Pewien naukowiec wynajmuje grupę najemników, którzy mają poprowadzić go do
ziemi niczyjej do nazistowskiego bunkra z czasów II Wojny Światowej. Na miejscu
odnajdują dowody przeprowadzanych tu niegdyś eksperymentów na ludziach oraz
żywego mężczyznę w stanie katatonii. Po odkryciu tajemniczej maszyny
skonstruowanej przed laty przez nazistów w podziemnej placówce dojdzie do
przerażających wydarzeń.
Mieszkając od urodzenia w Polsce przesyt tematyką II Wojny Światowej wydaje
się być całkowicie usprawiedliwiony. Z tego powodu ilekroć natrafiam na jakiś
horror, który w tytule ma SS długo zwlekam z seansem. Podobnie było i w tym
przypadku. Sześć lat po premierze szumnego brytyjskiego obrazu Steve’a Barkera,
który jak dotąd doczekał się dwóch sequeli w końcu zebrałam się w sobie, aby na
własnej skórze sprawdzić tę obiecaną przez innych widzów innowacyjność i w
sumie pozostałam z lekkim uczuciem ambiwalencji.
Powiedzieć, że „Eksperyment SS” zaczyna się monotonnie to mało, bowiem
przez pierwszą połowę filmu nie sposób doszukać się w jego fabule jakichś
przyciągających choćby minimalną uwagę scen. Jedyne, co wówczas trzymało mnie
przed ekranem to metaliczna, umiejętnie wprowadzająca w klimat kolorystyka
obrazu. Natomiast samo zawiązanie akcji nasunęło mi skojarzenia z „Dog Soldiers” – w obu przypadkach mamy żołnierzy, którzy z dala od ludzi, w środku
lasu stanęli twarzą w twarz z koszmarem. Z chwilą odkrycia w podziemnym
nazistowskim bunkrze stosu ciał spoczywających na żywym człowieku moje
skojarzenia skłoniły się w stronę „Incubusa” z 2006 roku. Tutaj również pojawił
się łysy, mentalnie odcięty od świata mężczyzna zdający się władać
nadprzyrodzonymi siłami. Takie wrażenie sprawia sama realizacja, ponieważ
ilekroć za naszymi bohaterami wyrastają skryte w cieniu widmowe postaci lub na
zewnątrz wzmaga się porywisty wiatr w trakcie ostrzału przez
niezidentyfikowanych wrogów kamera na krótko nakierowuje się na milczącą postać
bezimiennego mężczyzny. Samych zabiegów stricte horrorowych przez pierwszą
połowę filmu jest naprawdę niewiele. Po pierwszym pojawieniu się widmowej zjawy
za plecami jednego z protagonistów, która znika zaraz po jego odwróceniu
reżyser kilka razy kopiuje ten zabieg, któremu daleko już do napięcia odczuwalnego
za pierwszym podejściem, ponieważ wiemy już jak przebiegnie kulminacja. Biorąc
pod uwagę całokształt filmu tak naprawdę zauważyłam tylko jedną, jako tako
niepokojącą scenę mającą miejsce po oddaniu strzału w głowę tajemniczego
mężczyzny. Najpierw zapadają egipskie ciemności, po czym wykorzystując idealny
kąt padania światła kamera pokazuje nam w przebłysku twarz zabitego, który
zmartwychwstaje i wyciąga rękę w stronę swojego zabójcy. I to tyle jeśli idzie
o dosłowną, umiejętnie nakreśloną grozę w pierwszej połowie seansu. Natomiast
druga zastępuje monotonię zwykłymi strzelankami, które już w teorii powinny
uzmysłowić twórcom, że wyjałowią tę produkcję z wszelkich zalążków klimatu. Jedyne,
co zasługuje na uwagę w dalszej części projekcji to bardzo realistyczne,
brutalne sceny mordów naszych bohaterów, ze szczególnym wskazaniem na ciekawie
złączone ze sobą ciała dwóch ofiar.
Przyznaję, że pomysł na film istotnie miał w sobie wielkie pokłady oryginalności.
UWAGA SPOILER Podpierając się
badaniami Alberta Einsteina naziści w trakcie II Wojny Światowej próbowali
stworzyć nadżołnierza – nieśmiertelny, władający żywiołami twór, zdolny odrodzić
się po wielu latach. Aby to uczynić skonstruowali dziwaczną maszynę, na którą
natknęli się nasi protagoniści, a która wkrótce stała się główną przyczyną ich
kłopotów. W filmie nie pociągnięto należycie tego tematu, ale jak podejrzewam
naziści oprócz skonstruowania maszyny musieli opracować również jakiś specyfik
zapobiegający rozkładowi ciał, w które po latach miała wniknąć energia duchowa
poddanych temu osobliwemu eksperymentowi żołnierzy, w tym naszego bezimiennego,
katatonicznego mężczyzny KONIEC SPOILERA.
Biorąc pod uwagę profesjonalną, acz pozbawioną większego klimatu grozy
realizację „Eksperyment SS” pomimo dużej dozy monotonii ogląda się raczej
bezboleśnie. Ale przez wzgląd na to, że twórcy, którzy mieli ambicję połączyć
estetykę horroru paranormalnego z gore mocno zaniedbali ten pierwszy,
szczególnie w trakcie finalnych strzelanek ta produkcja nie ma najmniejszych
szans wyróżnić się czymś szczególnym na tle innych, jej podobnych. Nawet
innowacyjny pomysł na scenariusz blednie w zestawieniu z brakiem wyczucia
gatunku przez Steve’a Barkera. Ot, taka lekka średniawka na jeden raz, bez
pretensji do czegoś bardziej intrygującego.
Niespecjalnie mnie ciągnie do tego filmu. Gdzieś już czytałam recenzję, w której też był określany jako średni. Ostatnio ciężko mi trafić na naprawdę dobry horror.
OdpowiedzUsuńBezboleśnie to odpowiednie określenie. Sam oglądałem ten film już kilka lat temu. W pamięci pozostało niewiele, ale wrażenia były przyzwoite. Zobaczyć, zapomnieć :)
OdpowiedzUsuńNo, ja lampiłam się w ekran z całkowitą obojętnością - nic mnie nie bolało, ale daleko mi było również do zachwytu. Tylko raz twórcy silniej skupili moją uwagę (po zabójstwie tego łysego gościa), a potem znowu wycofałam się w swego rodzaju katatonię zupełnie jak ten facet;) Ale kurczę, musi coś być w tym filmie, bo moja suka, która w ogóle nie ogląda telewizji przesiedziała przez cały seans przed ekranem;) Może jakiś subliminal dla psów heh.
UsuńWidziałam ten film oraz jego drugą część. Myślę, że jest ok, ale bez większych rewelacji.
OdpowiedzUsuń