Grupa filmowców przybywa do syberyjskich lasów, celem nakręcenia kolejnego
odcinka do swojego programu o niewyjaśnionych zbrodniach. Towarzyszy im medium,
Ruth Peacock, która ma za zadanie odnaleźć miejsce zakopania 34 zwłok,
odnalezione przez rosyjskich śledczych w 1998 roku. Gdy docierają na miejsce jasnowidzka
kontaktuje się z duchami zamordowanych ludzi, którzy z kolei prowadzą ją do
leżącego nieopodal opuszczonego kompleksu badawczego. Kiedy kobieta wraz z
towarzyszącą jej ekipą filmową i rosyjskim przewodnikiem przekroczy próg
budynku stanie się świadkiem przerażających wydarzeń.
Debiutancki brytyjski obraz Steve’a Stone’a, wyraźnie nawiązujący do „Grave Encounters”, ale tylko częściowo kręcony z tzw. ręki. Choć w Polsce film jest
dosyć znany to jednak głównie spotyka się z zajadłą krytyką widzów. Patrząc na całokształt
„Entity” taka postawa jest dla mnie całkowicie zrozumiała, aczkolwiek pomijając
bezsprzecznie zaprzepaszczony potencjał, tkwiący nie tyle w scenariuszu, co w realizacji
film chyba nie zasługuje na całkowitą dyskredytację.
Zaczyna się mocno klimatycznie. Widzimy skąpane we mgle i szarym świetle syberyjskie
lasy (umownie, bo produkcję w całości nakręcono w Anglii i Wielkiej Brytanii)
przy akompaniamencie niezwykle nastrojowego kawałka muzycznego. Następnie w
kadr wkracza medium Ruth, rosyjski przewodnik i trzyosobowa ekipa filmowa, z
której najsilniej wyróżnia się prowadząca program, Kate Hansen, przyzwoicie
wykreowana przez Charlotte Riley. Nasi bohaterowie krążą po zimnym pustkowiu w
poszukiwaniu miejsca odnalezionych przed laty zwłok 34 zamordowanych tutaj
osób. Pragną przed kamerami rozwiązać zagadkę ich śmierci, ufając, że dopomogą
im w tym paranormalne zdolności Ruth. Stone zaskakująco umiejętnie buduje mroczny
klimat filmu, który nieustannie sugeruje nam czyhające na naszych protagonistów
nadnaturalne zagrożenie. Nawet znienawidzone przeze mnie wstawki „kręcone z
ręki”, za pośrednictwem rozchwianej kamery jednego z członków ekipy filmowej
wydają się być nieodzowne do stworzenia niepokojącej aury niezdefiniowanej grozy.
Naprawdę nie spodziewałam się takiej realizacji po niskobudżetowej brytyjskiej
produkcji. Szkoda tylko, że jej wyjątkowość kończy się na budowaniu nastroju –
z dosłownością jest niestety dużo gorzej.
Duchy będziemy mogli ujrzeć już na
początku, w momencie odnalezienia zbiorowej mogiły. Twórcy zdecydowanie przeszarżowali
z ingerencją komputera ich zjawy to zauważalnie pikselowe twory, niemające w
sobie żadnych pokładów makabry. Właściwie ich każdorazowe pojawienie się na
ekranie zamiast podnosić poziom adrenaliny we krwi jedynie irytuje amatorską
kreacją i brakiem wyczucia chwili. Po przekroczeniu progu opuszczonego
kompleksu badawczego, choć klimat nadal utrzymuje się na równie wysokim
poziomie, co początkowa wędrówka naszych bohaterów przez las to istnieje
niebezpieczeństwo, że liczne jump scenki
wyprowadzą z równowagi, co bardziej zaznajomionych z estetyką ghost stories odbiorców. Twórcy niestety
zaniedbali efekt zaskoczenia – momenty nagłego pojawienia się w kadrze poszczególnych
zjaw można przewidzieć, co do sekundy, łącznie z miejscem, z którego za chwilę
wychyną. Weźmy dla przykładu błądzącego po zaniedbanych korytarzach budynku
Rosjanina, który nagle przystaje, patrząc przerażonym wzrokiem przed siebie –
chyba każdy wpadnie na to, że duch stoi tuż za nim. Podobnie sprawa przedstawia
się z tajemniczym pokojem, w którym zagnieździł się wściekły poltergeist jednej
z ofiar rosyjskich naukowców. Choć pomysł z monitorowaniem tego pomieszczenia
okazał się nadzwyczaj trafny, bo w finale dostarczył nam iście niepokojącego nagrania
(na szczęście wyzbytego z efektów komputerowych) to już sylwetka zamieszkującej
go zjawy poraża jedynie niszczącą wszelkie zalążki potencjalnego przerażenia
przesadą w posiłkowaniu się nowoczesną technologią.
Sam pomysł na rozwinięcie akcji, choć mało oryginalny miał w sobie sporo
potencjału. Podobnie jak miejsce akcji, które choć mocno przypominało te z „Grave
Encounters” to przynajmniej twórcy zadbali o jego złowieszczy wystrój, który
notabene znacznie potęgował i tak już mroczny klimat grozy. Gdyby Stone
zrezygnował z efektów komputerowych i nieco bardziej wczuł się w dramaturgię poszczególnych
wydarzeń, wplatając jump scenki w
mniej przewidywalnych momentach to „Entity” miałby szansę dorównać
popularnością wspomnianemu „Grave Encounters”. A tak pozostała jedynie
nastrojowa, niczym niewyróżniająca się na tle innych ghost story, którą spokojnie można obejrzeć, ale nie nastawiając
się na jakiś niezapomniany, przerażający horror.
Ja się przy tym filmie wynudziłem jak mops ;) Chyba nawet coś o nim wspominałem na początku istnienia Stacji. Jak dla mnie - porażka. Z każdym zarzutem się zgadzam. Jako straszak spisuje się słabo, co już samo w sobie produkcję w moich oczach przekreśla, bo cała reszta, scenariusz i aktorstwo, nie ma nic dobrego do zaoferowania ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, film miał pewien potencjał, niestety coś poszło nie tak i trochę się poczułam zawiedziona tym, co zobaczyłam. Szkoda...
OdpowiedzUsuńnakelpszy film jaki dotąd widziałam, może was kręcą piły i inne tego typu badziewia
OdpowiedzUsuńZgadzam sie z tym w 100%
Usuń