wtorek, 24 czerwca 2014

„Śmierć się śmieje” (2008)


Trzy młode kobiety, Tabitha, Shelby i Lisa, stają się celem psychopatycznego mordercy, zwanym Śmiechem, który rozmiłował się w makabrycznych kawałach. Choć dziewczyny zerwały kontakty po ukończeniu podstawówki, w szkole były nierozłączne, co pozwala sądzić, że zabójca mści się na nich za dawne, dziecięce krzywdy.

Slasher Johna Simpsona, który planowo miał trafić do kin, ale po wielokrotnym przekładaniu daty premiery przez wytwórnię ostatecznie ujrzał światło dzienne na DVD. W tym niezdecydowaniu krytycy dopatrywali się rozczarowania producentów efektem końcowym, w czym być może tkwi ziarno prawdy, bo niedoświadczony w kinie grozy Simpson najwyraźniej nie zrozumiał prawideł rządzących slasherami. Tak to już jest, że raczkujący w horrorze, niewierzący w swoje możliwości reżyserzy na ogół na pierwszy ogień biorą konwencję filmów slash, naiwnie sądząc, że ścisłe ramy konwencji zwalniają ich z indywidualności. „Śmierć się śmieje” jest żywym przykładem takiego infantylnego podejścia do tego nurtu – koszmarny efekt mówi sam za siebie.

Jak na slasher film zaczyna się dosyć nowatorsko. W czołówce zobaczymy opisane jednym zdaniem zdjęcia z kronik trzech dziewczyn i historię choroby pewnego chłopca. Później przejdziemy do podzielonej na trzy segmenty pierwszej części seansu. Każdy człon będzie się skupiał na koszmarnych przeżyciach znanych nam już młodych kobiet. Już po realizacji widać, że Simpson nie dysponował jakimś zatrważająco niskim budżetem, że produkcja istotnie miała trafić do kin, ale brak wyczucia gatunku u reżysera i dziurawy scenariusz Jake’a Wade’a Walla odwróciły uwagę od profesjonalnej pracy kamery.

Historię rozpoczyna „przygoda” Shelby i jej chłopaka Roba (jedyny przyzwoity aktor występujący w tym obrazie, obdarzony szeroką paletą mimiczną Tad Hilgenbrink). Młodzi przemierzają autostradę w drodze powrotnej z nieudanego pobytu w innym stanie. Szukający adrenaliny chłopak dołącza do konwoju, złożonego z kierowcy tira i nieśmiałego mężczyzny. Na stacji benzynowej postanawiają skorzystać z objazdu, aby ominąć domniemany korek na drodze stanowej. Do tego momentu wydawało mi się, że będę miała do czynienia, może nie z jakimś genialnym, ale przynajmniej przyzwoitym reprezentantem slasherów. To skorzystanie z objazdu wręcz wywołało uśmiech na mojej twarzy, bo było tak silnie osadzone w uwielbianej przeze mnie konwencji, że naprawdę odważyłam się sądzić, iż Simpson zna i potrafi należycie wykorzystać zasady rządzące tym podgatunkiem horroru. Niestety, dosyć szybko udowodnił mi, że byłam w błędzie. I tu nawet nie chodzi o nielogiczne zachowanie Roba (bo to kolejny integralny element slasherów), kiedy to zaraz po wyskoczeniu kobiety z tira nie myśląc o wezwaniu policji rusza jego śladem, celem… spisania numeru rejestracyjnego. Nie, na tym etapie problem nie tkwi jeszcze w niskim IQ protagonistów tylko w deficycie klimatu i napięcia. Już widząc finał tego segmentu, absolutnie nieuciekającego się do jakiegokolwiek rozlewu krwi możemy sądzić, że pozostałe dwie opowiastki zakończą się w równie nudnym, pozbawionym przemocy stylu. Jeśli jednak byśmy w to wątpili twórcy szybko zweryfikują nasze poglądy w drugim segmencie, poświęconym Tabithcie. Dziewczyna spędza noc w domu kuzynów, pełniąc rolę ich opiekunki, ale jej spokój zakłóca naturalnej wielkości klaun siedzący w jej tymczasowym pokoju. Choć Tabitha ewidentnie się go boi, pomimo prób nie decyduje się zajrzeć mu pod maskę, co kończy się… jej pobytem w pokoju przesłuchań na komisariacie, gdzie spotyka się z panią psycholog. Tymczasem akcja przeskakuje do Lisy, która wyrusza do pewnego pensjonatu, gdzie według niej zatrzymała się na noc jej współlokatorka. Namawia swojego chłopaka, żeby wykorzystując swoją odznakę wszedł do podejrzanego budynku i postarał się znaleźć jej przyjaciółkę. Chłopaka nie ma kilka godzin i choć Lisa mocno się niepokoi wydzwania do niego, zamiast wykręcić numer policji. Więcej: wkrótce podstępem wchodzi do środka, gdzie stanie twarzą w twarz z koszmarem. Wszystkie segmenty połączą się w finale, oferując nam typowo „Walentynkową” prawie bezkrwawą historię o zemście. A to wszystko, podobnie jak wcześniejsze wydarzenia, będzie tak pozbawione polotu, napięcia i zwrotów akcji, że radzę nie spodziewać się widzom, którym jakimś cudem udało się dotrwać do tego momentu, jakiejś rekompensaty za wcześniejsze usypiające męki.

Jeśli komuś po tym skrótowym opisie wydaje się, że będzie miał do czynienia z jakimś nowatorskim, trzymającym w napięciu slasherem to bardzo mi przykro, bo nie takie były moje intencje. Prawie całkowity brak mordów, dziury w scenariuszu (największa – kim do diaska była pani psycholog?), wyjałowienie z klimatu i irytujący, chichoczący morderca to gwoździe do trumny tego, pożal się Boże, obrazu. I bezsprzeczna nauczka dla Simpsona na przyszłość – teraz już chyba wie, że nakręcić slasher wcale nie jest tak łatwo, jakby się z zewnątrz wydawało…

7 komentarzy:

  1. Już jakiś czas przymierzam się do tego filmu i nie mogę się zebrać więc pewnie sobie odpuszczę ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Twojego opisu wynika, że film to kompletna porażka. Dzięki za ostrzeżenie!

    Z nietypowych slasherów przypominam sobie "dom w głębi lasu", ale "dom" mi się podobał jako połączenie komedii i horroru, ale tam twórcy sobie poradzili.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy to ogladać ale raczej nie, akurat plakat filmu przypomina trochę "Killer Clown" o klałnie który zabijał ludzi.
    Aniu weszłabyś przy okazji na mojego bloga? rzeczy-vilovers.blogspot.com
    Będzie mi miło, jak skomentujesz :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, ale raczej nie oglądne. A robiłaś recenzje filmu "Dom snów"? Jeśli tak, to proszę o link
    Zapraszam na mojego bloga, będzie mi miło jak skomentujesz: rzeczy-vilovers.blogspot.com :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Recenzja tutaj:
      http://horror-buffy1977.blogspot.com/2012/01/dom-snow-2011.html
      Na bloga zajrzę w wolnej chwili;)

      Usuń
  5. nie zgadzam się,po prostu nie zakminiłaś, że taka była konwencja tego hororu! ten film to była jedna wielka schiza i surrealizm, wziełas go na poważnie, szukajac w nim logiki! i w ogole co za argument, że jest kiepski bo nie było mordów? really? tu chodzilo o sam klimat!ludzie kompletnie nei zakumali tego filmu ech szkoda czyac takie recenzje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surrealizm to jest np. w "Za czarną tęczą", tutaj tego rodzaju klimatu nie widać. Za to w schemacie slasherów tkwi mocno, a więc biorąc to pod uwagę miałam prawo wymagać więcej krwawych scen. Ale rozumiem i szanuję Twój punkt widzenia - ja po prostu widziałam ten film inaczej niż Ty.

      Usuń