Daria Vermiglio, zostaje wysłana do Nowego Jorku, aby dokonać największego
zamachu bioterrorystycznego w historii świata. Zainfekowana zmodyfikowanym
wirusem ospy krąży po Stanach Zjednoczonych, rozsiewając śmiercionośną zarazę.
Wystarczy jej dotyk, aby posłać miliony Amerykanów do grobu. Zakrojony na
szeroką skalę atak bioterrorystyczny wkrótce stanie się problemem globalnym –
świat stanie przed obliczem rychłej zagłady.
Jak dotąd nie miałam najlepszego zdania o tzw. pisujących aktorach. Najczęściej
próbują oni swoich sił we wszelkiego rodzaju, nic nie wnoszących do świata
literatury poradnikach, które jedynie udowadniają ich zerowe zdolności
warsztatowe. Ale trzecia książka hollywoodzkiego aktora, Stephena Millera,
zmusiła mnie do zweryfikowania swoich poglądów. „Wysłanniczka” to zdecydowanie
najlepsza powieść o terroryzmie, jaką dane mi było przeczytać – inteligentna,
trzymająca w napięciu i przede wszystkim doskonale napisana!
„Wszystko
się wali. Na całym świecie. Naturalne epidemie nakładają się na liczne ataki
biologiczne. Wszystko dzieje się mniej więcej w tym samym czasie, w jednej
chwili robi się piekło. Wszystko naraz. Żartowano sobie z tego. Taki scenariusz
był uznawany za nieprawdopodobny, to wydawało się niemożliwe, a przygotowywanie
się na coś podobnego – zbyt kosztowne. […] Ne widzieli sensu, żeby ładować
wszystkie pieniądze w najbardziej nieprawdopodobny, katastroficzny scenariusz.”
Pisarze coraz częściej snują mrożące krew w żyłach wizje o, zdawać by się
mogło, nieuchronnym w dzisiejszym czasach widmie ataku bioterrorystycznego.
Wykorzystanie zmutowanych, śmiertelnie niebezpiecznych wirusów, na które nie ma
szczepionki powstrzymuje jedynie wysokie prawdopodobieństwo dotarcia zarazy do
jej stwórców. A co jeśli taki pomysł zaświtałby w głowach gotowych na śmierć w
imię swoich zbrodniczych celów, islamskich terrorystów? Czy wówczas świat
przestałby istnieć w przeciągu kilkunastu dni? Stephen Miller pokusił się o
podchwycenie tego tematu, tym samym stwarzając mrożącą krew w żyłach, jakże
prawdopodobną historię, od której nie sposób się oderwać. Gdyby autor
ograniczył się jedynie do często poruszanej w literaturze problematyki bioterroryzmu
jego powieść pewnie oprócz znakomitego stylu nie wyróżniałaby się niczym
szczególnym, ale on na tym nie poprzestał. Tło fabularne tej książki, jest tak
dalece nieamerykańskie, wręcz antyamerykańskie, stroniące od pełnej patosu
konwencji zachodniej kultury masowej, że aż trudno uwierzyć, iż jej autor jest
nie tylko rodowitym Amerykaninem, ale również współtwórcą (jako aktor) owej
hollywoodzkiej przesłodzonej kinematografii. Stephen Miller, wykorzystując
punkt widzenia terrorystki oraz doktora Sama Wattermana, pomagającemu rządowi
Stanów Zjednoczonych opanować szerzącą się zarazę poddał krytycznej ocenie cały
system, w którym żyje, łącznie z jego narcystycznym społeczeństwem. To nie jest
kolejna książka o bohaterskich Amerykanach, którzy wbrew swoim przewinieniom stali
się celem terrorystów. Nie, to historia o sztucznym patosie, fałszywej
wielkości i zapłacie za własne zbrodnie. To oskarżycielski palec wymierzony w
hollywoodzką kinematografię, podtrzymującą w zbiorowej świadomości fałszywą wizję
wspaniałości Stanów Zjednoczonych. Miller nie tylko oferuje nam mocny thriller,
utrzymany w iście apokaliptycznym klimacie, ale również dokonuje swego rodzaju
rozliczenia ze swoim zawodem aktora.
„Ameryka
to miejsce, gdzie dobra idea przerodziła się w szaleństwo […] Wątła psychika
tego kraju opiera się na niebezpiecznych przesłankach. Bohater zostanie
dyrektorem. Ameryka jest największa, najlepsza, odnosi największe sukcesy. […]
Amerykańskie ego chroni zbroja utrwalonych bzdur. Ich broń to kłamstwa i
propaganda.”
Kolejnym dowodem genialnego pióra Millera jest główna bohaterka, terrorystka
Daria Vermiglio. W czasach, w których codziennie prześladuje nas widmo zmasowanego
ataku na nasz kraj, w których zaszczepia się nam przekonanie, że w tej
niekończącej się walce to Amerykanie są tymi dobrymi, a islamscy terroryści tymi
złymi, autor „Wysłanniczki” poucza, że nic nie jest czarno-białe. Zamachowcy zapewne
widzą to odwrotnie, są przekonani o własnej krzywdzie i gotowi na wszelkiego
rodzaju akty odwetowe. Powiecie: no dobrze, ale oni zabijają niewinnych ludzi.
Na to Miller również ma odpowiedź. Wyobraźcie sobie Darię, która spędziła dzieciństwo
pod ostrzałem amerykańskich wojsk. Małą dziewczynkę, która świadkowała
makabrycznej grze w nogę głową cywila, jej rodaka. Która widziała śmierć swoich
bliskich… Autor znakomicie kreuje teoretycznie okrutną główną bohaterkę, którą
jednak można do pewnego stopnia zrozumieć. Ta ambiwalentność w ocenie zarówno
Darii, jak i rządów Stanów Zjednoczonych, które pośrednio zaszczepiły w jej umyśle
nienawiść do wszystkiego, co amerykańskie to największa siła tej powieści, coś
co absolutnie wymyka się wszelkim konwencjom, a przy tym jest o wiele
prawdziwsze od propagandy, którą nieustannie karmią nas media. Daria nie jest
pozytywną postacią, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Krąży po Stanach
Zjednoczonych świadomie zarażając tysiące niewinnych obywateli, ale w gruncie
rzeczy można ją zrozumieć. Zresztą podobnie, jak jej adwersarzy, którzy robią
co mogą, aby ocalić świat, ale równocześnie nie będąc podobnie jak ona z gruntu
dobrymi bohaterami. W końcu to nade wszystko oni przyczynili się do powstania dziesiątkującej
świat superospy oraz wąglika, rozsiewanego przez przyjaciół Darii. Jedyne, co
Miller odrobinę zepsuł to zakończenie. UWAGA
SPOILER Podczas, gdy przez cały czas trwania lektury podkreślał swoją niechęć
do pełnej patosu konwencji kultury masowej Zachodu to w finale ją zdublował
(Amerykanie znowu uratowali świat…). Jakby nie mógł ostatecznie odciąć się od
hollywoodzkiej mody kreowania Amerykanów na niezwyciężonych bohaterów KONIEC SPOILERA. Ale to jedyny
mankament tej powieści, bo wszystko inne stoi wręcz na niewyobrażalnie wysokim poziomie
artystycznym.
„Wysłanniczka” to prawdziwa bomba biologiczna! Wymykająca się wszelkim
konwencjom, niejednoznaczna, znakomicie napisana lektura, utrzymana w iście
apokaliptycznym klimacie. Jej konstrukcja fabularna, charakterystyka nieszablonowych
bohaterów i przede wszystkim inteligentne przesłanie nie pozwalają oderwać się
od lektury. Zdecydowanie najlepsza książka o terroryzmie, jaką czytałam! Ręczę
własną głową, że nie znajdzie się wielbiciel tego rodzaju literatury, którego
nie zachwyci pióro Stephena Millera!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszy twoja entuzjastyczna recenzja tej książki. Miałam do niej wielkie obawy i nie chciałam za bardzo jej czytać, ale przez przypadek trafiła w moje ręce i tak sobie leży i czeka na lepsze czasy. Ale teraz już wiem, że zaraz i ja prędko zabiorę się za lekturę ,,Wysłanniczki''. Mam nadzieję, że podzielę twoje zdanie na jej temat.
OdpowiedzUsuńMnie aż tak bardzo nie podobała się ta książka. Owszem kultu Ameryki nie było, ale za to schemat myślowy osobnika z fundamentalistycznego kraju już tak. Poza tym, styl Millera był dla mnie za "zimny", książka przypomina mi gotowy scenariusz, przez to nie mogłam wzbudzić w sobie większych emocji, ale tak ogólnie, nie było źle, powieść jest interesująca i to jest ważne :-) Zakończenie, faktycznie jest iście amerykańskie, nawet jest efekt SLOW ;-)
OdpowiedzUsuńOdniosę się do spoilera ;) Ja tam mam nadzieję, że i tak im się nie udało, w końcu zakończenie było dość otwarte... ;)
OdpowiedzUsuń