojętne, czy zostanie jedną z
sióstr czy nie. Jeśli się uda to dobrze, a jak nie, to pewnie
płakać nie będzie. Motyw bractwa i co za tym idzie ceremonii
inicjacyjnej w domu towarowym to pozostałość pierwszej wersji
scenariusza Charlesa Pratta Jr. Nietrafne byłoby jednak
stwierdzenie, że wszystko inne dobudowano do tego członu, bo
pomijając ostatnią partię, jest on traktowany po macoszemu. Nie aż
tak pobieżnie jak motyw mordercy, którego ulubionym narzędziem
wydaje się być haczka, niemniej przez dosyć długi czas pełni on
rolę swego rodzaju odskoczni od problemów Kelly ze snem i
utraconymi wspomnieniami. Trudno się w tym odnaleźć nie dlatego,
że scenarzysta zawiązał zbyt wiele wątków, że obrał za dużo
kierunków, tylko przez to, jak owe składowe zostały poprowadzone.
Właściwie aż do akcji w domu towarowym (ostatnia i to całkiem
długa partia filmu) filmowcy bawili się w skoczków. Najczęściej
wskakiwali w wątek problemów Kelly, ale co jakiś czas gwałtownie
zbaczali w któryś z dwóch pozostałych. Nieporównanie rzadziej
jednak wybierając tajemniczego mordercę w jakiś sposób związanego
z okolicznym szpitalem psychiatrycznym. Czy to pacjent? Wziąwszy pod
uwagę jego ulubione narzędzie zbrodni i czytając z koszmaru
sennego Kelly... Cóż, poprzestańmy na tym, że tych wskazówek
zignorować nie sposób. Ale jest coś jeszcze. Stan psychiczny
Kelly. Z jej snu łatwo można wywnioskować, że w przeszłości
dopuściła się zabójstwa, a i z jej aktualnych przejść wynika,
że ma problemy psychiczne. Może drobne, a może nie. To się
jeszcze okaże. Nad klimatem nie ma co się rozwodzić – jak na
kino grozy z lat 80-tych XX wieku przystało zdjęcia są stosownie
mroczne, z lekka przymglone i przybrudzone. Larry Stewart mógł
jednak dopracować sekwencje poprzedzające ataki mordercy, bo jedne
są zbyt krótkie, a inne pozornie za długie. Pozornie, bo problemu
raczej nie należy upatrywać w czasie ich trwania, tylko w tym, że
tym fragmentom po prostu brakuje intensywności. W „Inicjacji”
mamy też trochę moim zdaniem nieszkodzącego jej dowcipu (najlepszy
akcent komediowy to niewątpliwe strój, jaki jeden ze studentów
wybiera na imprezę bractwa, a mianowicie kostium... penisa). I
całkiem sporo zręcznie skręconych mordów. Pomysłowe wprawdzie
nie są, ale efekty specjalne z substancją imitującą krew na czele
(bo niewiele więcej widać) prezentują się dosyć realistycznie, a
i kąty nachylenia kamer i liczne zbliżenia na czy to różne ostre
narzędzia zagłębiające się w ciałach ofiar, czy na okaleczone
zwłoki, przykuwają uwagę. Dużej przewidywalności w ogólnym
rozrachunku też zarzucić „Inicjacji” nie mogę, aczkolwiek
należy zaznaczyć, że to, co najbardziej mnie w tym filmie
zaskoczyło nasunęło mi na myśl slasher powstały kilka lat
przed omawianą produkcją. Czyżby jakaś inspiracja?
Wieloletni
miłośnicy slasherów „Inicjację” Larry'ego Stewarta (i
w mniejszej mierze niewymienionego w czołówce Petera Crane'a)
według mnie, mimo wszystko powinni obejrzeć. Choćby dla
pierwszoplanowej postaci, która absolutnie nie jest typowym
przykładem slasherowej bohaterki. Bo dla atmosfery to wiadomo
– w końcu trudno znaleźć film slash z lat 80-tych XX
wieku (z 70-tych zresztą również), który pod tym kątem by
zawodził. To znaczy tych fanów kina grozy, których uwagę na
„Inicjację” przede wszystkim pragnę zwrócić. Inni też
oczywiście mogą zaryzykować seans, szczególnie sympatycy horrorów
psychologicznych, aczkolwiek radzę im nie nastawiać się na
porywającą głębię, ale główną grupą docelową są oczywiście
miłośnicy slasherów chętnie „wracający” do lat
świetności tego podgatunku. Ale i ci z nich, którzy mają ochotę
na niepospolite podejście do przedmiotowego nurtu. Coś trochę
innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz