Mieszkańcy pewnego bloku mieszkalnego są terroryzowani przez seryjnego
mordercę. Zamaskowany oprawca wchodzi nocą do lokali młodych, atrakcyjnych
kobiet i pozbawia je życia za pomocą różnych narzędzi. Policja bezskutecznie
próbuje schwytać zabójcę, który prawdopodobnie jest jednym z mieszkańców bloku.
Sprawa komplikuje się, gdy mężczyzna porywa piętnastoletnią Laurie. Jej brat,
Joey, niezadowolony z pracy śledczych z pomocą kolegi Kenta prowadzi własne
poszukiwania dziewczyny.
Amerykański slasher Dennisa
Donnelly’ego, który w 1982 roku trafił na brytyjską listę video nasty. Nakręcony za zaledwie 185 tysięcy dolarów „The Toolbox
Murders” zaskakuje profesjonalną realizacją, ale odrobinę rozczarowuje
nierównym scenariuszem autorstwa Nevy Friedenn, Roberta Eastera i Ann Kindberg.
Konstrukcja fabuły wywołuje wrażenie, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, w
jaką estetykę celować. Przemieszanie slashera
z thrillerem psychologicznym może i z założenia było ambitnym pomysłem, ale
efekt nie do końca sprostał moim wymaganiom.
W pierwszej pół godzinie „The Toolbox Murders” Donnelly pokusił się o
bardzo ryzykowny zabieg maksymalnego zdynamizowania akcji. Już w trakcie
czołówki widzimy mężczyznę w kominiarce na twarzy, którzy dzierżąc w dłoni
skrzynkę z narzędziami przemierza korytarze bloku mieszkalnego. Celem jego
wędrówki jest lokum młodej kobiety, którą bez słowa wyjaśnienia dziurawi
wiertarką. Kolejne mordy następują po sobie w błyskawicznym tempie. Następnej ofierze
zamaskowany maniak miażdży czaszkę młotkiem, a trzeciej przerywa masturbację,
aby podziurawić jej ciało gwoździami wystrzelonymi z pistoletu. Asortyment
narzędzi zbrodni mordercy robi wrażenie. W trakcie półgodzinnego seansu twórcy pokazują
nam w jak drastyczny sposób można wykorzystać przedmioty wchodzące w skład
kolekcji każdego majsterkowicza. Smaczku scenom mordów dodaje również
wybieranie instrumentów zbrodni w chwilę przed eliminacją kobiet. Oprawca
śmiało wchodzi do mieszkań swoich ofiar i na ich oczach przetrząsa skrzynkę z
narzędziami w poszukiwaniu najlepszego w jego mniemaniu sprzętu. Kolejnym
zachwycającym elementem scen mordów jest montaż. Szybkie migawki samych aktów zbrodni
przeplatane z szybkimi widokami przedmiotów domowego użytku. Z jednej strony
taka realizacja irytuje niemożnością przyjrzenia się wszystkim krwawym
szczegółom zabójstw, ale z drugiej wprowadza swego rodzaju powiew świeżości do
nurtu slash oraz indywidualizm reżysera.
Lucio Fulci charakteryzował się długimi zbliżeniami na makabryczne szczegóły, a
Donnelly wyróżnił się dynamicznym montażem. Same morderstwa, choć pomysłowe nie
przesadzają z rozlewem krwi. Jej barwa i konsystencja jest na tyle dopracowana,
aby nie wywoływać poczucia sztuczności, ale nie bryzga w nadmiarze po ekranie.
Z jednej strony ten minimalizm podnosi poziom realizmu, a z drugiej
rozczarowuje zbyt oszczędną ilością szczegółów. Zatapianie się wiertła w ciele
kobiety, uderzanie młotkiem raz po raz w głowę, czy wreszcie wstrzelenie gwoździ
w tors i czoło nagiej osóbki twórcy pokazują tylko w migawkach. I choć trzeba
się pilnować, żeby wówczas nie mrugnąć, aby cokolwiek dojrzeć chwali się
profesjonalną realizację, znacznie podnoszącą poziom realizmu, który być może
pociągnie za sobą zniesmaczenie, u co poniektórych odbiorców.
Po mocnym początku Donnelly stanął przed dwiema ewentualnościami dalszego
pociągnięcia fabuły. Mógł kontynuować litanię zbrodni, co zapewne z czasem
przekształciłoby się w zwykłą groteskę (nie przepadam za filmami nieoferującymi
nic poza niekończącymi się scenami gore) bądź wyhamować akcję i zapoznać widzów
z bohaterami. Na szczęście postawił na ten drugi zabieg, który początkowo
przykuwał uwagę. Scenariusz skupił się na nieefektywnym śledztwie policji,
który był nieodzowny dla podtrzymania logiki oraz losach młodego Joey’go,
poszukującego porwanej przez mordercę piętnastoletniej siostry. Początkowo oba
te wątki całkiem zgrabnie wpasowały się w scenariusz, ale przedłużający się
przestój z czasem zaczął mnie strasznie nużyć. Mroczny klimat zdefiniowanego
zagrożenia tak silnie oddziałujący w pierwszej pół godzinie seansu w trakcie
tego przedłużającego się przestoju w środkowej partii filmu gdzieś wyparował. I
nie pomogła nawet znakomita ścieżka dźwiękowa, złożona z kilku chwytliwych
utworów muzycznych oraz nastrojowych tonów, skomponowanych przez George’a
Deatona. Fabuła w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie zaczyna się
rozjeżdżać. Joey czasowo zapomina o porwaniu siostry i z uśmiechem na ustach
(kochający braciszek…) oddaje się pomocy Kentowi w pracach remontowych. Obojgu
płaci wujek Kenta, który jest dozorcą w ich bloku mieszkalnym, tj. miejscu
żerowania mordercy. Policja kręci się w kółko, utwierdzając widzów w
przekonaniu, że tak długi wątek kryminalny był bezcelowy, zważywszy na brak
efektów starań śledczych. Na domiar złego personalia sprawcy łatwo wydedukować
już w momencie jego pierwszego pojawienia się na ekranie bez kominiarki na
twarzy. Scenarzyści troszkę ratują sytuację w pierwszych minutach drugiej
połowy projekcji, kiedy to ujawniają oczywistą już wcześniej tożsamość mordercy
i przechodzą do motywów jego działania. Twórcy slasherów rzadko tak szczegółowo skupiają się na psychice zabójców,
na ogół jedynie szczątkowo ją zarysowując. Donnelly z jakiegoś powodu
postanowił dokładnie zapoznać nas z procesem przekształcania się człowieka w
potwora. Jego długie rozmowy z porwaną nastolatką dają nam obraz chorego
psychicznie mężczyzny, który po osobistej stracie zaczął wmawiać sobie, że
Laurie jest jego ukochaną zmarłą córką, a destrukcyjne czyny, których się
dopuszcza są próbą oczyszczenia świata z wszelkiego zła. Na początku ta zwichrowana
postać mordercy przyciąga uwagę, ale z czasem Donnelly znowuż objawia swoją
obsesję nadmiernego rozciągania niepotrzebnych scen, co na powrót wieje nudą.
Po nierównej i często nużącej środkowej części seansu przychodzi kolej na
dynamiczną końcówkę, której nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Finalna „rzeź”,
co prawda nie epatuje taką pomysłowością, jak początek i posiłkuje się jeszcze
mniejszą dawką posoki, ale jej walory stricte psychologiczne zaskakują, a nawet
odrobinę szokują. Sam epilog natomiast pozostawił mnie z delikatnym uczuciem
niepokoju – ot, w jednej z interpretacji ujrzałam narodziny kolejnego,
trzeciego potwora.
Oglądałem to za dzieciaka i wówczas kompletnie mnie nie zainteresował, wytrzymałem kilkadziesiąt minut i wyłączyłem ;) Koniecznie muszę sobie zrobić powtórkę.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że to pierwowzór Krwawej masakry... - z ciekawości zobaczę tą produkcję. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoże się skuszę :D
OdpowiedzUsuńlifewithpassionx.blogspot.com
Z góry przepraszam za prywatę, ale na moim blogu właśnie opublikowałam filmik, nad którym pracowałam ponad miesiąc i realizacja którego zajęła mi ogromnie dużo czasu, dlatego będę bardzo wdzięczna jeżeli zajrzysz, a być może jeżeli oczywiście Ci się spodoba, to szepniesz o nim słówko znajomym . Jeszcze raz przepraszam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Esa:)