niedziela, 2 lutego 2014

„eXistenZ” (1999)


Przyszłość. Ludzkość sporo czasu spędza w świecie wirtualnym, który choć wizualnie niczym nie różni się od rzeczywistego daje graczom złudzenie wszechmocy. Gdy Allegra Geller twórczyni najbardziej wyczekiwanej na rynku gry zatytułowanej „eXistenZ” o mało nie ginie z rąk zwolennika realizmu rozpoczyna się rozgrywka w dwóch światach – rzeczywistym i fikcyjnym. Pomaga jej poznany na premierowym pokazie gry Ted Pikul. Oboje przenoszą się do wirtualnego świata „eXistenZ”.

Kanadyjsko-brytyjska produkcja science fiction wyreżyserowana przez mistrza body horrorów, Davida Cronenberga, nagrodzonego po jej premierze Srebrnym Niedźwiedziem za wybitny wkład artystyczny. W moim mniemaniu statuetka jak najbardziej zasłużona. Obcując z fantastyką naukową nigdy nie spotkałam się z równie nie efekciarskim obrazem, który równocześnie posiadałby w sobie tak wielkie pokłady wysublimowania. Nie powiem, że Cronenberg przeszedł tutaj sam siebie, bo w horrorze zdarzało mu się zdobywać szczyty, ale za to pozostawił daleko w tyle innych twórców science fiction.

Zastanawiam się, dlaczego widzowie poszukujący daleko idącej innowacyjności fabularnej nie sięgają po filmy Davida Cronenberga. On niemalże każde swoje dzieło urozmaica dziwacznymi elementami, będącymi zazwyczaj wynikiem wymykającemu się wszelkiej racjonalizacji eksperymentowaniu z ludzkim bądź zwierzęcym organizmem. Tak, proszę państwa, nawet w „eXistenZ” odnajdziemy echa body horroru, głównie w osobliwej konstrukcji nowoczesnych konsol. Skóra wypełniona organami gadów i płazów, z którą gracze łączą się za pomocą pępowiny przytwierdzonej do bioporta (otwór wyżłobiony w ich kręgosłupach). Ma to oczywiście symbolizować swego rodzaju związek macierzyński, połączenie z ukochaną konsolą na miarę więzi ciężarnej kobiety z jej nienarodzonym dzieckiem. W ten dosyć odstręczający sposób Cronenberg pragnie podkreślić grożącą nam w przyszłości psychozę na punkcie świata wirtualnego, z którym niektórzy już dziś czują się mocniej związani, aniżeli z tym rzeczywistym. Główna bohaterka, Allegra Geller, znakomicie wykreowana przez Jennifer Jason Leigh jest uosobieniem wypierania realizmu przez doskonalszy świat fikcyjny. Gotowa absolutnie na wszystko, aby ratować jedyną kopię jej najnowszej gry, wpadająca w histerię ilekroć jej konsola wykazuje objawy infekcji tak naprawdę jest więźniem czegoś, co nie istnieje. Niewolnicą stworzonego przez nią świata, tak podobnego do naszego i równocześnie tak różnego. Pomaga jej młody Ted Pikul, troszkę manieryczny Jude Law, który z kolei symbolizuje wszystkie lęki żywione przez ludzkość względem nowoczesnej technologii. Chcąc pomóc Allegrze ocalić uszkodzony program „eXistenZ” zgadza się na wszczepienie bioportu, czego dotychczas unikał i podłączenie do jej konsoli. Jego pełne nieumiejętnie tłumionej podejrzliwości zachowanie w wirtualnym świecie sprawia, że nasz głęboko tłumiony strach przed zdolnościami ludzi do tworzenia coraz to nowszych form rozrywki odżywa. Cronenberg siłą wywleka go „na światło dzienne” i niemalże przez cały seans skutecznie potęguje. Podobnie jak Pikel nie możemy oprzeć się wrażeniu, że nasze wynalazki wkrótce zdyskredytują ludzkość. W wizji Cronenberga gry dokonają tego głównie dzięki naszej podatności na uzależnienia, która wcześniej czy później przyczyni się do zagłady przodującego gatunku na Ziemi. Wymordujemy się sami – być może za pomocą gier, ale równie dobrze może tego dokonać inna forma destrukcyjnej rozrywki, której już teraz z własnej woli się oddajemy.

Kreując wirtualny świat „eXistenZ” David Cronenberg na szczęście nie kierował się denerwującą manierą Amerykanów, przekonanych, że science fiction bez efektów komputerowych to nie science fiction. Kanadyjczyk pozostał sobą, tym samym pewnie zniechęcając przyzwyczajonych do porywającego CGI widzów, którzy przyzwyczaili się już do hollywoodzkiej wizji tego gatunku. Ale za to zyskując w oczach jego zagorzałych wielbicieli, pragnących fizycznie obecnych na planie, oślizgłych rekwizytów, a nie iluzorycznych pikseli. Jego świat gry do złudzenia przypomina ten rzeczywisty. Gdyby nie czasowe „zawieszanie się” niektórych postaci oraz nieodparta chęć graczy do robienia czegoś wbrew sobie (owe swoiste rozszczepienie osobowości ma za zadanie posunąć fabułę gry do przodu) widz nie zorientowałby się, w jakiej świadomości aktualnie przebywają nasi bohaterowie. Zresztą pod koniec filmu reżyser rezygnuje z tych elementów, aby dobitnie zobrazować nam zagubienie Teda, który stracił już poczucie rzeczywistości. Przestał dostrzegać cienką granicę oddzielającą fikcją od realu, tym samym podobnie jak Geller stając się kolejną ofiarą nowoczesnej technologii. Na uwagę zasługuje też uparte zbaczanie scenariusza w stronę body horroru. Sceneria obskurnej fermy, gdzie pozyskiwane są organy wewnętrzne potrzebne do konstrukcji konsol, pełna tkanek, flaków i krwi oraz osobliwy pistolet skonstruowany z kości zmutowanych gadów i płazów, z magazynkiem pełnym ludzkich zębów. To nie tylko ukłony w stronę ulubionego gatunku reżysera - to integralne elementy kreowanej przez niego, wymykającej się wszelkiej racjonalizacji konwencji destrukcyjnej gry.

Zakończenie mocno zaskakuje UWAGA SPOILER głównie za sprawą całkowitego odejścia od absolutnie wszystkich wcześniejszych wydarzeń. Otóż, okazuje się, że już od pierwszej minuty seansu przebywaliśmy w „eXistenZ” – utraciliśmy poczucie rzeczywistości, podobnie jak nasi protagoniści, a co za tym idzie również padliśmy ofiarą gry. Co gorsza nawet nie wiemy, czy nadal nie znajdujemy się w tym osobliwym wirtualnym świecie. W końcu po przebudzeniu Ted i Allegra w obronie realizmu zabijają programistę i jego asystentkę, a gdy wymierzają broń w jednego z graczy jego usta artykułują mrożące krew w żyłach pytanie będące swego rodzaju epitafium ludzkości. „Czy nadal jesteśmy w grze?” I z tym pytaniem Cronenberg nas zostawia… Przy okazji śmiejąc nam się w twarz. KONIEC SPOILERA

„eXistenZ” jest bez wątpienia najlepszym obrazem science fiction, jaki dane mi było zobaczyć. Inteligentny, pełen mrożących krew w żyłach podtekstów, innowacyjny i przede wszystkim minimalistycznie zrealizowany. Innymi słowy idealna pozycja dla wielbicieli gatunku, zmęczonych pseudointelektualną rozrywką serwowaną przez Amerykanów, w której w przeciwieństwie do dzieł Cronenberga efekty specjalne nie są tłem dla fabuły, tylko głównym elementem filmu.

9 komentarzy:

  1. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym filmie, ale skoro tak go zachwalasz to rozejrzę się za nim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka lat temu zaczęłam oglądać i szybko przerwałam, w sumie nawet nie wiem dlaczego. Ciekawa jestem, jak dziś bym odebrała ten obraz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko tu się zgadza, Existenz to diabelnie dobry film sf, który zasłużył na o wiele większy rozgłos. Nawiasem mówiąc, zachwalana Incepcja Nolana wydawała mi się bazować na podobnym motywie zagubienia między światami - i może własnie dlatego, że widziałem to już w existenz, nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia. Zastanawiam się, czy inni widzowie którzy ex mieli okazję oglądać mają podobne odczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zastanawia tak mała popularność wszystkich filmów Cronenberga. Przecież on ma tak odjechane pomysły, że aż w pale się nie mieści. Prawie zawsze oryginalne, zawsze inteligentne, a w horrorach i science fiction również hipnotyzująco odstręczające. Nie zasługuje na taką ignorancję.

      Usuń
    2. "zachwalana Incepcja Nolana wydawała mi się bazować na podobnym motywie zagubienia między światami"

      eXistenZ podobno bazuje na powieściach Christophera Priesta - który napisał też nowelizację filmu Cronenberga. Priest napisał też The Prestige, na podstawie której Nolan nakręcił film z Bale'm i Jackmanem (moim zdaniem najlepszy film Nolana). Więc można chyba powiedzieć, że panów łączą pewne zainteresowania.

      "Mnie zastanawia tak mała popularność wszystkich filmów Cronenberga."

      Cronenberg dzięki swojej twórczości dorobił się opinii skandalisty i mizogina, tak że to, że cieszy się popularnością "kultową" zamiast "masowej" wcale nie jest takie dziwne. Kiedyś czytałem, że w latach 70. Scorsese bał się z nim spotkać, bo myślał, że to jakiś świr - podobały mu się jego filmy, ale nie wierzył, że ktoś normalny może coś takiego kręcić.

      Usuń
    3. "Scorsese bał się z nim spotkać, bo myślał, że to jakiś świr"
      Innymi słowy Scorsese to typowy przykład człowieka, który ocenia ludzi po ich pracy. Niestety, takich jest pełno. Stereotyp, że fan chorych filmów to świr panuje również teraz, w tym ponoć światłym XXI wieku. Cóż, takie zaściankowe myślenie niejednego może wyprowadzić w pole - twórca horrorów okaże się sympatycznym człowiekiem, a ckliwych romansideł sadystą. Nie oceniaj książki po okładce, jak to mówią;) A to że Cronenberg jest skandalistą (bo jest, co wnoszę po jego bezkompromisowych wypowiedziach) to raczej powinno być zaletą. Nie dostosowuje się do mas, ma swoje zdanie i odważnie je przedstawia. Takich ludzi szanuję, nawet jak nie zgadzam się z ich poglądami.

      Usuń
  4. Fakt, film jest faktycznie wyśmienity. Świetny jest zarówno scenariusz, jak i gra aktorska. Fabuła pełna zaskoczeń, nie pozwala widzowi na chwilę oddechu, ale też nie ma wrażenia przytłoczenia niezrozumiałymi motywami ani niepotrzebnym efekciarstwem. Wszystko jest na swoim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, że obejrzałem ten film podczas filmowego festiwalu Kamera Akcja, tuz po tym, jak do kin weszła "Incepcja" Christophera Nolana. I stwierdziłem, że Cronneberg to wszystko, o czym traktował film Brytyjczyka umieścił u siebie przeszło dziesięć lat wcześniej. I z dużo lepszym efektem. "eXistenZ" do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych filmów nie tylko Kanadyjczyka, ale kina w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety MAO jest takich filmów choć może jakieś z Azji czy iNDi się znajdą ale w języku OBCYch nam kurtur:-I

    OdpowiedzUsuń