Bracia Elliot i Beverly Mantle są bliźniakami. Od kiedy sięgają pamięcią
wszystko robią wspólnie. Razem przeprowadzali proste doświadczenia w dzieciństwie,
razem studiowali medycynę i wreszcie razem założyli prywatną klinikę
ginekologiczną, skupiając się przede wszystkim na leczeniu bezpłodności kobiet.
Kiedy do Elliota przychodzi nowa pacjentka, Claire Niveau ten zafascynowany
mutacją jej macicy wdaje się w romans. Jednak chcąc nieco rozerwać nieśmiałego
brata namawia go, aby kontynuował ten związek, podszywając się pod niego.
Wkrótce Beverly zakochuje się w Claire, co znacznie komplikuje relacje między
braćmi.
Nagrodzony przez Los Angeles Film Critics Association i New York Film
Critics Circle oraz nominowany w pięciu kategoriach do Saturna jeden z najsubtelniejszych
thrillerów w dorobku genialnego Davida Cronenberga, który zabłysnął przede
wszystkim na polu body horrorów. Fabułę
odrobinę zainspirowała prawdziwa historia bliźniaczych braci-ginekologów,
Stewarta i Cyrila Marcusów z Nowego Jorku, którzy przedawkowali narkotyki w 1975
roku, choć Peter Greenaway był przekonany, że Cronenberg czerpał z jego filmu zatytułowanego
„Zet i dwa zera”.
Każdy, kto sięga po jakikolwiek film Davida Cronenberga oczekuje czegoś na
wskroś dziwacznego, oryginalnego i ambitnego. Jego produkcje to już wyższa
półka światowej kinematografii, absolutnie nie dla każdego. Swoich zagorzałych
wielbicieli Cronenberg przyzwyczaił do maksymalnie odjechanych wizji,
świadczących o niezmierzonych pokładach jego wyobraźni. Ale jakkolwiek
szokujące nie byłyby jego body horrory
szczególny nacisk zawsze kładł na liczne podteksty i symbolikę, co widać przede
wszystkim w „Nierozłącznych”. Prawie całkowicie odchodząc od makabry Cronenberg
pokazał widzom swoje drugie delikatniejsze oblicze. Film, podobnie jak jego
wcześniejsze dzieła zmusza do myślenia, ale w przeciwieństwie do nich odchodzi
od dosłowności, co może zawieść odbiorców nieprzepadających za monotonią.
Gdybym przed seansem „Nierozłącznych” nie znała nazwiska ich reżysera z
pewnością odgadłabym je już w trakcie pierwszych minut widowiska, ponieważ każdy
film Davida Cronenberga realizowany jest na jego indywidualną modłę. Delikatna
ścieżka dźwiękowa, ostre kontrasty oraz surowy klimat, spod którego przebija
drugie głębsze dno i wszędobylska aura rozpadu – tym razem nie cielesnego, a mentalnego.
To wizytówki tego nietuzinkowego reżysera, jego artystyczne „ja”, doskonale
znane fanom jego twórczości. W „Nierozłącznych” poznajemy braci bliźniaków,
Elliota i Beverly’ego, którzy nie potrafią bez siebie żyć pomimo rozbieżnych
charakterologii. Ten pierwszy jest pewnym siebie, impertynenckim lowelasem,
który nie ma absolutnie żadnych oporów moralnych przed uwodzeniem swoich
pacjentek. Beverly to jego całkowite przeciwieństwo – wyalienowany, nieśmiały i
ułożony mężczyzna żyjący w cieniu swojego brata. Skojarzenia z doktorem Jekyllem
i panem Hydem nasuwają się same. Rolę obu braci przyjął na siebie Jeremy Irons,
który akcentował ich różnicę odmienną paletą mimicznej ekspresji. Elliot
poważny, Beverly rozchwiany emocjonalnie – zadanie niełatwe i Irons
rzeczywiście zaniedbał dykcję tego drugiego: przekonująca, wręcz szaleńcza
mimika stała w sprzeczności z miejscami spokojnym tonem głosu. Ale za to
Elliota wykreował w iście mistrzowskim stylu. Klin między braci wbije ich nowa
pacjentka, aktorka Claire, borykająca się z nietypową mutacją (trzema szyjkami
macicy), która uniemożliwia jej zajście w upragnioną ciążę. Podmiana braci doprowadzi
do romansu pomiędzy nią i Beverly’m, który u jej boku odkryje tajniki innego
świata, z dala od kontrolującego go brata. Choć dane nam będzie dobrze poznać
psychiczną więź pomiędzy Elliotem i Beverly’m, dokładnie obejrzeć sobie rozpad
ich mentalności w chwilach oddalenia od siebie, ich fizyczny związek zostanie
jedynie zasugerowany. Rozmowa pomiędzy Claire i jej kochankiem, w której pyta
go, czy łączą go z bratem stosunki homoseksualne i jego dwuznaczna reakcja
pozwala nam sądzić, że obu mężczyzn połączyło coś więcej, aniżeli tylko duchowa
kompatybilność, ale Cronenberg pozostawia ten szczegół do indywidualnej
interpretacji. Za to troszkę bardziej dosłowne znaczenie nadaje uzależnieniu
Beverly’ego od narkotyków, które po jakimś czasie „infekuje” również Elliota.
Moim zdaniem narkotyki mają symbolizować ich uzależnienie od siebie nawzajem.
Choć „Nierozłączni” w zamyśle miały być produkcją nadzwyczaj stonowaną,
kładącą nacisk przede wszystkim na fabułę, a nie efekciarskie ozdobniki,
Cronenberg nie byłby sobą, gdyby chociaż raz nie uciekł się do estetyki, w
której zasłynął. Sen Beverly’ego to scena, która jestem tego pewna, na długo
zapadnie mi w pamięci. Widzimy jego zespolenie z Elliotem i Claire
przegryzającą łączącą ich tkankę. Tutaj oczywiście też mamy ukrytą symbolikę –
kobieta ma być osobą, która przerwie ten destrukcyjny, chory związek. Jak? Tego
możemy się łatwo domyślić. To niepodobne do Cronenberga, ale zakończenie jest
na wskroś przewidywalne – na jego usprawiedliwienie można jedynie powiedzieć,
że porwał się na jedyny właściwy motyw, spójny z wcześniejszymi wydarzeniami i
umożliwiający pozostawienie widza z ostatnim, dającym do myślenia przesłaniem.
„Nierozłączni” to jeden z trudniejszych interpretacyjnie obrazów Davida
Cronenberga i z całą pewnością jeden z najbardziej stonowanych. Niemniej jestem
przekonana, że koneserów ambitnego kina grozy zachwyci jego podskórna potworność
i dojrzałe przesłania. Moim zdaniem monotonia realizacyjna zadziałała na jego
korzyść, ale to wcale nie oznacza, że każdego przekona taka delikatna estetyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz