Po jedenastoletnim pobycie w zakładzie psychiatrycznym Tim Russell wychodzi
na wolność. Jest pewny, że lekarze pomogli mu zrozumieć, że śmierć jego
rodziców przed laty nie miała nic wspólnego ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, o
czym był przekonany, jako dziecko. Gdy chłopak spotyka się ze swoją siostrą,
Kaylie, która razem z nim przeżyła w dzieciństwie koszmar szaleństwa ich
rodziców, nabiera pewności, że dziewczyna nadal wierzy, iż sprawcą dawnej
tragedii jest antyczne lustro, stojące wówczas w gabinecie ich ojca. Teraz, po
latach, Kaylie udało się je przechwycić i przetransportować do ich dawnego
rodzinnego domu, gdzie zamierza raz na zawsze rozprawić się z siłami, które
według niej w nim drzemią. Ale do tego potrzebuje pomocy brata, a chłopak po
długotrwałym leczeniu nie może sobie przypomnieć przerażających wydarzeń sprzed
lat, co owocuje jego daleko posuniętym sceptycyzmem do teorii Kaylie.
Po reżyserze „Oculusa” Mike’u Flanaganie nie spodziewałam się niczego
nadzwyczajnego, bowiem jego „Absentia” z 2011 roku mocno mnie rozczarowała. Ale
ku mojemu zaskoczeniu jego najnowszy horror całkowicie odciął się od tamtej
znanej mi już estetyki, oferując bardzo dobrą historię, skąpaną w delikatnym
klimacie grozy, której nie zepsuła nawet mocno stateczna pierwsza godzina
seansu. „Oculus” to taka rozbudowana wersja pomysłu Flanagana zaprezentowanego
w shorcie z 2006 roku pt. „Oculus: Chapter 3 – The Man with the Plan”, który to
z kolei odrobinę wzorował się na „Boogeymanie” Ulli Lommela z 1980 roku.
Pomysłowa narracja „Oculusa” pozwala widzom stopniowo zapoznawać się z
wydarzeniami z teraźniejszości i przeszłości głównych bohaterów, Kaylie i Tima,
przyzwoicie wykreowanych zarówno przez dorosłych aktorów, Karen Gillan i
Brentona Twaitesa, jak i małych Annalise Basso oraz Garretta Ryana. Po wyjściu
Tima z zakładu psychiatrycznego, do którego trafił przed jedenastoma laty po
zabójstwie ojca, kiedy to utrzymywał, że sprawcą tragedii było lustro stojące w
jego gabinecie, twórcy co jakiś czas będą nas przenosić do czasów dzieciństwa
Russellów. Owe retrospekcyjne migawki zapoczątkuje często poruszany w horrorach
nastrojowych motyw przeprowadzki tej czteroosobowej rodziny do nowego domu, w
którym wkrótce potem będą miały miejsce dziwaczne wydarzenia. Tymczasem dorosły
Tim zostanie zwerbowany przez swoją siostrę do walki z antycznym lustrem, które
przekonana o jego nadnaturalnych tendencjach dziewczyna przechwyciła z aukcji i
przetransportowała do ich dawnego domu. Długie badanie przeszłości przeklętego
mebla utwierdziło Kaylie w przekonaniu, że jego moc skutecznie eliminowała
swoich dawnych właścicieli, którym pomimo wysiłków nie udało się go rozbić.
Dlatego teraz ma zamiar zniszczyć go przy pomocy nowoczesnej technologii – w dawnym
gabinecie ojca rozstawia kamery, skierowane w jego stronę, kwiaty, których
uschnięcie ma zasygnalizować jej „przebudzenie lustra” oraz kawał żelastwa,
zawieszony pod sufitem, który w odpowiednim momencie ma z ogromną siłą uderzyć
w feralny mebel. Obsesja Kaylie na punkcie lustra, jej szaleńcze zachowanie ma
za zadanie nieco zdezorientować widza, który patrząc na jej znakomicie odegraną
przez Gillan mimikę powinien chwilowo skłonić się w stronę opanowanego,
sceptycznie nastawionego do zjawisk paranormalnych Tima, ale ten zabieg
niestety Flanaganowi się nie udał. Od początku, jeszcze przed poznaniem
właściwych zdolności lustra wiemy, że dziewczyna pomimo swojej maniakalnej
postawy mówi prawdę, natomiast jej brat wykazuje się daleko idącą
bezmyślnością.
Pierwsza godzina seansu ma zadanie jedynie przybliżyć nam historię
rodzeństwa Russellów, z dwóch perspektyw – dzieci i dorosłych. Flanagan
zrezygnował tutaj z dosłownej ewokacji grozy. Pomijając jeden w najmniejszych
stopniu nieniepokojący moment wyłonienia się w retrospekcji zjawy kobiety z
gabinetu głowy rodziny cała godzina seansu bazuje raczej na ciekawej historii i
delikatnie mrocznym klimacie, aniżeli jump
scenkach, do których przyzwyczaili nas już inni twórcy współczesnych
straszaków. Mnie takie podejście w ogóle nie zniechęciło, bo zawsze wolałam
skupienie na intrygującej fabule od wysilonego straszenia, ale istnieje spore
niebezpieczeństwo, że widzowie przyzwyczajeni do dynamicznych horrorów nie
wytrwają do ostatnich czterdziestu minut seansu, a powinni bo wówczas tyle się
dzieje, że szkoda by było tego nie zobaczyć. Końcowa konfrontacja z lustrem
zapewnia nam kilka znakomicie zrealizowanych scen dosłownej grozy i makabry.
Zjawy ze świecącymi oczami, wychodzące z przeklętego mebla mnożą się w
zastraszającym tempie, retrospekcje zazębiają się z teraźniejszością, w tak
zgrabny sposób abyśmy nie tylko jednocześnie zapoznali się z finałami tragedii
z przeszłości i teraźniejszości, ale również podejrzeli jak umiejętnie można
połączyć dwa okresy czasowe wzajemnie na siebie oddziałujące. Chociaż w
ostatnich czterdziestu minutach co chwilę pojawia się jakaś przerażająca
kreatura przez wzgląd na rezygnację Flanagana z powoli narastającego napięcia
prowadzącego do jump scenek o
podskakiwaniu w fotelu nie będzie mowy. Reżyser nie bawił się w prymitywne
zaskakiwanie widzów oklepanymi chwytami tylko postawił na realistyczną
charakteryzację koszmarnych antagonistów. Najlepiej zaprezentowała się oszalała
matka Tima i Kaylie (znakomita warsztatowo Katee Sackhoff), której błyskawiczny
pajęczy chód a la Regan MacNeil robił naprawdę przerażające wrażenie.
Zjawiskowa jest również scena zjadania żarówki przez Kaylie oraz częste
materializacje umiejętnie ucharakteryzowanej kobiety z lustra. Ale i tak
najbardziej zachwyca mocne zakończenie, będące takim swego rodzaju spotkaniem
przeszłości z teraźniejszością i pozostawiające widza w stanie permanentnego
szoku. A już wydawało się, że będzie happy end… Nic w tym rodzaju – Flanagan
zakończył tę historię naprawdę przygnębiającym akcentem, który choć pozostawił
w fabule kilka luk logicznych odbiorcy którzy lubią troszkę pogłówkować na seansie
mogą z powodzeniem sami sobie niektóre kwestie dopowiedzieć.
Moim zdaniem „Oculus”’ to naprawdę spory kawałek iście nastrojowej
rozrywki. Być może na początku okaże się za stateczny dla co poniektórych
niecierpliwych widzów, ale jestem przekonana, że końcówka całkowicie im to
zrekompensuje. Mnie takie delikatne podejście do straszenie na rzecz skupienia
na fabule całkowicie zadowoliło. O wiele bardziej wolę intrygujące historie od
niezliczonej liczby jump scenek oraz
ciekawe charakterystyki protagonistów i umiejętne charakteryzacje zjaw od
dynamicznej akcji. Ale co, kto woli;)
Twoja recenzja zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu. Chociaż rzadko coś oglądam, myślę, że w wakacje zrobię sobie wieczór z tym horrorem. Te lustro... jestem ciekawa, jaka historia jest z nim powiązana :)
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Dziękuję za polecenie filmu. Podoba mi się pomysł z zabojczymi lustrami odkąd obejrzałam "Mirrors" (jedynkę, bo dwójka mnie mocno rozczarowała). Szczególnie chętnie obejrzę bo mam w nowym mieszkaniu dużo luster :-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem po seansie tego filmu. Świetny jest, nieprzewidywalny, z genialną historią.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał. Na początku stwarza wrażenie kolejnego, przewidywalnego ghost-story z niezbyt wyszukanymi efektami, ale w miarę upływu czasu naprawdę zaciekawia. Film to tak naprawdę lekka polemika pomiędzy sceptykiem a osobą, która mocno wierzy w zjawiska "para". I dzięki temu nie jest on całkowicie płytki. Następny duży plus to retrospekcje i wrażenie przenikania się rzeczywistości i świata wizji. Na pewno warto zobaczyć.
OdpowiedzUsuńSerio? Absentia Cię rozczarowała? Moim zdaniem to był kawał świetnego kina, bardzo dobry horror ze świetnymi zdjęciami i klimatem. Wracając do Oculus'a - ja tu widzę wzajemnie się napędzającą psychozę rodzeństwa, raczej żadnych konkretnych dowodów na rzekome opętanie lustra, co oczywiście traktuję jako plus. Nie można tego filmu traktować jednostronnie: dziewczyna mówi prawdę, a braciszek jest bezmyślny. Widz nie wie tego na 100%.
OdpowiedzUsuń