Prawnik, Bryan Becket, ma problemy małżeńskie. Gdy umiera jego ciotka, pozostawiając
po sobie duży dom, przekonany, że jest dziedzicem wprowadza się do niego,
sądząc że krótka separacja zażegna kryzys jego małżeństwa. Wkrótce po
zadomowieniu się w nowym miejscu do Bryana dociera informacja, że jego ciotka spisała
testament, z którego wynika, że jej majątek w całości należy do doktora Kovena,
zajmującego się badaniami nad zaburzeniami snu i naukowym wyjaśnianiem zjawisk,
które ludzie uważają za paranormalne. Niedługo potem Bryan odkrywa, że ciotka
przed śmiercią była przekonana, że jej dom jest nawiedzony. Co gorsza,
mężczyzna również jest świadkiem tajemniczych wydarzeń, które mają ścisły
związek z jego traumatyczną przeszłością.
„Sceptyk” to szablonowa ghost story
niedoświadczonego w kinie grozy Tennysona Bardwella na podstawie jego własnego
scenariusza, której premierowy pokaz odbył się na Festiwalu Filmowym w Cannes.
Niski budżet, jakim dysponowali twórcy sprawił, że dystrybucja kinowa była
mocno ograniczona, a film trafił do szerszej grupy odbiorców głównie dzięki
technologii tak zwanego wideo na żądanie. Bardwell miał ambicję nakręcić
niejasny interpretacyjnie, mocno nastrojowy obraz z ciekawą, acz konwencjonalną
historią na pierwszym planie, ale w moim odczuciu powodzenie odniósł jedynie
(albo aż, bo fabuła zawsze jest dla mnie najważniejsza) trzeci punkt jego koncepcji.
W „Horrorze w literaturze współczesnej i filmie” Anity Has-Tokarz
wyczytałam (i całkowicie podzielam tę opinię), że prawdziwy fan zarówno
horroru, jak i innych gatunków wielokrotnie powraca do niego w poszukiwaniu
znanych sobie motywów. Ktoś, kto zawsze wyszukuje w scenariuszu wszelkich
przejawów oryginalności tak naprawdę nie jest wielbicielem gatunku, bowiem nie
sprawiają mu żadnej przyjemności ponowne spotkania z konwencją. Mnie
powtarzalność motywów w horrorze nigdy nie zniechęcała, wręcz przeciwnie –
rozmiłowałam się w kilku rozwiązaniach fabularnych, które są jednym z powodów mojego
obcowania z horrorem. Ale od reżyserów schematycznych straszaków niezmiennie
wymagam dwóch rzeczy: intrygującego poprowadzenia danej oklepanej historii oraz
szczypty swojej osobowości, uosabianej przez realizację. „Sceptyk” mocniej
skupił się na tym pierwszym elemencie. Bardwellowi udało się przedstawić
całkiem ciekawą opowieść, której brak innowacyjności w ogóle mnie nie zraził,
aczkolwiek przez wzgląd na zerowe obycie z gatunkiem nie potrafił tchnąć w tę
historię swojego własnego, niepowtarzalnego „ja”.
Rola Bryana Becketa przypadła w udziale Timowi Daly’owi, który całkiem
nieźle poradził sobie ze stateczną, wyzutą z wszelkich uczuć postawą swojego
bohatera, aczkolwiek w późniejszych scenach wymagających od niego większego
dynamizmu mimicznego poległ na całej linii. „Sceptyk”’ jak wiele innych
horrorów skupia się na postaci zatwardziałego ateisty, skrywającego przed
światem, nawet własną żoną (przez wzgląd na okrojoną rolę niemogącą niczym szczególnym
się wykazać Andreą Roth), wszystkie uczucia i kpiącego z każdego, kto dopuszcza
do siebie istnienie zjawisk paranormalnych. Bardzo lubię tego rodzaju typ
bohatera, bo całkowicie mogę się z nim utożsamić, dlatego też w moim mniemaniu
taki dobór naczelnego protagonisty bardzo pomógł opowiadanej przez Bardwella
historii. Akcja zawiązuje się w momencie przeprowadzki Bryana do dawnego domu
ciotki, a więc z wykorzystaniem mojego ulubionego motywu ghost stories. Do bólu racjonalny Becket wkrótce po zadomowieniu
się w nowym lokum jest świadkiem dziwnych wydarzeń, którymi uparcie obwinia
swoją rozchwianą psychikę. Jest przekonany, że padł ofiarą halucynacji
wywołanych separacją, bezsennością, tabletkami nasennymi, alkoholem oraz traumatycznymi
wydarzeniami ze swojego dzieciństwa, które do czasu przeprowadzki wyparł ze
swojej pamięci na skutek załamania nerwowego. Dopiero poznana w instytucie
doktora Kovena medium, Cassie (całkiem przyzwoita Zoe Saldana – o wiele lepsza
niż w nowym „Dziecku Rosemary”) przełamuje wszelkie bariery jego sceptycyzmu i
zmusza go do spojrzenia w oczy prawdzie, czyli przyjęcia na wiarę istnienia zjawisk
nadprzyrodzonych. Cała historia, choć przewidywalna i mocno konwencjonalna ma w
sobie coś, co wciąga już od pierwszych minut. Twórcy unikają tutaj nudnawego
wodolejstwa i jakiegokolwiek skomplikowania, co zapewne zniechęci poszukiwaczy
czegoś ambitniejszego, ale równocześnie zadowoli amatorów odprężających, niewymagających
myślenia fabuł. Ale choć fabuła bardzo przypadła mi do gustu ubolewałam nad realizacją.
Strach Bardewlla przed dosłowną materializacją duchów (bądź halucynacji Becketa,
w co pomimo starań filmowców chyba nikt nie uwierzy) troszkę zepsuł moje ogólne
wrażenia. Oszczędna ewokacja grozy, objawiająca się jedynie w scenach nocnych
pogawędek ducha, jego materializacji przy stole podczas kolacji i dwa razy u
dołu schodów to zdecydowanie za mało jak na półtoragodzinny seans. Co gorsza
montażysta miał nieprzyjemną manierę przerywania takiego nastrojowego momentu i
nagłego przeskoku w czasie. Niedociągnięcie do końca sceny grozy, które to
wycisnęłoby z niej maksimum klimatu jest chyba największym grzechem twórców „Sceptyka”
– tym bardziej, że kompozytor znakomitej ścieżki dźwiękowej wykonał już za nich
połowę roboty, wystarczyło jedynie poświęcić parę dodatkowych sekund na
mocniejsze zamknięcia takich akcji.
Osobiście mam ambiwalentny stosunek do „Sceptyka”. Jego wciągająca fabuła
sprawiła, że bez problemów wytrwałam do końca seansu, ale równoczesny brak
jakichkolwiek mocniejszych akcentów grozy mocno mnie zirytował. Teza, że
ambicją Bardwella było nakręcenie delikatnego, w najmniejszym stopniu
nieniepokojącego obrazu dla najmłodszych widzów jest tutaj jak najbardziej na
miejscu. Można obejrzeć dla ciekawej fabuły, ale strachu raczej nie należy się
spodziewać.
Ja "Sceptyka" wspominam bardzo pozytywnie. Jak piszesz - sprawnie zrealizowane schematy, pojawiają się wszystkie tropy, które uwielbiam (nawiedzona szafa! :D), kręcenie w zamkniętym planie... cudo ^^ Daly też mnie raczej przekonał, przypadła mu w udziale ciężka rola, jak każdemu leadowi ghost story zresztą, i wywiązał się z niej IMO całkiem przyzwoicie :)
OdpowiedzUsuńNo i muszę koniecznie dorwać pracę pani Has-Tokarz, widzę tu sporą zbieżność poglądów ^^
Co do filmu - się obejrzało dawno i się już szczegółów niestety nie pamięta ;) ale również wspominam pozytywnie.
OdpowiedzUsuńPozytywnie wspominam Tima Daly'ego z serialu "Skrzydła"; fajny sitcom. :)
OdpowiedzUsuń