Trzy młode kobiety, Tabitha, Shelby i Lisa, stają się celem
psychopatycznego mordercy, zwanym Śmiechem, który rozmiłował się w
makabrycznych kawałach. Choć dziewczyny zerwały kontakty po ukończeniu
podstawówki, w szkole były nierozłączne, co pozwala sądzić, że zabójca mści się
na nich za dawne, dziecięce krzywdy.
Slasher Johna Simpsona,
który planowo miał trafić do kin, ale po wielokrotnym przekładaniu daty
premiery przez wytwórnię ostatecznie ujrzał światło dzienne na DVD. W tym
niezdecydowaniu krytycy dopatrywali się rozczarowania producentów efektem
końcowym, w czym być może tkwi ziarno prawdy, bo niedoświadczony w kinie grozy
Simpson najwyraźniej nie zrozumiał prawideł rządzących slasherami. Tak to już jest, że raczkujący w horrorze, niewierzący
w swoje możliwości reżyserzy na ogół na pierwszy ogień biorą konwencję filmów slash, naiwnie sądząc, że ścisłe ramy
konwencji zwalniają ich z indywidualności. „Śmierć się śmieje” jest żywym
przykładem takiego infantylnego podejścia do tego nurtu – koszmarny efekt mówi
sam za siebie.
Jak na slasher film zaczyna się
dosyć nowatorsko. W czołówce zobaczymy opisane jednym zdaniem zdjęcia z kronik
trzech dziewczyn i historię choroby pewnego chłopca. Później przejdziemy do
podzielonej na trzy segmenty pierwszej części seansu. Każdy człon będzie się
skupiał na koszmarnych przeżyciach znanych nam już młodych kobiet. Już po
realizacji widać, że Simpson nie dysponował jakimś zatrważająco niskim
budżetem, że produkcja istotnie miała trafić do kin, ale brak wyczucia gatunku
u reżysera i dziurawy scenariusz Jake’a Wade’a Walla odwróciły uwagę od
profesjonalnej pracy kamery.
Historię rozpoczyna „przygoda” Shelby i jej chłopaka Roba (jedyny przyzwoity
aktor występujący w tym obrazie, obdarzony szeroką paletą mimiczną Tad
Hilgenbrink). Młodzi przemierzają autostradę w drodze powrotnej z nieudanego
pobytu w innym stanie. Szukający adrenaliny chłopak dołącza do konwoju,
złożonego z kierowcy tira i nieśmiałego mężczyzny. Na stacji benzynowej postanawiają
skorzystać z objazdu, aby ominąć domniemany korek na drodze stanowej. Do tego
momentu wydawało mi się, że będę miała do czynienia, może nie z jakimś
genialnym, ale przynajmniej przyzwoitym reprezentantem slasherów. To skorzystanie z objazdu wręcz wywołało uśmiech na
mojej twarzy, bo było tak silnie osadzone w uwielbianej przeze mnie konwencji,
że naprawdę odważyłam się sądzić, iż Simpson zna i potrafi należycie wykorzystać
zasady rządzące tym podgatunkiem horroru. Niestety, dosyć szybko udowodnił mi,
że byłam w błędzie. I tu nawet nie chodzi o nielogiczne zachowanie Roba (bo to
kolejny integralny element slasherów),
kiedy to zaraz po wyskoczeniu kobiety z tira nie myśląc o wezwaniu policji
rusza jego śladem, celem… spisania numeru rejestracyjnego. Nie, na tym etapie problem
nie tkwi jeszcze w niskim IQ protagonistów tylko w deficycie klimatu i
napięcia. Już widząc finał tego segmentu, absolutnie nieuciekającego się do
jakiegokolwiek rozlewu krwi możemy sądzić, że pozostałe dwie opowiastki
zakończą się w równie nudnym, pozbawionym przemocy stylu. Jeśli jednak byśmy w
to wątpili twórcy szybko zweryfikują nasze poglądy w drugim segmencie,
poświęconym Tabithcie. Dziewczyna spędza noc w domu kuzynów, pełniąc rolę ich
opiekunki, ale jej spokój zakłóca naturalnej wielkości klaun siedzący w jej
tymczasowym pokoju. Choć Tabitha ewidentnie się go boi, pomimo prób nie
decyduje się zajrzeć mu pod maskę, co kończy się… jej pobytem w pokoju
przesłuchań na komisariacie, gdzie spotyka się z panią psycholog. Tymczasem
akcja przeskakuje do Lisy, która wyrusza do pewnego pensjonatu, gdzie według
niej zatrzymała się na noc jej współlokatorka. Namawia swojego chłopaka, żeby
wykorzystując swoją odznakę wszedł do podejrzanego budynku i postarał się
znaleźć jej przyjaciółkę. Chłopaka nie ma kilka godzin i choć Lisa mocno się
niepokoi wydzwania do niego, zamiast wykręcić numer policji. Więcej: wkrótce
podstępem wchodzi do środka, gdzie stanie twarzą w twarz z koszmarem. Wszystkie
segmenty połączą się w finale, oferując nam typowo „Walentynkową” prawie
bezkrwawą historię o zemście. A to wszystko, podobnie jak wcześniejsze wydarzenia,
będzie tak pozbawione polotu, napięcia i zwrotów akcji, że radzę nie spodziewać
się widzom, którym jakimś cudem udało się dotrwać do tego momentu, jakiejś
rekompensaty za wcześniejsze usypiające męki.
Jeśli komuś po tym skrótowym opisie wydaje się, że będzie miał do czynienia
z jakimś nowatorskim, trzymającym w napięciu slasherem to bardzo mi przykro, bo nie takie były moje intencje.
Prawie całkowity brak mordów, dziury w scenariuszu (największa – kim do diaska
była pani psycholog?), wyjałowienie z klimatu i irytujący, chichoczący morderca
to gwoździe do trumny tego, pożal się Boże, obrazu. I bezsprzeczna nauczka dla
Simpsona na przyszłość – teraz już chyba wie, że nakręcić slasher wcale nie jest tak łatwo, jakby się z zewnątrz wydawało…
Już jakiś czas przymierzam się do tego filmu i nie mogę się zebrać więc pewnie sobie odpuszczę ;D
OdpowiedzUsuńZ Twojego opisu wynika, że film to kompletna porażka. Dzięki za ostrzeżenie!
OdpowiedzUsuńZ nietypowych slasherów przypominam sobie "dom w głębi lasu", ale "dom" mi się podobał jako połączenie komedii i horroru, ale tam twórcy sobie poradzili.
Nie wiem czy to ogladać ale raczej nie, akurat plakat filmu przypomina trochę "Killer Clown" o klałnie który zabijał ludzi.
OdpowiedzUsuńAniu weszłabyś przy okazji na mojego bloga? rzeczy-vilovers.blogspot.com
Będzie mi miło, jak skomentujesz :-)
Nie wiem, ale raczej nie oglądne. A robiłaś recenzje filmu "Dom snów"? Jeśli tak, to proszę o link
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga, będzie mi miło jak skomentujesz: rzeczy-vilovers.blogspot.com :-)
Tak. Recenzja tutaj:
Usuńhttp://horror-buffy1977.blogspot.com/2012/01/dom-snow-2011.html
Na bloga zajrzę w wolnej chwili;)
nie zgadzam się,po prostu nie zakminiłaś, że taka była konwencja tego hororu! ten film to była jedna wielka schiza i surrealizm, wziełas go na poważnie, szukajac w nim logiki! i w ogole co za argument, że jest kiepski bo nie było mordów? really? tu chodzilo o sam klimat!ludzie kompletnie nei zakumali tego filmu ech szkoda czyac takie recenzje
OdpowiedzUsuńSurrealizm to jest np. w "Za czarną tęczą", tutaj tego rodzaju klimatu nie widać. Za to w schemacie slasherów tkwi mocno, a więc biorąc to pod uwagę miałam prawo wymagać więcej krwawych scen. Ale rozumiem i szanuję Twój punkt widzenia - ja po prostu widziałam ten film inaczej niż Ty.
Usuń