Dulce zostaje skazana za zabójstwo męża i syna. Po trzydziestu latach więzienia
jej kara zostaje złagodzona do domowego nadzoru. Kobieta wraca do wielkiego,
starego domostwa, który w jej mniemaniu jest nawiedzony. Gdy odwiedza ją
miejscowy ksiądz, który nie wierzy w jej winę Dulce opowiada mu o niepokojących
wydarzeniach mających miejsce przed trzydziestoma laty.
Wenezuelski obraz Alejandro Hidalgo oficjalnie zaklasyfikowany do filmowego
thrillera, ale w moim mniemaniu to podręcznikowy horror i jako takiego będę go
oceniać. Do „The House of the End Times” podchodziłam ze sporym entuzjazmem, bo
jak dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z południowoamerykańską estetyką
kina grozy. Zawsze to jakaś odskocznia od najczęściej docierających do Polski
hollywoodzkich tworów. Teraz, po skończonym seansie, jestem przekonana, że jest
tylko kwestią czasu, aż Stany Zjednoczone skorzystają ze swojego denerwującego
zapożyczania pomysłów filmowców z innych krajów i już niedługo przyjdzie nam
obcować z hollywoodzkim remake’iem „The House of the End Times”. Raczej mało
prawdopodobne, że USA nie przerobi tak innowacyjnego pomysłu na swoją modłę.
Ponad godzina filmu ściśle utrzymana jest w konwencji ghost story. Mroczna kolorystyka obrazu, stare domostwo i
czteroosobowa rodzina, która pewnej nocy staje oko w oko z koszmarem. Najpierw
pokrótce zapoznajemy się z bohaterami. Dulce i jej mężem, którzy przeżywają
kryzys małżeński, wywołany przede wszystkim kiepską sytuacją materialną.
Tymczasem ich synowie, starszy Leopoldo i młodszy Rodrigo oddają się beztroskim
zabawom z dzieciakami z sąsiedztwa. Film jest zaskakująco dobrze zrealizowany,
co widać przede wszystkim w momentach wymagających od twórców budowania
nieznośnego wręcz napięcia wszechobecnego zagrożenia, ale nie obyło się bez
kilku drobnych wpadek. Oprócz wyegzaltowanego aktorstwa szczególnie rażą sceny
bójek dzieci i szarpaniny dorosłych tak bardzo pozbawione autentyzmu, że chyba każdy
widz zauważy, iż protagoniści w rzeczywistości jedynie się dotykają. Dobra
wiadomość jest taka, że to jedyne mankamenty jakie rzuciły mi się oczy (nie
licząc drobnej niejasności w końcówce) – pozostałe wydarzenia, szczególnie te
stricte horrorowe wręcz wbijają w fotel. Właściwa akcja filmu zawiązuje się
pewnej nocy o godzinie 23:11, kiedy to twórcy wspięli się na prawdziwe wyżyny estetyki
gatunku, do maksimum wykorzystując tradycję filmowych ghost stories. A to wszystko bez posiłkowania się jakąkolwiek
dosłownością, jedynie konwencjonalnymi dla nadnaturalnego kina wybiegami (co
zważywszy na końcówkę produkcji było wręcz nieodzowne). Skrupulatnie dbając o
spotęgowany do granic wytrzymałości klimat nadnaturalnego zagrożenia, głównie
za pomocą nastrojowej ścieżki dźwiękowej i mrocznej kolorystyki twórcy
konfrontują nas z nocnym koszmarem Dulce i jej synów. Zamknięta w pokoju
kobieta przerażona wsłuchuje się w łomotanie do drzwi, a kiedy je uchyla z
zewnątrz chwyta ją dłoń. Tymczasem Rodrigo ukryty pod kołdrą obserwuje powoli
zbliżającą się do niego postać w towarzystwie iście niepokojącej aury rychłej
śmierci. Twórcy przeszli tutaj samych siebie, co wcale nie znaczy, że nazajutrz
akcja zwalnia. Wręcz przeciwnie – tajemnice zaczynają mnożyć się w niebywałym
tempie, każąc widzom podejrzewać prawdziwą bombę w finale. Otóż, okazuje się,
że w nocy Leopoldo spotkał pewną kobietę, która przekazała wiadomość dla jego
matki, głoszącą iż jej mąż niedługo zabije jej syna oraz przestrzegła małego
przed zabawami z bratem. Jako, że wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy
retrospekcji, opowieści snutej miejscowemu księdzu przez podstarzałą Dulce, co
jakiś czas przyjdzie nam wracać do teraźniejszości. Wówczas poznamy
przerażające, acz dosyć konwencjonalne w nurcie ghost story, wyniki śledztwa duchownego, który postanowił prześledzić
historię domu Dulce.
Film skonstruowano tak, aby zrównoważyć wątki typowe dla ghost story z tajemnicą osnuwającą
przeznaczenie domu, w którym kumulują się wszystkie nadnaturalne wydarzenia. I
zrobiono to naprawdę idealnie. A biorąc pod uwagę ostatnie maksymalnie
zaskakujące, niebywale oryginalne wydarzenia, wyjaśniające istotę nocnych ataków
na naszych protagonistów to trzeba przyznać, że wenezuelscy filmowcy zawstydzili
niemalże wszystkich ubiegłorocznych twórców horrorów. UWAGA SPOILER Okazuje się, że obcowanie z ghost story było jedynie iluzoryczne. W końcówce spotykamy się z przemieszaniem
czasów. Otóż, okazuje się, że o 23:11 każdej nocy dom ma tendencję do przywoływania
niektórych przeszłych i przyszłych wydarzeń. I tutaj również zdziwiła mnie
klasyfikacja gatunkowa. Przecież tego rodzaju wątek, podobnie jak cały
poprzedni seans idealnie przystaje do filmowego horroru… W finale mąż Dulce
zamienia się w opętanego żądzą zamordowania Leopolda potwora, ale niemającego
nic wspólnego z opętaniem przez duchy tudzież dom znanym z chociażby „Horroru
Amityville”, czy „Lśnienia” tylko zwykłą rozpaczą. A na ratunek małemu przybywa
nie tylko młoda matka, ale również ta z przyszłości, która początkowo porywa
się na coś dla mnie mocno niejasnego. Otóż, znając negatywny rezultat swoich
czynów z przeszłości ponownie zostawia wiadomość samej sobie i przestrzega
Leopolda przed zabawą z bratem, która zaowocuje śmiercią tego młodszego. Moim
zdaniem wiedząc już, jaki skutek odniosą te próby poprawienia swojej
przeszłości powinna spróbować czegoś innego. Ale to jedyna wpadka finału. Pozostałe
wydarzenia, łącznie z przeciągnięciem Leopolda do przyszłości, posiadają w
sobie tak wielkie pokłady pomysłowości, że aż trudno uwierzyć w istnienie tak magnetyzującej
wyobraźni scenarzysty. To nie typowa pętla czasowa, z którą mieliśmy już do
czynienia m.in. w trakcie obcowania z „Piątym wymiarem”. To prawdziwe
poplątanie z przemieszaniem, za którym można nadążyć jedynie oglądając cały
film w wielkim skupieniu KONIEC
SPOILERA. Naprawdę, zakończenie to istne mistrzostwo świata, z którym każdy
wielbiciel filmowej grozy powinien się zapoznać.
„The House of the End Times”, choć niepozbawiony kilku drobnych mankamentów
powinien stanowić swego rodzaju przewodnik dla wszystkich pseudo filmowców z
Hollywood, którym się wydaje, że potrafią kręcić prawdziwie niepokojące,
oryginalne nadnaturalne horrory. A tymczasem wielbicieli straszaków opierających
się na niezdefiniowanym zagrożeniu naprawdę szczerze zachęcam do seansu. Nie
pożałujecie!
Dziękuję bardzo za tą recenzję :)
OdpowiedzUsuńBardzo przydatna!
Mi się bardzo podobał ten film :)
OdpowiedzUsuńBuffy, recenzujesz książki niekoniecznie grozy? Chciałabym, żebyś coś napisała o moim ulubionym Harlanie Cobenie :) Mój mistrz, chciałabym poznać Twoje zdanie:) Dałabyś radę?
Mam jego jedną książkę ("Bez skrupułów") i myślę, że nie ma problemu, żebym ją sobie odświeżyła i zrecenzowała. Ale nie obiecuję kiedy, bo najpierw muszę się uporać ze stosikiem z biurka tych pozycji nieprzeczytanych. No, ale jak "z nich zejdę" to wezmę się za Cobena;)
UsuńCobena można na wyrywki czytać (prócz serii o Bolitarze). Właściwie KAŻDA jego książka mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńByłoby fajnie jakbyś coś skrobnęła ale nie sipeszy się :)