Po ucieczce z Foxworth House Cathy, Christopher i Carrie, zostają
adoptowani przez lekarza, Paula. Kiedy ich ojczym umiera najstarsze z trójki
rodzeństwa rozpoczynają życie zawodowe. Christopher odbywa staż w szpitalu, a
Cathy poznaje Juliana Marqueta, który zabiera ją do swojego mieszkania w Nowym
Jorku i zapewnia miejsce w prestiżowej szkole baletowej, u swoim boku. Tymczasem
Carrie boryka się z odrzuceniem w renomowanej szkole z internatem. Jarzmo traumatycznego
dzieciństwa nie pozwala jej na swobodne kontakty z koleżankami. Cathy i
Christopher również nie mogą zapomnieć o wydarzeniach na poddaszu Foxworth
House. Dwuletnie zamknięcie rozpaliło w nich zakazane uczucia, z którymi nie są
w stanie walczyć. Próby stworzenia związków z innymi z góry skazane są na
niepowodzenie, ponieważ oboje nie potrafią okiełznać miłości do siebie
nawzajem. Sprawy jeszcze bardziej się skomplikują, gdy w ich życie ponownie
wkroczy wyrodna matka, Corrine, która nieopatrznie przyczyni się do tragedii.
W styczniu bieżącego roku ukazała się telewizyjna ekranizacja popularnej
powieści V.C. Andrews, pt. „Kwiaty na poddaszu”, odcinająca się od filmowej
wersji z 1987 roku, w całości czerpiąca z literackiego pierwowzoru. Kwestią
czasu było pojawienie się ekranizacji kolejnej części sagi Dollangangerów
(patrząc na datę premiery, już w maju, widać, że długo nie trzeba było czekać) –
w końcu z uwagi na spore grono wielbicieli twórczości Andrew twórcy mogli
liczyć na pewnych odbiorców, a co za tym idzie gwarantowany zarobek. Nowe „Kwiaty
na poddaszu” wyreżyserowała Deborah Chow, którą w „Płatkach na wietrze”
zastąpiła Karen Moncrieff, modyfikując odrobinę fabułę książki. I bardzo
dobrze, bo drugi tom tej sagi w moim mniemaniu jest najsłabszy – multum mdłych
opisów miłostek głównych bohaterów w trakcie czytania niejednokrotnie wywoływało
we mnie odruch wymiotny i co ważniejsze zabijało chory klimat opowieści.
Kluczową zmianą jest przeskok w czasie. Moncrieff opuściła wszystkie
relacje Dollangangerów z ojczymem, Paulem. Fabuła „Płatków na wietrze”
rozpoczyna się po dziesięciu latach od wydarzeń przedstawionych w „Kwiatach na
poddaszu”, od pogrzebu Paula. Christopher i Cathy są już dorośli, a Carrie uczy
się w renomowanej szkole z internatem. Podczas, gdy poprzednią część skradła
Heather Graham w roli okrutnej Corrine w drugiej odsłonie po wymianie aktorów
kreujących rodzeństwo Dollangangerów zabłysła Cathy, znakomicie oddana przez
Rose McIver (i dobrze, że zrezygnowano z tej koszmarnej Kiernan Shipki). Wyatt
Nash w roli Christophera też poradził sobie całkiem nieźle, ale w zestawieniu z
McIver wszyscy bledną – nawet Heather Graham, choć tutaj bardziej zaważyła jej
epizodyczna obecność na ekranie, aniżeli jakieś niedoróbki warsztatowe.
Podobnie, jak w nowych „Kwiatach na poddaszu” twórcy „Płatków na wietrze”
nie przykładają większej wagi do realizacji. Niski budżet i dystrybucja telewizyjna
zapewne z miejsca zniechęcą koneserów tak zwanego kina wysokich lotów, ale to
nie oni mieli być grupą docelową tej produkcji tylko wielbiciele książki, a ci z
uwagi na silne skupienie Moncrieff na szkielecie fabuły Andrews w ogólnym
rozrachunku powinni być zadowoleni z tej ekranizacji. Oczywiście, pod
warunkiem, że nie zniechęcają ich liczne zmiany pierwowzoru. Mnie raczej
zadowoliły, bo jak już wspomniałam książka zbyt mocno skupiała się na sferze
uczuciowej, kładąc klimat i tematykę tabu tak intrygującą w pierwszej części
sagi. Wycinając te momenty i pozostawiając jedynie najmocniejsze wątki z
książki Moncrieff sprawiła, że filmowa wersja silniej przykuła moją uwagę. Tak,
więc mamy chory romans Cathy i Christophera oraz destrukcyjny związek
dziewczyny z tancerzem, Julianem Marquetem – narwanym egoistą, który w
kontaktach z nią nie szczędzi pięści. Jest również flirt Christophera z naiwną
Sarah Reeves, córką jego pracodawcy, który był chyba jedyną częścią składową
fabuły wywołującą moją konsternację – a to z powodu maksymalnie manierycznej
odtwórczyni tej roli, Whitney Hoy, obdarzonej raniącym uczy, piskliwym
głosikiem. Moncrieff idealnie udało się oddać przemianę wewnętrzną Cathy – z
pozycji ofiary awansuje na bezwzględną manipulantkę, usilnie dążącą do zemsty
na Foxworth’ach, nieświadomie upodabniając się do własnej matki, której tak
bardzo nienawidzi. Corrine z kolei z czasem uprzytamnia sobie, że jej dorosłe
życia bardzo przypomina egzystencję jej rodzicielki, Olivii (zjawiskowa Ellen
Burstyn), która teraz dogorywa w ciemnym pokoju Foxworth House, z trudem
znosząc towarzystwo swojej córki.
Siłą tego filmu są niezdrowe relacje międzyludzkie, oparte na zakazanej
miłości, przekleństwie genetycznym i pragnieniu zemsty i choćby przez wzgląd na
te dogłębne charakterologie postaci należy dać szansę „Płatkom na wietrze”, ale
tylko wówczas, jeśli czytało się serię Andrews i zapałało do niej sympatią.
Pozostałym, niezaznajomionym z literackimi pierwowzorami, przypadkowym widzom
seans tego obrazu stanowczo odradzam, bo jego amatorska realizacja i szczątkowe
liźnięcie fabuły książki mogą ich mocno zdezorientować, jeśli nie zirytować. Mnie
„Płatki na wietrze” dostarczyły kawał niezłej rozrywki, no ale ja należę do
grona wielbicieli sagi Dollangangerów/Foxworth'ów, więc przy ocenie ekranizacji
części drugiej jestem mocno nieobiektywna. Teraz tylko czekać na kolejne
telewizyjne wersje kolejnych odsłon serii…
Mam zamiar obejrzeć powyższą ekranizacje, ale dopiero po zaznajomieniu się z książkową wersją tej historii. Dwa pierwsze tomy już mam, więc niebawem będę czytać, a potem się zobaczy co i jak.
OdpowiedzUsuńPozostałym, niezaznajomionym z literackimi pierwowzorami, przypadkowym widzom seans tego obrazu stanowczo odradzam, bo jego amatorska realizacja i szczątkowe liźnięcie fabuły książki mogą ich mocno zdezorientować, jeśli nie zirytować."
OdpowiedzUsuńJestem tym przypadkowym widzem, tylko, że mi ten film bardzo się podobał! Wczoraj na HBO był chyba jakiś maraton, bo wszystkie części leciały pod rząd. Muszę teraz książki koniecznie przeczytać.