Martha dwa ostatnie lata spędziła w komunie, zarządzanej przez
charyzmatycznego Patricka. Po ucieczce zatrzymuje się u starszej siostry, Lucy
i jej męża, Teda. Szybko okazuje się, że Martha po latach przebywania pod
mentalnym wpływem guru sekty nie może się dostosować do życia w społeczeństwie.
Dziewczynę męczą koszmarne sny i wspomnienia z pobytu w komunie, a jej
zachowanie odbiega od ogólnie przyjętych norm społecznych. Początkowo
opiekuńczy, Lucy i Ted, z czasem nie zdając sobie sprawy, co Martha przeżyła
zaczynają irytować się jej atakami histerii i beztroskim podejściem do
przyszłości.
Niezależny thriller psychologiczny Seana Durkina nagrodzonego na Sundance
Film Festival i nominowanego do Wielkiej Nagrody Jury. Oprócz tego „Martha
Marcy May Marlene” została nominowana do Independent Spirit Awards w czterech
kategoriach oraz do Satelity i Saturna w kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej
i kilku innych nagród. Słusznie doceniony przez krytyków film Seana Durkina,
pomimo niewielkiego budżetu (albo dzięki temu) w moim mniemaniu jest najlepszym
thrillerem psychologicznym, traktującym o sekcie i jej zgubnym wpływie na
psychikę ludzką, jaki dotychczas dane mi było obejrzeć.
Akcja „Martha Marcy May Marlene” rozgrywa się dwutorowo. Teraźniejszość
miesza się tutaj z retrospekcjami z pobytu głównej bohaterki w a la
hipisowskiej komunie, w której panują zasady niemalże bliźniacze do tych ustalonych
przez Charlesa Mansona. Po ucieczce z sekty Martha zatrzymuje się u siostry i
jej męża, starając się dostosować do życia w społeczeństwie. Ale przeszkadzają
jej w tym koszmarne sny i wspomnienia z ostatnich dwóch lat życia pod wpływem
charyzmatycznego guru. Reżyser i scenarzysta, Sean Durkin, dzięki ogromnemu
nagromadzeniu psychologii, znajomości reguł panujących w destrukcyjnych
komunach, zrzeszających zagubionych młodych ludzi oraz dogłębnym relacjom
między poszczególnymi bohaterami stworzył tak nietuzinkowy obraz, że nie sposób
przejść obok niego obojętnie. Chociaż scenariusz nie obfituje w zaskakujące
zwroty akcji, a realizacja jest mocno stateczna, wręcz leniwa twórcom udało się
całkowicie zaangażować mnie w opowiadaną, tylko pozornie melancholijną historię.
Fabuła najsilniej koncentruje się na tytułowej bohaterce, Marthcie, w
sekcie nazywanej Marcy May i Marlene. W tej roli Elizabeth Olsen, siostra
sławetnych bliźniaczek, do warsztatu której po seansie remake’u „La Casa Muda”
nie miałam wielkiego zaufania. Ale zmieniłam zdanie, oglądając ją w niniejszej
produkcji. Olsen w tę niełatwą rolę dziewczyny z wypranym mózgiem, próbującej
uporać się z demonami przeszłości tchnęła taką mnogość różnorodnych emocji,
odegranych w tak przekonującym stylu, że siłą rzeczy zaraziła mnie nimi. A
silne identyfikowanie się z główną bohaterką w tym konkretnym obrazie było
najważniejszym celem twórców – bez tego ładunku emocjonalnego o przesłaniu
scenariusza zapomniałabym z chwilą pojawienia się napisów końcowych. Psychologiczny
wydźwięk fabuły znacznie potęgowały pojawiające się, co jakiś czas wyblakłe
barwy i brak ścieżki dźwiękowej. Owe elementy nie tylko budowały niewygodną
atmosferę mentalnej destrukcji oraz aurę koszmarnego snu, ale również
eliminowały ewentualność odwrócenia uwagi od właściwej problematyki filmu. A ta
pomimo, albo dzięki melancholijnej oprawie dosłownie rani niemalże każdym
ujęciem. Kiedy Martha zatrzymuje się u Lucy i Teda, siostra bez rezultatu
próbuje dowiedzieć się, co robiła przez ostatnie dwa lata oraz otoczyć ją
matczyną opieką. Jej mąż początkowo również bardzo się stara uszczęśliwić dziewczynę,
ale jej coraz bardziej kontrowersyjne zachowanie szybko wyprowadza go z równowagi.
Akcja osadzona w teraźniejszości ma zobrazować widzom, jak ciężko pozbyć się
nawyków nabytych w pseudo hipisowskiej komunie. Scenariusz skupia się tylko i
wyłącznie na ofierze charyzmatycznego guru, jej z góry skazanych na
niepowodzenie próbach naprostowania nadszarpniętej psychiki oraz reakcjach jej
najbliższych na jej osobę. Równocześnie, dzięki wspomnieniom i snom, Marthy
twórcy bardzo wnikliwie przybliżają nam specyfikę sekty, zrzeszającej
zagubionych młodych ludzi i zarządzanej przez charyzmatycznego Patricka, bez wątpienia
wzorowanego na osobie Charlesa Mansona. Choć jego wspólnotą kierują szczytne
idee, odcięcia się od materializmu i czerpnia z życia maksimum przyjemności,
obserwując manipulacyjne zabiegi podstarzałego guru, znakomicie wykreowanego
przez Johna Hawkesa, już od pierwszego dnia pobytu Marthy w komunie nabiera się
podejrzliwości, co do jego prawdziwej natury. Po wyłuszczeniu głównej bohaterce
zasad panujących we wspólnocie, w której każdy pracuje dla dobra ogółu (a
kobiety spożywają posiłki po mężczyznach, jak w „Rodzinie Mansona”),
równocześnie poszukując swojej indywidualnej zdolności akcja w retrospekcjach przechodzi
do ukazania prawdziwego oblicza Patricka. Mężczyzna swobodnie podchodzi do
seksu, zachęcając swoje „owieczki” do nieskrępowanych stosunków seksualnych,
ale równocześnie roszcząc sobie pierwszeństwo do kobiet. Scena, w trakcie
której Patrick gwałci otumanioną lekami Marthę, co jest swego rodzaju inicjacją
przez wzgląd na brak ścieżki dźwiękowej, szorstkie podejście mężczyzny i
niewyobrażalny ból malujący się na twarzy Olsen robi niemalże tak wstrząsające
wrażenie, jak niesławna sekwencja gwałtu w „Nieodwracalnych” (2002). Ale jeszcze
bardziej przygnębia późniejsze pogodzenie się dziewczyny z tym odrażającym
procederem i zapałanie chorobliwą sympatią do jej oprawcy. Ta reakcja Marthy
chyba najlepiej obrazuje wyprany mózg zagubionej jednostki, a to dopiero
preludium przed najmocniejszym uderzeniem, jeszcze dobitniej akcentującym
socjopatyczną naturę Patricka.
Oprócz relacji Marthy z członkami i guru komuny w retrospekcjach będziemy
również obserwować jej czasową egzystencję u boku siostry Lucy i jej męża Teda.
Obie postaci bardzo dobrze wykreowane przez Sarah Paulson i Hugh Dancy’ego pomimo
swoich dobrych zamiarów z czasem „zostają postawieni pod ścianą”. Coraz
bardziej wycofująca się w głąb siebie Martha, okresowo boryka się również z
niekontrolowanymi napadami histerii. Nie zdając sobie sprawy, co ostatnimi laty
przeżywała dziewczyna zniecierpliwiony Ted próbuje skłonić ją do zaplanowania
przyszłości. Wówczas ma miejsce burzliwa konwersacja przy stole, w trakcie
której Martha wyłuszcza szwagrowi swoje, albo raczej Patricka poglądy na
bezproduktywną pogoń za pieniądzem. Takich naleciałości wychowania guru jest oczywiście
więcej, jak na przykład kąpiel w morzu bez kostiumu kąpielowego, czy
nieskrępowane ułożenie się w łóżku, w którym akurat kochają się Lucy i Ted. Ale
owa kłótnia przy stole najsilniej akcentuje wpływ Patricka na światopogląd
Marthy, stając się kolejnym punktem zwrotnym fabuły, która od tego momentu będzie
skupiać się na coraz szybszym zatracaniu dziewczyny swojego własnego „ja” i
osuwaniu się w otchłań szaleństwa. I tak aż do finału, który raptownie urywa
scenę w połowie, zmuszając widzów do dopowiedzenia sobie ciągu dalszego, który
notabene w najbardziej prawdopodobnej interpretacji nie pozostawia go w miłym
nastroju.
„Martha Marcy May Marlene” to prawdziwie przygnębiające psychologiczne
kino, dojrzale podchodzące do bohaterów oraz specyfiki pseudo hipisowskich
komun, wzorowanych na „Rodzinie Mansona”. Ten film dosłownie przeżywałam całą
sobą i na pewno jeszcze długo o nim nie zapomnę – najpierw wyprał mi mózg, a
potem pozostawił bez jakże potrzebnego katharsis. Właśnie tak powinno się robić
emocjonalne niezależne kino, które tak bardzo angażuje uwagę widza, że ten
szybko zatraca swoje własne „ja” identyfikując się z ofiarą psychicznej i
fizycznej przemocy. Prawdziwa perełka, którą szczerze polecam każdemu widzowi
optującemu za głębokimi scenariuszami, a nie hollywoodzkim przepychem.
Też baaardzo podobał mi się ten film:)
OdpowiedzUsuńilsa
Ojej, ale zachęcasz. Gdzie Ty go znalazłaś?
OdpowiedzUsuńImperial CinePix wypuścił ten film na DVD. Ja akurat płytkę pożyczyłam, nie kupowałam, bo za drogo:/
UsuńDobry film, świetny klimat i masa niedopowiedzianych scen. Sceny gdy typy buszują wokół domu, potrafią przyspieszyć krążenie... Do tego dochodzi bardzo intymna praca kamery i sam temat, czyli sekciarstwo pełną gębą. Dobrze że wspomniałaś o tym tytule swoim czytelnikom Buffy.
OdpowiedzUsuńPoruszająca rzecz,która szarpie nerwy podczas seansu i wwierca się w mózg na długo (może nawet na za długo?).
OdpowiedzUsuńP.s.Trudno dyskutować o subiektywnych odczuciach dotyczących tak delikatnej kwestii jak sceny gwałtu,ale do skrajnie realistycznej i ciągnącej się w nieskończoność sekwencji z "Nieodwracalnych",tej z "Marthy..." porównywać bym nie śmiał.