Student prawa, Martin Bells, zatrudnia się w kostnicy miejskiej w
charakterze portiera. Tymczasem w mieście grasuje seryjny morderca prostytutek,
który pozbawia swoje ofiary oczu i gwałci ich zwłoki. Sprawę prowadzi inspektor
Thomas Cray, który zaprzyjaźnia się z Martinem. Kiedy chłopak, podpuszczony
przez swojego kolegę, Jamesa Gallmana, spotyka się z prostytutką, Joyce, jego
życie zamienia się w koszmar.
Amerykański remake nagrodzonego pięcioma Robertami duńskiego obrazu z 1994
roku, pt. „Nocny strażnik”. Obie produkcje wyreżyserował Ole Bornedal, twórca
między innymi „Kroniki opętania”. Oryginału jeszcze nie miałam okazji zobaczyć,
ale to, co ujrzałam w odświeżonej wersji zachęca do zapoznania się z pomysłem
wyjściowym. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego „Nocna straż” przeszła bez
większego echa, bo tak nastrojowych thrillerów o seryjnych mordercach powstało
naprawdę niewiele.
Pierwsze, co rzuca się w oczy w trakcie seansu to mroczna kolorystyka
obrazu. Nawet sceny kręcone w środku dnia, w pełnym słońcu utrzymano w ciemnych
barwach, które są jednym z integralnych elementów, wchodzących w skład tego
niewyobrażalnie gęstego klimatu, wszechobecnego zdefiniowanego zagrożenia. Ale
nie jedynym. Znacznie Bornedalowi pomógł pomysł na zawiązanie fabuły, z którego
wycisnął maksimum grozy. Praca Martina w miejskiej kostnicy pozwoliła z
pierwszej połowy seansu zrobić nastrojowy horror, z tak umiejętnie
zrealizowanymi ujęciami czystej grozy, że z tego, co się zorientowałam niejeden
widz nie jest w stanie przetrwać samotnej nocnej projekcji „Nocnej straży”. W
moim przypadku o jakimś nadmiernym przerażeniu nie było mowy, ale nie mogłam
nie docenić wirtuozerii twórców, którzy samym tylko nagromadzeniem grozy
zdeklasowali mniej więcej siedemdziesiąt procent horrorów, jakie dane mi było
obejrzeć. Samotne wędrówki Martina po skąpanych w cieniu korytarzach kostnicy
miejskiej zrealizowano tak, aby widz miał okazję odczuć na własnej skórze
buzującą w nim adrenalinę. Na uwagę szczególnie zasługuje tutaj scena
pierwszego obchodu. Martin wchodzi do pomieszczenia pełnego stołów z trupami i
starając się na nie nie patrzeć dochodzi do przeciwległej ściany, aby
przekręcić klucz w zamku urządzenia noszonego przy sobie. Wraca w panice,
zamyka drzwi, ale zapomina o zgaszeniu światła. I właśnie moment ich ponownego
uchylenia jest kwintesencją rzadko spotykanych zdolności kamerzysty. Wszystko
obserwujemy od wewnątrz. Widzimy dłoń Martina, poszukującą kontaktu, kamera
przybliża się do niej w zastraszająco szybkim tempie przy akompaniamencie
nastrojowych dźwięków i kiedy już myślimy, że coś schwyci jego dłoń chłopak
zatrzaskuje drzwi… Tego nagromadzenia atmosfery grozy nie da się oddać słowami,
to trzeba zobaczyć – najlepiej w pojedynkę, w środku nocy. Ale to nie jedyne
dowody niezwykłego wczucia się w estetykę horroru przez Bornedala. Moment włączenia
alarmu, zwiastującego obecność kogoś żywego w kostnicy, który zmusza Martina do
odwiedzenia kostnicy zwyczajnie wbija w fotel i wymusza na widzach nerwowe
ogryzanie paznokci. Kiedy spanikowany chłopak zbliża się do jednego ze stołów,
ktoś ukryty pod prześcieradłem zaczyna powoli unosić się do pozycji siedzącej…
Po podobną dosłowność w ewokacji grozy, z równie miażdżącym skutkiem, twórcy
sięgną w chwili odnalezienia na korytarzu ciała prostytutki. To zdarzenie
utwierdzi Bellsa w przekonaniu, że nocą nie jest w kostnicy sam, że ktoś obrał
go sobie za cel, robiąc wszystko, aby napędzić mu stracha.
Równolegle do stricte horrorowych wydarzeń Bornedal będzie snuł czysto thrillerową
opowiastkę, skupiającą się na zwyrodniałych czynach nieuchwytnego seryjnego
mordercy-nekrofila, który upodobał sobie prostytutki. Co zaskakujące w tym
gatunku twórcy nie ograniczyli się jedynie do spłoszonego napomykania o
gwałceniu zwłok przez tajemniczego degenerata. Zobaczymy kilka pozbawionych
oczu ciał z rozrzuconymi nogami i pupami ubrudzonymi nasieniem, sugerującymi
niedawny stosunek, usłyszmy koszmarną opowieść o byłym portierze kostnicy,
który z upodobaniem oddawał się swoim nieakceptowanym społecznie zboczeniom i
przede wszystkim poznamy historię Joyce, która utrzymuje, że jej przyjaciółka
spotykała się z osobą, która podczas stosunku oczekiwała od niej udawania
trupa. Wszystko to tworzy obraz naprawdę odstręczającej jednostki, która z
jakiegoś powodu obrała sobie za cel Martina.
Aby nieco rozładować tę chwilami nieznośnie gęstą atmosferę wszechobecnego zagrożenia
Ole Bornadel, co jakiś czas uciekał się do akcentów komediowych. Mocno humorystyczne
ekscesy Martina i Jamesa, rozrywające się w trakcie ich wypadów na miasto,
dowcipna rozmowa z głupiutką Joyce i wreszcie swego rodzaju żartobliwy ukłon w
stronę „Lśnienia”, kiedy to podczas jednego z obchodów scenarzysta wtłacza w
usta głównego bohatera kultową kwestię Jacka Nicholsona. Wydawać by się mogło,
że ta delikatna błazenada położy klimat, ale nic z tych rzeczy. Bornadel okazał
się na tyle sprawnym reżyserem, żeby dokładnie wymierzyć moment, w którym humor
był wręcz wskazany.
W roli głównej zobaczymy młodziutkiego wówczas Ewana McGregora, który
całkiem znośnie poradził sobie z kreacją nieśmiałego, miejscami nieco naiwnego
Martina. Ale ilekroć na ekranie pojawiał się partnerujący mu Nick Nolte, w roli
ścigającego mordercę-nekrofila inspektora Craya, McGregor usuwał się w cień.
Charyzma doświadczonego aktora przyćmiła powiew młodości.
Moim zdaniem „Nocna straż” to jeden z najlepszych thrillerów o seryjnym
mordercy w historii światowej kinematografii. Uciekanie się do stricte
horrorowej estetyki okazało się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Pomogło w
stworzeniu gęstego klimatu grozy oraz natchnęło fabułę intrygującymi
rozwiązaniami. Od tego filmu wprost nie sposób się oderwać – wciąga i niepokoi
jak mało, który obraz i w ogóle nie przeszkadza tutaj łatwość przedwczesnego
rozszyfrowania tożsamości mordercy. Polecam absolutnie każdemu wielbicielowi
kina grozy – czy to thrillerów, czy horrorów, bo w tej jednej produkcji zobaczy
wszystko, co najlepsze w obu tych gatunkach.
Oryginał jak najbardziej do nadrobienia. Niezły debiut kinowy Nikolaja Coster-Waldaua (obecnie znanego jako Jaime Lannister z Gry o Tron). Jednak przede wszystkim świetny Kim Bodnia znany z "Pushera" (1996) w reż. Nicolasa Winding Refna.
OdpowiedzUsuń