Rodzina Asherów wprowadza się do nowego, owianego złą sławą domu. Jakiś
czas wcześniej należał do małżeństwa lekarzy, Janet i Franklina Morello oraz
ich dzieci, ale na skutek tajemniczych wydarzeń, wszyscy poza panią domu
stracili życie. Nowi lokatorzy początkowo nie dają wiary pogłoskom o rzekomym
nawiedzeniu, ale wszystko się zmienia, gdy osiemnastoletni Evan Asher zaprzyjaźnia
się z sąsiadującą z nimi, maltretowaną przez ojca alkoholika Samanthą.
Ciekawość każe im skorzystać ze znalezionego w pokoju Evana komunikatora z
duchami, który ostatecznie przekona ich, że dom zamieszkują jakieś nadnaturalne
byty.
Pierwszy fabularny obraz Maca Cartera, silnie osadzony w konwencji horrorów
z nurtu ghost stories. Nakręcono go z
myślą o systemie, zwanym „wideo na żądanie”, który pozwala widzom oglądać
wybrany film w dogodnym dla siebie terminie za pośrednictwem Internetu bądź telewizji.
Choć „Haunt” zapewne zawiedzie poszukiwaczy daleko idącej oryginalności w kinie
grozy dla mnie zawsze ten szczegół pełnił rolę drugorzędną. Dlatego też po
przebiegnięciu w myślach kilku tytułów horrorów z 2013 roku (często wręcz
masakrycznie słabych), które trafiły na ekrany polskich kin zrobiło mi się przykro,
że niniejsza pozycja nie zasiliła tego grona, bo w swoim gatunku prezentuje się
naprawdę zacnie.
James Wan przyzwyczaił już nas do szybkiego montażu i tylko kwestią czasu
było pojawienie się kopistów jego stylu. Już pierwsze sceny produkcji Cartera
sugerują, kto był jego natchnieniem. Zgrabny montaż to zdecydowanie
najmocniejsza strona tego filmu – dopracowany w najdrobniejszych szczegółach,
zaskakujący niepokojącymi migawkami i tak bardzo zbliżony do estetyki Wana, że chwilami
łatwo zapomnieć, iż to nie on zasiadał na krześle reżyserskim. Jedni powiedzą,
że Carterowi zabrakło indywidualności, a innych (i w tej grupie jestem ja)
ucieszy szerzenie stylu jednego z najlepszych twórców współczesnych ghost stories. Już druga scena, której
narratorką jest Janet Morell, streszczająca nam swoją przerażającą egzystencję
w nawiedzonym domu robi niesamowite wrażenie. I bynajmniej nie z powodu jej
słów, ale stylizowanych na archiwalne, krótkich migawek, obrazujących jej
rodzinę, ich nowe lokum i ciało powieszonej kobiety. Mimo, że ścieżka
dźwiękowa, akompaniująca zarówno tej jak i pozostałym scenom nie charakteryzuje
się niczym szczególnym montażysta naprawdę zrobił wszystko, żeby przyciągnąć
wzrok nastrojowymi obrazami, w czym pomogła mu ciemna kolorystyka obrazu i w
większości genialna charakteryzacja bytów z zaświatów.
Jak już wspomniałam „Haunt” zdecydowanie nie jest przeznaczony dla osób
poszukujących w kinie grozy jakiejkolwiek oryginalności. Zdecydowanie celuje w
gusta wielbicieli klasycznych opowieści o duchach, rozmiłowanych w ich
konwencji na tyle, aby czerpać daleko idącą przyjemność z powtarzalności
motywów. Akcję zawiązuje mój ulubiony w tym nurcie moment przeprowadzki do
nowego domu, który choć wewnątrz imponuje obszernymi pomieszczeniami to łatwo
zauważyć, że usytuowany jest w miejscu nieprzepuszczającym przez okna zbyt
wiele światła. To pozwoliło stworzyć naprawdę mroczny, godny tego podgatunku
horroru klimat niezdefiniowanego zagrożenia, czyhającego na naszą pięcioosobową
rodzinę Asherów. Na pierwszy plan szybko wysuwa się osiemnastoletni Evan
(znakomity Harrison Gilbertson), który urządził się na poddaszu, gdzie natrafił
na przylegający do niego mały pokoik z tajemniczą maszyną. „Haunt” odrobinę
wyłamuje się z konwencji z chwilą poznania nastoletniej Sam (znośna warsztatowo
Liana Liberato), która ze strachu przed agresywnym ojcem zaczyna nocować u
Evana. Jednak wątki poboczne, jak choćby długie konwersacje z „wymyśloną
przyjaciółką” najmłodszej Asherówny nadal silnie czerpią ze znanego wszystkim schematu.
Tymczasem młodzieńczy romans Evana i Sam będzie się rozwijał w najlepsze, ale
po włączeniu tajemniczej maszyny z poddasza namiętność zastąpi groza. Co prawda
Carter wtłoczył kilka jump scenek,
ale niestety łatwo przewidzieć moment ich „objawienia”. Szczerze mówiąc tylko
raz poderwałam się z fotela – po wyjściu chłopaka z pokoju siostry, kiedy w
drzwiach pojawiła się zjawa spływającej wodą dziewczynki z przerażającymi
białymi oczami. Z charakteryzacją trafili w punkt – minimalistycznie, a co za
tym idzie maksymalnie realistycznie. Ale przy wyglądzie duchów dzieci czołowa zjawa
wrednej kobiety wydaje się zwyczajnie śmieszna. W jej przypadku twórców
niestety za bardzo poniosło – postawili na jeden wielki efekt komputerowy, co
naturalną koleją rzeczy doprowadziło do rażącej sztuczności, uniemożliwiającej
odczucie większego niepokoju. Scena pod prysznicem, kiedy Sam widzi szybko
zbliżającą się wygenerowaną komputerowo twarz zmarłej kobiety, albo
zakończenie, w którym widać całą jej efekciarską postać zamiast straszyć
zwyczajnie bawią – przynajmniej mnie, osobę której nie przekonuje nowoczesna
technologia w horrorze. Pozostałe, oszczędne ingerencje duchów w egzystencję
naszych bohaterów, jak na przykład przemykająca po poddaszu zjawa chłopaka, znacznie
potęgują klimat i choćby za te (na szczęście częstsze od sztucznego
efekciarstwa) minimalistyczne wstawki należą się twórcom brawa. Tak samo za
zakończenie – być może przewidywalne, ale jak przystało na dobre kino grozy
mocno przygnębiające.
Moim zdaniem „Haunt” zasługuje przede wszystkim na uwagę wielbicieli klasycznych
ghost stories, których nie razi
daleko idąca konwencjonalność, ale istnieje też spore prawdopodobieństwo, że
zainteresuje również poszukiwaczy umiejętnej realizacji, bo zgrabny montaż i
mroczny klimat tego obrazu miażdżą już od pierwszych minut seansu. Pomimo kilku
wpadek produkcję oceniam zdecydowanie na plus i polecam wszystkim poszukiwaczom
godnych uwagi horrorów nastrojowych, niesilących się na innowacyjność tylko
stawiających na to, co w tego typu filmach najważniejsze – duszącą,
nadnaturalną atmosferę niemalże nieznośnej grozy.
Nie rozumiem zakończenia. Dlaczego matka chciała wrobić swoją córkę i zabić tego chłopaka?
OdpowiedzUsuńSPOILER Ja sobie to wytłumaczyłam wpływem tematyki "Klątwy" na scenarzystę. Obrał punkt widzenia, że duszą człowieka po śmierci kieruje obłęd i czysta nienawiść do wszystkiego, co żywe. Wydaje mi się, że duch tej matki nawet nie wiedział, że atakuje swoją córkę - po śmierci jej dusza oszalała. Ale to tylko takie moje tłumaczenie, każdy może sobie to różnie interpretować. W końcu nie znamy osobowości duchów, więc ciężko jest tutaj mówić o jakimś stałym, logicznym punkcie widzenia;)
UsuńCałkiem niezły film. I wydaje mi się, że masz Buffy rację. Uważam że to właśnie pani doktor - poprzez swój uczynek - stworzyła niezwykle mściwego ducha, opętanego wolą niszczenia, który musiał niejako "odbić" sobie tragedię, jaka spotkała go za życia. Stąd jego obłęd i destrukcyjne działanie wobec wszystkiego i wszystkich.
OdpowiedzUsuń